sobota, 11 marca 2023

Od Hotaru cd. Vilre

Yōkai potrafiły reagować agresywnie i nieprzewidywalnie. Ile to już było przypadków w baśniach i legendach, gdy pozornie niewiele znaczące pytanie lub gest sprawiały, że demon tak nagle zmieniał swój charakter, jakby był kompletnie inną istotą i nie pamiętał już, co przed chwilą robił i jak się zachowywał? Hotaru nie była przygotowana na to, by radzić sobie z podobnymi sytuacjami – w końcu bogowie nie obdarzyli jej umiejętnością posługiwania się magią, a jej słowo nie było w stanie zmusić yōkai do posłuszeństwa, jak czyniły to słowa kapłanek w jej krainie. Cała jej wiedza o nadnaturalnym pochodziła z opowieści, a doświadczenie, które zyskała w tej materii, było dziełem przypadku i okrutnego losu, który stawiał biedną tancerkę naprzeciwko zagrożeń, z jakimi nie miała szans sobie poradzić. Kobieta wróciła myślami do potwornych tengu z góry Kurama i do dzikich kitsune z głębi puszczy. Chłodny dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy przypominała sobie, jak groźnie wyglądały oba te zdarzenia i jak o włos uniknęła najgorszego losu.
Hotaru nie chciała jednak panikować ani poddawać się słabości serca. Wtedy, w tamtych chwilach, była kompletnie sama, a do tego wciąż młoda i niedoświadczona. Nie miała w sobie siły, jaką dawały dalekie podróże i zobaczenie odległych krain, nie miała też tej kotwicy, jaką stanowiły relacje z innymi osobami i poczucie bycia częścią czegoś większego. Teraz to się zmieniło – tancerka czuła, że nie może się cofnąć, nie może po prostu odwrócić się i skupić na tym, by uciec od przerastającej ją sytuacji. Dopiero co poznała dwóch przypadkowych mężczyzn na drodze, ci zaś od razu rozpoznali w niej i Vilre członkinie Gildii. Nie mogły się wycofać. To była sprawa honoru.
Tancerka odetchnęła głębiej, starając się uspokoić bijące szybko serce. Nie mogła ustąpić, ale nie oznaczało to, że nie odczuwała strachu, a jej nogi same nie próbowały rwać się do ucieczki. Nie była nieustraszoną wojowniczką, ale musiała przełamać w sobie instynkt, by w tym momencie zrobić to, co słuszne. Jej wzrok nie odrywał się od twarzy „Maćka”, z każdą chwilą przypominającej kogoś kompletnie innego. Cechy wyglądu rozsypywały się doppelgängerowi, jakby był niewprawnym żonglerem, gubiącym kolejne piłeczki i panikującym z każdym pac! piłeczki o podłogę.
Znów wspomnienie strasznych demonów, ale tym razem bez tego zimnego dreszczu, jaki paraliżował duszę. Bo choć tengu były gwałtowne i przerażające, to na swój sposób ją ugościły i zadbały o to, by nie zrobiła sobie krzywdy przy ognisku. Podobnie kitsune – zabrały ją na obłąkaną podróż po lesie, na koniec wbiły zęby w jej nadgarstek, ale dzięki temu Hotaru uniknęła w końcu wielu nieszczęść. Yōkai miały wiele ludzkich cech, ale ludźmi nie były, a próby wyjaśnienia ich działań tak, jak próbowałoby się wyjaśnić zachowanie człowieka, były co najmniej niebezpieczne. Niemniej jednak Hotaru postanowiła zaryzykować.
Jej dłoń instynktownie powędrowała do skrytego za paskiem wachlarza. Hikaru odpowiedział jej falą niepokoju – też się martwił, sprawa nie była łatwa – ale fala ta zaraz ustąpiła, przemieniwszy się w jasność i ciepło wsparcia, by Hotaru zrobiła to, co słuszne. Tancerka zerknęła porozumiewawczo na Vilre. Cokolwiek doppelgänger próbował zrobić, trzeba było wyprowadzić go ze stajni, oddzielić jakoś od wierzchowców.
— Nie było naszą intencją, by sprawić ci przykrość — zaczęła Hotaru, ale jej słowa nie trafiły do dziwnego yōkai.
— Ale zrobiłyście — warknął, znów próbując złapać skobelek przy drzwiach boksu. Wykręcona dłoń nie trafiła w drewienko, doppelgänger zmarszczył niesymetryczne brwi, spróbował ponownie. — Co mi po intencjach — głos stał się nagle niższy — kiedy wyszło, jak wyszło.
— Przepraszamy.
Doppelgänger prychnął. Hotaru podeszła krok, ale mężczyzna cofnął się, zostawił w końcu drzwi boksu i znów łypnął na kobietę okiem w dziwnym kolorze.
— I co mi po tym? — Stwór podniósł dłoń, położył ją na czole, jakby próbując sprawdzić, czy ma gorączkę.
— Nie możesz przecież żyć w ten sposób.
— Mogę.
— Jak długo?
Zapadła cisza.
— Tak długo, jak dam radę.
Hotaru westchnęła.
— Pozwól sobie pomóc.
Doppelgänger łypnął na nią podejrzliwie. Jego oczy zdecydowały się już na kształt i kolor, ale tego samego nie można było powiedzieć o włosach. Stwór już otwierał usta, by coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili się rozmyślił. Przebiegł spojrzeniem gdzieś w bok, jakby kąt stajni krył nagle coś interesującego, potem wrócił uwagą do Hotaru.
— Jak?
Tancerka posłała mu uśmiech.
— Zaraz zobaczysz.
Wyszli przed stajnię. Doppelgänger z ociąganiem podążał za kobietami, idąc nieco chwiejnie, gdy nogi nie mogły się zdecydować, czy wolą należeć do starszej kobiety, czy krzepkiego mężczyzny. Hotaru poczuła, jak Vilre subtelnie łapie ją za kraniec szerokiego rękawa i nachyla się lekko w jej stronę.
— Co planujesz?
Kobieta sama nie była pewna, co dokładnie planowała – miała bardziej podyktowany sercem kierunek, gdzie powinna podążyć, by pomóc temu, kto tego potrzebował.
— W Yamato wierzymy, że serce, umysł, dusza i ciało są ze sobą powiązane na tyle ciasno, że jeśli jedno z nich zaczyna chorować, w końcu wszystkie są chore. Lecz tak, jak od jednego elementu zaczyna się choroba, tak od jednego może zacząć się proces zdrowienia. — Hotaru zerknęła na podążającego za nimi doppelgängera. — Liczę na to, że tak będzie w przypadku naszego pacjenta.
W spojrzeniu Vilre dostrzegła napięcie i obawę.
— A jeśli się nie uda?
— Fortuny nie bez przyczyny skrzyżowały nasze ścieżki — odparła, sięgając paska i wydobywając swój wachlarz. — Wierzę, że moje światło sięgnie jego serca i okaże się dość silne, by przegnać zalegający w nim mrok.
Noc robiła się coraz późniejsza. Mimo tumultu w karczmie ludzie nie chcieli wyjść w mrok, naradzając się pewnie w głównej izbie i roztrząsając to, co się dopiero wydarzyło, jednak Hotaru była pewna, że pierwszy powiew magii Hikaru sprawi, że ludzie wylegną z karczmy. Nie przejmowała się tym. Dobyła swego wachlarza, zamknęła go w palcach, przycisnęła do piersi, składając dłonie niczym w modlitwie.
— To jakaś różdżka? — spytał doppelgänger, ale Hotaru nie odpowiedziała, jedynie kręcąc głową.
Tak, jak przed każdym występem, jej serce stawało się puste i przejrzyste, należące do każdego i nikogo, gotowe przyjąć każdą barwę i dowolną formę, jakby nic go nie definiowało, nic nie ograniczało. Kobieta przestawała być Hotaru, a stawała się tancerką – bez twarzy, głosu i jednej formy, za to zdolną przyjąć każdy kształt, zająć każde miejsce w historii. Była dźwiękiem, światłem i ideą, była opowieścią i uczuciem, wolą czegoś spoza czasu. Hikaru zapłonął magią w jej dłoni, złoty blask rozgonił nocny chłód i mrok.
Historia, która do niej przyszła, miała tyle twarzy i wersji, ile miał ich jej główny bohater.
Bezcielesny yōkai, wędrujący wśród wiecznej zieleni bambusowych gajów Yamato, pojawił się niczym bezosobowy strzęp porannej mgły, pozbawionym twarzy obliczem tocząc to w stronę Vilre, to w stronę doppelgängera. Iferyjska ziemia zniknęła, zastąpiona mszystą wonią górskiej wilgoci, bezkresną ciszą miejsca medytacji. Yōkai nie istniał. Bez imienia, bez ciała i postaci, trwał zawieszony w czasie i przestrzeni, niczym puste naczynie. Aż pewnego dnia spotkał go wędrowny mnich, obdarzony przez bogów wzrokiem zdolnym przebić zasłonę materii. Przyjrzał się niczyjemu obliczu i nadał imię istocie, a z imieniem tym nadał jej twarz i formę.
W ruchach istoty, w jej gestach i spojrzeniu, nie dało się rozpoznać Hotaru. To był inny byt, egzotyczny i odległy, a jednocześnie bliski. Bo przecież któż nie zmieniał swego charakteru, nie przywdziewał maski, jeśli przebywał z kim innym? Yōkai wędrował i wędrował, pokonując kolejne piędzi ziemi, przyjmując imiona od tych, których spotkał, z każdym nowym mianem zyskując coś, czego wcześniej nie miał. I tak jak na początku był jedynie pustym naczyniem, tak teraz naczynie to zaczęło wypełniać się skarbami i pamiątkami, bezcennymi wspomnieniami ludzi, których yōkai spotkał na swej drodze. Krok za krokiem stawał się większy, silniejszy, jaśniejący wewnętrznym blaskiem, jaki dawała mądrość przychodząca z upływem czasu i nabytym doświadczeniem. Yōkai nie miał swego imienia, bo każde mogło należeć do niego.
Aż w pewnym momencie coś się wydarzyło, coś się zepsuło, skrzywiło we wnętrzu tej istoty. Imiona zaczęły wyciekać, niczym z pękniętego dzbana, rozsypując się na wietrze jak jesienne liście. Ból i poczucie straty rozbłysły pełną grozy czerwienią, gdy yōkai cofnął się, próbując umknąć przed tym, co tak go skrzywdziło. Malał i kurczył się, tracąc to, co było dla niego cenne – każdą pamiątkę i wspomnienie, które dało mu siłę i które kształtowało go przez wieki. Słowa jego przyjaciół, ich twarze i śmiech, istniejące już tylko w jego myślach, obracały się w niebyt, utracone na zawsze, niemożliwe do odzyskania żadną znaną magią. Yōkai uciekał i uciekał, lecz jego ucieczka nic nie dawała, a każdy krok, który miał oddalić od niego zagrożenie, jedynie sprawiał, że ten tracił kolejne fragmenty siebie, brocząc wspomnieniami.
W końcu w sercu istoty pozostało ostatnie imię – to, które nadał spotkany w bambusowym gaju wędrowny mnich. Ten, którego spojrzenie wydobyło z niebytu kształt yōkai, a słowo dało mu materialną formę. I tak yōkai stanął przed najgorszym ze swych koszmarów, w którym tracił tę kotwicę trzymającą go w świecie śmiertelników, i wracał do swego limbo bycia niewidzialnym, pozbawionym formy i oblicza.
I tak jak yōkai uciekał przed koszmarem, próbując się ratować, tak w obliczu ostatecznego postanowił walczyć, woląc raczej zginąć, niż powrócić do bycia ledwie strzępem myśli.
Hikaru zapłonął blaskiem wschodzącego słońca, gdy wola walki wybuchła nowym płomieniem, powstałym z zimnych popiołów utraconych wspomnień. Yōkai nie zamierzał się poddać, a jego siła, mająca swe źródło w desperacji i niezgodzie na okrutny los, uczyniła z niego wojownika, który nie bał się stanąć naprzeciw silniejszego wroga. Wachlarz zatańczył w dłoni tancerki, kobieta obróciła się w groźnym, bojowym piruecie, a nierzeczywisty obraz wokół niej zadrżał w rytm dobywającej się znikąd muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz