niedziela, 16 stycznia 2022

Od Antaresa - Dla czarnoksiężnika

„No jasne! Może co najwyżej dostać kopa w ten swój kościsty zad!"
Mag, znów niestety niepomocny, za to jak zawsze gotowy do wyplucia z siebie jakichś przykrych słów pod adresem drugiego mężczyzny, za nic nie dawał się przekonać.
„Mógłbyś mi choć trochę pomóc."
„Tja - mogę ci pomóc mu wpierdolić. Ale na pewno nie będę wymyślać żadnego debilnego prezentu dla tego żałosnego cymbała, co się wozi z krokodylem. Jak sam nie umiesz na nic wpaść, to zjeżdżaj, szkoda mojego czasu."
„Wiesz, jakbyś mi pomógł, to bym cię więcej nie zadręczał i miałbyś spokój…" spróbował Antares.
„Zadręczaj se tego pajaca w piżamce. Będziesz chociaż znał pogodę na ten tydzień."
Rycerz uniósł brew, pokiwał do siebie głową. W sumie ten drugi miał rację - gdzie indziej miał szukać odpowiedzi na nurtujące go pytanie, jeśli nie u astrologa. Na dodatek jeszcze znającego dobrze Serafina. Isidoro na pewno by mu pomógł.
Antares skończył trening, odłożył miecz do szopy, zebrał z płotu swoją kurtę, wyjął z powrotem okulary z futerału. Poszedł się odświeżyć i coś zjeść, a następnie udał się do obserwatorium.
Nie zdążył nacisnąć klamki. Isidoro otworzył, gestem zaprosił do środka.
— Chodzi o to, że… — zaczął Antares.
— Tak. Wiem, o co chodzi. Usiądź, proszę. — Znów gest, tym razem w kierunku okrągłego stołu i stojącego przy nim krzesła.
Rycerz ponownie uniósł brew. Isidoro zwykł po prostu wysłuchać pytania i mówić, by po odpowiedź przyjść za kilka godzin, ewentualnie następnego dnia. Tym razem było inaczej, Antares nie był pewien, czemu. Usiadł jednak posłusznie na krześle, po chwili oparł splecione dłonie na okrytym ciemnym suknem stole. Wszystko wskazywało na to, że ten jeden raz będzie mógł zobaczyć astrologa przy pracy.
Isidoro usiadł po przeciwnej stronie, w jego dłoniach spoczywały już karty tarota. Mężczyzna tasował je powoli, w skupieniu przekładając w sobie tylko znany schemat.
„Jebaniutki" warknął nagle mag.
„Co się stało?"
„Magia. Nie czujesz?" spytał ten drugi, prychnął. „Jasne, że nie czujesz. Pajac w piżamce to jasnowidz, nie tam żaden astrolog."
„A co to za różnica?"
„Tyle lat z tobą, a twoja głupota nie przestaje mnie zaskakiwać. Astrolog tylko tam coś pierdoli o gwiazdkach i innych takich duperelach, a jasnowidz strzeli ci przepowiednię typu «Nie zginiesz z ręki męża», a dojedzie cię niewiasta. Albo spierdolisz się ze schodów" mruknął. „Śliskie typy, na twoim miejscu bym uważał."
Isidoro ułożył talię na stole, przerywając im rozmowę.
— Przełóż trzy razy — powiedział, a rycerz przełożył.
Isidoro znów zebrał karty, znów potasował. A potem zaczął je wykładać.
Antares wpatrzył się w widniejące na nich obrazki. Oczywiście - nic mu nie mówiły, a jedynym, co mu pozostało, to podziwiać artystyczną wizję na nich przedstawioną. Isidoro chwilę przytrzymywał każdą z kart, jakby miała w jakiś cudowny sposób oderwać się od stołu, a gdy wyłożył trzy obok siebie, odłożył talię, wpatrzył się w swą wróżbę. Jego wzrok przeskakiwał od obrazu do obrazu, skupione spojrzenie zdawało się sięgać wnętrza kart. W końcu astrolog odetchnął głębiej, przymknął oczy, odchylił się na krześle.
— Udasz się dziś do Oakenmire. Tam odnajdziesz znak malowany czernią i zielenią, zaś to, co odnajdziesz w gorącej ciemności, będzie odpowiedzią na twe pytanie.
Chwila ciszy.
„Co do chuja?"
Antares chciał zapytać o to samo, może w nieco bardziej kulturalny sposób.
— Idź już — powiedział Isidoro, wstając. — Masz wszystko, czego ci potrzeba.


Oakenmire okazało się być jedną z licznych mieścin, jakimi usiane były równiny Iferii. Nie wyróżniało się niczym, oferowało trzy karczmy dla przejezdnych (różne, w zależności od zasobności ich sakiewki), kowala, który głównie podkuwał konie, cieślę, który głównie reperował wozy oraz wesoły przybytek, z którego nigdy nie skorzystałby Antares. Miasteczko, otoczone niepotrzebnym, zapuszczonym murem, stanowiło ledwie punkt na mapie, gdzie podróżni uzupełniali prowiant o to, czego nie oferowała leśna głusza.
Antares wjechał do miasta na grzbiecie Favellusa, kilka głów obróciło się, wodząc wzrokiem za śnieżnobiałym rumakiem. Favellus wydał z siebie dostojne parsknięcie, równie dostojnie przystanął, zamiótł długim ogonem. Zebrany na ulicach brudny, rozjeżdżony i zdeptany śnieg sprawiał, że rumak wydawał się jeszcze bielszy, jeszcze bardziej nieskazitelny. Favellus zdawał się to sobie uświadamiać, teraz zaś cieszył się podwójnie - głównie z nieobecności innych zwierząt, które mogłyby odwracać od niego uwagę.
„No, to teraz idź szukaj tego znaku, czy co to tam pan «Widziałem wszystko, zanim to było modne» ci polecił."
Rycerz poszedł, szukał. Nie bardzo wiedział, o jaki znak konkretnie chodziło, wzrokiem błądził więc wśród wiszących tu i tam szyldów, zerkał na przyczepione do odrapanych murów wiadomości.
— Malowane czernią i zielenią — mruknął pod nosem, westchnął.
Żaden ze znaków tak nie wyglądał, Antares zaczął się zastanawiać, czy dobrze zinterpretował wróżbę Isidoro. Ale z drugiej strony astrolog sam przecież mówił, że rycerz ma już wszystko, czego mu potrzeba, powinien więc - prędzej czy później - znaleźć odpowiedni szyld. Antares miał nadzieję, że to będzie raczej prędzej.
„Patrz tam!" mag - tym razem - na coś się przydawał.
Faktycznie na jednym z budynków widniała ni to kartka, ni to ogłoszenie - zdobiły je jednak przepowiedziane wróżbą barwy. Antares podjechał bliżej, pochylił się z grzbietu swego rumaka.
Pierwszym, co zobaczył, był fantazyjny rysunek przedstawiający ni mniej, ni więcej, tylko mapę miasteczka. Ciekawym było, że ktokolwiek postanowił go wykonać, zrobił to z dużą precyzją i talentem, nie pozostawiając wątpliwości co do zaznaczonego w kółko budynku umieszczonego na obrzeżach, poza murem miejskim. Antares z łatwością zapamiętał lokalizację, i skupił się na drugiej części.
Druga część zaś nie stanowiła mapy, tylko obraz - z jakimiś dodatkowymi malunkami. Otoczone szuwarami jezioro przedstawiono na tyle dokładnie i z tak charakterystycznymi szczegółami, że rycerz miał wrażenie, że poznałby to miejsce, gdyby do niego trafił. Nieco niepokojąco wyglądała wrysowana w jego taflę uzębiona paszcza, zaś wiszący nad tym wszystkim obnażony miecz nie pozostawiał wątpliwości co do tego, czego życzy sobie autor ogłoszenia.
„Ktoś chce, żeby mu potwora ubić" skomentował mag, po chwili prychnął. „Myślisz, że co - nagroda za to dziadostwo to będzie prezent dla pana «Spędzam trzy godziny dziennie na podkręcaniu swego wąsa»?"
„Na to wygląda."
„Coś za prosto idzie…"


Właściwy dom Antares znalazł dość szybko. Chałupa wyglądała, jakby miał ją roznieść najmniejszy powiew wiatru. Śnieg przywalał cały dach grubą pokrywą, a okna ktoś próbował chyba zasłonić okiennicami. Jednak niewiele z tego wyszło, skoro okiennice - równie liczne i proste, jak zęby starego żebraka - ledwie trzymały się na częściowo wyłamanych zawiasach. Ziejące dziury zatkano kocami, rycerz wolał nawet nie myśleć, jak zimno musi być w środku.
„Trochę biednie" prychnął mag. „Jak w nagrodę będzie worek kartofli, to mi chyba kapcie z szoku spadną. I ciekawe, co Złota Rączka na to, hehe."
Rycerz nie odezwał się, ale zaczął mieć pewne obawy. Może wróżba Isidoro miała się nie sprawdzić? Wcześniej astrolog nigdy się nie mylił, to może teraz miał być ten pierwszy raz?
Antares zeskoczył z grzbietu rumaka, zapukał do drzwi.
W środku - jakieś pospieszne szarpaniny, coś zaszurało, ktoś rzucił poirytowaną jawnogrzesznicą. W końcu szczęknął zamek, w uchylonych drzwiach - potargana, płowa czupryna, nieobecne spojrzenie, zapadnięta twarz. Młody mężczyzna zlustrował wzrokiem Antaresa, uniósł brew w niemym pytaniu.
— Ja w sprawie ogłoszenia — wyjaśnił rycerz.
— Naprawdę? — Zdziwienie aż zbyt autentyczne. — Myślałem, że nikt się już się nie zjawi. Ale jeśli tak, to zapraszam, zapraszam.
Favellus został przed przybytkiem, Antares wszedł do izby.
Panujący w środku chaos kłócił się z jego poczuciem porządku, walające się wszędzie farby, pędzle i sztalugi aż prosiły się o to, by ktoś ułożył je na miejscu. Mimo to rycerz nie skomentował panującego we wnętrzu bałaganu, uprzejmym wzrokiem zmierzył swego „zleceniodawcę", czekał cierpliwie na to, co ten powie.
Tymczasem zaś mężczyzna zakrzątał się po izbie, zaprowadził do drugiego pomieszczenia, zaproponował rycerzowi w miarę czysty stołek. Antares usiadł. Rozejrzał się po pokoju.
Obrazy, ustawione w jakimś chaotycznym porządku, zasłaniały wszystkie ściany. Większa część przedstawiała ten sam widok z ogłoszenia, jednak za każdym razem ujęty w nieco inny sposób. Jezioro, otoczone woalem szuwarów, otulone zwieszającymi się ponad nim konarami drzew, wabiło zielenią rozkwitłych lilii wodnych, przyciągało ostoją palisady tataraku. Rankiem, wieczorem, w samo południe - za każdym razem to samo, stanowiło studium jednego tylko miejsca. Antares zdziwił się, ale nie skomentował.
Mężczyzna przyszedł z drugim stołkiem, nieco chybotliwym, nieco oblepionym. Ustawił go na podłodze, zasiadł ciężko. Stołek jęknął.
— Będę z panem szczery — powiedział po chwili milczenia. — Nagrody - nie będzie.
„No i dupa."
— To mi nie przeszkadza.
— Także, w pełni rozumiem, że pan zrezygnuje… — Mężczyzna urwał, zamrugał. — Moment, co takiego?
— To mi nie przeszkadza — powtórzył Antares. — Brak nagrody.
— Dlaczego? — wypalił.
„Bo jesteś debilem."
— Bo jestem błędnym rycerzem.
— Och.
Zapadła chwila ciszy. Antares nie do końca wiedział, co ma mówić. Drugi mężczyzna wyraźnie też nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie - chyba z żadnym potencjalnym zleceniobiorcą nie dojechał jeszcze tak daleko.
— To może by mi pan opowiedział, na czym dokładnie polega zadanie — podjął Antares.
„Może jakaś dojebana historia z tego będzie, to byś Lei opowiedział, nie?"
— Ach, tak, to dobry pomysł — Mężczyzna przetarł twarz dłonią, zamyślił się na moment. — A może bym się przedstawił? Tak, to też dobry pomysł, może od tego zacznijmy. Nazywam się Iacobo. Po prostu Iacobo. Z resztą - chyba widać, że po prostu Iacobo.
„Koleś to potrzebuje chyba pomocy nie tylko z tym swoim bajorkiem."
— Antares — odpowiedział oszczędnie rycerz.
— Miło mi.
Iacobo znowu zamilkł, przez chwilę wpatrywał się niezbyt przytomnie w rycerza. Dopiero teraz Antares dostrzegł ciężkie, ciemne cienie pod oczami mężczyzny. Ile czasu nie spał?
— Ach, zlecenie, tak… Otóż… bo mam jezioro — zaczął niezbyt składnie, jednak na słowo „jezioro" w jego spojrzeniu pojawił się jakiś niezdrowy błysk. — To najcudowniejsze miejsce w całej Iferii… Nie, na całym świecie! Nie ma drugiego takiego, po prostu niemożliwym jest, by cokolwiek… by jakiekolwiek…
„Oho! Czyli faktycznie mamy szajbusa."
— Ale teraz, kiedy zalęgło się tam to monstrum — Iacobo zacisnął dłonie w pięści, usta zmieniły mu się w gniewną, wąską kreskę. — Nie mogę nawet pójść do mojego miejsca. Ono jest moje! I tylko moje, nic więcej nie będzie się tam lęgło!
— A co to dokładnie jest za potwór? — spytał rzeczowo rycerz.
— Ohydny i wredny. — Twarz Iacobo ściągnęła się w jakimś dziwnym, odpychającym wyrazie.
„Grunt to sypnąć konkretami."
— Widziałeś go w ogóle? Jakiej jest wielkości?
— Widziałem to coś — znów zmarszczył brwi — trochę większe od człowieka, ma wielkie zęby, płetwy, łuski… Ale nie wiem, czym jest dokładnie.
„Brzmi jak pierwszy z brzegu utopiec" prychnął mag. „Rozczarowujące. Liczyłem na coś większego. Po co się tu w ogóle ładowaliśmy? Ani epickiej historii, ani dobrej nagrody… Mówiłem - jasnowidzom nie można ufać! Pewnie ta niebieska mamałyga ma teraz z ciebie niezłą bekę…"
„Nie przybyłem tu dla nagrody ani sławy" odpowiedział mu Antares, a na głos spytał:
— Jest agresywny?
Iacobo zmarszczył brwi.
— Co to za pytanie? To potwór, oczywiście, że jest agresywny!
Antares skinął głową, przemilczał.
„Już mieliśmy takiego gościa, który koniecznie chciał nas poszczuć na «potwora», nie? Takiego w cholerę agresywnego, co go trzeba szybko ubić."
Ten drugi nie musiał mu przypominać, Antares bardzo dobrze pamiętał całą przeprawę w Taewen. Tam też jeden człowiek bardzo mocno naciskał na pozbycie się groźnej „bestii", i gdyby Antares poszedł sam, bez Lei, zapewne w efekcie miałby na rękach krew niewinnego człowieka. Rycerz poczuł, jak sympatia wywołana biedą i kiepskim stanem mężczyzny ulatuje z jego serca, zastąpiona podejrzliwością w związku z jego słowami.
— Wyruszę od razu. Wystarczy mi tylko, byś pokierował mnie do tego jeziora — powiedział lakonicznie, wstał ze stołka.
Iacobo ponownie potrzebował chwili na to, by przeprocesować wiadomość. Przez moment wpatrywał się w rycerza, mętny wzrok nie do końca ogniskował się na jego twarzy. W końcu mężczyzna zerwał się z siedziska.
— Tak, natychmiast! — skierował się do wyjścia, przyskrzynił barkiem we framugę. — Pokażę, to nie jest daleko… ledwie parę kroków, naprawdę!
Rycerz westchnął ciężko.
„Mam co do tego złe przeczucia."


Antares zsunął się z grzbietu Favellusa, omiótł wzrokiem widok przed sobą.
Jeziorko wyglądało dokładnie tak, jak na wszystkich tych obrazach, które Antares widział w ilościach hurtowych w chacie malarza. Ciemna toń, podbarwiona zielenią, lśniła drobnymi zmarszczkami trącanej wiatrem tafli. Wokół - zielony wieniec trzcin i tataraku, nieco wyżej - gałęzie drzew otulone szumiącym szmaragdem liści. Antares podparł się pod boki, jakoś nie był w stanie wyobrazić sobie, żeby tak zwyczajne i spokojne miejsce było siedzibą jakiegokolwiek utopca.
„Nie zauważyłeś czegoś dziwnego?" spytał nagle mag.
„Nie, dlaczego?"
„Jest zima, bałwanie! To cholerstwo powinno być zamarznięte na kość, a nie jest!"
„Och…"
Faktycznie - Antares naoglądał się tyle obrazów jeziora w wiosennej i letniej szacie, że zwyczajnie nie zarejestrował tego, że w zimie powinno wyglądać nieco inaczej. Czując, że mag ma tego dnia w miarę dobry humor, postanowił zaryzykować, spróbować skłonić go do pomocy.
„Wyczuwasz cokolwiek?"
„Podejdź bliżej i daj mi chwilę."
Rycerz podszedł, dał chwilę. Dość długą. Zapatrzył się w toń, jego wzrok mimowolnie podążył za tańczącymi na wodzie kręgami. Jeziorko, niby niezbyt duże i kompletnie zwyczajne, miało w sobie jakiś subtelny urok, którego rycerz nie potrafił do końca określić słowami.
„Bo to węzeł" wciął mu się w myśli mag. „Mały i biedny, ale nadal węzeł."
„Węzeł?"
„Miejsce, gdzie jest w pizdu magii. Tu akurat takie nie za duże to «w pizdu», ale zawsze coś. Jakbyś skupił się na czymś więcej, niż tylko napierdalanie mieczem, to byłbyś w stanie wyczuć coś takiego. Ale czy ty mnie kiedykolwiek słuchasz?"
„Teraz cię słucham."
„No i dzięki temu może skończymy to pajacowanie jeszcze przed kolacją."
Antares westchnął.
„Ta wiedza chyba nie rozwiązuje nam problemu…"
„No nie. Ale dodaje trochę wiarygodności temu szajbusowi. Wiesz - przez pewien czas się zastanawiałem, czy pajac nie zmyślił sobie tego utopca, ale może nie."
Antares pogłaskał chrapy Favellusa, po chwili zastanowienia wziął się za popuszczenie mu popręgu, w końcu przywiązał rumaka przy zwalonym pniaku. Jeśli miał szukać wodnego stwora, lepiej było mu się wybrać w pojedynkę. Podszedł bliżej do wodnej toni, po chwili wahania zdjął rękawiczkę, pochylił się, dotknął wody. Tak, jak się spodziewał - była ciepła. Cieplejsza chyba nawet, niż woda mogła być latem, ale tego rycerz nie był pewien.
„Może jak się pokręcisz przy szuwarach, to ten dziad się chociaż pokaże?"
Antares ruszył spacerem wokół bajorka, utrzymując wzrok wciąż utkwiony w tafli wody. Nie znał się za bardzo na jakichkolwiek potworach, nie przyszło mu jeszcze do głowy, by próbować jakoś wywabić rzekomego utopca, zaoferować może kawałek surowego mięsa, ryby, czy czegokolwiek, czym tam utopce się żywiły. Jak na razie próbował odnaleźć ślady bytności stwora wśród otaczającej jezioro roślinności.
Stwora znalazł zbyt szybko, zbyt gwałtownie i niespodziewanie.
Po prostu wyskoczył mu z jeziora. Prosto pod nogi.
Antares zamarł, w ostatniej chwili powstrzymał odruch wyciągnięcia broni.
Stwór parsknął, kwiknął, klapnął na tyłek i wytrzeszczył oczy.
— Nie zrobię ci krzywdy! — zawołał rycerz, nim „utopiec" zdążył cokolwiek zrobić.
— Tymi chudymi łapami to na pewno nie — wypalił stwór.
„Co za palant!"
Głos stwora - skrzekliwy, trzeszczący, boleśnie wysoki, wydobył się z jego piersi, zaś Antares, w chwili konsternacji, miał przynajmniej okazję się mu przyjrzeć. Istota faktycznie w pewien sposób przypominała człowieka - miała głowę, tułów, coś na kształt rąk i nóg, a do tego jeszcze ogon. Pokryta ciemnozieloną, śluzowatą skórą, odstręczała rybim zapachem i twardymi łuskami stroszącymi się na jej ramionach. Żółte ślepia łypały na rycerza podejrzliwie.
— Ale mieczem to już prędzej — dokończył stwór, zerkając ku wiszącej przy pasie broni. — Nie mów mi, że ten malarzyna cię tu przysłał. To jedyny człowiek, który tu przychodzi.
— Nie zaprzeczę — przyznał rycerz — że jestem tu na jego prośbę. Ale chciałem najpierw mieć lepszy ogląd sytuacji…
— Żeby ocenić, czy mnie ukatrupić czy jakoś się dogadać?
— Mniej więcej.
Stwór westchnął, wstał w końcu z ziemi, otrzepał prowizorycznie tylną część ciała.
— To zrobimy tak. Dam ci uciąć mi palec, i tak potem odrośnie. Zaniesiesz palec malarzowi, zgarniesz nagrodę, a ja obiecuję, że będę uważniejszy i nie dam się zobaczyć. Stoi?
„No patrz - utopiec interesów. Ciekawe, gdzie jest pierdolony haczyk" prychnął mag. „Ty, może ogon tego patafiana będzie dla Złotej Rączki, co?"
Antares nieco się zafrasował.
— Nie mogę okłamać Iacobo w tej kwestii…
Stwór cofnął się pół kroku.
— Dobra, może być cała ręka. Za całą rękę na pewno da ci nagrodę.
— Iacobo nie wyznaczył żadnej nagrody.
Utopiec zamrugał przejrzystą powieką. I cofnął się kolejne pół kroku.
—Słuchaj, ubicie utopca nie przyniesie ci sławy, tylko miecz se stępisz…
— Nie jestem tu dla sławy.
— To po cholerę w sumie przyszedłeś?
„Bo ktoś daje się wkręcić każdemu palantowi."
Antares odniósł nieprzyjemne wrażenie, jakby gadających mu nad uchem magów było dwóch.
— Chciałem pomówić. Iacobo mówił, że jesteś agresywny…
— A gdzie tam — prychnął stwór. — Nawet na ryby nie poluję. Patrz na to.
Stwór wsadził palce w gębę, rozciągnął gumiaste wargi. Antares niemal skrzywił się, gdy powiało mułem i zgnilizną. W paszczy stwora tkwiły rzędy kanciastych, kostnych wypustek przypominających zupełnie zęby konia.
„No jak w mordę strzelił trawę żre."
Stwór puścił wargi, te zbiegły się z mokrym klaśnięciem.
— Na nikogo się nie rzucam i nie dokazuję. Nawet nikomu się nie pokazuję, siedzę pod wodą i nikt nie wie, że tu jestem. Ta ostatnia akcja z malarzem to był wypadek — mruknął, skrzywił się.
Antares zmarszczył brwi.
— W sumie na mnie też wyskoczyłeś…
— Zaręczam, że nie po to, żeby cię utopić — stwór podniósł dłonie w obronnym geście. — W tym jeziorze nie da się już żyć. Jest tak gorąco, że muszę wyjść, schłodzić się w śniegu, bo nie wytrzymam. Nie wiem, kiedy to się skończy, jest coraz gorzej…
— Moment - to jezioro nie zawsze jest takie ciepłe? Myślałem, że to przez ten węzeł…
Stwór rzucił mu nieokreślone spojrzenie wilgotnych, rybich oczu.
— Ja tu jestem dla węzła. Ale ta temperatura to nowość. Nie wiem, co ją powoduje - na dnie zrobił się jakiś bąbel i grzeje mi tu cały zbiornik.
„Hy, a to dobra ciekawostka."
— Sam się zrobił? — spytał Antares. — Ten bąbel.
— Ja wiem? — Utopiec wzruszył ramionami. — Pewnie to przez te durnowate monety.
— Jakie monety?
— A, ludzie mi tu czasem wrzucają monety do jeziora. Nie wiem, po co. Ale widać, że ktoś w końcu pieprznął czymś przeklętym i tyle.
— I nie próbowałeś tego, nie wiem, wyłowić? — spytał Antares. — Skoro wiesz, że to może być moneta, może po prostu wyrzuć ją z jeziora?
Utopiec milczał chwilę, kąciki rozlanych warg opadły, zniknął błysk w oku.
— Próbowałem. Naprawdę próbowałem. — Westchnął ciężko, przejechał łapą po łysym czole. — Nie dałem rady. Woda tam jest za gorąca, nie jestem w stanie podpłynąć. Już z tą bliżej powierzchni ledwo wytrzymuję…
Rozmowa się urwała, rycerz zmarszczyły brwi, zastanawiając się. Dla niego woda w jeziorze wcale nie była aż tak gorąca. W styczniu wydawała się dużo cieplejsza, niż normalnie, ale woda w jeziorze ogólnie nie była przecież gorąca dla człowieka.
— To jezioro jest głębokie?
„Pogięło cię."
— Niezbyt. Ledwie parę metrów. Skąd pytanie?
— Może dałbym radę wyłowić tę monetę.
Utopiec na chwilę zaniemówił, żółte ślepia zrobiły się tak wielkie i okrągłe, że wydawało się, że zaraz wylecą z oczodołów.
— Oszalałeś! Nie, żebym nie doceniał, co to, to nie, ale… Moment, co ty wyprawiasz?
„Właśnie!"
Antares ściągnął już płaszcz, odpiął pas z mieczem i zabrał się za ściąganie zbroi.
— Pokażesz mi mniej więcej, gdzie nurkować — powiedział, odpinając kolejne sprzączki. — A ja spróbuję to wyciągnąć. Może mi się uda.
Chwilę później Antares stał już w samej bieliźnie, podciągnął wyżej nogawki pantalonów i zasznurował je staranniej. Zdjął okulary, schował je do pudełka, które ułożył pieczołowicie na poskładanych w równą kostkę ubraniach.
Utopiec patrzył na niego, wciąż nie dowierzając temu, co widzi.
— Może to i ma szansę się udać — mruknął, wbijając wzrok w nieco wystający kręgosłup rycerza, oceniając spojrzeniem chude łydki. — Wyglądasz trochę jak ryba głębinowa, to może i ten cholerny gorąc tam na dole nie będzie dla ciebie straszny.
„Gnój się widział kiedyś w lustrze?"
— Hm, dziękuję — odparł rycerz, nie do końca pewien, jak powinien reagować na bycie porównanym do ryby głębinowej.
Antares wkroczył w ciemną, mętną toń, utopiec podążył zaraz za nim. Wyminął go, przepłynął kawałek. Nad taflą pozostała tylko jego rybia głowa i błyskające żółto oczy. Z mokrym mlaśnięciem otworzyły się pokrywy skrzelowe, potem machnął zielonkawy ogon, szeroka płetwa chlapnęła wodą, nim zniknęła pod powierzchnią. Rycerz nabrał tchu, zbudził własną magię, ta zaś oplotła płuca, wypełniła kończyny. Mężczyzna zanurkował, podążając za utopcem.
Niemal od razu otoczyły go zielonkawe ciemności, coś oplątało się wokół kostki. Antares nie zwrócił na to uwagi, skupiony na tym, by podążać za migającą w mroku płetwą. Ledwie kawałek dalej nie widział już nic - woda napierała z każdej strony, zatrzymywała cały dopływ światła, na niewiele się zdawało pchanie magii w kierunku własnych oczu. Światła było po prostu zbyt mało. Antares zamknął w końcu oczy, usiłując skupić pozostałe zmysły na tym, co go otaczało. Łatwe to nie było - woda zmieniała każdy dźwięk w odległy, niski pomruk, zapach nie istniał, a omywające ciało prądy jedyne co robiły, to nieprzyjemnie łaskotały. Rycerz poczuł, że powoli zaczyna tracić rozeznanie, gdzie jest góra, a gdzie dół.
„Co za chujnia."
Woda stawała się coraz cieplejsza, Antares poczuł nagle na nadgarstku uścisk dłoni utopca. Ten pociągnął kawałek rycerza, pchnął go w plecy wskazując dalszą drogę, zaś po nagłym zaniknięciu prądu z przodu Antares się domyślił, że nie był w stanie dalej płynąć.
Woda była ciepła, niczym w wannie.
Rycerz wyciągnął przed siebie rękę, próbując dotknąć chociaż dna. Płynął chyba w dobrą stronę, tak mu się przynajmniej wydawało.
Wtem gwałtowny prąd gorącej wody szarpnął go za rękę, rycerz wierzgnął mimowolnie, prąd bez pardonu wywinął nim fikołka. Antares dopiero po chwili poczuł ból w kolanie - huknął nim o dno. Instynktownie sięgnął tam dłońmi, pod palcami poczuł jakieś twarde elementy. Niby drobne kamyczki, ale zbyt regularne, chropowate w sposób, jakiego nie dałaby im natura.
Czując, że choć wzmocnione magią, to jednak jego płuca zbliżały się już do granicy swoich możliwości, Antares wparł stopy w dno, odepchnął się i wypłynął na powierzchnię.
Pierwszy łyk powietrza zapiekł go w gardle mroźnymi igłami.
— Myślałem, że tam utonąłeś! — Dobiegł go spanikowany głos utopca, jednak gdy tylko stwór zobaczył, że Antaresowi nic nie jest, zaraz zmienił ton. — I co? Udało się?
— Prawie. Wydaje mi się, że w miarę wiem, gdzie szukać, ale nic tam na dole nie widzę. Będzie ciężko. I jeszcze jest taki silny, gorący prąd… — kontynuował rycerz, próbując opisać coś, co Sophie nazwałabym prądem konwekcyjnym.
Utopiec się zafrasował.
— Nie wiem, jak miałbym ci poświecić… — zaczął niepewnie, nadzieja w jego oczach zgasła.
„Już świeci gołym zadkiem, to wystarczy" prychnął nagle mag. „A ty przestań pierdolić. Ja cię poprowadzę, jak sam nie umiesz trafić."
Zachowanie maga było tego dnia nie do przewidzenia, Antares przestał się już nawet dziwić temu, jak ten drugi pływa pomiędzy byciem naprawdę pomocnym, a bezsensownym komentowaniem rzeczywistości w typowy dla siebie sposób.
— Poradzę sobie, nie martw się — pocieszył utopca, a następnie wziął kolejny głęboki oddech.
„W takim razie - prowadź."
I zanurkował.
Nie był pewien, co mag zamierza i jak będzie go prowadził. Powie po prostu „płyń w lewo", „sięgnij w dół"? Rycerzowi trudno było sobie to wyobrazić, postanowił jednak zaryzykować i zaufać temu drugiemu. Wiele złych rzeczy można było o nim powiedzieć, ale jedno było pewne - jeśli coś obiecał, dotrzymywał słowa.
„Nie napawa mnie to radością, ale zrobimy tak. Użyczę ci mojego wzroku."
„Z moim wzrokiem jest wszystko w porządku…" zaczął Antares.
„Magicznego wzroku, ciołku! Żebyś widział to cholerstwo, co nam tu jacuzzi robi."
Antares nie wiedział, jakim to magicznym fenomenem jest owo tajemnicze jacuzzi. Mag nie dał mu czasu na zastanowienie się. Stało się to samo, co wtedy, w Taewen. Rycerz poczuł, jakby ktoś po prostu wziął i kopnął go prosto w mózg, a następnie otaczające go ciemności nabrały dziwnej, chłodnej barwy pustki. Gdy Antares wrócił myślami do rzeczywistości dostrzegł, że daleko przed nim lśni jakiś pojedynczy, niewielki punkt, otoczony bańką o nieokreślonej barwie. Wszystko to zgadzało się ze słowami utopca - o dziwnej monecie, o bańce gorącej wody. Rycerz spiął się w sobie, popłynął odważniej.
Woda stawała się coraz gorętsza, jednak nie na tyle, by Antares nie był w stanie tego wytrzymać. Im bliżej był, tym wyraźniej widział lśniące pasma magii wijące się wokół niewielkiego obiekt, otaczające go niczym jakiś nierzeczywisty wir. Mężczyzna nie widział niczego poza tym - ani dna, ani pływających wokół roślin czy kawałków próchna. Wszędzie była tylko woda i ten jeden zawieszony w pustce element.
Antares, pamiętając o gorącym prądzie wybijającym wprost w górę, popłynął jeszcze niżej, znów huknął kolanem o dno, a następnie sięgnął dłonią od boku bąbla. Jego palce przebiły cienką membranę, rycerz mimowolnie skrzywił się, gdy wsadził dłoń we wrzątek. Osłonił magią nerwy, nie cofnął jednak ręki, a sięgnął dalej, zacisnął pięść na niewielkim obiekcie.
Gdy ponownie się wynurzył, utopiec powitał go w ten sam sposób.
— Myślałem, że tam utonąłeś! — zawołał, jednak gdy zobaczył, że Antares nie tylko się nie utopił, ale i wrócił, ściskając w dłoni jakiś obiekt, panika zniknęła z jego głosu. — Udało się?
Rycerz uśmiechnął się i skinął głową.
„Dziękuję" pchnął myśl w kierunku maga.
„Na nic więcej dzisiaj nie licz. I jak wrócimy, to chcę ciasto z kremem. Całą pierdoloną blachę."
Dopiero na brzegu Antares spojrzał na to, co miał w dłoni. I spojrzał też na swoją dłoń.
— O, chłopie — sapnął utopiec, wlepiając spojrzenie w płonącą czerwienią rękę z wielkim bąblem oparzenia tkwiącym w samym zagłębieniu dłoni.
Cóż, Antares użył magii, to nie poczuł, jak rozległe obrażenia powoduje grzebanie we wrzątku, by wyłowić pożerający magię węzła przeklęty artefakt.
— Niedługo się zagoi — bąknął, myśląc tylko nad tym, jak okręcić rękę bandażem, żeby nie usmarować wszystkiego wokół sączącą się z bąbla limfą. Przełożył obiekt - teraz już kompletnie ostygły - do drugiej ręki.
— Pokaż to — powiedział utopiec, wyciągając rękę, a Antares odruchowo podał mu przedmiot. — Nie to cholerstwo! Rękę daj! Tą oparzoną.
Rycerz wyciągnął rękę, zaś utopiec popatrzył, wydął usta, a następnie…
Napluł w nią.
„Co do chuja?!"
Antares odskoczył, spojrzał na stwora.
— Ale za co?
— Szybciej się zagoi. Popatrz.
Rycerz popatrzył. Śmierdzący, szarobrunatny śluz spływał mu między palcami, a gdzie sięgnął, tam znikała spuchnięta, bolesna czerwień. Bąbel na środku opadł, spłaszczył się, zmienił w czerwonawy, twardy dysk. A potem również zniknął. Po oparzeniu pozostało już tylko wspomnienie.
— Och. Dziękuję — wypalił w końcu rycerz, nie będąc pewnym, o co wytrzeć resztki śluzu.
Dopiero teraz zaczął się przyglądać przedmiotowi - ten okazał się jakimś zwykłym kamieniem i przez moment Antares zastanawiał się, czy wyłowił na pewno dobry obiekt. Jednak po chwili kamień zafalował, zmienił się, przekształcił. Mgnienie oka później - rycerz miał w dłoni całkiem zgrabnie wyglądającą, haftowaną chusteczkę. Taką, jak do okularów.
„To ci zagadka…"


Rycerz czuł się nieco niepewnie. Gdy miało przyjść do walki z jakimś potworem, albo ręcznego wytłumaczenia jakiemuś jegomościowi, na czym polega szacunek do niewiast, Antares się nie wahał. Jednak gdy trzeba było porozmawiać, być uprzejmym, jeszcze wobec księcia, który nie był znany z łagodności charakteru - to już była inna kwestia. Sytuacji nie poprawiał wcale fakt, że Antares właściwie nie do końca wiedział, co miał zaraz dać Serafinowi. Chusteczka do okularów? Serafin nawet ich nie nosił - no chyba, że sprytnie się z tym krył. Jednak Isidoro wyraźnie mówił, że to, co odnajdzie w ciemności, będzie odpowiedzią na jego pytanie.
„Jak mu się nie spodoba, to się wkurwi i wtedy mu wpierdolimy."
„Nie sądzę, żeby się to udało" odpowiedział Antares.
„No tobie to pewnie, że nie."
„Tobie też nie."
„Ale tak we dwóch…?"
Antares powstrzymał się od wywrócenia oczami. Mag był skory do pojedynków z każdym, kto mu się nawinął i rycerz nie miał pojęcia, czy cokolwiek miało się kiedykolwiek zmienić w tej materii. Skończywszy tę jakże konstruktywną wymianę myśli, mężczyzna stanął przed drzwiami, odgarnął grzywkę, zapukał. Po chwili dał się słyszeć metaliczny szczęk otwieranego skobla, z wnętrza popłynęło nieco mrukliwe „Proszę!". Antares wszedł do środka.
Serafin, rozparty w wygodnym fotelu, z nogami nakrytymi puszystym kocem, przeglądał leniwie książkę, przewracając strony znudzonym ruchem palca.
— Hm? Słucham? — powiedział w końcu, nie odrywając spojrzenia od kartek.
— Mam sprawę.
— Któż nie ma.
Chwila ciszy. Serafin w końcu podniósł wzrok, spojrzał na rycerza. Przelotnie.
— Słucham. Co to za sprawa?
— Chodzi o artefakt.
Serafin znów popatrzył, na dnie onyksowych oczu rozbłysło coś niebezpiecznego.
— Czy to jest jakieś słowo-klucz? — prychnął, wypuścił książkę z dłoni, zaś ta poszybowała na biurko. Wylądowała niedaleko, wciąż otwarta. Serafin wyciągnął dłoń, zamigotało złoto. — Pokaż mi go, w takim razie. — Chwila zastanowienia. — Masz go z sobą? Czy to kolejne zadanie od Cervana?
— Mam.
Antares sięgnął do kieszeni, wyjął chustkę, włożył w dłoń czarnoksiężnika. Ten skupił się na przedmiocie, od niechcenia machnął ręką - krzesło wyjechało spod biurka, oszczędny gest kazał Antaresowi na nim usiąść. Rycerz usiadł.
Tymczasem zaś Serafin był już w swoim żywiole, uważne spojrzenie studiowało haftowany materiał. Chustka lewitowała między dłońmi maga, pozłociste smugi magii obrysowały artefakt runicznymi schematami. Czarnoksiężnik mruknął coś pod nosem, chustka kliknęła, pękła w wijącą się spiralę, zadrżała. Dwa splecione ze sobą okręgi unosiły się teraz nad dłoniami Serafina, książę przysunął je bliżej, wpatrzył się uważnie.
— Wiesz, co to jest? — zapytał.
Antares poprawił się na krześle.
— Artefakt — wypalił. Serafin westchnął.
— Mam zgadywać, tak? Niech tak będzie…
Magia znów popłynęła, oplotła ciaśniej pierścienie. Zamigotała gorącym oranżem, zatańczyła złotem iskier. Pierścienie wygięły się, odkształciły, zafalowały niczym migocząca tafla jeziora. A potem na dłoni Serafina wylądowały dwa zupełnie przejrzyste pierścienie, połączone krótkim, równie bezbarwnym łańcuszkiem.
— Zmyślna ciekawostka — mruknął czarnoksiężnik i, po chwili zastanowienia, wsunął pierścienie na palce.
Te zamigotały, znów zaczęły się zmieniać. Niemal niewidoczny kryształ stał się litym złotem, uformował w dwie obręcze połączone lśniącą nicią. To jednak nie był koniec, widać artefakt nie skończył jeszcze swoich planów. Obręcze stały się delikatniejsze, subtelniejsze, ozdobiły delikatnym rytem, rozkwitły akcentem drobnych rubinów. Nić splotła się ponownie, spłynęła kaskadą złota łączącego oba pierścienie. Serafin przez moment podziwiał ozdobę na swej dłoni.
— Chcesz się rozstać z tym artefaktem, prawda? — zamruczał.
— Prawda.
Czarnoksiężnik przez moment po prostu patrzył na rycerza. W końcu uniósł brew, zamknął częściowo dłoń. Pierścienie się zetknęły, przeskoczyła iskra, między palcami Serafina zatańczył płomień.
— Dlaczego? Nie wyczuwam żadnej klątwy, jest bezpieczny.
— Bo to prezent. Dla ciebie.
Serafin - jeszcze się nie ucieszył. Zmierzył tylko rycerza badawczym spojrzeniem.
— I skąd taki pomysł na prezent?
— Isidoro mi powiedział. Że uh… z tego się ucieszysz.
— Coś więcej?
Antares pokręcił głową, Serafin w końcu się uśmiechnął, podkręcił wąsa, wracając wzrokiem do nowych pierścieni.
„Znowu o czymś zapomniałeś, kmiocie."
„Och, faktycznie."
— Wszystkiego najlepszego, Serafinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz