niedziela, 15 stycznia 2023

Od Marty do Nikity

Rozłożyło ptaszysko skrzydła, wyciągnęło się niby pociągnięte za strunę ku sufitowi. Napuszyło pierś, swą objętość w przestrzeni dobre dwa razy powiększając. W końcu zafalowała szyja, jak gdyby nie mogąc złapać odpowiedniej jej równowagi, czubek dzioba znalazł się na samym czubku gęsi – i zagdakała, głośno, przeciągle. Wydarła się w niebogłosy, dla uszu zupełnie nieprzyjemnie, a jej właścicielka z tego powodu swojego zadowolenia skrywać nawet nie próbowała.
— Balbina! — żachnęło się za gęsią rude dziewczę, kołnierzyk koszuli jeszcze poprawiając i wiążąc ostatnie wstążki na równiusieńkie kokardki. Dopiero co wystawiła głowę zza drzwi własnego pokoju.
Noc była długa i niespokojna, Marta pozwoliła więc sobie, może i cudzymi zachętami nęconą do tego będąc, na dłuższą chwilę zmrużenia oka. Już dawno było po śniadaniach, po tych pierwszych i tych drugich, kogo do obowiązku zawołało, ten przy nich był. Kto wyjątkowo miał być z nich rozgrzeszony, ten nie zrywał się na marne bladym świtem.
Zresztą, jeszcze świat bez porannego krzątania się Marty nie runął, kiedyś dawali sobie radę bez niej, to i teraz jeden dzień zbawić ich nie miał. A przynajmniej chciała w to szczerze wierzyć, mając w planach zadbać o cienie, które jakby z dnia na dzień zawitały na twarzy, wcale uroku jej nie dodając.
— A w ciebie co wstąpiło? Nieboszczyków budzisz? — zwróciła się ku gąsce, pochylając się nad nią niby to matka nad karconym właśnie dzieckiem; zbyt słodki, zbyt zaspany był to głos, by pogróżki traktować jednak jakkolwiek poważnie.
Odpowiedzi, chociaż nawet się jej nie spodziewała, oczywiście nie dostała. Zamiast tego ukochana gąska trzepnęła skrzydłami, w powietrzu aż huknęło, po czym ruszyła przed siebie, cel swego biegu najwidoczniej mając już obrany. Kołysała się na boki, dym w gęsiej złości wręcz się z niej unosił.
Marta została za nią, z głową przekrzywioną odrobinę w prawo. Potarła wierzchem dłoni policzek, z powieki otarła co nieco zaspaną łezkę, w końcu podążyła za gąską, stwierdzając, że przecież i tak musi ją upilnować. A jak to ptactwo niby upilnować, gdy straci się je z oczu.
Westchnęła ciężko, bo plany na ten dzień już jej popsuto – na wolne, leniwe i bardzo późne śniadanie, godziną bardziej zbliżone do obiadu, na spokojne przejrzenie własnego zielnika, na staranne poćwiczenie liter. W końcu jednak, choć z niechęcią i ociężałością, zamek drzwi od pokoju kliknął, a Marta ruszyła za drącą się w niebogłosy Balbinką, która najwidoczniej podnosiła alarm mający zbudzić każdą żywą i nieżywą duszę w okolicy. Coś się musiało dziać. Przecież zwierzęta zawsze przed ludźmi oznajmiały o zbliżającym się niebezpieczeństwie.
Snuło się dziewczę za prąca dzielnie do przodu gąską. W swoje dwa kroki pokonywała dziesięć kroków Balbinki, toteż nie spieszyła się za bardzo, choć ciekawość, dokąd i ku czemu prowadzi ją ptaszyna, wzrastała z każdą chwilą. W końcu przestała włóczyć się za nią, a zaczęła dotrzymywać jej kroku, z każdą chwilą przyspieszając. Bo przecież Marta doskonale wiedziała, gdzie właśnie się znajdowała. 
Drzwi od gabinetu były lekko rozchylone.
Balbina mocniej trzepnęła skrzydłami, syknęła, przygotowując się do ataku. Podskoczyła w miejscu i w końcu swym dzióbkiem zahaczyła o skrzydło drzwi. Popchnęła, przemknęła się przez szczelinę, wpadła, zaatakowała. W gabinecie podniósł się raban. Przede wszystkim gęsi, bowiem to gęś wydawała z siebie zdecydowaną większość dźwięków, sycząc, gdacząc, łojąc swymi skrzydłami ewidentnego włamywacza.
Marta cmoknęła, wchodząc do pokoju. Gwizdnęła ku ptaszynie, by ta zostawiła pałaszującego w słojach z zasuszonymi chabaziami biedaka – nie zadziałało, gęś nadal unosiła się w swym oburzeniu, pierze leciało. Marta przy okazji poprawiła ostatni niezapięty guzik.
Przy okazji zorientowała się, że koszulę zapięła całkowicie nie tak, zupełnie nie jak sztuka zapinania koszul przykazywała – cały rządek przesunięty był o jeden guzik w dół. Przeklnęła tylko pod nosem, swoje niedopilnowanie jednak zbywając, bo ważniejsze teraz sprawy miała mieć na własnej głowie.
Przeniosła spojrzenie na Nikitę, podniosła brew. I atakującą go Balbinę, podniosła brew wyżej, założyła ręce na piersi. 
— Balbina, zostaw!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz