Hugo
nie przepadał za przesłuchaniami. Zwłaszcza jeśli to on był stroną
przesłuchiwaną i oficjalnie była to zupełnie zwyczajna konwersacja.
— Co skłoniło Mistrza Teroise, by na wezwanie burmistrza wysłać właśnie mykologa?
— zapytał mag.
—
Zapewne mój nieodparty urok osobisty — odparł cierpko, kompletnie
ignorując ostrzegawcze spojrzenie rzucone mu przez Antaresa. W
odpowiedzi uśmiechnął się półgębkiem, zmrużył oczy, wyciągnął się na
krześle jak kot. Blask bijący z zapalonych świec go oślepiał, i choć w
normalnych okolicznościach byłby gotów umieścić to w kategoriach
zwykłego faux pas, który przytrafić mógł się każdemu i należy
zbyć go machnięciem ręki, tak tu nie mógł odpędzić się od myśli, że to
wszystko element jakiejś pokręconej gry. A jej reguły znał tylko
Drasius. To wystarczyło, by Hugo poczuł coś na kształt irytacji, która
stopniowo z „czegoś na kształt” stawała się irytacją pełnoprawną.
Sprawa
oczywista, Hugo nie zamierzał godzić się na taki rozwój sytuacji. Ujął
świecznik w dłoń, odsunął go nieco dalej: ciepły blask obrzucił teraz
nieco lepiej sylwetkę maga, kanciaste cienie zastąpił nieco
łagodniejszymi, nawet jeśli dalej czaiły się w zakamarkach jego twarzy,
której wyrazu wciąż nie dało się jednoznacznie odgadnąć. Ale to musiało
wystarczyć, jadownik pustym gestem dłoni przeprosił.
— Doprawdy — Drasius uniósł brew, a mykolog jedynie wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru się tłumaczyć.
—
Nie, ale byłoby miło — wyprostował się na krześle, zdecydował się
wreszcie przybrać bardziej rzeczowy ton, bowiem skoro mag najwyraźniej
nie był w nastroju na przekomarzanie się ani chętny do przełamania
pierwszych lodów swobodną pogawędką, zielarz zamierzał podjąć bardziej
drastyczne środki i innym sposobem poradzić sobie z dzielącym ich
dystansem, choćby miał każdy kawałek muru skuwać dłutem. — Do gildii
dotarły informacje, iż Murkymeadow atakują istoty, których natury nie
udało się ustalić. Towarzyszy mi zatem kolega, którego miecz poradzi
sobie z każdą biologiczną zagadką — wskazał na rycerza — a moim zadaniem
jest rozwikłać, dlaczego las się obraził, i czy możemy przeprosić.
—
Biologiczna zagadka — podchwycił mężczyzna, obrzucił gildyjczyków
badawczym spojrzeniem. — Jak rozumiem, natura obróciła się przeciwko
nam?
—
Trudno nam w tym momencie powiedzieć cokolwiek pewnego — spłynął z
tematu, spróbował skierować go na odpowiednie tory. — Przyszliśmy, bo
zapytać o twoją opinię, Drasiusie. Przypuszczam, że zdążyłeś
zainteresować się tą sprawą, a jako osoba tutejsza i światła, z
pewnością masz już swoje przemyślenia, które wykraczają poza to, co
powiedział nam burmistrz.
—
Imponujący tok rozumowania — komplementy nie wywarły najwyraźniej na
magu żadnego wrażenia, w gładkim muru nie powstała ani jedna szczelina,
choć Hugonowi zdawało się, że grdyka maga drgnęła nieco mocniej.
—
Liczymy zatem — kontynuował — iż zechcesz się z nami podzielić tym, co
uznałeś dotychczas za interesujące. Jeśli będziemy współpracować, z całą
pewnością uda się szybciej rozwiązać problem.
—
Są już ofiary — dodał Antares. — Im szybciej uda się doprowadzić do
rozwiązania sprawy, tym szybciej mieszkańcy będą znów bezpieczni.
Mag
po raz pierwszy uniósł w górę wargi, nie był to jednak ładny uśmiech;
niezbyt szczery, nawet nie krył się z tym, że nie zachęca ich do zbyt
długich pogaduszek. Zdawało się, że w środku była tylko ich trójka; Hugo
westchnął głęboko, ale skoro pomieszczenie tonęło w ciemności, trzymał
się resztek nadziei, że gdzieś w kącie siedzi właśnie uczniak Drasiusa,
który biedzi się nad jakąś magiczną włóczką, zaraz wyjdzie, a wtedy
czarodziej nagle zmieni swoje podejście. Póki co, wszystko wskazywało na
to, że nie zdołali przekonać go do współpracy, a im bardziej oczy
zielarza przyzwyczajały się do półmroku, tym pewniejszym się stawało, że
nie może liczyć na taki scenariusz:
—
Nieumiejętne działanie może doprowadzić do większej liczby ofiar niż
bezczynność. Nie uważam, by pośpieszne działanie bez pomyślunku było
wskazane.
Hugo miał
tylko nadzieję, że nie poprosi ich o prezentację swoich umiejętności,
by mógł ocenić, czy są wystarczająco kompetentni, aby z nim
współpracować.
—
Mykologia — zaczął oględnie — jest odrębnym działem biologii. Grzyby
uważane są za osobne królestwo, ale długo zaliczane były do świata
roślin. Nie zgadzało się wiele rzeczy, ale na oko dało się powiedzieć,
że muchomor to takie nakrapiane jabłko od złej królowej. Dla ludzi to
był niezbadany świat, ich właściwości przerażały — odpowiedział
podobnym, nieładnym uśmiechem na grymas Drasiusa. — Ale kiedy poświęcono
im więcej uwagi, wszystko zaczęło się układać, badania ruszyły do
przodu. Ale ktoś musiał najpierw zadziałać.
— A wcześniej wiele osób musiało otruć się muchomorami.
— I zjeść przepyszne kurki.
— Wątpię, by odpowiednie klasyfikacja naukowa mogła przybliżyć nas do rozwiązania sprawy.
—
Żeby wygrać z przeciwnikiem, najpierw trzeba go poznać. Antaresie — tym
razem zwrócił się do rycerza — czy zdarzało ci się kompletnie bez
przygotowania zawalczyć z przeciwnikiem?
— Tak.
— Wygrałeś kiedykolwiek w takiej sytuacji?
—
Tak — mężczyzna odpowiedział prosto z mostu, zaraz jednak odchrząknął,
pośpiesznie rozwinął wypowiedź. — Ale powiedziałbym, że strategia,
poznanie mocnych i słabych punktów przeciwnika są bardzo ważne.
Zwłaszcza, kiedy... hmm, trzeba zmierzyć się z nieznanym.
—
Żeby nie było już nieznane, otóż to! — podchwycił Hugo. Po czym
zmartwiał, zdał sobie sprawę, że mag zupełnie zgrabnie poprowadził
rozmowę tak, by skierować rozmowę na ich temat, o sobie nie
powiedziawszy właściwie słowa.
—
Obawiam się — stwierdził mag — że to, z czym przyszło się zmierzyć
Murkymeadow, wykracza poza sferę muchomorów i kwiatków. Jeśli
którykolwiek z was — spojrzał dłużej na Hugo — zamierza traktować to w
sposób żartobliwy, prosiłbym o nieangażowanie się w sprawę.
—
Zrobimy, co w naszej mocy, by pomóc miastu — zapewnił Antares, a
zielarz w ślad za rycerzem pokiwał głową. Być może sekretem podejścia
maga był brak sekretów, otwarte i szczere nastawienie, to jednak niezbyt
podobało się Hugonowi, skoro druga strona najwyraźniej nie zamierzała
odwdzięczyć się tym samym. Nawet jeśli łączył ich ten sam cel. — Ale
chcielibyśmy wiedzieć, czy możemy liczyć na twoją pomoc.
— A gdybym odmówił?
— Będziemy zmuszeni działać na własną rękę.
— Choć wolelibyśmy nie rozpatrywać tego scenariusza — przyznał Hugo.
—
Rozumiem — rozciągał sylaby, pozwolił blaskowi świecy przebiec po
swojej twarzy. — Odnośnie scenariuszy, chciałbym mimo wszystko usłyszeć,
co rycerz i mykolog sądzą na temat tego, co mogło zalęgnąć się w
kniejach Murkymeadow.
Nie
mógł odpędzić się od wrażenia, że wszystkie te pytania są raczej
kolejnym elementem testu na nich niż faktyczną próbą dotarcia do źródła
problemów. Westchnął głęboko, ale nie podjął tematu. W myślach przyznał
tylko, że
wszystkie stereotypy o magach nie wzięły się znikąd.
—
Zastanawiałem się nad symbiozą — wyjaśnił — zdarza się, że organizmy
zaczynają zachowywać się w sposób nienaturalny, jeśli przejmie nad nimi
kontrolę osobnik innego gatunku. Biorąc pod uwagę doniesienia o
agresywnych roślinach, byłby to przypadek zjawiska dotąd nieopisanego
szerzej, ale to nie znaczy, że niemożliwego — palce zatańczyły na udzie.
— Co tu dużo mówić, fascynujące i nietuzinkowe.
Hugo mimo wszystko wzruszył ramionami; nie przejmował się zbytnio swoją teorią, i wiedział, że Drasius tak samo.
— Trudno powiedzieć coś więcej — podjął Antares, gdy przyszła jego kolej. — Znamy sytuację z pośredniej relacji.
— Czy zatem nie to powinno być waszym następnym krokiem? Zamiast nachodzenia kolejnych osób?
Zielarz uznał, że jego szata najwyraźniej musiała być istotnie koszulą nocną.
—
Skoro rozwinęliśmy temat naszych kompetencji, twoja kolej. Wiemy, że
jesteś magiem, ale jaka jest konkretniej twoja specjalizacja?
—
Biorąc pod uwagę rozgadanie Konstantego, jestem zdumiony, że nie wiecie
— stwierdził sucho. Nie doczekał się jednak odpowiedzi, gildyjczycy nie
zamierzali już pozwolić zboczyć mu z tematu. — Ukończyłem Defrosiański
Uniwersytet Magiczny ze specjalizacją w legilmencji. Zajmuję się ponadto
zagadnieniami umysłu i ducha. Gdzie leży granica między tym, co żywe i
świadome, a co — zawiesił głos — niekoniecznie.
—
Brzmi fascynująco — przyznał Hugo, i tym razem w jego głosie nie było
ani odrobiny przekory. — Chciałbym zatem ponowić pytanie: możemy liczyć na
pomoc?