wtorek, 21 marca 2023

Od Sophie - There is nothing impossible to they who will try

Sophie całym sercem wyznawała zasadę, że jeśli ktoś bardzo czegoś chciał, miał ku zdobyciu tego wiedzę i zasoby, a także dobry plan, jak swój cel osiągnąć, to prędzej czy później udawało mu się ów cel osiągnąć. Prawda, że mogły zdarzyć się potknięcia, obsuwy w planie, jakieś nieprzewidziane problemy, ale jeśli ktoś bardzo chciał i solidnie się przygotował, w końcu dostawał to, czego chciał.
Od ostatniej jesieni alchemiczka nie mogła przestać myśleć o tym, co powiedział Hugo, gdy dostał swój starannie utkany z pajęczego jedwabiu płaszcz. Że może udało im się zsyntezować materiał z grzybów i że przejrzysta, niezwykła tkanina, pochodziła tak naprawdę z jego ulubionego królestwa. Sophie westchnęła. Projekt brzmiał ciekawie, alchemiczka chciała sprawdzić, czy da się go w ogóle wykonać, ale brakowało jej dwóch elementów. Materiałów i odpowiedniej wiedzy.


Zapukała, a gdy z wnętrza pokoju nie wydobył się żaden dźwięk, zapukała ponownie. Tym razem głośniej i bardziej stanowczo. Odpowiedziała jej pełna napięcia, przetrzymana cisza, gdy lokator usilnie udawał, że go nie ma. Niemrawe światło dobywało się spod drzwi, zdradzając jasno, że pokój zdecydowanie nie jest pusty.
— Hugo, otwórz. Wiem, że tam jesteś.
Coś poruszyło się we wnętrzu pokoju, drzwi się uchyliły, w wąskim przesmyku ukazała się twarz mykologa.
— Myślałem, że to Ignatius.
— Znowu spóźniasz się z raportem z misji?
— Od razu „spóźniasz się” — burknął, otworzył szerzej drzwi, wpuszczając alchemiczkę do środka. — To kwestia dbałości o szczegóły. Jak ma być porządnie, to nie będzie szybko, tak?
— Niech zgadnę – jeszcze nie zacząłeś?
— Ale dużo o nim myślałem. Teraz wystarczy tylko usiąść i napisać.
Sophie niemalże udało się powstrzymać parsknięcie śmiechem.
— „Tylko usiąść i napisać”. — Powtórzyła za nim, omiatając pokój wzrokiem. Pokój wyglądał tak, jak zazwyczaj, może więcej rzeczy było rozrzuconych na łóżku i po podłodze. Wyglądało na to, że Hugo chyba wziął się za sprzątanie, a to się bardzo dobrze składało. — Czyli nie masz teraz dużo na głowie, prawda?
Mężczyzna zmrużył oczy, popatrzył podejrzliwie na alchemiczkę.
— Wyczuwam tu podchwytliwe pytanie.
— Pilny student poradzi sobie z każdym podchwytliwym pytaniem. — Sophie obdarzyła go uśmiechem, który nie zwiastował niczego dobrego. — Mam pewien projekt.
Westchnienie, które wydobyło się z piersi mężczyzny, miało być ciężkie i ostateczne, ale dla Sophie brzmiało bardziej, jak sprytne „przekonaj mnie”.
— Mam na głowie ten nieszczęsny raport, a poza tym zaplanowałem na dzisiaj inne hm… projekty i zajęcia.
— W moim projekcie są grzyby.
Hugo prychnął.
— To nie jest tak, że jak powiesz magiczne słowo, to od razu się na wszystko zgodzę. — Skrzyżował ramiona na piersi. — Trzeba się zająć jakimiś grzybami, czy w ramach rekompensaty są paszteciki z pieczarkami?
— A jeśli powiem, że i jedno, i drugie?
— To się zastanowię. — Chwila pauzy, łobuzerski uśmiech pojawił się na twarzy mykologa. — Już. Prowadź do tych grzybów.


Hugo pochylał się nad szklaną szalką, a intensywność spojrzenia wbitego w rezydujący na niej okaz mogła z powodzeniem zmusić wodę do wrzenia, a grzyba do zmiany koloru kapelusza. Mężczyzna po chwili oderwał wzrok od okazu, przeniósł go na leżące obok kartki, zanotował jakieś obserwacje.
— Wydaje mi się, że to wszystko idzie w dobrym kierunku — powiedział do siedzącej obok na wysokim taborecie Sophie.
Alchemiczka skinęła głową, odruchowo wygładziła fartuch. Zagospodarowała część swojego laboratorium tak, by dało się w nim prowadzić hodowlę grzybów, z czego Hugo był oczywiście bardzo zadowolony, a kobieta nawet nie zauważyła, kiedy na specjalnie wydzielonych do tego półkach pojawiły się okazy rosnących grzybów, które zdecydowanie nie należały do projektu, ale były interesujące dla mykologa. Cóż, coś za coś, Sophie nie zamierzała walczyć z drugim naukowcem i ograniczać swobody jego działań. Sama wiedziała bardzo dobrze, jak to jest, gdy z góry narzucone reguły mówią naukowej kreatywności „nie wolno”, toteż pogodziła się z tym, że po prostu będzie miała w pracowni dodatkowych lokatorów.
— Dalej nie mogę się nadziwić temu, skąd udało ci się zdobyć próbkę Magnam magicae linteo.
— Wiesz, z Isidoro to nie takie rzeczy okazują się kompletnie zwyczajne.
— Ale nadal. — Mykolog postawił kropkę na końcu zdania, odwrócił się do alchemiczki. — Jak to brzmi – nasz Isidoro, taki grzeczny chłopiec, wytrzasnął rzadkie magiczne grzyby od jakiegoś kolegi z lasu. I to w środku zimy.
— Jakby Isidoro nigdy nie robił rzeczy wymykających się logice.
— Dobrze, tu masz rację. — Hugo zabębnił palcami po blacie. — Myślisz, że jakbym go poprosił o jakieś inne gatunki, to ten tajemniczy kolega z lasu też by je miał?
Sophie wzruszyła ramionami.
— Spróbuj spytać, najwyżej ci odmówi.
Mężczyzna pokiwał głową w zamyśleniu, lecz nim jego myśli odbiegły gdzieś dalej, Sophie przywołała go do rzeczywistości:
— Ale najpierw skończymy ten projekt.
Hugo westchnął, wywrócił oczami.
— Projekt-projekt. Ale racja, może tym razem lepiej skupić się na jednej rzeczy.
Jego wzrok znów wrócił do próbki, do tych kilku niewielkich kapelusików wychylających się znad wysypanej na szalce pożywki.
— Powiedziałbym, że już niedługo. Jeszcze ze dwa-trzy dni i powinno być w porządku.
Sophie spojrzała na kalendarz, w myślach szybko przekalkulowała terminy, jakie przewidywała na zakończenie każdego z etapów ich prac – oczywiście z uwzględnieniem wszystkich nieprzewidzianych problemów i porażek – dodała też niewielką poprawkę na to, że Isidoro wspominał, by się pospieszyła, bo czasu jest mniej, niż się jej wydaje, a następnie pokiwała z namaszczeniem głową.
— Zdążymy.


Zdążyli.
Dziwaczne włókno, które pojawiło się z dnia na dzień, sącząc się spod mieniących się barwami kapeluszy, okazało się tak mocne, jak obiecywały podręczniki, i tak wytrzymałe, jak Sophie miała nadzieję. Splatało się samo, tworząc materiał o niezwykłej fakturze, trochę przejrzysty, pod niektórymi kątami chyba zielony, ale alchemiczka miała problem z precyzyjnym określeniem koloru. Niemniej jednak w tym przypadku nie chodziło jej tak bardzo o barwę i wygląd przedmiotu, ale o jego użyteczność i funkcjonalność.
Hugo wspominał coś o tym, że dawanie rękawiczek na prezent nie jest zgodne z zasadami, ale Sophie sądziła, że zasady są po to, żeby je zobojętniać – szczególnie te, które nie pozwalają jej obdarować kogoś czymś przydatnym.
Leę znalazła wieczór przed jej wyjazdem. Kobieta właśnie pakowała juki na podróż, gdy po krótkim „Proszę” Sophie wślizgnęła się do jej pokoju. Alchemiczka omiotła wzrokiem pomieszczenie, popatrzyła po złożonych w kostkę ubraniach, leżących grzecznie na łóżku i czekających na swą kolej, by Lea ułożyła je starannie wśród pakunków. Lekki uśmiech pojawił się na twarzy kobiety, gdy dostrzegła wśród rzeczy ulubione sukienki Lei.
— Mam nadzieję, że masz jeszcze trochę miejsca w bagażu — powiedziała, zamykając za sobą drzwi.
Lea spojrzała na nią, potem wróciła wzrokiem do wciąż otwartych juków.
— Obawiam się, że niewiele. Ale jeśli to coś drobnego, to mogę ze sobą zabrać.
— Najnowsze cudo myśli alchemiczno-mykologicznej. — Sophie posłała jej uśmiech, który tylko się poszerzył na widok miny Lei. — Ale nie martw się, nie wybuchnie.
— Komu mam je dostarczyć?
— Sobie. — Alchemiczka wyciągnęła prezent. — Uciekasz od nas, to musiałam cię złapać trochę wcześniej. Wszystkiego najlepszego.
Łowczyni wzięła od niej prezent, rozwinęła, wyjęła rękawiczki. Powinny dopasować się do dłoni tego, kto je pierwszy założy, i Sophie zamierzała właśnie ujrzeć na własne oczy potwierdzenie tej hipotezy.
— Przymierz.
Lea naciągnęła pierwszą rękawiczkę na dłoń, poruszyła palcami. Faktycznie, początkowo materiał zdawał się niedopasowany, ale nie wiedzieć kiedy zaczął gładko przylegać, otulając drobną dłoń niczym druga skóra. Do pary dołączyła zaraz druga rękawiczka i już po chwili Lea pocierała dłońmi o siebie, poznając nową fakturę.
— Dziękuję, są niesamowite.
— Zmieszczą się do bagażu?
— Na pewno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz