niedziela, 12 marca 2023

Od Apolonii cd. Aherina

— Bardzo dobrze — zauważyła za nim i za nim również podniosła swój kieliszek. — Muszę ci zdradzić, że mam z tym miejscem same dobre wspomnienia. — Wzrokiem pociągnęła po ogrodzie rozpościerającym się pod nimi, po tych bujnych różanecznikach, po tych bujnych rododendronach.
Pozwoliła sobie opuszkiem dotknąć męskiej dłoni, przez ulotną chwilę dać zapowiedź dalszej części programu całego wydarzenia, w którego organizację wcale wglądu czy decyzyjności jakiejkolwiek nie miała, a jednak chciała przejąć ją za pomocą kilku kobiecych sztuczek.
Na te Aherin na pewno był doskonale wyczulony, głupią nie była, przecież doskonale to wiedziała, że opracowane je miał prawdopodobnie do niewątpliwej perfekcji. Nie oznaczało to jednak, że nie mogła, choćby to dla własnej uciechy, która sprawiała mu, jak podejrzewała, równie ogromną przyjemność, co jej, z nich bezwstydnie skorzystać. 
— Chciałabym, żebyś jeszcze dzisiaj mnie pocałował — mruknęła w końcu. Nagle. Bez zapowiedzi i kontaktu wzrokowego.
Cicho, niby to nieśmiało, niby to od niechcenia, a jednak całkowicie szczerze, bo na szczerość przecież chociaż w tej jednej kwestii mogła sobie kompletnie i nieprzyzwoicie pozwolić. Gdy wzrok objął już cały ogród, gdy pociągnęła kieliszek ku wycałowanym karminem wargom, powróciła spojrzeniem do twarzy czarodzieja, trzepnęła rzęsami. 
— Jak myślisz, Aherinie, zasłużysz? — Imię czarodzieja z ciekawością zatańczyło przyjemnie na języku, po raz pierwszy i, miała szczere nadzieje, nie ostatni tego wieczoru. Pan Asparsa nie w każdej sytuacji bowiem był zwrotem całkowicie adekwatnym, nie sprawdzając się w sytuacjach nader prostych, na emocjach jedynie zbudowanych, zwrotów grzecznościowych niewymagających.
Apolonia poprawiła się na krześle, pochyliła się odrobinę nad stołem. Kieliszek w dłoni zakołysał się, zatoczył piruet pomiędzy palcami, gdy łokieć nonszalancko opuściła na obrus, gdy głowę obróciła zupełnie wystarczająco w prawo. Wystarczająco, by niesforny lok oparł się na wardze, położył na płatku nosa, leniwie rozciągnął się po ciepłej skórze, w ruch wprawianym będąc jedynie za pomocą delikatnych oddechów. Aktorka, wcale nie przypadkiem, wychyliła obojczyki, pozwoliła materiałowi sukni obnażyć nieco więcej. Przed oczami uważnie obserwującego każdy jej ruch czarodzieja mogła sobie na to pozwolić.
Bardzo chciała sobie na to pozwolić.
Ładnie więc tańczyła przed czarodziejem, dzielnie walcząc z kariatydą bez ręki o jego uwagę i zaloty, które nieodłącznie się z nią łączyły.
Wiedziała, że ostatecznie i tak wygra.
Westchnęła.
— Państwo Asparsa niezaprzeczalnie zadziałali na twoją korzyść — zauważyła drżącym szeptem, a filuterny wzrok schował się za gąszczem znienacka opuszczonych rzęs, gdy myślą wróciła do zostawionej samej sobie, nigdy niepoprawionej omyłki kelnera. — Jesteś, muszę ci to szczerze przyznać, jeden punkt do przodu. — I obdarzyła go tak słodkim, tak delikatnym uśmiechem, który całe to przedstawienie miał zapieczętować. — Możesz być z siebie dumny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz