poniedziałek, 27 lutego 2023

Od Jamesa — W podróży

Szanowny Panie Nalanisie,
jest mi niezmiernie przykro, że poprzednim razem nie byłem w stanie faktycznie docenić kunsztu Pańskiej pracy. Zdaje sobie sprawę, że tak wielka sztuka wymaga poświęceń i moje zachowanie mogło wydawać się wręcz obraźliwie oburzające. Chciałbym poświęcić zarówno Panu, jak i, oczywiście, Pańskim dziełom, dużo więcej uwagi, a przynajmniej minimum tyle, na ile zasługują. 

Od Nalanisa — Biznes jest biznes

Wkroczyłem do gabinetu Jamesa jak do siebie, zupełnie swobodnie. Nie zapowiedziałem swojej wizyty, bo i po co, w zasadzie nie wysiliłem się nawet, żeby zapukać. Oczywiście, wszedłem z pompą, drzwi otworzyłem sobie gestem eleganckim, szerokim, przesadnym, zupełnie jakby te drzwi, to wcale nie były drzwi, a pałacowe wrota. Zamknąłem je niemniej teatralnie, po każdym ruchu robiłem minimalną pauzę, by James mógł zobaczyć, jak dobrze w poszczególnych pozach leżała na mnie nowa koszula, jedna z wielu drogich rzeczy, jakie sobie za jego pięć tysięcy ostatnio sprawiłem.
Ale James, jak na złość, nawet nie spojrzał. Siedział za biurkiem zawalony stertą jakichś papierzysk parszywych. Wyglądał jakoś tak poważnie w okularach, spiętych włosach i jasnej koszuli z żabotem, gdyby porównać tego Jamesa z Jamesem, którego spotkałem ćwiczącego w ogrodzie, to można by pomyśleć, że to dwie różne osoby. Jak widać, typ ma dwie twarze, raz jest szczurem, raz księciem.
Poświęciłem chwilę bardzo krótką, przyjrzałem się, stwierdziłem, że James faktycznie prezentuje się jakoś tak ciekawiej. Chociaż, nie czarujmy się, idealnie z nim nie było jeszcze, włosów nadal nie podciął, trzeba będzie się tym zająć później.
— Pan Nalanis. — James dokończył zdanie, przestał skrobać piórem po papierze, podniósł na mnie wzrok. Popatrzył dość przyjaźnie, ale jakoś pobieżnie i nieuważnie, jakbym właśnie przeszkodził mu w czymś ważnym i wymagającym skupienia. — Dzień dobry.

czwartek, 23 lutego 2023

Od Vilre cd. Hotaru

Zniknęły Maćkowe, piwne tęczówki, a zastąpiła je mieszanina wielu barw, wirujących wokół siebie drobinek, niczym piasek zamknięty razem z wodą w obrotowej ramce. Otoczone cienką, złoto połyskującą łuną wejrzenie doppelgängera zwróciło się na kobiety, szmaragdowa fala koloru złączyła się z purpurową, zaraz znowu przeistoczyła się w bursztynowy, turkusowe nitki muskały rozszerzone źrenice, zaraz rozpadły się, by złączyć znowu. Było coś w nich niepokojącego, jakiś głęboko kryjący się strach, czekający, tylko żeby się uwolnić, wyskoczyć, zaatakować. Kobiety prawie synchronicznie wstały, odsunęły się od stołu. Ćma złapała rąbek szaty tancerki, nie puściła, póki ta nie stanęła obok w bezpiecznej odległości. Trzymały wciąż spojrzenie na Maćku, lecz tak też już dłużej nazywać go nie można było, bo rysy twarzy falowały w niezwykle nagłym tempie, rysowane na nowo i ścierane chlebową gumką, szybciej niż jakakolwiek iluzja zdążyłaby powstać. Pociągnął haczykowatym nosem, gładkim, prostym, na przegrodzie krzywym; zacisnął spierzchłe wargi w cienką linię, różowe, ponętne, ze szramą na dole. Palce, jak węże, wiły się, wydłużały, momentami mały palec znikał, to się z obgryzionym paznokciem pojawiał. Stwór kołysał się nadal, co tylko pogłębiało rozkojarzenie, mąciło przed oczami. Poczuła, jak od samego patrzenia zaczyna doskwierać jej słaby ból głowy.
— Coś jest bardzo nie tak — bąknęła pod nosem ciemka.
Krystek i Radko jak oparzeni odskoczyli od jegomościa, wywrócili ławę, przeklęli głośno. Cała sytuacja szybko przykuła spojrzenia gapiów, wszystkie rozmowy ucichły, tylko zdziwione pomruki niosły się po sali, ludzie pokazywali palcem, marszczyli brwi. Zamarli, oczekując dalszego biegu wydarzeń. Doppelgänger kiwał się jednak dalej, niewzruszony wytrąconym siedzeniem, nagłym zainteresowaniem, niewzruszony swoim ciałem, pląsającym się zlepkiem kiedyś przybranych ciał. I ten wzrok, utkwiony w dwóch kobietach, smutny, zły, wystraszony. Vilre i Hotaru spojrzały po sobie, niepewne co robić dalej, spróbowały ruch jakiś wykonać…
Jak tylko tancerka uniosła dłoń, sobowtór wydał z siebie zwierzęcy ryk, miotnął opróżnionym do połowy kuflem. Odskoczyły od siebie w czas, uniknęły naczynia, czego nie można było powiedzieć o siedzącej za nimi kobietą. Z głuchym dźwiękiem oberwała w tył głowy, resztki piwa skapnęły na skórzaną kamizelkę, kufel potoczył się po ziemi. Rąbnęła pięścią o stół, burknęła, że „za każdym razem…”, po czym z pół obrotu wyrzuciła miskę jedzenie za siebie. Następna poleciała z tamtego kierunku. I jeszcze jedna. Vilre schyliła się, nakryła dłońmi głowę. Doppelgänger przewalił wielki dębowy stół, zrobił z niego swoistą ochronę i zaczął uciekać. Momentalnie jednak ludzie podchwycili powiew bójki, a że późny wieczór już nastał, to i większość była zdrowo podchmielona, i przejście do drzwi stało się polem walki. Młody niziołek podłożył nogę sobowtórowi, ten padł, stęknął, odturlał się na bok. W ślad za nim widelec poszybował. Krystek i Radko najbliżej stwora siedzieli, zatem nikt się nie interesował, czy to oni zaczęli, czy nie, po prostu ciskali w nich, czym popadnie, a oni odrzucali, bronili się dzielnie. Wrzask się poniósł okrutny po karczmie, latały talerze, gdzieś ciemka usłyszała chyba pierwszy wymierzony cios w czyś podbródek. Na kuckach wraz z Hotaru zbliżyły się do jakiegoś stojącego wciąż stołu, raczej odosobnionego na razie.
— Widzisz go gdzieś?! — starał się przekrzyczeć narastający harmider wróżka.
Hotaru wychyliła głowę, zlustrowała szybko pomieszczenie.
— Tam! — wskazała na przeciskającego się między ludźmi doppelgängera. Odpychali go niczym zarazę, nie chcieli dotykać falującego cielska, parę razy musiał czyjegoś sierpowego uniknąć. Wytrwale kierował się do wyjścia.
— Hotaru, tędy — machnęła dłonią Vilre, przestąpiła nad rozsypaną kaszą.
— A oni? — rzuciła tancerka, obejrzała się przez ramię.
Dwójka wcześniej poznanych chłopów stworzyła swego rodzaju fort z przewróconych stołów i kryli się za nimi, skutecznie unikając lecących w nich obiektów.
— Ja mu rękawicę pokoju taką chciałem rzucić, polubownie może sprawę rozwiązać, a ten… — Krystek nie skończył, schował się za drewnianym murem.
— Rękawicę to się jako wyzwanie rzuca! Fajkę, fajkę pokoju dać! — krzyknął Radko, rzucił kuflem.
— Dobra, morda łbie!
— Chyba dadzą sobie radę — mruknęła ćma, ruszyła dalej.
Trzymały się blisko siebie, robiąc co jakiś czas szybki postój, a to miski z potrawką uniknąć, a to ktoś półprzytomny padł na ziemię. Przeszły obok przewalonego stołu, huknęło, gdy pewien rudzielec z impetem przyrżną w mebel, stęknął. Ćma zacisnęła zęby, parła dalej, obok wojujących kuflami chłopów. Wcześniejszy słaby ból głowy przerodził się teraz w rytmiczne pulsowanie pod czaszką, hałas karczemnej bójki stał się nie do zniesienia. Widziała już jednak prostą drogę do drzwi, widziała też jak doppelgänger prędko przez nie umyka, zatrzaskuje je za sobą. Wyminęła jedną osobę, drugą, nie dała się opluć i z głębokim westchnięciem oparła się o mosiężną klamkę, zaczerpnęła chłodnego powietrza. Hotaru wypadła z karczmy zaraz za nią, parę czarnych kosmyków wydostało się z upięcia.
— Stajnia? — sapnęła, rozejrzała się dokoła.
— Chyba stajnia.
Szybkim krokiem, wręcz truchtem dotarły do rozwartych drzwi budynku.
— Dobry konik, tak… — dobiegł głos ze środka, nerwowy, łamliwy, bardziej męski niż kobiecy. Jeden z wierzchowców kłapną zębami, kopnął w drzwi boksu. — Ała, gryzoniu jeden!
Vilre znalazła po omacku niewielką latarenkę i zapałki przy wejściu. Ciepła, blada łuna padła na spokojnego gniadosza, puste boksy, aż w końcu światło zatańczyło w ciekawskich oczach Myszowora, okryło podniesione uszy Idalii. Myszatek wyciągnął pyszczek, dmuchnął chrapami.
Sobowtór stał nieopodal, cała jego sylwetka dygotała, falowała, przybierała przeróżne formy i rozmiary. Nawet jeśli włosy zdążyły mu się rozczochrać w ferworze bójki, to szybko zostały zastąpione rudym kucykiem, kruczoczarnymi lokami, siwizną… Dziwaczne, przerażone ślepia błądziły po ich twarzach, nerwowo spoglądały w stronę Myszowora. Na wierzchu zaciśniętej w pięść prawej dłoni widniał czerwono różowy ślad, chwilę potem jednak znowu transmutowała, ślad znikł. Ćma zmarszczyła brwi. W środku karczmy wydawał się skrajnie przejęty tym, że Hotaru udało się go wziąć pod włos, dokopać się do jakichś wspomnień – w końcu rozpoczęcie awantury było bezpośrednim tego skutkiem. Ale teraz? Teraz wyglądał jak dziecko, wyczerpane swoim napadem, chcące zaszyć się w koncie, uciec. Jak dziecko, któremu psikus nie wyszedł, a konsekwencje okazały się zbyt przytłaczające.
Przystanęły, oddech się im nieco uspokoił. Hotaru zrobiła krok naprzód. Vilre zauważyła, jak ręka tancerki bezwiednie powędrowała w okolice paska.
— Maćko…?
Brak reakcji, ciężkie westchnięcie.
— Maćko, nie musisz przed nami uciekać.
Coś w nim się zmieniło, przestał się bowiem tak trząść, zamarł wręcz. Jego postać cały czas zmieniała się, żadna część ciała nie pozostawała jednolita na długo, jednak teraz działo się to trochę spokojniej, wolniej. Ciemka zawiesiła latarenkę na najbliższym haczyku, przysunęła się do tancerki.
— Nie jestem Maćko — mruknął.
— To jak mamy cię teraz nazywać?
To spojrzenie, znów nienawistne, ale wystraszone. Vilre zacisnęła usta, rozejrzała się nerwowo. Co jeśli znowu czegoś spróbuje? Co jeśli go nie uspokoją?
— Musiałaś pytać, prawa? Obie musiałyście? — warknął doppelgänger, piegi wyskoczyły mu na nosie. — Wiedziałyście, że nie wiem, ale nadal mnie sprowokowałyście. Dlaczego? Dlaczego?
Pulsujący ból nadal jej nie opuszczał. Do czego on zmierzał?
— Było dobrze, a potem bum! Tama runęła, wrócił ten ból, ten potężny ból! Zepsuty ja, jak mechanizm zardzewiały, zepsuty, ale dawałem sobie radę, prawda? Dawałem? To dlaczego pytać, dlaczego znów szukać? Dlaczego?!

wtorek, 21 lutego 2023

Od Hotaru cd. Lei

Kłębek futra rozpadł się między palcami tancerki, Hotaru z lekkim zdziwieniem i niepewnością potarła o siebie strzępki. To stworzenie, które tak zapamiętale tropił Edmund, to musiał być jakiś niebywale egzotyczny youkai
I wtedy pod nogami mężczyzny trzasnęła lampka.
Edmund zachwiał się, Antares go złapał, ale młodzieniec i tak wpił jeszcze palce w łokieć rycerza, uwiesił się na nim – Hotaru była przekonana, że gdyby stał tam kto inny, niż Antares, pewnie obaj straciliby równowagę – a potem puścił i odsunął pół kroku, jakby ten krótki moment poddania się kaprysom grawitacji nigdy nie miał miejsca. Edmund chrząknął, wpatrzył się w resztki szkła.
— To może oznaczać tylko jedno — powiedział poważnym, pełnym napięcia tonem. — To stworzenie jest zbieraczem. Jak sroka!
Lea i Hotaru popatrzyły na siebie z konsternacją, nawet Antares uniósł brwi.
— To jedyne logiczne wyjaśnienie. — Edmund zmarszczył poważnie brwi, uniósł palec pouczającym, akademickim gestem. — Spójrzcie, jesteśmy obecnie w legowisku tej istoty – nie mam co do tego wątpliwości, wskazują na to wszystkie dane.
Lea przechyliła nieco głowę, Hotaru splotła dłonie, młodzieniec kontynuował niezrażony.
— Obecność przedmiotów należących do ludzi jest dowodem na to, że to zwierzę interesuje się świecidełkami, dlatego też przynosi je do swojej kryjówki. Jakie lepsze świecidełko, niż lampa – świeci się, jest częściowo metalowa, a częściowo wykonana ze szkła. Na pewno wydawała się atrakcyjna dla tego zwierzęcia.
Edmund popatrzył po swych słuchaczach, wypiął dumnie pierś oczekując na pełne skupienia skinięcia głową, na powszechne przyznanie mu racji i podziw dla geniuszu.
— Może po prostu ktoś był tu przed nami — zauważył trzeźwo Antares, trącił butem jakieś zabłąkane szczapki.
Edmund nieco się zapowietrzył, Hotaru zwietrzyła nadciągającą katastrofę.
— Panie, czy nie jest prawdopodobnym, by ktoś jeszcze zainteresował się tym samym tematem badań, widząc w nim duży potencjał i sławę dla siebie?
Szlachcic popatrzył na nią tak, jakby dopiero teraz naprawdę ją zauważył. Hotaru niemal widziała, jak kolejne myśli przebiegają przez jego głowę, od zdziwienia, przez niedowierzanie, podejrzliwość i w końcu akceptację słów Hotaru jako własnego, bardzo sprytnego i mądrego pomysłu.
— Tak, to bardzo prawdopodobne… Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś jeszcze próbował wytropić to zwierzę, a potem przypisać sobie całą zasługę jego odkrycia — Edmund zmarszczył brwi, a potem jakby sobie coś przypomniał. Podszedł do Hotaru, wyciągnął rękę. — Pokaż tę sierść.
Tancerka oddała mu wciąż trzymany w dłoni kłębek, Edmund wpatrzył się w niego intensywnie, następnie zbadał samą skałę, na której ów strzępek się zatrzymał. Obszedł ją, obejrzał potem potłuczoną latarnię i fuknął na Antaresa mówiącego mu, by uważał na palce i nie pociął się o szkło.
— Spłoszyli to zwierzę, teraz widzę to wyraźnie — powiedział z całą stanowczością, zadowolony z poczynionych nowych odkryć.
Lea wyciągnęła dłoń do Edmunda.
— Mogę na moment pochodnię?
— Po co? — Szlachcic uniósł brew.
— Chciałam przyjrzeć się tym śladom.
— Skoro nalegasz — Młodzieniec westchnął, wywrócił oczami, oddał pochodnię.
Lea przykucnęła przy stalagmicie, wpatrzyła się w goły kamień, przesunęła dłonią po jakiejś jaśniejszej rysie. Jej uważne spojrzenie przebiegało między niedostrzegalnymi dla pozostałych szczegółami i śladami, dziewczyna w końcu zmarszczyła brwi, wstała.
Tymczasem zaś Edmund był w połowie swego wykładu na temat tego, jak to nieodpowiedzialni badacze pakują się do siedlisk płochliwych zwierząt, zostawiają tam jakieś śmieci i swój zapach, a potem biedne stworzenie, wyczuwszy nieznaną sobie woń, boi się wrócić do swojego leża i musi szukać sobie nowego, jeszcze bardziej niedostępnego miejsca.
— To skrajna nieodpowiedzialność — podsumował, krzyżując ramiona na piersi.


Spędzili w jaskini jeszcze nieco czasu, Lea obejrzała uważnie każdy zakamarek pomieszczenia, obadała też samą potłuczoną lampę, zaś kawałek futra Edmund schował gdzieś za pazuchę. Nie doczekawszy się pojawienia tajemniczej istoty, cała drużyna wróciła do pierwszej z jaskiń.
Wbrew obawom szlachcica, nikt nie połasił się na ich bagaże, wszystkie torby pozostały nienaruszone i nawet śniegu nie napadało do środka – Antares skutecznie uszczelnił wejście. Hotaru przygotowała kolację, wszyscy zjedli, a potem Edmund zawinął się w koce i zasnął jak kamień, pochrapując cicho pod nosem. Tancerka rzuciła mu podszyte uśmiechem spojrzenie – młodzieniec spał zupełnie tak, jak małe dzieci spały po dniu pełnym wrażeń i zabawy.
We trójkę usiedli wokół płonącego leniwie ognia, ich ściszone głosy przepływały w chłodnym, nocnym powietrzu, nie budząc śpiącego szlachcica. Hotaru zerknęła na Leę – od momentu wyjścia z głębszej jaskini czuła, że dziewczyna miała coś do powiedzenia, ale widać nie chciała się tym dzielić z Edmundem.
— … nie było śladów zwierzęcia. — Głos Lei utonął częściowo w trzasku płonących polan. Sypnęło iskrami. — Zwierzęta zostawiają inne ślady, niż ludzie, nie pomyliłabym się, nawet jeśli była tam sama goła skała. Mam wrażenie, że wcale nie podążamy za żadnym nowym gatunkiem.
Zapadła chwila ciszy, wzrok trójki gildyjczyków sam powędrował w stronę kłębu koców. Kłąb zachrapał.
— Nie wiem, jak to powiedzieć Edmundowi. Będzie naprawdę rozczarowany.
— Albo nie uwierzy — dodał Antares.
Hotaru zamyśliła się.
— Strawiliśmy dużo czasu i energii na to, by odnaleźć zwierzę, którego poszukuje.
— Chyba źle go szukamy — Lea splotła dłonie, zwinęła w nich rękawiczkę, poskubała jakiś zabłąkany troczek. — Samo to zwierzę wydaje mi się jakieś dziwne, a jego sierść taka… taka owcza.
Znów zapadła cisza. Hotaru wzięła kilka szczapek, dorzuciła do ognia. Antares zerknął w stronę zabezpieczonego wejścia do jaskini, ale twardy, zbity śnieg, nadal dobrze trzymał.
— A może to wcale nie jest żadne zwierzę?

poniedziałek, 20 lutego 2023

Od Sophie cd. Reginalda

Przygoda potrafiła odnaleźć człowieka w najmniej spodziewanym miejscu. Zwykły dzień, przeżywany tak, jak każdy inny, potrafił przynieść jakąś nowość i niespodziankę, której nie dało się w żaden sposób przewidzieć, a która czyniła życie interesującym i ciekawym. Dla Sophie wycieczki do biblioteki zawsze były ciekawe, chociażby dlatego, że kobieta mogła pogrążyć się na długie godziny w lekturze książek, z natury swej pełnych zajmujących informacji i wiedzy, której często nie dało się znaleźć nigdzie indziej. Dla niektórych biblioteka, szczególnie ta uniwersytecka, mogłaby wcale nie być miejscem kojarzonym z przygodami i niespodziewanymi rzeczami, jednak rzeczywistość widać rządziła się swoimi prawami. Widać przynależenie do Gildii sprawiało, że przygody same znajdowały człowieka, nawet w tak spokojnym i zamkniętym miejscu, jakim była biblioteka.
Początkowo Sophie spodziewała się, że nieznajomy, kimkolwiek był, będzie miał raczej problem natury lingwistycznej – że słysząc jej rozmowy z Reginaldem i ich wspólne zastanawianie się nad tym, co znaczyło dane słowo lub jak zinterpretować dane zdanie, postanowił zasięgnąć u nich języka, biedząc się z czymś podobnym. Jednak w tym przypadku chodziło o coś zupełnie innego i Sophie nie była pewna, czy naprawdę nowopoznanemu naukowcowi z dalekiego kraju potrzebny jest kolejny alchemik, czy raczej nie powinien udać się ze swą bolączką ku organom sprawiedliwości.
— Oni nie słyszą — odpowiedział na jej pytanie, potrząsając charakterystycznie głową. — Widzą to — mężczyzna wskazał na siebie — i nie słyszą. Myślą „On ma źle tutaj” — i wskazał na swoje czoło.
— Nie słuchają obcokrajowca — mruknęła Sophie, kiwając głową. Dziwne, Rajendra wyglądał na bogatego człowieka, a tacy ludzie zawsze mieli posłuch wśród straży miejskiej; nie odprawiano ich z kwitkiem, jak zwykłych zjadaczy chleba. Tak przynajmniej alchemiczka uważała. Widać bariera językowa okazała się za duża na tak skomplikowaną sprawę.
— I ta rzecz, która została ci skradziona… — Urwała widząc lekkie niezrozumienie na twarzy drugiego alchemika. — Rzecz wzięta przez innego. — Teraz mężczyzna pokiwał głową. — To jest lek?
— Tak, ale nie.
— Nie rozumiem.
Rajendra westchnął ciężko, potarł podbródek, zamruczał coś pod nosem, starając się ułożyć myśli.
— Reginald? — Alchemiczka trąciła stojącego obok tłumacza. — A jakby powiedział po aishwaryjsku, to myślisz, że byś sobie z tym poradził?
Mężczyzna zamyślił się, przebiegł wzrokiem w kierunku ustawionych na półkach książek.
— Może.
Kręcąca się po pomieszczeniu bibliotekarka rzucała im nieco poirytowane spojrzenia, aż w końcu podeszła bliżej, by zwrócić im uwagę i powiedzieć, że biblioteka to nie miejsce na długie dysputy i dywagacje. Sophie starała się obłaskawić kobietę argumentami o tym, że dyskutują ważne zagadnienia związane z równie ważnym projektem, Reginald w uczony sposób wpatrywał się wtedy w książki, zaś Rajendra obezwładniał kobietę szerokim i promiennym uśmiechem idealnie białych zębów.
Próby porozumienia się po aishwaryjsku okazały się trudne, Sophie próbowała jakoś wesprzeć Reginalda, ale jej wysiłki skupiały się raczej na tym, by dopasować do siebie fakty.
— Ach, już rozumiem! — powiedziała w końcu, pstryknąwszy palcami.
Reginald rzucił jej pytające spojrzenie.
— Ta substancja, którą Rajendra zsyntezował, to faktycznie lek. Ale jeśli przyjmie się go z niektórami typami jedzenia, połączenie może okazać się śmiertelne.
— I to ktoś mu ukradł?
Alchemik pokiwał głową.
— Inny wziął i poszedł.

niedziela, 19 lutego 2023

Od Antaresa cd. Lei

„Te cymbały zaczynają mnie już wkurwiać.”
Antares nie skomentował. Biorąc pod uwagę to, jak wiele rzeczy źle działało na nastrój maga, a także to, jak chętnie określał inne osoby przeróżnymi inwektywami, mag mógł mieć na myśli kogokolwiek. Rycerz miał jednak wrażenie, że wcale nie chodziło o naukowców – bo co prawda na samym początku ich podróży mag burczał nieco na towarzystwo jajogłowych, jednak z każdym mijającym dniem i tygodniem jego nastawienie do naukowców się poprawiało. Na tyle, że w chwili obecnej Antares mógł je uznać za normalne. Jedynym wyjątkiem był rzecz jasna Marco, ale na to chyba nikt nie mógłby mieć wpływu – mag się zafiksował i rycerz nie sądził, by istniała na świecie taka siła, która przekonałaby go do zmiany podejścia do doktoranta profesora Fioravantiego.
„Masz na myśli kogoś konkretnego?” spytał w końcu Antares czując, że mag chyba oczekuje podjęcia tematu.
„No raczej.”
„Kogo?”
„Tych całych Idra, kogo innego?”
Rycerz stawiał bardziej na mieszkańców Crullfeld, burmistrza, może przemytników albo kogokolwiek innego, niż dawno upadła i zapomniana cywilizacja.
„Twój tok myślenia nie jest dla mnie jasny.”
„Dla ciebie wiele rzeczy jest niejasnych” burknął mężczyzna dokładnie w taki sposób, jak Antares przewidywał. Mag westchnął, jego jaźń poruszyła się gdzieś na granicy umysłu rycerza. „Wiesz, początkowo to tam zlewałem te pełne zachwytu peany wyśpiewywane przez resztę ekipy, jacy to ci Idra nie są wspaniali. Ale jak żeśmy posiedzieli trochę w tych archiwach i zobaczyli coś więcej, niż kolejne kupy gruzu i strzaskane garnki, to te cymbały naprawdę ogarnęły sobie wygodne życie.”
„Dalej nie wiem, co cię tak zirytowało.”
„Że poszli w pizdu i zniknęli. Tak totalnie. Cywilizacje nie upadają w taki sposób, nie te takie bardziej dojebane.”
Antares potarł podbródek w zamyśleniu.
„Profesor wspominał, że ich nagłe zniknięcie nadal jest owiane tajemnicą. Że po prostu pewnego dnia zabrali swoje rzeczy i odeszli, by już nigdy nie powrócić.”
„No i właśnie. Który cymbał tak robi?”
„Nie ty jeden zadajesz sobie to pytanie. Przecież wszyscy starają się znaleźć na ten temat jakieś informacje, a profesor mówił, że gdyby udało się odnaleźć dowody na to, co skłoniło całe miasto do odejścia, byłby to przełom na skalę stulecia.”
Mag prychnął gniewnie.
„Ta, szukają i szukają, i znaleźć nie mogą. A ja mam jakieś złe przeczucia.”
Antares nie spodziewał się takich słów. Mag rzadko ukazywał swą niepewność, maskując ją starannie pod naporem inwektyw i wulgaryzmów, ale teraz coś się zmieniło. I to niepokoiło rycerza.
„Co konkretnie ci się nie podoba?”
„Wolisz alfabetycznie, czy po dacie?” Mag zamilkł, ponownie westchnął. A gdy znów się odezwał, Antaresowi bardzo nie spodobał się dźwięk jego głosu. Tym razem z zupełnie innych powodów, niż zazwyczaj. „Masz potężną cywilizację, która jest o wiele mniej zabobonna, niż można było sądzić, do tego dysponuje sporą jak na tamte czasy armią, a także magią i technologią. I coś sprawia, że bez zastanowienia i oporu wszyscy po prostu opuszczają swoje wielkie miasto. Aż się człowiek zaczyna zastanawiać – jaki musiał być kaliber zagrożenia, który skłoniłby ich do czegoś takiego.”
Rycerz też się nad tym zastanawiał, ale skoro nie miał możliwości rozwiązania tego problemu, jego wiedza na to nie pozwalała i nawet ci, którzy specjalizowali się w temacie ograniczali się jedynie do luźnego gdybania, po prostu nie zaprzątał sobie tym głowy. Był ciekaw, czy naukowcom uda się to rozwikłać, ale nim miało się to stać, nie poświęcał zagadnieniu wiele ze swojego czasu.
„Dlaczego zająłeś się tym właśnie teraz?”
„Bagna śmierdzą. Z każdym dniem coraz bardziej.”


Naukowcy byli niepocieszeni tym, że to już trzeba było kończyć, chociaż przecież wszyscy zgodzili się, że przyjmą zaproszenie burmistrza i wszyscy udadzą się na tę niespodziewaną kolację.
„Ubierz się jakoś sensownie, a nie w te twoje przypadkowe łachy.”
Antares też sądził, że powinien wyglądać bardziej reprezentacyjnie, niestety jednak nie przewidział, że misja będzie wymagała pokazywania się na salonach, więc z najbardziej wyjściowych ubrań to miał swoją kolczugę. Założenie prawdziwej zbroi mogłoby zostać zinterpretowane tylko w jeden sposób, więc Antares nie miał wyboru, musiał wymyślić dla siebie jakiś w miarę schludny strój. Jakoś tak instynktownie wziął do ręki tę zaszytą przez Leę koszulę, przesunął kciukiem po ledwie wyczuwalny szwie biegnącym na wysokości żeber. Ta jedna koszula, pozornie taka sama, jak wszystkie inne, dzięki temu szwowi i związanemu z nim wspomnieniu, dzięki pracy Lei, urosła dla niego do kategorii odświętnego ubioru, koszuli na specjalne okazje, kiedy potrzebował czegoś więcej. Założyłby ją, gdyby musiał potykać się z trudnym przeciwnikiem, jakby była ochronnym amuletem.
„Szkoda twojej ulubionej koszuli na siedzenie i żarcie pieczeni. Przecież i tak nie będziesz tam gadał.”
Rycerz musiał się zgodzić – w boju toczonym na słowa pozostawał raczej dekoracją. Odłożył więc zaszytą koszulę, znalazł coś innego. Granatowy dublet był na tyle ciemny, że nie było widać tej niewielkiej plamy gdzieś na brzuchu i mężczyzna stwierdził, że ujdzie, nie da rady znaleźć niczego innego.
Wyszedł ze swojego namiotu i spojrzał na resztę zbierających się powoli naukowców. Większość była ubrana podobnie do niego – w miarę sensownie, relatywnie schludnie, nie aż tak roboczo, jak na co dzień.
— Trochę pracy i machania łopatą, i chyba mi biceps urósł — mruknął Pascal, poprawiając opinający mu się na ramieniu rękaw.
— Pociesz się, dzisiaj nie będziesz musiał nam gotować — wtrąciła Insteia, czekając wraz z nim, aż pozostali skończą się szykować.
— Chyba wolałbym jednak wieczorne gotowanie — westchnął mężczyzna.
Wszyscy wydawali się spięci perspektywą kolacji u burmistrza, zaś Antares dodatkowo martwił się tym, jak nieprzydatny był, gdyby do czegokolwiek miało dojść.
„Nie pękaj – jak ten imbecyl zacznie fikać, to wyzwiesz dziada na pojedynek, sklepiesz kolejnego ich gówno wartego trepa z wykałaczką i tyle tego będzie” wtrącił mag, jak zwykle proponując przemoc jako rozwiązanie wszystkich problemów. „A jak dalej jeden z drugim będzie coś tam burczał, to ja im spuszczę wpierdol.”
„Byłoby lepiej, gdybyś powstrzymał się od nadmiernej agresji.”
„Ja nigdy nie jestem nadmiernie agresywny.”
Rycerz westchnął.


Rozmowy niespecjalnie kleiły się w drodze do miasta. A przynajmniej nie kleiły się, gdy naukowcy roztrząsali perspektywę tej nieszczęsnej kolacji. Jednak gdy tylko Pascal zaczął temat znalezionych w archiwach ksiąg wskazujących miejsca, z których Idra sprowadzali kruszce i budulec, cała grupa od razu się ożywiła, na powrót pogrążając w najbardziej zajmującym ich temacie.
— W okolicy nie było żadnego miejsca, skąd mogliby wydobywać jadeit – ten kamień nie jest natywny dla regionu, nie występuje tu i musiał być sprowadzany z daleka — wyjaśnił Pascal, gestykulując. — Do tej pory sądziłem, tak samo jak i większość geologów, że sprowadzano go z terenów dzisiejszego Qin, ale wygląda na to, że Idra mieli inne źródło tego minerału. To dlatego tak bardzo różni się od tego, co znamy obecnie.
— Myśleliście, że to kwestia odmiennej obróbki? — spytała Verena, zrównując się z geologiem.
— Tak i nie ja jeden łamałem sobie nad tym głowę. Były nawet koncepcje, że w dawnych wiekach jadeit z Qin był po prostu odmienny, ale to zdawało się mało prawdopodobne. Dla minerału parę wieków to jak mgnienie oka. — Pascal coraz dalej pogrążał się w swój geologiczny wykład. — A tu proszę – trzeba było nam szukać innego regionu, z którego pochodził ten jadeit, nie zaś stawać na głowie próbując dopasować kamienie z Qin i wymyślić im jakiś nierealny sposób obróbki.
— I skąd w końcu pochodził ten jadeit? — odezwała się Lea. Antares instynktownie szedł tuż obok niej, choć przecież nie szykowali się na żadną walkę, a teren był bezpieczny.
Pascal westchnął, wyrzucił ramiona w górę.
— Nie mam pojęcia! Nazwa kraju nic mi nie mówi, a jedyna dodatkowa wzmianka mówiła o tym, że jadeit przybywa na statkach od tych, którzy również przyjaźnią się z wężami.
— Zagadkowa sprawa — Verena potarła podbródek w zamyśleniu.
— Nie ona jedna… Mam wrażenie, że każdego dnia trafiam na jakąś zagadkową sprawę, do której rozwiązania przydałby się cały zastęp geologów, garść historyków i kogo tam jeszcze.
Kolejne westchnienie przetoczyło się przez całą grupę naukowców.
— Jest nas tu za mało, a jeszcze burmistrz zabiera nam czas — burknęła Verena.
Idący na przedzie profesor Fioravanti odwrócił się do reszty zespołu, rzucił im wyrozumiałe spojrzenie.
— Nie uciekniemy od polityki, a najlepszym, co możemy zrobić, jest rozegrać to spotkanie tak, by nie ponosić potem żadnych przykrych konsekwencji.
Rozmowy zamilkły, utonęły w końcu w miejskim gwarze. Bo oto cały zespół opuścił już bezdroża dzielące Crullfeld od zapomnianych ruin, i zanurzał się powoli w ludzkiej ciżbie. Przekroczyli jeden z licznych mostów spinających oba brzegi przecinającej miasto rzeki. Lea zerknęła w stronę turbulentnego nurtu, objęła spojrzeniem podmyte, częściowo zalane nabrzeże.
— Gdy ostatnio tu byliśmy po zapasy poziom rzeki był o wiele niższy — zauważyła, zerkając na Antaresa.
Rycerz niespecjalnie zwrócił uwagę na rzekę ostatnio, ale skoro nie przyciągnęła jego uwagi, to zapewne jej poziom powinien być zupełnie normalny.
— Może gdzieś w górze rzeki ostatnio mocniej padało? — rzucił bez przekonania. To nie była pora deszczów ani roztopów, ale przecież nie było tak, że rzeka nie mogła na parę dni nieco wezbrać. Nie wyglądało to groźnie, raczej trochę irytująco.
— Może — odparła Lea, dopiero po dłuższej chwili odrywając wzrok od rzeki.
Wezbrana woda szybko wywietrzała z głowy Antaresa, bo oto dotarli w końcu do Ratusza i siedziby burmistrza. Rycerz spiął się w sobie. Cokolwiek miało się tam wydarzyć, był gotowy.

Od Nikity — c'est drôle

Godzina wieczorna, złota, ale niemiło chłodna. Od bram szedł orszak, przesuwał się za rzędem cisów, wzdłuż alei zadbanych marmurów. Czarne kontury zarysowały się na tle zieleni, ich ruch niósł melodię na ostatnie pożegnanie. 
— Dużo ludzi.
Kiedy tłum zatrzymał się w dali, mężczyzna włożył kapelusz, dosiadł się na ławce. Towarzysz przesunął się, zrobił miejsce, ale nie zerknął na Nikitę. Skupiał się na pilnowaniu zaczarowanego pióra; lotka skakała między stronami dziennika, dość prędko, ale niekoniecznie dbale zakreślała okienka. 
— Ktoś zamożny. Stawiam na urzędnika.
— Tak zubożałeś w Gildii, że nagle uważasz urzędników za zamożnych?
— Urzędnik z magistratu. — poprawił się. — Od dóbr ziemskich.
Towarzysz zmarszczył czoło, ale nadal nie uniósł wzroku. 
— Dzwon bił za krótko, pleban średnio przepadał za zmarłym. — kontynuował myśl. — Wiem, że chciał od miasta na drogę za kaplicą. Mówił krótko przed moim wyjazdem, że idzie składać prośbę. Domyślam się, że zostało odrzucona, bo dziś z rana prawie wpadłem tam w błoto.
— Zaglądałeś mi do dziennika? 
— Zgadłem? — uśmiechnął się; szeroko, gdy ten w końcu na niego zerknął. — Zgadłem.
— To było za łatwe. — Mężczyzna zawinął dłonią; księga zamknęła się, pióro podskoczyło, osiadło mu za uchem. Wyprostował się, zerknął na żałobników. — Teraz coś cięższego. Wskaż mi, która to wdowa, a które to kochanki. 

środa, 15 lutego 2023

Od Reginalda, cd. Sophie

    Powiedzieć, że to miejsce było niesamowite, to nie powiedzieć zupełnie nic.
    Reginald nie miał jakiś szczególnie konkretnych wyobrażeń dotyczących Sorii. Widział kiedyś kilka szkiców w gazetach, które tak lubił czytać jego ojciec, czasem opowiedział mu jakąś historię o swoim życiu w tym mieście, ale w sumie nic poza tym. Tyle wystarczyło, by Reginald zaczął czegoś oczekiwać. I mimo braku szczegółów, oczekiwał dość wiele.
    Na tyle wiele, że kiedy w końcu wjechali do miasta, poczuł ścisk w żołądku. Stresował się, że się zawiedzie. Nie zawiódł się jednak, choć spodziewał się czegoś innego. Było jednak niesamowicie. Na tyle, na ile mogło być.
    Wejście do biblioteki uniwersyteckiej pozwoliło mężczyźnie wziąć nowy oddech. Ta cisza, zapach książek, wszechobecne skupienie – to wszystko nieco zgasiło jego rozproszenie, a przy tym pogłębiło ekscytację związaną z tym miejscem, choć zmieniła swój charakter. Opanował swoją chaotyczność i nieco się uspokoił, by w ujmującym milczeniu chłonąć atmosferę tego miejsca i przyjmować do siebie multum nowych możliwości, które oferowało.
    Reginald uwielbiał biblioteki. Wszystkie. Szczególnie te nieuporządkowane, w których książki się gubiły, stare, może nawet nieco zaniedbane. Lubił atmosferę, która w nich panowała, mimo że nie potrafił się tam odnaleźć. Lubił ten chaos i splątane myśli. W jego domu też tak było. Książki były wszędzie, zdarzało się, że tej konkretnej, której szukał, nie mógł odnaleźć za żadne skarby, bo zgubiła się gdzieś w gąszczu innych tomiszczy. A potem, po tygodniach, miesiącach, nawet latach, w końcu się znajdowała. I to tylko dlatego, bo ktoś inny też czegoś szukał, poprzestawiał, wprowadził jeszcze większy chaos, więc coś w innym miejscu nieco się ułożyło. I choć szuflady ze wszystkim oraz schowki czasami były sprzątane i porządkowane, to regały i półki z książkami nigdy. Nikt tego nie negował.
    Nowe książki, nowe opisy, nowe materiały, nowe spojrzenie – nowe możliwości. Reginald miał zamiar wykorzystać to w pełni, choć nadal gdzieś z tyłu głowy kłębiła się co i raz powiększająca się pokusa, by na razie to wszystko zostawić i poszwędać się po mieście. Tak po prostu. Pochodzić, popatrzeć, chłonąć Sorię całym sobą. Kusiło jak cholera. Czuł jednak, że nie powinien tego tak na razie zostawiać. Przecież jego praca była jednak ważniejsza.
    Zerknął kilka razy na mężczyznę, który siedział niedaleko i robił coś swojego. Był go ciekawy, ale ograniczył się tylko do ukradkowych spojrzeń, które i przestał wysyłać w momencie, kiedy razem z Sophie wznowili swoje zajęcie.
    Mimo trudności, szło im zdecydowanie lepiej. Trudno jednak stwierdzić, czy była to kwestia innych źródeł, miejsca czy może chwili przerwy, którą siłą rzeczy musieli sobie zrobić.
    — Chyba już gdzieś to widziałem — mruknął cicho w kierunku Sophie, gdy znowu na czymś przystanęli, po czym zaczął wertować jedną z książek, które miał pod ręką.
    Ledwo zaczął, a usłyszał kroki, przesunięcie krzesła i męski głos.
    — Mhm — ledwo zauważalnie skinął głową. — Reginald Amis. A to Sophie Egberts.
    Wysłuchał go uważnie, cały czas trzymając w rękach książkę. Powędrował wzrokiem za jego gestem, potem znowu wrócił, żeby dalej obserwować Rajendrę we właściwym sobie milczeniu.
    — Jak możemy pomóc?

wtorek, 14 lutego 2023

Od Kaneshyi — Eryne

Na parapecie przysiadł ptak. Dziwny ptak. Złoty jak feniks, z głową ozdobioną pawim, wachlarzowym czubkiem. Jego pióra na skrzydłach opalizowały zielenią i granatem, długi ogon ciągnął się za nim jak tren. Było to stworzenie bardzo piękne. I bardzo magiczne. Kaneshya nie miał co do tego wątpliwości, znał je doskonale, wiedział, do kogo należało, pamiętał nawet dzień, w którym się wykluło. Doradzał potem przy wyborze imienia. Bo każdy ptasi posłaniec Kalediaha musiał mieć imię.
— Eryne. — Kaneshya otworzył okno z zawahaniem lekkim, niemal niedostrzegalnym. — Skąd się tu wziąłeś? Po co cię przysłano? 
Eryne nie wleciał do pokoju, spokojnie zmienił parapet z zewnętrznego na wewnętrzny, uniósł szponiastą nogę ruchem powolnym, pełnym ptasiego majestatu. Miał do niej przyczepiony liścik. 
Kaneshya nie uśmiechnął się, zmrużył lekko powieki. Skłonił się lekko, podparł nogę ptaka jedną ręką, drugą odwiązał wiadomość. Dbał, by jego ruchy były ostrożne, pełne szacunku, bo Eryne należał do ptaków dumnych, wyczulonych na punkcie tego, jak się z nimi obchodzono. Kaneshya przywykł, że wszystkich ptasich posłańców Kalediaha należało traktować bardzo grzecznie. 

Od Calithy — Skończmy cudować, kochanie

Najpierw wybierają papeterię, nawet jeszcze przed prawdziwym pierścionkiem.
Calitha przerzuca nożyk z jednej dłoni do drugiej, obserwując bawiącego się z kurami chłopca. Ten z nudów przebiera nogami w te i we w te, przez przypadek prawie kopiąc jedną z dziobiących ziemię skrzekaczek. Billy fuka na nią z lekką, fałszywą irytacją, ale jest zbytnio zajęty stadem malutkim kurczaczków, który podążają za nim jak za kwoczą mamą. Udaje, że wcale nie widzi, jak człapią nieporadnie, celowo kroczy dużo wolniej niż zwykle, unika nawet znikania się w jednym miejscu i pojawiania się dopiero u celu. To progres, z którego Cala jest całkiem zadowolona. 
Nie jest wystarczająco duży, żeby odwieść Jamesa od zatarganie chłopca do kolejnego lekarza, ale to nowy punkt, o który mogą zaczepić swoje nadzieje, a to już wiele. Więcej niż zwykle. Wszyscy są dzisiaj zmęczeni, nawet bardziej niż normalnie, zbyt mocno roztargnieni. Ma wrażenie, że późne słońce właśnie tak działa na ludzi, rozleniwia, nastręcza marazmu i zniechęca do dalszych aktywności.

Od Aherina — Biel i czerń II

Źrebak wiedział, komu trzeba się podobać, komu niekoniecznie. Gdy Pola przysiadła na słomie, położył się obok, oparł głowę o jej uda. Czarna spódnica ładnie kontrastowała z białą sierścią, biała skóra dobrze wyglądała z czarnymi włosami. Gdyby Nalanis miał jakiekolwiek pojęcie o malowaniu portretów, Aherin znalazłby mu zajęcie. 
— Pies nader uroczy — przyznała Pola, delikatnie gładząc krótką, jasną grzywę. — Ale nie wiem, czy dobrze zrobiłeś, że go wziąłeś. Kto go ułoży? Jak podrośnie, trzeba będzie rozejrzeć się za kimś, kto nauczy go chodzić pod siodłem.
— Chryzant by się tego nie podjął? — Aherin opierał się o drzwi boksu bokiem, z rękami skrzyżowanymi na piersi. — Albo Echo. Czy tam Cahir. Albo wszyscy trzej. Co mają do roboty?
— Nie wiem, co z tego wyjdzie. — Pola uśmiechała się pod nosem, spod rzęs patrzyła na źrebaka delikatnie skubiącego fragment jej rękawa. — Chryzant może się nie zgodzić, ma swoje sprawy na głowie. A Cahir i Echo? Niech się wspólnie za to nie zabierają nawet. Ostatnio poszli razem na trening, prawie się pozabijali. 
— Jeżeli w grę wejdą dobre pieniądze, ktoś się znajdzie. — Aherin uniósł kącik ust, wzruszył ramieniem. — Zawsze zresztą może to być sam Echo.

Od Aherina — Biel i czerń I

Philippus — czarodziej, stary znajomy Sary i właściciel niebrzydkiej stadniny ulokowanej u podnóża Falliersu — twierdził, że wyhodowane przez niego wierzchowce są miłe dla oka, mocne i zupełnie na działanie magii niewrażliwe. Wszystko wskazywało na to, że mówił prawdę. Źrebak, którego Aherin od niego kupił, nie miał dla niego krztyny respektu.
Dziwna odmiana, Aherin się uśmiechnął. Przywykł, że większość gildyjnych koni, czując jego aurę, wykazywała nerwowość. Źrebak tymczasem wydawał się zupełnie niewzruszony ani nagłą zmianą otoczenia, ani faktem, że właśnie odbył podróż teleportem przez pół kontynentu. Zachowywał się radośnie i beztrosko jak szczeniak, brykał, napinał sznur, wszystko go interesowało, wszędzie było go pełno. Śnieg podobał mu się nadzwyczajnie, koniecznie chciał się w nim wytarzać, Aherin z trudem go przed tym powstrzymał. Źrebak szybko znalazł sobie nowe zajęcie, zaczął rozprawiać się z czerwoną wstążką, jaką Aherin przewiązał mu szyję jeszcze u Philippusa.
— Fe-fe-fe, proszę mi tak nie robić. — Aherin przykucnął, żartobliwie pogroził zwierzęciu palcem, gdy chapnęło kokardę po raz kolejny. — Jak nie zrobisz dobrego wrażenia na Poli, obaj mamy przechlapane, wiesz? 
— Co ja?
Pola, w futrze i długiej spódnicy, szła ku nim wolno, kołysząc biodrami.
— Cześć, kochanie. — Aherin nie wstał, wskazał źrebaka ruchem brody. — Psa nam kupiłem. Śmieszny, co? 

Od Antaresa - True love stories never have endings

Zima wciąż trzymała świat w swym bezlitosnym uścisku – chłód ciągnął od okien, białe płatki tańczyły w mroźnym powietrzu, a dzień kończył się zbyt wcześnie. Antares nie przejmował się kaprysami pogody, spędzając na treningach dokładnie tyle czasu każdego dnia, ile spędzał w lecie, gdy z nieba lał się przytłaczający żar, czy na wiosnę, gdy deszcz napadał człowieka w najmniej spodziewanym momencie, czy też jesienią, gdy mgła panoszyła się rano sprawiając, że budynek Gildii tonął w białym oparze.
Popołudnie przypominało wieczór, z ciemnością pełznącą od strony lasu, z długimi cieniami drzew wyciągającymi się w stronę placu treningowego, z ciężkimi chmurami duszącymi słońce. Antares opuścił miecz, odetchnął głębiej, jego oddech obrócił się w kłąb gorącej pary. Płatki śniegu znów popłynęły z wysokości, uciszając dobiegające z oddali dźwięki, a jeden z nich opadł na nos rycerza i zniknął, nim mężczyzna zdążył zauważyć. Antares zerknął w górę. Niebo ciemniało równomiernie, chmury kładły się coraz niżej, jakby zamierzały sięgnąć gruntu, położyć się spać gdzieś w dolinach. W nocy będzie padać, jutro zamiast treningu czeka go odśnieżanie całego placu. Mężczyzna westchnął.

Od Lei – Kwiat jednej nocy

Antares wyruszył na misję.
Nie było w tym zdaniu nic nie zwykłego. W samym zdarzeniu również. Obydwoje należeliśmy do gildii, a to wiązało się z wypełnianiem należących do nas obowiązków. Nie po raz pierwszy zdarzyło się, że rycerz otrzymał zadanie i wyjechał, przypuszczalnie na kilka tygodni. Codzienność była bardzo miła, gdy polegała na tym, że mogliśmy siedzieć razem na kolacji, chodzić na spacery czy po prostu być razem, ale stawała się znacznie trudniejsza, gdy przypominała, że ta obecność nie jest czymś pewnym. Nie widywaliśmy się rzadko, zwłaszcza przez bycie w jednej organizacji, ale zdarzały się też okresy, gdy byliśmy rozdzieleni. Nie martwiłam się, że to zepsuje coś między nami, ale rozstania były i tak trudne. Każde z nas miało wtedy coś do zrobienia, wzywały czy to obowiązki dnia codziennego, czy misje, ale z tyłu głowy zawsze pamiętałam o Antaresie. I zastanawiałam się, co teraz robi, czy wszystko jest w porządku. Kiedy znów się zobaczymy.
— Prawda, Lumi? — mruknęłam.
Ćwierknięcie, wesołe i pogodne. Nawet jeśli rósł, dalej był moim kochanym maluchem, z którym wieczory nigdy nie były nudne.
— Też za nim tęsknisz?
Kolejne ćwir, które uznałam za potaknięcie.
— On za tobą na pewno również.

Od Apolonii – Igry

— Nie podglądaj.
— Nie podglądam.
Apolonia zerka przez ramię, podnosi brew, niezbyt Panie Asparsie dowierzając. Dłoń sunącą po barku, próbującą podciągnąć rękaw halki na należyte mu miejsce, zatrzymuje w przekornym figlu; skóra zostaje więc niezasłonięta, wychyla się nieśmiało zza i tak prześwitującego materiału. Ten wcale nie ukrywa sylwetki skąpanej w słonecznym świetle odbijającym się od śniegu leżącego na zewnątrz, nie chowa bioder, tam delikatnie przysłaniając jedynie pieprzyk, nie skrywa talii, nie tai piersi. Pozwala ciału mówić samemu przez siebie, co najwyżej bielą dostrajać próżnej tajemnicy.
Apolonia uśmiecha się i w kilku krokach znajduje się przy łóżku.
— Dwie minuty. Ale tylko dwie.
_______
no i takie o, to nie były dwie minuty

niedziela, 12 lutego 2023

Od Antaresa - Sir Roderyk (III)

Zamaszyste podpisy, woskowe pieczęcie, ozdobny papier. Ustalenia spisano starannie drogim, czarnym atramentem. Skrybowie sporządzili kopie, a w krainie w końcu zapanował pokój, zapewniony skomplikownym traktatem i słowem grupy możnych. Sir Roderyk wierzył, że ustalenia okażą się trwałe, a przynajmniej na tyle trwałe, na ile mogły być w tamtym czasie.
Rycerz czuł, że będzie mu w pewien sposób brakowało towarzystwa jego żołnierzy. Gdy nie trzeba było walczyć, wszyscy rozeszli się do swoich spraw, zaś sir Roderyk mógł w końcu zdjąć z barków ciężar dowodzenia. Odetchnął z ulgą. Jego duszę opadło to przyjemne uczucie, tak podobne do momentu, gdy po długiej wędrówce można w końcu zrzucić plecak i przeciągnąć się, dotarłszy na sam szczyt wysokiej góry. Bo choć polubił swoich ludzi i stali się mu bliscy, to jednak w sercu mężczyzny nigdy nie było tej naturalnej łatwości, z jaką czasem rodzili się ludzie, a która sprawiała, że los sam wypychał ich przed szereg, pozwalając prowadzić innych. Sir Roderyk… ludzie go słuchali, chętnie za nim podążali, ale rycerz nie przepadał za tym, by musieć ich prowadzić. Czym innym była odpowiedzialność za ludzi, gdy pomagał im wypełniając obowiązki błędnego rycerza, czym innym zaś bycie dowódcą wojskowym i prowadzenie ich w krwawy bój. To ostatnie zdecydowanie nie było dla niego.
Ostatnie uściski rąk – twarde, mocne, męskie. Cassius przegarnął Antaresowi włosy, na odchodnym przykazał, żeby więcej jadł i nie topił garnków w rzece. A potem każdy odjechał w swoją stronę; sir Roderyk obrócił się jeszcze by dostrzec, jak sylwetka adiutanta znika za jakimś zagajnikiem. Teraz droga rycerza biegła na południe, prosto do siedziby jego patrona, markiza Rocheforta.

Od Hotaru cd. Vilre

Hotaru z uwagą słuchała opowieści doppelgängera, w zamyśleniu gładząc skryty za paskiem wachlarz. Starała się jakoś powiązać kolejne „wcielenia” istoty ze sobą, dostrzec między nimi jakieś zależności i to, czy były sobie podobne. Może wśród ofiar doppelgängera pojawiał się jakiś jeden trend, może wyraźny, a może nie, może jakiś nieoczywisty i trudny do uchwycenia dla tego, kto nie był takim iferyjskim yōkai. Tancerka nie była pewna, w końcu obyczaje tej krainy nadal nie stały się dla niej naturalne, choć przecież spędziła tu już tyle czasu. Również i jej informacje o tutejszych magicznych stworzeniach były ograniczone, Hotaru nie czyniła z ich zdobywania swej specjalizacji, nie przypuszczając, że mogą okazać się przydatne w jej podróżach i zadaniach.
I tak, jak nie dostrzegła dużego powiązania pomiędzy osobami, których tożsamość postanowił przyjąć doppelgänger, tak szybko zauważyła, w którą stronę ich zachowanie skręcało, gdy to „Maćko” się w nich wcielał. Bo Gwen, w przeciwieństwie do „Gwen” nie wydawała się skora do tego, by zasypać biednego brata ziarnem, zaś stateczny Osben raczej nie galopowałby przez wioskę na swym wiernym rumaku, drąc się tak, jak uczynił to „Osben”. Podobnie i Robin nie brzmiał jak ktoś psocący w bibliotece, czego nie dało się powiedzieć o „Robinie”. Hotaru milczała w trakcie rozmowy, pozwalając mężczyznom dyskutować i uważnie śledząc nurt, jakim podążały kolejne słowa i zdania, i na co najbardziej zwracał uwagę sam doppelgänger. Wydawało się, że opowieści o tym, czego tym razem dokonał i jakie miny mieli ci, którzy go przyłapali, bawią go najbardziej i mężczyzna nie potrafi się powstrzymać przed tym, by działać tylko po to, by wyciąć komuś jakiś numer. Podobnie przecież rzecz się miała z Radkiem i Krystkiem – doppelgänger wypuścił te nieszczęsne krowy na pole, a potem zapewne zanosił się śmiechem, widząc poirytowanego Krystka usiłującego natrzeć uszu Radka za przewinę, której ten wcale nie popełnił. Hotaru przypomniała sobie, jak doppelgänger motywował swoje zachowanie, czym wyprowadził Krystka z równowagi – że po prostu się nudził i stąd te wygłupy z krowami.
W ojczyźnie Hotaru było sporo yōkai, które nie robiły właściwie niczego bardzo groźnego, a wszystkie ich zachowania można było określić mianem drobnych żartów. Tancerka zastanawiała się, dlaczego te istoty w ogóle robiły coś takiego – czemu naigrywały się ze śmiertelników, czyniąc ich i tak ciężkie życie jeszcze cięższym. Kiedyś, w trakcie swej długiej podróży po Yamato, kobieta napotkała kapłana o spokojnej i filozoficznej naturze, zadała mu to pytanie, nie spodziewając się tak naprawdę żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi.
I wtedy kapłan opowiedział jej o tym, że yōkai lubią być słyszane. Że wielu z nich podoba się uwaga, jaką obdarzają je ludzie, nawet jeśli ta uwaga często jest negatywna, bo zachowanie danego yōkai po prostu im się nie spodobało. I że czasem przypominały z tym dzieci, brojące tylko po to, żeby mama oderwała się od swoich zajęć i przyszła chociaż spojrzeć, co tam robią. Albo jak czyniły to niektóre zwierzęta, robiące bałagan w domu i gryzące poduszki tylko po to, by właściciel pogonił je przez pokoje, obiecując że jeszcze jeden taki wybryk i będą spać w ogrodzie. Hotaru spytała go wtedy, dlaczego porównuje yōkai do zwierząt i dzieci, skoro wcześniej w rozmowie mówił o tym, że ich intelekt nie jest czymś, co można sobie lekceważyć. Kapłan roześmiał się na jej słowa mówiąc, że natura yōkai jest skomplikowana i trudno jednoznacznie ją określić.
— Nawet zwykły zwój ma dwie strony. Ile stron może mieć istota, której życia nie da się spisać na kartach całej książki?
Yōkai żyły długo, i choć część ich zachowań potrafiła być zaskakująco ludzka, to jednak ludźmi nie były. Błąd popełniali zarówno ci, którzy przypisywali im zbyt wiele z człowieka, jak i ci, którzy uważali je za ledwie groźniejsze i bardziej dzikie zwierzęta.
„Maćko” nie wydawał się skory do tego, by jakkolwiek odpracować wyrządzone szkody i Hotaru czuła, że jeśli Krystek i Radko będą go dalej przyciskać, całość nabierze zaraz jakiegoś nieprzyjemnego charakteru.
— Mam jeszcze jedno pytanie — wtrąciła się Hotaru, zaś „Maćko” zaraz oderwał wzrok od pajęczyn na suficie i z prawdziwą uwagą spojrzał na tancerkę.
— Ej, ale on jeszcze nie powiedział, jak zamierza odpracować to, co zbroił — zaprotestował Krystek, a siedzący zaraz obok Radko intensywnie pokiwał głową.
— Właśnie! A co z moim tym… tego, no… dobrym imieniem? Bo je zszargał!
Doppelgänger rzucił im spojrzenie, machnął zbywczo dłonią.
— Nie przerywajcie, jak pani Hotaru mówi.
— Kto by pomyślał, że jesteś taki… — Krystek skrzywił się, ale nie kontynuował. W końcu to on niedawno zmył kumplowi głowę za to, że źle się zachowuje wobec członkiń Gildii. — No już niech tam…
Tymczasem zaś Hotaru skinęła im z uśmiechem głową, zaraz wprowadzając spokojniejszą i milszą atmosferę, starając się samą swoją obecnością i słowami sprawić, żeby rozmowa miała w sobie spokój i ciepło, które mocniej nakłoniłyby doppelgängera do większej otwartości i do tego, by spróbował mocniej wytężyć swoją pamięć, tymi bardziej skrytymi wspomnieniami nakierowując tancerkę i historyczkę na to, co też mogło stać za jego dziwnym przypadkiem.
— Wracając do tych historii, które opowiadałeś – jak zmieniałeś się w inne osoby. W Gwen, Ospena czy Robina — zaczęła Hotaru, a doppelgänger uśmiechnął się szerzej. — Bardzo mi się podobały. Były naprawdę zabawne.
— Prawda? — „Maćko” wyszczerzył do niej zęby.
— Musiałeś się dobrze bawić.
— A pewnie. Miny innych ludzi były bezcenne. I nawet nikt się nie zorientował. — Mężczyzna poklepał się po brzuchu z zadowoleniem.
— I właśnie dlatego szkoda mi trochę, że pamiętasz tylko pięć ostatnich osób — przyznała tancerka, zmywając z twarzy uśmiech i zastępując go wyrazem lekkiego rozczarowania. — Chętnie posłuchałabym jeszcze podobnych historii. Jesteś pewien, że nic więcej nie pamiętasz?
Doppelgänger uniósł brew, zamyślił się, wykręcił młynka kciukami. Jego wzrok znów gdzieś uciekł, jakby mężczyzna usiłował wyczytać dobrą odpowiedź ze słojów w drewnie albo zacieków przy kominku.
— Hm, to bym się musiał uh… zastanowić? — powiedział nieco nieskładnie, kołysząc się lekko na ławie.
— O, dobry pomysł, pogadałbyś coś jeszcze, a my ogarniemy może trochę piwa… — Krystek spojrzał z nadzieją w stronę szynkwasu.
Doppelgänger marszczył brwi, kołysząc się coraz mocniej i próbując zanurkować w odmęty własnej pamięci, wyłowić z nich to, czego życzyła sobie tancerka. Radko podchwycił pomysł Krystka, obaj zajęli myśli perspektywą piwa. Vilre nachyliła się niezobowiązująco w stronę Hotaru.
— Nie wiem, czy to bezpieczne — powiedziała na tyle cicho, że jej głos dotarł tylko do uszu tancerki. — Chyba coś jest nie tak…
Oczy „Maćka” przybrały jakiś bardzo dziwny kolor.

sobota, 11 lutego 2023

Od Cahira cd. Echa

Gdy oberwał fragmentem miecza treningowego w głowę, w oczach rozbłysło mu czerwienią i czernią. Zamroczyło go, miał wrażenie, że zaraz straci przytomność. Wiedział, że został uderzony, a impet ciosu był tak silny, że pozbawił go równowagi, nie wiedział, gdzie upadł, jak upadł, w którym miejscu leży. Tępy ból przyprawiał o nudności, był na tyle dokuczliwy, że Cahir, gdyby miał wybór, chyba wolałby jednak zemdleć.
Podniósł się na czworaki, wolno i nie od razu. Podpierając się ramieniem, zdołał przyklęknąć. Gdy zobaczył ślad, jaki pozostał w miejscu, gdzie leżała najbardziej pokiereszowana strona jego twarzy, poczuł, że mu słabo. Udało mu się usiąść, odczekał chwilę, nim podniósł rękę, przetarł wargi zgięciem nadgarstka. Trudno mu było sprecyzować, skąd pochodziła krew, jaka pozostała na rękawie. Zęby? Albo rozbita warga? Może nos? 
Miał ziemię na języku. Splunął. Na biało-czerwono.
Nie wstał, wolał nie ryzykować, że ugną się pod nim kolana. Próbował poradzić sobie z bólem głowy. Bo był na tyle intensywny, że przyćmiewał każdy inny, jakiego miał prawo w tej chwili doświadczać.
Ma zmasakrowaną połowę twarzy? Czuł, jakby miał. Czym dostał dokładnie? Fragmentem rękojeści? Ułamanym ostrzem? Nie chciał ruszać policzka, sprawdzać, w jakim jest stanie. Miał wrażenie, że, dotykając miejsca pod okiem, w którym powinna być kość, poczuje wklęsłość pod palcami.
— Kurwa mać — splunął w tym samym kolorze, co poprzednio.
Przecież nie może być tak źle, myślał, próbując odsunąć od siebie obawy. Widzę, oddycham, jestem świadomy, zaraz wstanę. Nic mi nie jest, kość jest nienaruszona, głowa cała. Zrobi się siniak, może krwiak, potem zostanie tylko szrama. Co to dla mnie: szrama?
Spojrzał na Echa pierwszy raz od zakończenia bójki. Łucznik leżał na ziemi, był blady, wyglądał kiepsko. Twarz miał poobijaną, wargę rozbitą, pod okiem pozostał mu brzydki ślad po ovenorskich pierścieniach. Biała koszula Echa, rozciągnięta, poszarpana, czarna od ziemi, czerwona od krwi, nadawała się już tylko do wyrzucenia.
Żadnemu nie spieszyło się, żeby wstać. Cahir miał dość, Echo wyglądał, jakby też miał.
— Jak tam? — zapytał Cahir głosem trochę zachrypniętym. — Bo u mnie tak średnio.

brawo, panowie

czwartek, 9 lutego 2023

Od Alyii

    Na ogół można było uznać za normę widok dziewczyny w dobrym humorze. Większość czasu chodziła z uśmiechem na twarzy. Tym razem jednak był on jeszcze większy niż zawsze — jeżeli w ogóle istniała taka możliwość. Nucąc pod nosem tylko sobie znaną melodię, tanecznym krokiem wracała do gildii z występu, który miała w pobliskiej, niewielkiej karczmie. Co prawda nie przyniósł jej on za dużo pieniędzy — a właśnie pieniędzy były jedynym powodem, dla którego dalej śpiewała -, ale atmosfera jej to wynagradzała. Była wspaniała. Alyia miała wrażenie, że już dawno nie spotkała aż tylu osób, które by chwaliły jej występ. Uwielbiała takie momenty. Wtedy czuła jakby wracała do czasów, gdy na scenie znajdowała się razem z Alexandrem. Oczywiście niektórzy mogliby uznać, że co dobrego w tym, że raczej takie wspomnienia powinny ją smucić. W końcu halo! Jej brat nie żył! Jednak ona wolała traktować je jako cenny skarb, z którego należy się cieszyć.
— Javiera chyba nie będzie miała nic przeciwko temu, aby jeszcze chwilkę zająć się Cerem i Vanem. Jakbym odebrała ich chwilę później, prawda? Nie no. Będzie dobrze. Nie mam się czym przejmować. Jeszcze dam radę na szybko sprawdzić, czy coś ciekawego dzieje się dzisiaj w gildii. Może nawet uda mi się dorwać Mad? Kto wie? — rozmawiała sama ze sobą, wchodząc do gildii.
A jeżeli chciała odnaleźć gildyjczyków, to nie było lepszego miejsca niż Sala Wspólna. No może jeszcze stołówka, ale to było drugie miejsce w kolejności, do którego zamierzała zajrzeć. Wręcz podskakując, skierowała się do celu. Kiedy tam dotarła, najpierw wychyliła się lekko zza framugi, aby nie przeszkadzać, jakby działo się coś ważnego. W jej oczy od razu rzuciła się pewna dwójka. Ravi siedzący na kanapie, a także Nalanis coś szkicujący. Co chwilę zerkał w stronę medyka, więc obstawiała, że ten musiał być jego modelem. Po cichu podeszła do malarza i zajrzała przez ramię. Widząc, co znajdywało się na kartce, poczuła niezłą konsternację. Co jest? Jej oczy skakały między dziełem, a Ravim. Nie no. Nie ma możliwości, że to on. Co to jest? Jakieś połączenie jelenia z diabłem? I to takie dość nieudane?
— Ten malunek wygląda jak te, które pokazywały mi tak... ośmio-dziesięciolatki w moim rodzinnym mieście — skomentowała bez chwili zastanowienia, nie odrywając wzroku od kartki.

Nalanis?

Od Marty – Martyrologia złocieni (II)

CW: Lekka erotyka.

Ma dosyć mdłego zapachu śmierci. 
Ten cały czas łaskocze jej nozdrza i nawet gdy opuszcza pokój, w którym leży przymierający, nie, umierający już w pełnej świadomości tego słowa Tadeusz, słodki smród nie opuszcza jej choćby na krok. Jak gdyby przylepił się do dziewczęcej skóry, do włosów okalających buźkę, do rąk, którymi obraca biedną żabę, starając się, by nie dostał odleżyn, starając się, by jakkolwiek pomóc i chociaż tu stać się przydatną, chociaż tu pomóc. Tam, gdzie nie pomaga każdy inny, tam, gdzie zapomniał przyjść ktokolwiek.
Ma wrażenie, że gdyby nie ona, Tadeusz obrósłby pajęczyną.
Może tak byłoby lepiej. Może tak miało być, a ona głupiutka walczy z jego parszywym losem, z siłą, przed którą nikt nie ucieknie.
Ma wrażenie, że coraz częściej pojawiający się w kącie pokoju czarodziej swym pustym, zielonym wzrokiem właśnie to próbuje jej przekazać.
On też śmierdzi mdłą śmiercią, a ona powoli się dusi.

środa, 8 lutego 2023

Od Tadeusza cd. Isidoro

Miał wrażenie, że zima nigdy się nie skończy. Że swoim białym bytem przesypie się przez uchylone przez Martę okno, a on nawet nie ucieknie przed puchem, który otoczy go, zasypie, udusi. Nie ucieknie, bo przykutym do łóżka miał być już na dłużej, jeżeli nie, jak mu się wydawało, na zawsze. Siły w nogach brakowało, w umyśle także, by bez snu wytrzymać choćby przez godzinę. Mroczyło przed oczami, ciemniło się, jakby ciągle trzymał je za zamkniętymi powiekami – i myśl czystą nie była, niemoc utrzymywała ją w ryzach, nie dawała uciec ze swojego mocnego uścisku, ze szponów, którymi ją otoczyła i wcale nie puszczała, a z godziny na godzinę zaciskała je coraz mocniej. 
Tadeusz miał wrażenie, że umierał.
I może rzeczywiście tak było.
Marta spoglądała na niego z niepokojem. Skakała wokół, jakby miał zejść tuż przed jej oczami, przynosiła herbaty, wody, jedzenia, wietrzyła pokój, dbała, by nie dostał odleżyn – święcie przekonany był, że nawet i bez jej smutków oraz obaw odleżyn by nie dostał, upierała się jednak przy swoim, Martą w Marciuszkowych zwyczajach pozostając. Przekładała więc poduszkę i jego, raz po raz dbała, by w jednej pozycji nie zastał się za długo, a on narzekał, swym Tadeuszowym zwyczajem, a ona nic sobie z tego nie robiła, może raz to i po raz ostatni przewróciła oczami, jak gdyby na dziecinne grymasy. 
Pozostawało więc mu obserwować, czy to sytuację za oknem – raz białą, raz niezwykle błotną – czy to błękitne spojrzenie odbijające się w wiszącym naprzeciwko jego łóżka lustrze, które z upierdliwą upartością obserwowało i jego, nie odstępując go choćby na sekundę. Wwiercało w żabim ciele dziury, posądzało o najgorsze zbrodnie, rozliczało z każdego grzechu, każdej krzywdy, która doprowadziła żabę właśnie do tego łoża, do tej sytuacji, do tego nieudolnego ciała. Kiedyś mającym być nieśmiertelnym, teraz z powoli ulatującym z niego życiem. 
Tyle miałeś osiągnąć, wydawał się wyrzucać mu młodzieniec, spoglądający nań z lustra. Wszystko w piach, wszystko na nic. Wściekłe to były słowa, wściekłe spojrzenie, wściekłe odbicie jego samego, przykutego do łóżka, tylko o kilkadziesiąt lat młodszego, piękniejszego, żywszego. 
Tadeusz jęknął, nie potrafiąc znieść własnego wzroku, padł na poduszkę i wrył spojrzenie w pusty sufit. Zmęczyła go już biel, zmęczył i lazur. Teraz mógł się przez kolejną godzinę, póki sen go nie zmógł, pocieszyć drewnem. Wszystkie listy w końcu przygotował, grzecznie oczekiwały swego czasu w skrzypiącej szafce przy skrzypiącym łóżku. 
Laska, nieruszana od kilkunastu dni, a może i dłużej, opartą będąc o ścianę i samotnie stojąc w zakurzonym kącie pokoju, smutno pobłyskiwała siwym światłem, ledwo świeciła, samej przygotowując się do własnego snu. 
Pukanie przerwało marazm. 
Tadeusz łypnął od niechcenia ku drzwiom, westchnął. Uniósł łapę, ledwo, ale uniósł, pstryknięciem palców je otworzył. Magia znajomo połaskotała opuszki. 
— Ach, to ty. — Uśmiechnął się ku stojącemu w progu chłopcu. Nie ciepło, nie chłodno, po prostu po… Tadeuszowemu. — Wchodź, robisz przeciąg. 
Isidoro skinął głową, cicho wślizgnął się do pokoju i równie cicho przymknął za sobą drzwi. Nawet nie skrzypnęły. 
— Jeżeli byłbyś tak miły. — Tadeusz uniósł się na łokciach, przesunął po materacu; sięgnął ku szafeczce, wyciągnął z niej zalakowane już listy. — Kilka listów, do moich znajomych i naszego wspólnego, przesyłam Rosewoodowi pozdrowienia. Wyślij, kiedy chcesz i kiedy będzie to dla ciebie wygodne. A jak nie będzie, to przekaż komuś, komu nie sprawi to kłopotu. — Wyciągnął ku chłopcu łapę z listami, ten przejął je bez zająknięcia, co najwyżej z zainteresowaniem obejrzał z jednej, drugiej strony. W końcu skinął głową.
— Tadeuszu, ja…
Czarodziej machnął niedbale ręką, zignorował ewentualną próbę okazania pocieszenia, współczucia czy po prostu ludzkiej sympatii. Obaj przecież nie byli na tyle głupi. Obaj wiedzieli, czego się spodziewać. 
— Amulet. Jest twój — rzucił niezbyt dbale, jak gdyby od niechcenia, całkowicie ignorując ewentualne insynuacje, które podążały za tak poważnym oświadczeniem. — A teraz. Biały pion e4, ty e5, po tym f4, jak odpowiadasz? — zapytał w końcu, odetchnął głębiej, wygodniej rozłożył się na łóżku. 
— Biorę f4. 
— Skoczek na f3. 
— Pion na d5. 
Tadeusz uśmiechnął się pod nosem, wyglądając przez okno.
Miał wrażenie, że dla niego zima nigdy się nie skończy.

[ dziękujemy z Tadeuszem za szachowe rozgrywki! ]

wtorek, 7 lutego 2023

Od Echa cd. Cahira

Gdyby Cahir uderzył mocniej, Echo prawdopodobnie straciłby przytomność. Uderzył jednak za lekko, zbyt niepewnie, wściekle, ale zupełnie niekonkretnie, za co łucznik mu pięknie dziękował, kątem oka dostrzegając leżący nieopodal kamień.
Wolałby nie skończyć z rozbitą głową, nieważne, ile adrenaliny i gniewu buzowało w ich żyłach.
Zamroczyło go jednak, tępy dźwięk zadźwięczał mu w uszach, zapowiedział nieuniknione, gdy palce Cahira ze wściekłym afektem zacisnęły się na już nie tak białej koszuli. Leżący pod nim mężczyzna łypnął w bok, może nie chcąc podziwiać, jak cudza pięść leci prosto ku jego zębom, może mając nadzieję, że jeszcze się z tego wykaraska. Bo przecież nie z takich tarapatów udawało mu się uciec. Czasami za pomocą odrobiny szczęścia, czasami za pomocą sprytu.
A także z opatrznością głupoty swojego przeciwnika, który, trzymając nieszczęsnego wróbla w garści, nie trzymał go wystarczająco mocno, pozwalając mu wymknąć się spomiędzy palców w ostatniej chwili.
Echo uśmiechnął się. Własna krew szkarłaciła mu zęby, gdy uświadomił sobie, jak wielki błąd popełnił Cahir i że cena tego będzie dla niego niezwykle bolesna, choć, łucznik miał szczerą nadzieję, ucząca.
Echo nie odpowiedział.
Splunął krwią, swoją dłoń wyciągając ku rękojeści dopiero co złamanego brzeszczota. Poczuł ją pod palcami, chwycił, zamachnął się głowicą. Prosto w polik Cahira. Chłopak poleciał. Prosto w piach.
Echo odrzucił łamiący się w palcach jelec na bok. Podniósł się na łokciach, splunął jeszcze raz, czym prędzej starając się pozbyć z języka metalicznego posmaku brudnej krwi, gorzkiej suchej ziemi.
— Mniej gadania — ledwo mruknął zachrypniętym głosem ku delektującemu się piachem Cahirowi.
Postarał się rozmasować powoli narastający ból tuż za czołem, opuszkami potarł o skroń. Zakręciło mu się w głowie, odkaszlnął, wziął pierwszy, głębszy oddech od kilku chwil, zorientowawszy się, że ten wstrzymał i że to prawdopodobnie dlatego z każdą chwilą ciemniło mu się przed oczami.
W końcu padł na ziemię, niezbyt przejmując się swoją prezencją. Przecież i tak był już upierdolony. We krwi, własnej, cudzej, w piachu i w stróżce potu, która spływała po poliku, zahaczając o rankę pozostawioną na nim przez Cahira.
Szczypało. Szczypało w chuj.

[ myślał cahir o niedzieli... ]

niedziela, 5 lutego 2023

Od Cahira cd. Echa

Słowa Echa mu się nie podobały. Bo było w nich ziarno prawdy.
Gdy ścięli się ponownie, uszkodzona broń Cahira, zgodnie z jego przewidywaniami, nie wytrzymała, pękła na pół. Jedna część ostrza upadła na podłogę z metalicznym brzdękiem, druga pozostała na rękojeści. Cahir zdołał jakoś odeprzeć kolejne ataki Echa, zasłaniając się fragmentem skruszonego kawałka stali, ale Echo szybko wyłamał mu i jego. Cahir, nie mając czym parować, pozbył się pustej rękojeści. Echo nie wypuścił miecza, Cahir wiedział, że tego nie zrobi, ani przez chwilę nie posądzał go o zachowanie honorowe. 
Delikatnym półobrotem uniknął pierwszego zamachu, z drugim poszło mu równie gładko, z trzecim miał problem, ledwo zdążył. Był świadomy, że, zmuszany przez Echa do serii gwałtownych manewrów, straci wiele energii. Szybko zorientował się także, że Echo celowo wyprowadza takie ataki, żeby Cahir albo na moment stracił oddech, próbując ich uniknąć, albo ryzykował kontuzją, decydując się je przyjąć. 
Z początku starał się wymykać uderzeniom, ale nie miał zbyt wielkich szans w walce z uzbrojonym człowiekiem. Usłyszał syk przecinanego przy uchu powietrza, poczuł, że stal musnęła mu włosy. Wybity z rytmu, nie cofnął się dość szybko, cios w bark, który otrzymał, odezwał się mrowieniem w opuszkach palców, sprawił, że Cahirowi na moment zdrętwiało całe ramię. Sytuacja robiła się beznadziejna, nie mając wyjścia, posunął się do ryzykownego ataku. Uniknąwszy kolejnego pchnięcia, doskoczył do Echa, złapał go za ramię, wykręcił mu nadgarstek, wyszarpał broń z ręki, rzucił ją w kąt. Korzystając z chwilowej przewagi, jaką dał mu efekt zaskoczenia, spróbował trzasnąć Echa w zęby. Echo wywinął mu się w ostatniej chwili, podstawił Cahirowi nogę, szarpnięciem za ramię pozbawił go równowagi. Cahir miał na tyle refleksu, żeby, upadając, pociągnąć Echa za sobą.
Przetoczyli się po podłodze wśród bezładnych ciosów, uderzeń wyprowadzanych prawie na oślep. Walka, z początku polegająca na efektownych atakach, sprawnych unikach, szybkich zwarciach, przerodziła się w karczemną szarpaninę. Echo zarobił kolanem w żołądek, Cahir oberwał z łokcia w nos, dość porządnie. Gdy Echo poprawił prawym sierpowym w zęby, Cahir poczuł w ustach metaliczny posmak. Zablokował kolejny cios, wydostał się spod Echa, chwycił go za koszulę na piersi, uderzył nim o podłogę. Uniósł pięść, celując w szczękę.
— Ostatnie słowa?


niech ktoś rozdzieli tych debili 

sobota, 4 lutego 2023

Podsumowanie #60

Dzisiaj musicie nam wybaczyć, dzisiaj krzyczymy
możecie pokrzyczeć razem z nami

Witamy Was Kochani w urodzinowym podsumowaniu miesiąca! Zanim przejdziemy do części najfajniejszej, doskonale wszystkim już znanej szybko przedstawmy punkty OwO

Punktacja:
Madeleine – 0 słów  – ZB Leonardo – 0 słów – NB
Yuuki – 0 słów – NB Narcissa – 0 słów – NB
Cahir – 0 słów – NB Adonis – 0 słów – NB
Tadeusz – 0 słów – NBJaviera – 0 słów – NB
Syriusz – 0 słów – NB Nova – 0 słów – NB
Nikolai – 0 słów – NB Marta – 1075 słów – NB
Isidoro – 0 słów – NB Mattia –  0 słów – NB
Antares – 0 słów – NB William – 0 słów – NB
Lea –  1558 słowa  – NB Pan Sokolnik – 0 słów – NB
Echo – 0 słów – NB Sophie – 5538 słów – NB
Apolonia – 0 słów  – NB Hotaru – 0 słów
Odetta – 0 słów  – NB Aherin – 0 słów – NB
Kukume –  0 słów – NB Serafin – 0 słów – NB
Ayrenn – 0 słów – NB Dina – 0 słów – ZB
James – 0 słów – NB Małgorzata – 0 słów – NB
Michelle – 0 słów – NB Calitha –  0 słów – NB
Asa – 341 słów Mefistofeles – 0 słów – NB
Billy – 0 słów – NB Salomea – 0 słów – NB
Hugo – 0 słów – NB Nalanis – 662 słowa – NB
Reginald – 0 słów Victarion – 0 słów – NB
Rashid – 0 słów – NB Alyia – 0 słów – NB
Kaneshya – 0 słów  – NB Vilre – 1049 słów

Ignatius – 0 słów – NB Xavier – 0 słów
Nicolas – 0 słów – NB Balthazar – 0 słów
Akamai – 0 słów – NB Nikita – 0 słów

Legenda: OA - Ograniczona aktywność | NB - Nieobecność | ZGR - Zagrożenie | ZB - Zablokowany wątek | D2 - Niedawno odblokowany wątek, dodatkowe 2 tygodnie


Tym samym postacią miesiąca zostaje Sophie! Gratulujemy!

Dokładną rozpiskę punktów za opowiadania znajdziecie
> TUTAJ <

Inne sprawy

W tym miesiącu jeszcze nic, ale po ankietach mamy kilka pomysłów na drobne zmiany, które rozpatrujemy, więc strzeżcie się >;3 

Nadeszła pora na część rocznicową!

Mhyy... To już 5 lat, co? Nie wiemy, jak Wy, ale my się kompletnie nie spodziewałyśmy. Szczerze, nawet nie wiemy, co powinnyśmy teraz powiedzieć. Niewiele blogów dożywa takiego wieku. A jednocześnie nie ukrywamy, ten rok, w porównaniu z poprzednimi był cięższy. Z pewnością to zauważyliście. W końcu nie tylko blog dorasta, my wszyscy również. Kończymy szkoły, ruszamy na studia, do pracy, zakładamy rodziny. Takie rzeczy mają duży wpływ na człowieka i jego codzienność, czas wolny.  A jednak pomimo tych zmian, tych cichszych dni, kiedy każdy musi się skupić na sobie albo wyjść gdzieś, Gildia dalej jest. Wy jesteście. Za to właśnie chciałybyśmy podziękować.

Dziękujemy, że dalej jesteście. 
Powtarzamy to już po raz piąty. I będziemy powtarzać bezustannie. Dziękujemy, że jesteście. Dziękujemy, że chcecie poświęcać Gildii Wasz czas. Dziękujemy, że chcecie dalej utrzymywać kontakt i rozmawiacie na discordzie. Dziękujemy, że chcecie tworzyć i bawić się razem z nami. Dziękujemy, że wybaczacie nam nasze pomyłki. Dziękujemy, że nie złościcie się, kiedy przez brak czasu musimy przepraszać za opóźnienia. Dziękujemy. Po prostu i aż. Żaden słownik nie jest w stanie pomóc nam znaleźć odpowiednich słów, na to, co czujemy tu i teraz, pisząc ten post.

Mamy nadzieję, że nawet jeśli odrobinę cichsza i spokojniejsza, Gildia dalej będzie. Będzie dla Was cichą, niosącą ciepło przystanią, którą będziecie odwiedzać, by odpocząć. Przyznajemy szczerze, jesteśmy świadome, że blogi nie mogą wiecznie cieszyć się niesamowitą aktywnością, setką opek i postaci, ale to nie jest ważne. Nigdy nie było. Nawet jeśli te minimalne liczby opowiadań na miesiąc straszą swoją obecnością w regulaminie. To nigdy nie było ważne. Wy jesteście ważni. Nic więcej. Dlatego tak długo, jak będziecie chcieli tu być. Tak długo będzie też Gildia i my. I tak jak by możemy liczyć na Was, tak pamiętajcie, że Wy możecie liczyć na nas.

A teraz przyszła pora na wyniki ankiet! 
Uciekajmy do nich zanim Amik się wzruszy.
Ankieta na temat działalności bloga
Na ankietę na temat działalności odpowiedziało w tym roku 7 osób, którym bardzo dziękujemy. Przejdźmy teraz do analizy Waszych odpowiedzi.
Praca administracji - Została oceniona przez 6 osób, jako bardzo dobra i przez 1 jako dobra. Bardzo dziękujemy za tak pozytywne opinie, ale jednocześnie zaznaczamy, że nie osiądziemy oczywiście na laurach. 
Atmosfera na blogu i discordzie - 4 osoby oceniły ją jako bardzo dobrą, 2 jako dobrą, a 1 jako poprawną. Jest to znaczna poprawa w porównaniu z rokiem poprzednim, co bardzo nas cieszy. 
Braki na blogu - 5 osób uważa, że niczego nie brakuje, 2 są za dodaniem nowych rzeczy.
Co powinno zostać dodane? W jednej z odpowiedzi znalazła się opinia publiczna. Dziękujemy za wyrozumiałość osoby o niej piszącej i obiecujemy, że jeśli nic nam nie przeszkodzi, to przed kolejnymi urodzinami będzie ona już zaktualizowana! Druga propozycja natomiast, to bot urodzinowy na discordzie, byśmy wszyscy pamiętali o urodzinach naszych postaci i ewentualnie autorów. I bardzo wspieramy tę ideę, drogiemu anonimowi dziękujemy za wskazanie nam nawet bota, który mógłby umożliwić realizację tego pomysłu! Jak tylko ogarniemy jego działanie, z pewnością dodamy go na discorda!
Zmiany na blogu -  Tak jak przy brakach, 5 osób uważa, że nie trzeba wprowadzać żadnych zmian, 2 są za wprowadzeniem kilku modyfikacji.
Co powinno zostać zmienione? Pierwsza sugestia dotyczy limitu postaci na autora. Tutaj niestety, jak w zeszłym roku musimy zaznaczyć, że na ten moment nie przewidujemy zwiększenia go. Niewielu autorów sięga do obecnego limitu, dlatego też nie widzimy potrzeby podnoszenia go. Druga wypowiedź dotyczy natomiast niedawno wprowadzonych shortów, ich tytułowania oraz minimalnych liczb słów. Odpowiedź ta była bardzo rozbudowana i zwróciła naszą uwagę na kilka istotnych kwestii, dlatego w najbliższym czasie będziemy dokładniej to omawiać, by ewentualnie w marcu wprowadzić małe korekty w regulaminie.
Organizacja na blogu - 5 osób oceniło ją jako bardzo dobrą, 1 jako dobrą i 1 jako poprawną.
Ulubiony Event - Waszym faworytem zdecydowanie były Wywiady, wskazały je aż 4 osoby, dlatego mamy nadzieję, że na obecnej ich edycji będziecie się świetnie bawić! 2 głosy otrzymał Event Prima Aprilisowy High School AU, a RP - Dożynki 1.
Formy przyszłych eventów - Ku naszemu zaskoczeniu, najbardziej chcielibyście zobaczyć ponownie event w stylu Kuligu, z listą słów, których trzeba użyć w opowiadaniu. Na drugim miejscu uplasowały się discordowe RP oraz eventy łączące różne mechaniki jak np. Filmoteka, a na trzecim miejscu AU przenoszące nas poza uniwersum Iferii. Powyższe odpowiedzi weźmiemy pod uwagę przy organizowaniu kolejnych eventów!
Uwagi dotyczące eventów - Nie mieliście żadnych uwag względem eventów. 
Zastrzeżenia do bloga i organizacji - W odniesieniu do odpowiedzi o aktualizacji kolumn, za kłopot bardzo przeszkadzamy i obiecujemy, że w tym roku będziemy jeszcze dokładniej o nie dbać. Gdybyśmy przypadkiem przeoczyły Wasz wątek albo postać, nie bójcie się dobijać do nas drzwiami i oknami.
Dopisz coś od siebie - Pozdrawiamy Waszych rodziców i również bardzo Was kochamy. Dziękujemy za ciepłe słowa i cieszymy się, że tak myślicie o nas i o Gildii, jest nam bardzo, ale to bardzo miło <3

I podbijamy poniższe słowa <3
Ankieta popularności postaci
Wow, w porównaniu z zeszłym rokiem, byliście bardziej zgodni. Co prawda w niektórych pytaniach postaci szły łeb w łeb, jednak udało Wam się wytypować Waszych faworytów! Dziękujemy 9 osobom, które zdecydowały się wziąć udział w ankiecie <3

Ulubiona postać: 
Asa

Najoryginalniejsza postać: 
Nikita Ristovski oraz Tadeusz Idiveus Softmantle

Ulubiona postać NPC: 
Taavetti Belmaro

Ulubiony wątek: 
Asa i Marta oraz Nalanis i James

Najoryginalniejszy wątek: 
James i Małgorzata; James i Nikolai; Lea i Antares; Małgorzata i Hugo; Victarion i Małgorzata

Najprzyjaźniejsza osoba na discordzie: 
Rawr i Karo!!!

Serdecznie gratulujemy zwycięzcom! Zgodnie z tradycją nasze drogie Najprzyjaźniejsze osóbki na discordzie, w tym roku aż DWIE, otrzymają specjalne role oraz kolory! Zapraszamy Karo i Rawr na pv, by napisali nam, jakie kolorki chcieliby mieć!

Na koniec podsumujmy te pięć latek w liczbach:
- Blog został wyświetlony 312,708 razy. -
- Do dnia dzisiejszego opublikowane zostało 2601 postów -
- Przez bloga przewinęło się 116 postaci, z czego 50 jest aktywnych -
- Na blogu prowadzono 237 wątków, z czego 74 są aktywne -
- Najdłuższy wątek należy do Lei i Antaresa, liczy sobie 72 posty. -
- Najczęściej wyświetlanym KP jest KP Xaviera, licznik mówi o 1139 wyświetleniach -
- Najdłuższym postem jest opowiadanie Antaresa liczące 19654 słów. -
- Najwięcej opowiadań opublikował Mattia, jest ich 113 -
- Najaktywniejszym miesiącem był październik 2021, pojawiło się wtedy 161 postów -
- Na blogu pojawiły się 22 szablony, 10 codziennych i 12 specjalnych. -

To już wszystko na dziś.
Na koniec, zgodnie ze zwyczajem przypominamy, że tak jak w zeszłych latach, luty będzie bezpiecznym miesiącem dla zagrożonych! Tak więc postaci, które nic nie napisały w styczniu bądź dodały jedynie zaległe opowiadania, niech się nie lękają. Jeśli tylko pokażecie, że jesteście na blogu bądź discordzie zostanie Wam to odpuszczone. 

Jeszcze raz dziękujemy Wam wszystkim za kolejny wspólnie spędzony rok, mamy nadzieję, że w przyszłym również będzie nam dane razem się bawić i spędzać czas!

Widzimy się na Wywiadach!
Administracja 

czwartek, 2 lutego 2023

Od Vilre cd. Hotaru

Jej ostatnie słowa zawisły między nimi, obojętne, sprowadzające z powrotem do punktu wyjścia. Więcej zaoferować nie mogła, pozostawały luźne przemyślenia i analogie, chociaż zachowała dla siebie bardziej pesymistyczne podejście do rozwiązania sprawy. Niczym trudnym było zauważenie, jak Hotaru dopytuje się o sposoby „naprawienia” Maćka, przywrócenia mu tego, co utracone, wrócenia go na właściwe tory. Mogła otwarcie powiedzieć, że według niej doppelgänger nie ma szansy na powrót do normalności, przyznać, że samo nic się raczej nie poprawi, a im pozostaje liczyć na to, że w końcu odnajdzie się w swojej pokręconej rzeczywistości i znajdzie sobie porządne zajęcie. Jednakowoż Vilre nie była specjalistą od istot magicznych ani od samej magii, skąd mogła mieć pewność, że gdzieś tam, za siedmioma rzekami, lasami i górami nie siedzi mag wracający zagubionym stworzeniom ich jestestwa? Poza tym zostawała jeszcze kwestia innych doppelgängerów, które Maćkiem zająć by się mogły. Tak, słabo osiągalna, lecz wciąż szansa była, że coś da się z tym zrobić. Nie było co tak zrzędzić, nie przy Hotaru.
Zerknęła przelotnie na tancerkę, by zaraz znów skupić swoją uwagę na kuflu.
A może w ogóle ta jej hipoteza była paskudnie nietrafiona?
— Co ty byś zrobiła, gdybyś z dnia na dzień zapomniała, kim jesteś? — zagadnęła tancerka, odwróciła się do ćmy. Ta zmieszała się, zająknęła.
— Um… — zamyśliła się. Zapomnieć, nie wiedzieć, stracić połączenie ze wszystkimi przeżytymi wspomnieniami, zastanawiać się, co za oczy patrzą na ciebie w odbiciu tafli jeziora, czuć ból na plecach, jakoby coś z nich wyrwane zostało, chociaż skąd masz to wiedzieć? Czy będziesz tęsknić, żyć wraz z cieniem melancholii na swoim ramieniu za czymś, czego może nigdy nie było, jedynie twoim złudzeniem? Hiraeth, zawsze i wszędzie już, hiraeth ­— Nie wiem. Chyba byłabym tak samo skołowana jak on.
Półprawda.
Nawet jeśli jej towarzyszka wyłapała jakąś nieścisłość, nie dała tego po sobie poznać. Hotaru zwyczajnie skinęła głową, jakby takiej odpowiedzi się spodziewała, może trochę podobnej do jej własnej. Vilre nie była pewna, pozwoliła przez chwilę karczemnym dźwiękom nieść się niezmąconymi jej głosem. Spuścił wzrok, przeszła do skrobania paznokciem rączki kufla.
— A ty…
Grubiański rechot rozniósł się od strony zaplecza, rozweselona brygada wychynęła z bimbrem w ręku, rozlało się trochę na podłogę. Ciemka umilkła momentalnie, zdziwiona nieco nagłym hałasem, przesuwała wzrokiem od jednego chłopa do drugiego, jak kroczyli żwawo do stolika. Spojrzała na Hotaru, przytaknęły sobie nawzajem, chcąc spróbować potwierdzić lub obalić wysnutą wcześniej teorię. Miała nadzieję, że tancerce umknęła jakakolwiek przesłanka, że wróżka próbowała powiedzieć coś wcześniej.
— Matulu najdroższa, już myślałem, że pisane mi będzie ducha tam wyzionąć — zaśmiał się Krystek, usiadł na ławie z głębokim westchnięciem, pozostała dwójka poszła prędko w jego ślady.
— A żeśmy się nadźwigali, jestem bardziej niż pewny, że coś mi w krzyżu strzyknęło — parsknął Radko, o szalonym wieku lat trzydziestu najpewniej, po czym porządny łyk alkoholu pociągnął, beknął. — O przepraszam, w tak zacnym gronie nie wypada.
Zarechotali, Hotaru zaś uśmiechnęła się pobłażliwie, zwróciła uwagę na Maćka. Po ustach błąkał mu się skromny uśmieszek.
— Chciałyśmy jeszcze o parę kwestii zapytać, zanim się na dobre rozejdziemy — odparła tancerka, nachyliła się delikatnie do przodu jako znak dobrych intencji. Doppelgänger zmierzył wzrokiem obie kobiety, wzruszył ramionami.
— Pewno.
—No więc, jak dużo pamiętasz o osobach, w które się zmieniasz?
I znowu ten brak zrozumienia na twarzy, powolne mrugnięcie, niby chcąc odgadnąć prośbę sepleniącego dziecka.
— Wszystko pamiętam. To znaczy, o ostatniej piątce.
Wymieniły zakłopotane spojrzenia.
— Nie tak dawno temu wspominałeś, że nie pamiętasz, w jakich wioskach nawet pomieszkiwałeś — wtrąciła się w Vilre. Siedziała najdalej od Maćka, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, skrzętnie unikając kontaktu wzrokowego.
— Ano. Ale wioska to nie człowiek. Człowieka zawsze spamiętam.
— Umiesz coś zatem powiedzieć o ludziach, w których ostatnio się zmieniałeś?
I tak Maćko zaczął tłumaczyć, trochę odpływając za bardzo czasami, jak miło było być Gwen o ubrudzonych mąką dłoniach, z kochającym ojcem i nadpobudliwym bratem. Rodzinka taki niewielki młyn miała, miasteczko rzut beretem, mały sad jabłkowy. Kiedy tylko natrafiła się okazja, „Gwen” zasypywała brata ziarnem z podwyższenia w środku młyna, łamała serca chłopców o pyzatych twarzyczkach, przykuwała swą urodą i zgarniała ze straganów truskawki. Dziadek Osben zaś, co w swoich młodych latach w armii służył, stracił lewe oko w potyczce i od lat straszy nim dzieci. Cóż za zdziwieniem było, gdy „Osben” wziął swojego równie starego, acz bojowego, wałacha Koralika na przejażdżkę i popędził przez wioskę, wykrzykując zbereźne komentarze. No i taka to dziwota była, że nawet nikt go zganić za to nie potrafił, bo myśleli, że czarownik iluzją rzucił. A cóż to za psoty w bibliotece „Robin” sprawiał!
Słuchać pewnie można by tego jeszcze długie godziny, to znaczy Krystek i Radko by mogli; przestali dokuczać sobowtórowi i z wręcz nabożnym zdziwieniem wysłuchiwali szalonych opowiastek, wstrzymywali chichoty i szeptali do siebie, z obawy, że najmniejszy hałas rozproszy Maćka. Vilre i Hotaru siedziały trochę znużone, z każdym kolejnym zdaniem przekonując się, że przyczyna problemów doppelgängera leży gdzieś indziej. Ćma westchnęła, nieznacznie zmrużyła powieki w zamyśleniu.
Maćko nie wspominał o spotkaniu innych jemu podobnych stworzeń, nie wydawał się nawet przejęty tym, że nie wie, jak wrócić do swojego właściwego domu, może miejsca, gdzie się urodził. Mówił tyle o różnych ludziach, tym, jak zajmował sobie czas, zapominając o fakcie, że on nie należy w zupełności do tego świata. Może „porzucił” swoją twarz i imię, bo po prostu nie miał kto o nie spytać, aż do teraz kiedy było już za późno? Albo, może w jego mniemaniu, wręcz przeciwnie – kiedy już był zadowolony z obecnego stanu rzeczy.
Spojrzała nań. Ile właściwe taki drań żyje?
W chwili ciszy przy stole Krystek zobaczył swoją okazję na odezwanie się.
— Powiem ci, kolego, że ty to nawet równy ziomek jesteś — klepnął Maćka po ramieniu, jak gdyby zajście sprzed karczmy już dawno w chłopską niepamięć odeszło, zaśmiał się tubalnie. — Radko nawet po wódeczce takich cudów by nie wymyślił. Ale jedno to mnie zastanawia — poprawił się na ławie, cmoknął. — Odpracujesz ty te szkody czy nie? Bo panie tutaj tak się tobą zaciekawiły, pomóc o, by chciały, ale tak naprawdę to nic pożytecznego z tego twojego ryja nie wychodzi. Bez obrazy oczywiście, ale rozumiesz, dobrze wiedzieć by mi było.
Doppelgänger odchylił głowę do tyłu, poobserwował pajęczyny pod sufitem, poklepał w stół dłońmi. Przypominało to bardziej teatralne przeciąganie chwili, niż jakoby Maćko rzeczywiście potrzebował czasu na przemyślenie swojej odpowiedzi. Hotaru zerknęła na ćmę, lecz ta tylko wzruszyła ramionami, nie bardzo chętna do dzielenia się kolejnym nietrafionym pomysłem, czułka lekko zafalowały w powietrzu.