wtorek, 7 marca 2023

Od Cahira cd. Madeleine

Moja cierpliwość jest nieskończona, pomyślał Cahir po raz kolejny, nieruchomym wzrokiem patrząc na wbity w drzwi sztylet. Sztylet, który przeleciał minimetry od jego głowy, przed którym uchylił się w ostatnim momencie, wyłącznie dzięki nabytemu w Ovenore refleksowi. Moja cierpliwość jest anielska, jest bezkresna, jest niepomierna, moja cierpliwość to Ocean Droedyski. Jeden sztylet to za mało, żeby mnie zdenerwować.
Przymknął powieki, wziął dwa głębokie oddechy, w niczym mu to nie pomogło. Z początku sądził, że i tym razem zdoła szybko się opanować, przeliczył się nieco, nadal było mu gorąco, zaciskał pięść, zęby również. 
Przecież, kurwa, nie jest. Nie jest anielska, nie jest bezkresna, przecież właśnie się skończyła, granica wytrzymałości została przekroczona, ten sztylet mnie nie zdenerwował, ten sztylet mnie wkurwił. 
— Jesteś chyba niepoważna. — Starał się mówić wyraźnie, wolno, spokojnie, ale głos drgał mu od gniewu, sam po swoim tonie słyszał, że jest wzburzony. — Rzuciłaś sztyletem do stojącego tyłem człowieka, wiesz, jakie to mogło mieć konsekwencje?
Madeleine raczyła się winem, półleżała rozwalona na skrzyniach z alkoholem jak hrabina na szezlongu.
— Fiem doskonale — powiedziała tonem śmiałym do bezczelności. — No i co?
— Czy ty jesteś w ogóle świadoma, że, rzucając bronią po pijaku, mogłabyś kogoś zabić? Chociaż przez chwilę zastanowiłaś się, co robisz?
— Ani tloche — odparła zupełnie nieskruszona. 
— A gdybym nie stał tu ja, gdyby na moim miejscu byli Nova, Marta albo Cervan, wiesz, jak to wszystko mogłoby się skończyć? 
— Daj spokój, jakby to był ktos inny, to bym nie sucała psecies.
— Och, no proszę. — Cahir zdziwił się ironicznie, wziął pod boki. — Ale do mnie to już co innego, do mnie to już jak najbardziej? Ze mnie można robić żywą tarczę do rzutek? 
Madeleine przymknęła powieki, delikatnie przechyliła głowę, wzruszyła ramieniem beztrosko.
— No tak, ciebie nie skoda jakoś.  
— No dziękuję ci b a r d z o.
Madeleine wyglądała, jakby chciała puścić mu oko, ale była na tyle pijana, że nie wiedziała, jak się za to zabrać. Mrugnęła jakoś dziwacznie, unosząc kącik ust, pomagając sobie ruchem całego policzka. 
— Nie ma slafy.
Czuł, że zaraz krew go zaleje. 
— A to. — Wyrwał sztylet z drzwi, uniósł go w jednej dłoni, wskazał drugą. — Jak ja według ciebie mam rozbroić tym zamek? Widzisz, jakie to ostrze jest szerokie w porównaniu do dziurki od klucza? Poza tym pytałem o wsuwkę chyba? O spinkę, spinacz, drut, o coś bardzo cienkiego, tak?
Madeleine wywróciła oczami, westchnęła ze znudzeniem, pomachała dłonią, jakby chciała odgonić od siebie natrętną muchę.
— Odczep se jus, daj mi pic, gadas tylko i mnie wkusasz, ani chwili z tobom spokoju, nic dziwnego, se nigt cie tu nie lubi, tylko nazekas, psujes zabawe wsytskim. Stywniak i maruda, zamilc i daj mi fajnie spendzic cas.
Cahir, patrząc najpierw na Madeleine, potem na sztylet, następnie na skrzynie i beczki z alkoholem, na końcu na zatrzaśnięte na amen drzwi, zaśmiał się krótko, do siebie, trochę histerycznie. 
Nie wiedział, co ze sobą zrobić, zaczął nerwowo przechadzać się w tę i we w tę. Po którymś razie oparł się plecami o ścianę, osunął na podłogę. Posiedział chwilę, ale nie długo. Gdy wstał, podszedł do dziewczyny zdecydowanym krokiem.
— Dawaj to. — Zabrał jej jedną z otwartych butelek. — Myślisz, że wytrzymam tu na trzeźwo do rana?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz