środa, 22 marca 2023

Od Maurice'a

— Ależ, na Asaima, sprawa wcale nie jest aż tak bardzo skomplikowana! — zarzekł się Czarodziej, kręcąc się na krześle.
To w lewo, to w prawo, nie mógł usiedzieć w miejscu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, w jakie bagno – i to za pomocą własnych starań, tylko własnych próśb i jęków – wpakował się z taką łatwością i w jakie bagno wciągnąć miał, za pomocą namów, a może po prostu poleceń, Mistrza, kolejną, niewinną osobę.
— Tu się uśmiechnąć, tu pogadać, tu zadziałać siłą perswazji, panie Teroise, naprawdę nie potrzeba mi do tego drugiej osoby… — jęknął, pochylił się nad biurkiem i wlepił te swoje ślepia w twarz nieugiętego gildyjnego Mistrza, który na wywód chłopaka jedynie podniósł brew, jak się wydawało, nie do końca mu dowierzając. Prawdopodobnie słusznie.
Sprawa przecież początkowo miała być nader skomplikowana, czyż nie?
Nie kwestią był jednak stopień skomplikowania sprawy, nie jej trudność, nie zawiłości, żadne prawne perturbacje, nikłe przeciwności losu; kwestią pozostawali czarodzieje. Dwuimienni czarodzieje Defrosiańskiego Uniwersytetu Magicznego, do których należał i sam szanowny pan Rimbaud, niedoszły doktorant zresztą, kwiat iferyjskiej młodzieży magicznej, nadzieja czarownictwa i stypendysta niejednego konkursu. Sam szanowny pan Rimbaud zdawał sobie jednak sprawę do jak trudnej i problematycznej grupy przynależał. Pysznej, uważającej się za lepszą od każdej istoty myślącej nieposiadającej w sobie łatwości w operowaniu magią – a i ta, która operować nią potrafiła, nie miała równać się z czarodziejem wykształconym, czarodziejem, który zyskał drugie imię podczas mozolnego procesu nauki, czarodziejem, który zęby swe zjeść miał na trudnych egzaminach i wcale nie łatwiejszych kolokwiach. Który przetrwał zawiłości wiecznie ciągnących się korytarzy, a także tajemnice hierarchiczności całej uniwersyteckiej struktury. Który po prostu przetrwał wśród innych dwuimiennych czarodziejów.
O wątpliwej moralności owej grupy, o korupcji i pragnieniu władzy, które wydawało się w parze iść z rosnącą kontrolą nad magią podczas uniwersyteckiej nauki, nawet nie wspominając. O pragnieniu pieniądza, bo pieniądz w zdobywaniu władzy przecież miał pomagać, Maurice wolał nie myśleć. Nie, gdy z pieniądza problem ten miał wyrastać.
— Ja… — jęknął chłopak, chowając twarz w dłoniach. — Ja naprawdę doceniam wsparcie. Ale tu, panie Teroise, pozostaje kwestia specyficzności uniwersytetu, której, jak myślę, jest pan całkowicie świadom. Każda osoba z zewnątrz potraktowana zostanie jako potencjalny adwersarz. Gdy będzie próbowała wywalczyć pieniądze dla Gildii, gdy będzie wtrącać się w wewnętrzne problemy władz, zostanie potraktowana jak, no, nie ma co owijać w bawełnę, najgorszy wróg. To instytucja o zbyt zawiłej i prawdopodobnie, ale Mistrz nie wie tego ode mnie, co złego, to nie ja, moralnie wątpliwej histo…
Skrzypnięcie drzwi przerwało wywód Czarodzieja, Mistrz wyprostował się na krześle i uśmiechnął się, spoglądając na postać za plecami załamującego się nad całą sytuacją chłopaka.
— A więc jesteśmy już w komplecie — oświadczył ciepło, splótł ręce na biurku.
Maurice przełknął głośno ślinę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że w gabinecie dotychczas przedstawił tylko półprawdy. I tak miało pozostać.
Tak musiało pozostać.

[ ktosiu, zapraszam do wątku dumowego! w planach los pozostawiony kościom, dużo problemów i dużo tajemnic ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz