czwartek, 4 czerwca 2020

Od Yuuki cd. Xaviera

Musiała przyznać, że powrót w rodzinne mury po prawie czterech latach nieobecności był dość zabawnym przeżyciem, a jakżeby nie. Białe marmury, kryształowe, błyszczące żyrandole, mahoniowe poręcze, wszechobecna muzyka, pachnące kwiaty w ogrodzie matki i ogrom nieprzeczytanych do końca, pozostawionych w połowie myśli ksiąg w bibliotece. Można by pomyśleć, że przez czas, jaki zdążył upłynąć i zapiętnić się w ramach kalendarza, zmieniło się wiele. W końcu bywa on nieubłagalny, a czasami wręcz brutalny, zapętlając ścieżki po których kroczymy i psotnie zabawiając się naszymi losami. A w tym wszystkim znajdują się tacy nieszczęśnicy, którzy zbytnio przejmują się tym, rozmyślają, co by mogło być gdyby stało się to, a nie tamto, gdyby wybrali mądrzej i nie aż tak pochopnie. Rozmyślają, tonąc coraz bardziej we własnych mniemaniach, stając się niewolnikami swoich niewysnutych planów i marzeń, które niegdyś nadawały cel ich życiu.
     A w tym wszystkim jest również Yuuki Tenebris, która to wszystko ma głęboko w dupie.
     Kobieta nigdy nie wróżyła sobie ciepłego, stałego gniazdka w domowym zaciszu, na pagórkach pośrodku niczego, czy też pośrodku kilku domków na krzyż, jak kto woli. Nie wróżyła sobie kulenia się przy kominku i spoglądania w ciepłe płomienie, cz też ustatkowania się w pracy i rodzinnych interesach wraz z resztą familii, tak, jak oczekiwali tego inni, tak jak tego pragnęli. Od zawsze była niczym huragan, nieposkromiona energia, która mogła uderzyć w każdej chwili i w każdym miejscu, co z resztą robiła. Nigdy nie było wiadomo czy huragan przejdzie delikatnie, czy też zmiecie wszystko co stanie na jego drodzę. Nie było osoby, która miała na tyle siły i cierpliwości, by móc ją poskromić, a co najgorsze; zrozumieć to, co siedziało w jej głowie, albowiem sama Yuuki nawet tego nie pojmowała. Dlatego właśnie im anielica robiła się starsza, tym bardziej domownicy uświadamiali sobie, że w tym przypadku nie dadzą rady niczego zmienić i mniej lub bardziej zaakceptowali to, że ich córka zawsze już będzie kroczyła własnymi ścieżkami. Nieważne jak bardzo będą one kręte, niezrozumiałe i niemożliwe do przejścia dla innych.
     Yuuki może nie zawsze wiedziała co robi i co chcę robić i nie wszystkim się to do końca podobało, jak zawsze. Nie podobało im się to, że jak zwykle nie ma planu na siebie, na życie, ma cele, które są wręcz niemożliwe do osiągnięcia, głupie, dziecinne. Mimo wszystko jej to nie przeszkadzało.
     Po prostu dalej robiła swoje.
     — No nie ociągaj się tak, chodź, chodź.
     Tenebris, nim biedny Xavier zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, dość brutalnie zacisnęła swoje palce na jego nadgarstku, po czym równie brutalnie pociągnęła go za sobą, najprawdopodobniej nie zdając sobie z tego sprawy. Białowłosy w ostatniej chwili zdążył na szczęście złapać równowagę i nie poplątać do końca nóg. Wyrwany z własnych myśli, szybko wyprostował się, aby nie pocałować podłogi, mieląc w ustach srogie „kurwa, Yuuki, zaraz wyrwę ci wszystkie pióra”.
     Yuuki jednak zdawała się tym wcale, a wcale nie przejmować. Trzymając pod pachą wściekłą, wystrojoną w resztki diamencików Lucynkę, prowadziła chłopaka najpierw szerokim korytarzem, a następnie długimi, krętymi schodami na górę. Gdzie nie postawili kroku, zewsząd zerkały na nich postacie ze zdjęć zawieszonych na ścianach; niektóre słały im przyjazne, miłe uśmiechy, a inne łypały nieprzychylnym spojrzeniem, tak, jakby chciały wyrazić swój oczywisty sprzeciw ich przybycia tutaj. Akurat było to ta część rodziny, której Yuuki sama szczerze nie trawiła i zawsze malowała farbami po ich portretach.
     — Stary, jego to na bank musisz poznać, Lucynka z resztą też. — Yuuki nie kryła swojego podekscytowania. — Polubicie się!
     Xavier nie był o tym do końca przekonany, nawet, jeśli nie miał jeszcze pojęcia o kogo mogłoby chodzić. Najzwyczajniej w świecie nie podobały mu się iskierki w oczach kobiety i ten do szpiku kości zły uśmiech, który przenigdy nie zwiastował dobrych rzeczy.
     Przenigdy.
     — A możesz mi chociaż dać mały zwiastun osoby, z którą chcesz mnie poznać? No wiesz, żebym mógł się przygotować. Cokolwiek — mruknął nieśmiało białowłosy, nieco zwalniając kroku, aczkolwiek gdy tylko spróbował, od razu poczuł silniejsze szarpnięcie Tenebris, która nie puściła jego nadgarstka choćby na sekundę. Jakby czuwała nad tym, żeby chłopak nie wykorzystał okazji i najzwyczajniej w świecie nie czmyhnął.
     — Nie pękaj, jak mówię, że się polubie, to się polubicie. Czy ja cię kiedykolwiek okłamałam?
     Xavier odparł wręcz machinalnie, bez ani chwili namysłu.
     — Tak.
     Yuuki zmarszczyła lekko czoło i uniosła brew ku górze, wydając z siebie krótkie, pełne namysłu „hm”.
     — No dobra, ale to zawsze były kłamstwa w dobrych intencjach.
     — Oh, co ty nie powiesz — fuknął sarkastycznie. — W dobrych intencjach było również to, że umówiłaś mnie na randkę z jedną z barmanek, ale finalnie nie przyszła barmanka, a kurwa szemrany typ spod ciemnej gwiazdy, który później okazał się być przewoźnikiem zwłok?
    W tym momencie kobieta nie wytrzymała i parsknęła głośno. Jej wyraz twarzy idealnie pokazywał to, że właśnie przypomniała sobie całą wspomnianą sytuację ze szczegółami.
     — Aż się poplułam z wrażenia. — Tenebris wyszczerzyła zęby w diabelskim uśmiechu i zerknęła na przyjaciela zza ramienia. — No ale przyznaj, że to było dobre. I nie był jakimś-tam przewoźnikiem zwłok. Wiesz jakie z nim później interesy dobiłam?
     — Cudownie, kurwa. Może ja już nie mam jakiś organów, a nawet o tym nie wiem — burknął chłopak, właśnie mając zamiar wyrwać się z uścisku Yuuki, lecz w ostatniej chwili finalnie odpuścił i westchnął tylko męczeńsko.
     — Pić możesz? Możesz. Wątroba na miejscu, nie jojcz.
     Xavier czuł, że już w tamtym momencie miał serdecznie dość, a znając Yuuki Tenebris wiedział, że to nawet nie był początek tego, co dopiero miało nadejść.
     I oczywiście miał absolutną rację.
     W końcu oboje zatrzymali się gwałtownie, bądź też Yuuki zatrzymała się gwałtownie, a Xavier zrobił to prosto na jej plecach. Zirytowany wymruczał pod nosem ciche przekleństwa, kierowane z pewnością pod adresem kobiety, i wyprostował się gwałtownie, od razu rozglądając po pomieszczeniu w poszukiwaniu wzrokiem osoby, o której wspominała Yuuki.
     A raczej o której w ogóle nie wspominała.
     Znajdowali się w ogromnym salonie, który, według białowłosego, miał za zadanie spełniać rolę najprawdopodobniej pokoju muzycznego; choć słowo „pokój” było nad wyraz niedopasowane i nieodpowiednie, gdyż pomieszczenie było na tyle duże, by z powodzeniem pomieścić wszystkich domowników, służbę i ewentualnych gości. Szerokie i wysokie okna zajmowały całą jedną ścianę, wlewając do środka obfite strumienie jasnego i ciepłego światła. Padało ono kształtnymi plamami na drewnianą podłogę, gdzie niegdzie rysując na niej niemrawe cienie. Ściany do połowy pomalowane były delikatnym, pudrowym różem, a dalsza część schodząca już ku podłodze oblana była czystą bielą. Zaś w miejscu, gdzie łączyły się ze sobą dwa kolory ktoś o nadzwyczaj artystycznej duszy i zdolnej ręce wymalował wypukłe zdobienia, podobne do liściastych pnączy. Xavier wychylił się nieco bardziej, by móc dostrzec nieco więcej szczegółów. Tuż przy ścianie okien stał biały, piękny fortepian otoczony z jednej strony wazonami kwiatów, nieco dalej skrzypce, harfa, dwa, zgrabne fotele do kompletu ze stolikiem, po którym walały się zapisane kartki, przykrywające połowicznie już pusty talerzyk.
     Poza tym wszystkim wydawało się jednak, że prócz nich nikt inny nie znajduje się w środku.
     Delaney zmarszczył lekko czoło, stawiając pewniej krok do przodu i jeszcze raz obrzucając wnętrze uważnym, nieśpiesznym spojrzeniem. Wciąż czuł się dziwnie, nie do końca wiedząc co powinien zrobić w danym momencie i jak się zachować, lecz akurat wtedy było to uczucie, jakoby coś po prostu nie było tak, jak trzeba. I to nie tylko ze względu na miejsce w jakim się znajdował, a ewidentnie pewne ciche przerzucie dawało mu coraz dobitniejsze sygnały, że najzwyczajniej w świecie przeoczył pewien ukryty, dość istotny mimo wszystko szczegół.
     I nagle stało się.
     — JA PIERDOLE.
     Xavier w momencie cofnął się z powrotem do tyłu, z początku nie do końca wiedząc czy powinien uciekać, obawiając się, że w innych zakamarkach mogą czaić się jeszcze gorsze rzeczy. Postanowił więc schować się za plecami Yuuki, tym razem to on wbijając morderczo palce w jej ramię, a palcem drugiej dłoni wskazując na potężnego krokodyla pociesznie człapiącego w ich stronę.
     — Co.to.kurwa.jest.
     Yuuki natomiast nie wyglądała na szczególnie przejętą. Ba, w ogóle nie wyglądała na przejętą. Nawet faktem, iż jeszcze chwila, a Xavier przebije palcami jej ramię.
     — Nie sraj, przecież cię nie zje. Poza tym nie mów „to”, zranisz jeszcze jego uczucia i będzie smutny.
     — Chyba sobie jaja robisz.
     Xavier, nadal w szoku, parsknął prześmiewczo nie spuszczając jednak krokodyla z oczu, jakby w obawie, że gad mogąc wykorzystać chwilę jego dezorientacji rzuci mu się do gardła i rozszarpie je. Zwierze natomiast nie sprawiało wrażenia, jakoby nawet przez myśl mu przeszły takie plany. Gad spoglądał niezrozumiale to na Yuuki, to na Xaviera, machając ogonem z wesoło rozwartą paszczą.
     — To jest Mariuszek, zwierzątko mojego dziadka.
     — Zwierzątko? — powtórzył Xavier, tak jakby do końca nie rozumiejąc tego, co słyszy. — Zwierzątko.
     — No zwierzątko.
     — Na bogów, przecież to krokodyl.
     — No typie, widzę i ogarniam. Czego tu nie rozumiesz?
     — No wiesz, nie wiem. MOŻE NA PRZYKŁAD TEGO, ŻE TO KURWA KROKODYL?
     Yuuki wzruszyła ramionami.
     — Czepiasz się. Chcesz go pogłaskać? No przywitaj się, lubi jak się go drapie pod brodą.
     Delaney nie ruszył się ani o centymetr. Nadal, prawie, że bez mrugnięcia, wpatrywał się w uśmiechniętą paszczę krokodyla, który kompletnie nie rozumiał obruszenia ze strony chłopaka. Oczywiście Yuuki już nie pierwszy raz przerabiała sytuacje tego typu, a nawet jeśli byłaby to pierwsza taka sytuacja - zareagowałaby tak samo, bez zbędnego przejęcia.
     Anielica pamiętała doskonale, gdy jej dziadek, Regan Tenebris, po raz pierwszy przyprowadził Mariuszka w progi ich rezydencji. Było to nadzwyczaj piękne, letnie popołudnie. Pachniały kwiaty, świeciło słońce, wiał lekki wietrzyk. Mała Yuuki bawiła się w bibliotece, chowając przed ojcem, który bezskutecznie próbował zagonić anielice do obowiązków. I zawsze, kiedy był już na tyle bliski złapania jej, mały demon czmyhał tuż przed jego nosem, pojawiając się w kompletnie innym zakamarku domostwa.
     W końcu zrezygnowany Magnus Tenebris odpuścił, dając sobie spokój, przynajmniej na jakiś czas. Zdawał sobie sprawę, że jego córka jest równie uparta co jej matka, a przy tym poznała już wszystkie tajne przejścia jakie skrywała ich rezydencja, toteż świadom był swojej przegranej pozycji.
     Mężczyzna schodził właśnie z piętra, dość nieświadomy tego, co czekało go na dole. Pochłonięty własnymi myślami z początku nie dostrzegł czyhającego na niego zagrożenia, lecz dość szybko uświadomił mu je wesoły głos Regana.
     Zbyt wesołego Regana.
     — Magnusie, mój drogi, czemuś taki posępny?
     Mężczyzna machnął jedynie ręką, nie obrzuciwszy nawet upadłego anioła krótkim spojrzeniem.  Już miał odrzec coś na szybko, na odczep się, lecz ukradkiem zauważył dodatkowy ruch, tuż przy ostatnim schodku. Z początku pomyślał, że może to jeden z ich psów, który mógłby towarzyszyć Reganowi na spacerze, jednak nie.
     Z pewnością nie był to żaden cholerny pies, a najprawdziwszy, wielki krokodyl.
     — Na wszystko co umarłe!
     Magnus odskoczył gwałtownie przerażony, prawie że wywracając się na schodach, gdyby nie złapał się w ostatniej chwili poręczy. Blady, ze strachem w oczach, jeszcze raz obrzucił wzrokiem gada, upewniając się, że jest prawdziwy, by koniec końców spojrzeć na starszego mężczyznę z wyrzutem.
     — Regan, co to za bydle?
     — Bydle? Magnusie, toż to Mariuszek, żadne bydle. Spójrz tylko jaki pocieszny z niego krokodylek.
     Magnus nie odpowiedział od razu, a jedynie uniósł wysoko brwi, niedowierzając w to co widzi i w to co słyszy. Z pewnością każdy normalny zareagowałby tak samo.
     W końcu krzyknął na całą posiadłość:
     — Avriel, twój ojciec zwariował!
     Regan natomiast roześmiał się tylko wesoło i nachylając poklepał Mariuszka po łbie. Najwidoczniej starszy mężczyzna nie widział problemu w tym, że właśnie przyprowadził do domu żywego krokodyla, zwracał się do niego Mariuszek i traktował niczym domowego, potulnego pupilka. Mariuszek również nie widział w tym wszystkim problemu, zachowując się jak na potulnego, domowego pupilka przystało. Chciał nawet podejść do Magnusa i przywitać się, jednak mężczyzna nie wykazywać równie przyjaznych chęci i cofnął się jeszcze bardziej, prawie że wspinając na poręcz, byleby jak najdalej od stworzenia szczerzącego do niego paszczę.
     Magnus zdawał sobie sprawę z tego, że rodzina Tenebris nie należała do szczególnie normalnych i zrównoważonych, z resztą Avriel sama z początku go ostrzegała. Dużo rozmawiali, wiedział, że wchodzi w rodzinę upadłych aniołów, pełną magii i szemranych tajemnic. Mimo wszystko podjął ryzyko, zakochał się w pewnej szalonej kobiecie, a co lepsze, ze wzajemnością. I pomimo kilkunastu już lat przebywania z rodziną Tenebris pod jednym dachem nadal bywały momenty, kiedy czuł się tak, jakby nie znał ich w ogóle, bądź też poznawał po raz pierwszy. Musiał przyznać, że bywało to nadzwyczaj irytujące.
     — Co wy tu robicie, jeden z drugim?
     Nagle, zza ogromnego wazonu kwiatów stojącego przy ścianie oddzielającej połowicznie hol z jadalnią, wypadła brązowowłosa kobieta ciskająca pioruny z oczu. Pióra jej kruczych skrzydeł powiewały delikatnie przy każdym jej, gwałtowniejszym ruchu, gdy omijała stojące na jej drodzę przeszkody w postaci większych i mniejszych bibelotów. Koniec końców zatrzymała się w rozkroku i podparła bojowo pod boki. Kręcone kosmyki upięte były w niedbały kok, z którego zdążyło uciec już kilka pojedynczyk pasm i plątać się po twarzy wykrzywionej w grymasie złości. Nie miała na sobie pięknej sukni, a robocze ubranie umorusane ziemią. Widocznie domowy harmider oderwał ją z wykonywanej wcześniej pracy. Westchnęła ciężko, przetarła czoło dłonią w rękawiczce, po czym zerknęła kolejno na Magnusa, Regana, na końcu zatrzymując swój wzrok na Mariuszku.
     — No i co, krokodyl jak krokodyl, o co dramat robisz. — Po tym zwróciła się do wielce zadowolonego z siebie Regana. — A ty się tak nie ciesz. Ile razy ci mówiłam, żebyś nie przyprowadzał do domu znajd i nie straszył innych.
     Mina Regana nieco zrzędła. Podrapał się z tyłu głowy zakłopotany.
     — No ale córcia, spójrz tylko jaki on pocieszny. Jak mogłem przejść tak obojętnie i go zostawić samego, na pastwę losu?
     Avriel ponownie westchnęła ciężko, przytykając palce do nosa. Czasami naprawdę nie miała już siły na dzikie pomysły jej ojca, a Mariuszek nie był pierwszym cudownym zwierzaczkiem, jaki pojawił się w ich progach. Przynajmniej jedynym, jak na razie, plusem było to, że Mariuszek nie wykazywał żadnych chęci pożarcia reszty domowników w porównaniu do wcześniejszych pupilków. Miała wrażenie, że jej ojciec im robił się starszy, tym głupsze pomysły nawiedzały jego siwy łeb.
     — Twoja matka musi przewracać się w grobie — odezwał się nagle Magnus, nie ruszając jednak ze względnie bezpiecznego miejsca, z którego mógł obserwować poczynania gada.
     — Moja matka to by ojcu przyklaskała — odparła bez wzruszenia Avriel, po czym podeszła do Mariuszka, kucnęła przy nim i mimo wszystko pogłaskała po łbie, uśmiechając się ukradkiem do siebie. Wiedziała o tym ona i wiedział o tym sam Regan, że jeśli mógł być ktoś jeszcze gorszy od nich samych, to z pewnością matka Avriel. Słyszała z tyłu głowy jej wesoły śmiech na widok krokodyla, jak i wszystkich innych, wymyślnych zwierzaczków jej ojca. I pomimo, że nie było jej z nimi już kilka dobrych lat, Avriel wciąż potrafiła wyobrazić sobie każdą jej możliwą reakcję na to, co wymyślał Regan.
     Nagle, względną ciszę i spokój jaki powoli zaczynał przeganiać złość i nerwy, rozgonił niezapowiedziany huragan, który wypadł z korytarza. Miał potargane włosy, zaróżowione policzki, brudną buzię i pomięte ubrania. Zatrzymał się gwałtownie, a gdy jego wzrok padł na krokodyla, piwne tęczówki zabłyszczały czystą ekscytacją i radością. Nie trzeba było więcej.
     — JAKI CUDOWNY. — Yuuki bez chwili zastanowienia podbiegła do Mariuszka i siadając przy nim poczęła miziać, tulić i głaskać. — Weźmiemy go? Weźmy go, proooooszę!
     — Yuuki. — Avriel podniosła się. — To nowy zwierzaczek twojego dziadka. Nazywa się Mariuszek.
     Wydawać by się mogło, że jeszcze moment, a mała Yuuki eksploduje z wrażenia i szczęścia, jakie ją ogarniało.
     — JEST ZAJEBISTY DZIADKU.
     Magnus, stojący dalej na schodach, tak dla bezpieczeństwa, wywrócił oczami z cichym westchnieniem, bezsilny na to, jak zachowuje się jego córka, natomiast Regan rozpromienił się na nowo, dumny uśmiechając szeroko. Wiedział, że jeśli ktokolwiek miałby w stu ptocentach poprzeć jakikolwiek jego szalony pomysł, to Yuuki była właśnie tą osobą. Od zawsze dogadywali się doskonale i rozumieli praktycznie bez słów, a jedno kryło drugie, zazwyczaj w przypadku złości Avriel, gdy ciut ich poniosło i przesadzili z cudownymi pomysłami.
     A takich cudownych pomysłów było oczywiście wiele i stanowczo za dużo jak dla niektórych domowników. Zwłaszcza za dużo, kiedy w goście postanawiała zawitać rodzina Magnusa. Wtedy działo się wiele różnych rzeczy, zważając na fakt, że obie rodziny jeszcze nie do końca za sobą przepadały […]
     Yuuki Tenebris, spoglądająca ukradkiem na Xaviera, w końcu roześmiała się, wyrywając ze wspomnień. Czuła się tak, jakby wydarzenia sprzed lat na nowo odnalazły swoje miejsce, idealnie zgrywając się z codziennością.
     I dlatego tym bardziej było to zabawne, kiedy zachowanie jej przyjaciela było wręcz identyczne do zachowania jej ojca, lata, lata temu.
     W pewnym momencie, ku zaskoczeniu Yuuki, Lucynka przyczajona w uścisku Tenebris dość niespodziewanie wyswobodziła się, wzlatując w górę. Trwało to zaledwie ułamki sekund, a gdy Yuuki z Xavierem zorientowali się w sytuacji, kura wykorzystując chwilowy szok przyjaciół ruszyła dziką szarżą prosto w stronę niczego niczego niespodziewającego się Mariuszka.
     Biedny krokodyl, wyczuwając zbliżające się zagrożenie, wydał z siebie krótki, głośny, przerażony syk, ledwo co nadążając nawrócić swoim opasłym cielskiem na drewnianej podłodze, by zacząć uciekać przed wściekłą kurą.
     Yuuki z Xavierem z pewnością nie spodziewali się takiego scenariusza, a już z pewnością nie spodziewała się Yuuki, która znała Mariuszka i wiedziała, że pomimo tego jakim był wielkim, niegroźnym pieszczochem, to umiał używać swojej paszczy uzbrojonej w ostre zębiska i pazurów w razie konieczności obrony, czy też walki. Rozumiała, że Lucynka to nie jest zwykła kura, a złowrogi demon, jednak mimo wszystko nie był aż takim złym demonem, prawda? W końcu sama go wychowywała.
     — LUCYNA. — Tenebris wyrzuciła gwałtownie ręce do góry, prawie, że nokautując przy okazji białowłosego, który uchylił się w ostatniej chwili. — Uspokój się, przestań gonić Mariuszka, siad kura.
     Tenebris już miała ruszać za swoim zwierzaczkiem, chcąc uratować ducha winnego krokodyla przed rychłą zgubą spod pazurów Lucynki, kiedy to nagle kura zastygła w bezruchu i opadła na podłogę, nie wydawszy z siebie nawet cichego gdaknięcia.
     Yuuki przystanęła zaskoczona w miejscu, unosząc wysoko brwi w wielkim zdumieniu, nie rozumiejąc jeszcze co tak właściwie się stało. Xavier wyglądał na podobnie zszokowanego, z tą różnicą, że mimo wszystko wolał zachować bezpieczny odstęp i od krokodyla i od znieruchomiałej, ale wciąż diabelsko niebezpiecznej, kury. Doskonale zdawał sobie sprawę, że temu pomiotowi sił nieczystych nie wolno ufać i pozwalać sobie na choćby chwilę opuszczenia gardy. Zwłaszcza wtedy, gdy nawet sama Yuuki nie wiedziała, co właśnie zaszło.
     —…To zdechło? — odezwał się niepewnie Delaney, jedynie odrobinkę przysuwając bliżej, by móc lepiej przyjrzeć się kurze.
     — Jeszcze nie, spokojnie.
     I wtedy prawie, że nie zszedł na zawał, kiedy nieznajomy głos zjawił się niespodziewanie tuż obok niego.Chłopak wzdrygnął się nieznacznie, machinalnie kierując wzrok w stronę postaci, jaka pojawiła się ukradkiem niczym cień, niezauważona przez nikogo.
     Był nim mężczyzna. Wysoki, postawny, o śnieżnobiałych, zaczesanych do tyłu włosach i twarzy częściowo skrytej w równo przystrzyżonej. tak samo śnieżnobiałej brodzie. Ubrany w elegancki frak opierał ręce na zdobionej lwią główką lasce, skrywając za czarną peleryna krucze skrzydła. Bił od niego spokój i niesamowita pewność, co jako pierwsze uderzyło Xaviera, gdy szybko zlustrował mężczyznę spojrzeniem. Czasami takie rzeczy po prostu się wyczuwało, a Xavier bez wątpieni mógł rzec, że człowiek stojący obok nie należał do tych, z którymi warto wchodzić na wojenne ścieżki i było to warte zapamiętania nawet po tak krótkim zapoznaniu.
     — Takie małe sztuczki.
     Mężczyzna uniósł kącik ust w delikatnym, aczkolwiek dość diabelskim uśmiechu, po czym mrugnął porozumiewawczo do Delaney'a, który dopiero teraz zorientował się, że zawiesił swój wzrok na nieznajomym zdecydowanie za długo, co mogło już uchodzić za niegrzeczne i niestosowne. Starszy pan nie wydawał się być jednak tym obruszony, a wręcz przeciwnie, nawet rozbawiony.
     — Dziadku, czemu zabiłeś moją kure?
     — Nie zabiłem, skarbie. Musiałem interweniować na szybko, Mariuszek nie jest już pierwszej młodości i nie chcę żeby się nadmiernie stresował. — Regan machnął dłonią, niby od niechcenia, a jednak demoniczna kura poruszyła się gwałtownie, jakoby za moment chciała dalej pobiec. Ku zaskoczeniu Xaviera nie stało się tak, a Lucynka, dość zszokowana całym zajściem, stanęła w miejscu, rozglądając się otępiała. Ku większemu zaskoczeniu straciła nawet zainteresowanie Mariuszkiem, który wykorzystując tą okazję przydreptał do swojego pana, zatrzymując się bezpiecznie przy jego nodze.
     Yuuki, otrząsnowszy się w końcu z chwilowego szoku, uśmiechnęła szeroko i podeszła do mężczyzny, przytulając go mocno. Mogła tęsknić za matką, za ojcem, czy też za niektórymi osobami ze służby. Za nimi jednak nie tęskniła aż tak mocno, jak za Reganem. Kobieta na moment utonęła w jego równie mocnym uścisku, aczkolwiek trwało to zaledwie krótką chwilę, gdyż anielica szybko odsunęła się od dziadka, jakby przypomniała sobie o pewnej bardzo ważnej kwestii.
     I to wcale nie tak, że zapomniała o Xavierze.
     — No i właśnie. — Odchrząknęła, stając obok Xaviera i łapiąc go za rączkę. Dość mocno. — Dziadku, to jest Xavier Delaney, bardzo ważny gość na zbliżającym się przyjęciu. Xavier, poznaj mojego dziadka, Regana Tenebris.
     Przez pierwszą chwilę zapanowało niezręczne milczenie, w czasie trwania którego starszy mężczyzna nie robił nic innego, jak tylko przyglądał się uważnie białowłosemu. Wręcz przeszywał go spojrzeniem czarnych jak noc tęczówek, nie odezwawszy się choćby krótkim słowem, nie okazawszy najmniejszego gestu przywitania. Tak, jakby najpierw próbował przejrzeć duszę chłopaka na wylot, sprawdzić, co siedzi w jego głowie, o czym myśli, co ukrywa.
     Xavier pod naporem tej głębi czerni zaczynał czuć się, co łaskawiej mówiąc, nieswojo i niezręcznie. Nie miał pojęcia, czy zdążył już na starcie zniszczyć choćby zalążki dobrego wrażenia, jakie myślał, że uda mu się zrobić. Nie miał pojęcia, czy brzmienie jego imienia, nazwiska, zachowanie, czy też może sam wygląd sprawiły, że Regan z początku nie zareagował tak, jak Delaney mógłby zapragnąć. Z minuty na minutę atmosfera robiła się coraz bardziej gęsta i ciężka i nawet Yuuki nie kwapiła się, aby coś z tym zrobić; milczała, tak jak milczał Regan.
     Regan natomiast nie robił tego bez powodu i nie robił tego również specjalnie, aby wprawić nieszczęsnego Xaviera w jeszcze większe zakłopotanie, choć w głębi wyraz twarzy białowłosego wywoływał w nim niemałe rozbawienie. Mężczyzna bowiem miał w swojej głowie pewien wysnuty, chytry plan, pewną myśl, którą nie miał jednak zamiaru dzielić się ani z Yuuki, ani z Xavierem. Przynajmniej jeszcze nie w tym momencie.
     W końcu, ku nieznacznej uldze białowłosego, uśmiechnął się miło i skinął delikatnie głową.
     — Miło mi cię poznać. Wybacz mój jakże haniebny brak manier, ale jestem już starym człowiekiem i czasami umysł nie taki, jak trzeba — wyjaśnił bez pośpiechu, milknąc w połowie, jakoby zastanawiając się nad kolejną myślą i tym, czy na pewno chcę ją przekazać. Finalnie położył jedynie dłoń na ramieniu chłopaka, ponownie unosząc kącik ust w miłym, aczkolwiek dość tajemniczym uśmiechu. — Ah, co ja będę. Zejdźmy na dół, napijmy się, zjedzmy coś. Na pewno oboje jesteście zmęczeni po tak długiej podróży.
    Delaney nie opierał się, nie miał nawet takiego zamiaru, pomimo tego, iż wyczuwał w zaistniałej sytuacji pewną niepokojącą nutę, która nakazywała mu nie spuszczać gardy i mieć się na baczności; od samego początku do samego końca. Yuuki natomiast nie musiała nawet zgadywać, by domyślić się, że Regan miał już swój własny pomysł na ugoszczenie Xaviera. Starszy mężczyzna, jak to zwykle bywało między nimi, nie musiał wypowiadać swoich myśli na głos, by Tenebris w końcu połączyła pasujące do siebie elementy układanki, pewnej diabelskiej gry.
     Reganowi wystarczyła chwila, by w pewnym momencie wyczuł, dlaczego dotąd gadatliwa Yuuki Tenebris nagle przymknęła buzię. Dobrze wiedział, jednak mimo wszystko nie odezwał się, a jedynie zerknął na wnuczkę zza ramienia, rzucając jej krótkie, ukradkowe spojrzenie, jakby zapewnienie, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
     — To jak, chłopcze, może opowiem ci krótką historię naszego rodu, co ty na to?… 


Xavciu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz