niedziela, 17 lipca 2022

Od Apolonii


— Szlachta coraz częściej kwestionuje nasze działania.
Apolonia w odpowiedzi parsknęła niezwykle beznadziejnym śmiechem, pokręciła głową, bo przecież zdążyła to już zauważyć i nie potrzebowała do tego oświadczeń Mistrza. Była osobą, która informacje na ten temat przekazywała mu od tygodni, jeżeli nie miesięcy.
Wyglądała przez okno. Smuga letniego światła wygodnie przysiadła na jej twarzy, swym ciepłem okryła skórę. Mistrz skrywał się w cieniu, wertując kolejne listy, dokumenty i pisma rozrzucone nieładem na swym biurku.
— Cervanie, podczas ostatniego saloniku wprost zapytano mnie, czy naprawdę podpisuję się swym imieniem pod działaniami wątpliwymi moralnie, eufemizmem to ujmując — przypomniała mu. — Mam nadzieję, że rozumiesz, co za tym się kryje. Krew zostawia ślad, a z tego co słyszałam, oprócz krwi miejscowi odnaleźli inne niemiłe dla oka obrazki. — Zerknęła na Mistrza przez swoje ramię. Na jej twarzy pojawił się przykry grymas, gdy Cervan z zainteresowaniem podniósł swoją brew. Dla pozorów, oboje przecież wiedzieli, o który z przykrych incydentów tu chodziło. — Ludzie lubią gadać, już gadają, a twarze gildyjczyków, nawet jeżeli takimi powinny być w przypadkach niektórych stanowisk, anonimowe nie są. Rozpoznają nas. I, mówiąc wprost, boją się. — Wzruszyła ramionami, niby lekko zbywając tę kwestię. Powróciła do wyglądania przez okno, ręce splotła tuż pod piersią. Biała, zdecydowanie za wielka na nią koszula pomarszczyła się w zgięciach stawów. — Wracając, kwestionowanie więc to bardzo delikatne określenie. Byłabym skłonniejsza nazwać to, cóż, sprzeciwieniem się. Staniem w opozycji. Naciskaniem na władze, by czym prędzej zmusić organizację do podjęcia w tej kwestii działania. Jeżeli działania nie będzie, to władza sama owo podejmie. Zgaduję, że ponosimy i inne konsekwencje?
— Deklaracje wstrzymania wsparcia finansowego. Tiedal — Apolonia poczuła, jak chłodny dreszcz ześlizgnął się wzdłuż jej kręgosłupa — wycofało się już dawno, a okazało się, że jednak da się nas odciąć jeszcze bardziej.
— Nie mam wglądu do naszych rachunków, ale skłamałabym, mówiąc, że nie domyślałam się, że i to jest kwestią czasu — westchnęła ciężko, obracając się w końcu do zafrasowanego mężczyzny. — Co z Nalaesią?
— Sama sobie odpowiedziałaś. Jeżeli nic nie zrobimy, kwestia czasu. — Mistrz nerwowo potarł zmarszczkę na mostku nosa, drugą dłonią postukał w drewno biurka. — Ethiję i Defros przemilczmy. — Zgodnie z prośbą, przemilczeli.
Apolonii wydawało się, że zawsze towarzyszące mu na twarzy cienie pod oczami ostatnimi czasami się pogłębiły. Aktorka pokręciła głową, westchnęła, oparła się o parapet.
— Pieniądze to wyraz poparcia. Nikt nie chce popierać morderców, nawet tych domniemanych. Trzeba się później z tego wszystkiego wytłumaczyć, a to żmudny i zazwyczaj zakończony porażką proces. Łatwiej jest się odciąć — skwitowała. — Cervanie, nie możesz się im dziwić.
— I wcale się nie dziwię. — Uniósł jeden z listów Apolonii ciut wyżej, zmrużył oczy, próbując rozczytać pochyłe pismo. Pisała szybko i niewyraźnie, a ręka, gdy przykładała pióro do papieru, drżała. Może chciała w ten sposób zabezpieczyć treść pism przed cudzymi, nieproszonymi oczami, które przypadkiem mogły mieć do nich dostęp, a które w kwestiach tak delikatnych i tak istotnych nigdy nie powinny ich rozczytać. Mistrz zdążył się już do jej wyszukanie niestarannego pisma przyzwyczaić.
— Karczma za karczmą, ciało za ciałem, Cervanie. Brak decyzji stawia ciebie, co za tym idzie nas wszystkich w bardzo, ale to bardzo złym świetle — zaczęła powoli, ale dosadnie, nie siląc się już na delikatności i peryfrazy, bo i sprawie owych brakowało już od samego początku. Przykuła ponownie wzrok Mistrza do siebie, jej list ponownie trafił na biurko, gdy stukot kobiecych obcasów zapowiedział dołączenie do Cervana przy jego biurku. Krzesło nie szurnęło, gdy odsuwała je od stołu. — Nigdy nikogo nie oceniano tutaj przez pryzmat jego przeszłości, za co wszyscy z nas na pewno Gildię i ciebie cenią. Przyjmujesz pod ten dach każdego, gwarantujesz bezpieczeństwo, spokojny sen i, bądźmy ze sobą tak jak zawsze w pełni szczerzy — przez jej twarz przebiegł cień nieuchwytnej emocji — postawioną ponad prawem amnestię. Jesteśmy więc zbiorem rzezimieszków, przestępców, zdrajców i złodziei przemieszanych z arystokracją, szlachtą i ludźmi wysokiego pochodzenia o dobrej reputacji. I każdemu z nas po równo, nieważne, jakie zadanie mu przydzielono — zauważyła. — Musisz zrozumieć jednak, ba, podejrzewam, że rozumiesz to jako jeden z niewielu, że brak decyzji wystawia osoby z pierwszej grupy na szwank, a może i wręcz na szafot, podczas gdy druga grupa po prostu z tego wszystkiego elegancko się, swoim zwyczajem, wykręci. I to wszystko pomimo tej cudownej, sielankowej wizji o równości i wspólnym działaniu. — Prychnęła, pochyliła się nad drewnianym blatem.
Sięgnęła po jeden z dokumentów. Mistrz nie miał nawet siły, by zareagować, by ukrócić jej krnąbrne zachowanie i powstrzymać ją przed zaglądaniem we wszystkie akta, do których dostęp mu gwarantowała i które przeznaczone miały być tylko niemu. Wiedział przecież, że nic by to nie dało.
Kobieta potarła skroń, pasmo ciemnych włosów owinęło się wokół palca wskazującego, gdy spojrzenie lustrowało zdania o niepokojącej treści.
— I nikt nie będzie dociekać, kto zabijał, jak zabijał i dlaczego zabijał, czy robił to w afekcie, w samoobronie, a może z satysfakcją. Mając na uwadze przekazywany plotką obrazek, to to ostatnie jest niezwykle prawdopodobne. Przyjdą, powieszą kogo od dawien dawna chcieli powiesić i tyle. Po robocie. Lud usatysfakcjonowany, sprawiedliwości stało się zadość. Ponad pięćdziesiąt, odejmując tych, którzy z łatwością z tego całego bagna się wykręcą, ponad pięćdziesiąt ciał powiewających na sznurach. I nawet fortuny rodzin niektórych gildyjczyków nam tu nie pomogą. Nie wystarczą. Nie uważasz, że byłoby to wydarzenie iście historyczne? Zorganizowaliby festyn, sprzedawaliby jabłka w karmelu — syknęła z ironią. Odłożyła pismo na biurko, przez topaz oczu przemknęła niepokorna iskra.
— Apolonio.
Aktorka wyprostowała się jak struna, lekko odchyliła się na krześle. Podniosła brew, domyślając się, co się święci i jak problematyczne, przepełnione niewygodnymi pytaniami oraz przewrażliwione na każdy nieumyślny, nawet najmniejszy błąd, będzie to zadanie.
— Gdzie? — Pobladła, obawiając się odpowiedzi. Nie zauważyła nawet, że wstrzymuje oddech.
— Tylko do Sorii. Ocieplanie naszego wizerunku należy zacząć od osób, które są nam najbliższe, nie sądzisz? I w tej chwili najprzychylniejsze — zauważył Mistrz, podnosząc brwi. Sięgnął po czystą kartkę papieru, sięgnął po pióro, zaczął coś pisać.
Apolonia wypuściła oddech z płuc, skinęła głową. Soria była rozsądnym wyborem na początek. Wypełniona przyjaciółmi i znajomymi twarzami stolica miała działać na ich korzyść. Aktorka, wyprzedzając teraźniejszość i wyglądając w niepewną przyszłość, nadal jednak obawiała się tego, co nastąpi po niej i gdzie skierują ją polecenia Cervana.
— Kiedy wyruszam?
— Wyruszacie — poprawił ją, a Apolonia przeklnęła w myślach. — Proponuję trzy dni, licząc od dzisiaj. Rada królewska chce zobaczyć nasze przedstawicielstwo i wysłuchać odpowiedniej argumentacji jak najszybciej. — Podsunął pod nos aktorki list, którego jeszcze nie dane było jej przeczytać. Pismo było niezwykle znajome.
— I nie chce mieć do czynienia z Mistrzem organizacji osobiście? Nikt nie uzna tego za zniewagę i niepoważne podejście do tematu? — Uśmiechnęła się ciepło, zauważając charakterystyczny podpis na papierze.
— Obawiam się, że Kai Montgomery nie ma zaufania co do mojej elokwencji. — Cervan odpowiedział uśmiechem na uśmiech, palcem wskazał odpowiednie zdanie.
Drzwi prowadzące do gabinetu zaskrzypiały.



[ ktosiu kochany? ]

1 komentarz: