piątek, 3 marca 2023

Od Nalanisa cd. Alyii

Wpadłem na pomysł, że narysuję gildyjnego kozła. Szczerze? Znudziło mnie już nieco malowanie klasycznie przystojnych gildyjnych pięknisiów, jakichś tam Jamesów, Cahirów, Echów. Potrzebowałem kogoś oryginalnego, nietuzinkowego, wyróżniającego się w tłumie.
W pierwszej chwili pomyślałem o psie. Szukałem go nawet, ale potem od Marty dowiedziałem się, że rano gdzieś go wywiało, a kiedy wraca, nie wiadomo, może za godzinę, może za tydzień. No trudno, jego strata, nie będę płakał przecież. Kiedyś, gdy będę sławny i bogaty, sam przyjdzie do mnie na klęczkach, będzie skamlał o obraz mojego pędzla.
Kozła dopadłem w lecznicy. Okazało się, że w sumie miły z niego gość, przyjemny w obyciu, uśmiechnięty, przyjazny. Satyrowie chyba ogólnie tak mają, że humor im dopisuje, głupio cieszą się z byle czego. Pogawędziłem sobie z nim trochę, facet zainteresowanie moją sztuką okazał, pozować też się zgodził. Nie wydawał się co prawda do tego pomysłu przekonany, musiałem go chwilę namawiać, ale nie opierał się długo, chyba nie miał serca mi odmawiać. Umówiłem się z nim na następny dzień, podobno wtedy nie miał aż tylu zajęć.
Posadziłem go w Sali Wspólnej, poinstruowałem, jaką ma przyjąć pozę, gdzie patrzeć, jaki przybrać wyraz twarzy, co zrobić z włosami, co z rękami. Muszę przyznać, że facet twarz miał niezłą, te spiralnie zakręcone rogi gazeli dużo robiły. Gdyby nogi także miał antylopie, mógłby w zasadzie uchodzić za bardzo przystojnego, ale giry miał kozie, niesmukłe, bure i w ogóle do dupy. Na dodatek krótkie, także kozioł wzrost miał też nie ten, jakbym zdjął buty, i tak byłbym od niego wyższy, a za wysokiego w Gildii nie uchodziłem. Także twarz dobra, ale reszta dramat raczej.
Szkicowałem sobie w ciszy i spokoju, pełna kulturka. Kozioł nie rozpraszał mnie rozmową, starał się zachowywać profesjonalnie, widać, że czuł klimat całego artystycznego procederu, szanował malarza przy pracy. 
Spokojem się nie nacieszyłem długo, w którymś momencie do pomieszczania wślizgnęła się ta śmieszna ruda kacza entuzjastka. Sama była, więc kaczątka gdzieś już najwyraźniej zgubiła. Podeszła do mnie na palcach, myślała, że jej nie widzę, co za dziewczę naiwne, mnie się nie oszuka tak łatwo.
— Ten malunek wygląda jak te, które w moim rodzinnym mieście pokazywały mi dzieci, mające tak... osiem, dziesięć lat — powiedziała, zajrzawszy mi przez ramię.
No proszę, proszę. Nie wiedziałem, że w naszych szeregach mamy również takich koneserów sztuki. Znalazła się, krytyczka artystyczna za dychę, chodzący autorytet w dziedzinie, przyjdzie taka z dworu i będzie mnie uczyć, jak mam pracować, a sama pewnie prostej kreski nie narysuje.
Spojrzałem na rudą, uśmiechnąłem się grzecznie.
— A ta kieca wygląda jak te, które w moim rodzinnym mieście noszą baby mające lat z czterdzieści, sześćdziesiąt — odciąłem się. — Jeszcze jakieś zastrzeżenia co do mojej sztuki, szanowna pani krytyk?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz