niedziela, 20 sierpnia 2023

Wypowiedz życzenie


Keyan
Sahib Al-Kalediah
 | 25 maja 1610 | Ovenore |  czarodziej | hobgoblin 

𓇼
Ovenorski przedsiębiorca, były właściciel kilku mniejszych obiektów handlowych, najpierw apteki, potem lombardu, następnie zamtuza, wreszcie sklepu z egzotycznymi ptakami, stanowiącego przykrywkę dla innego, mniej legalnego biznesu, prowadzonego przy drobnej pomocy lokalnego łowcy nagród. Aktualnie emerytowany czarodziej i hobbystyczny hodowca magicznych ptaków, posiadacz pary półpawi, półfeniksów, Kohalo i Eryne

𓇼
Zakończył edukację ponad sto lat temu, studiował czarną magię na nieistniejącej już Goblińskiej Akademii Magii w Rovelin, miasteczku położonym trzydzieści mil od Ovenore. Uczelnia miała charakter tajny, Keyan ukończył ją siedem lat przed tym, nim została oficjalnie wykryta i na zawsze rozwiązana.

𓇼
Hobgoblin, choć nie sposób wywnioskować tego na podstawie aparycji. Oryginalne ciało Keyana rozpadło się kilkadziesiąt lat temu, zniszczone przez upływający czas, destrukcyjny wpływ zaawansowanej magii i parę mniej lub bardziej udanych eksperymentów z polimorfią i transmutacją. Nowe, ludzkie ciało stworzone zostało na podstawie pierwotnego, zachowało niektóre dawne cechy, jak kształt oczu, kolor włosów czy tembr głosu.

𓇼
Jak większość przedstawicieli swojej rasy, ma smykałkę do prowadzenia interesów i pomnażania kapitału. Zaraził się od ojca bankiera miłością do pieniędzy, antyków, biżuterii, dzieł sztuki i magicznych artefaktów. Swoje półfeniksy uważa za absolutnie bezcenne.

𓇼
W przeciwieństwie do goblinów  — istot uważanych za gburowate, nieprzyjemne w obyciu, złośliwe  — hobgobliny to stworzenia gadatliwe, weselsze, bardziej zrównoważone, przyjaźniej nastawione do innych ras, inteligentne, ale niewykorzystujące swojego sprytu do knucia niecnych planów.
Keyan dawno wyrósł z płatania psikusów, z których znane są młode gobliny, obecnie, jeśli już, woli robić miłe niespodzianki. Hobgobliny są życzliwe z natury, nawet jeśli na pierwszym miejscu stawiają własny interes, nie zaniedbują przy tym cudzych. Zdarza im się wyciągnąć do kogoś pomocną dłoń, ich wsparcie jest nieodpłatne.
Przeważnie.

𓇼
Keyan drobne magiczne przysługi wyświadcza za darmo i od ręki. Chętnie naprawi chyboczącą się półkę, poskłada zbity wazon, pozbędzie się wygryzionych przez mole dziur w zasłonach. Dba o przestrzeń wokół siebie odruchowo, nie czeka, aż zostanie poproszony o pomoc, nie oczekuje, że się mu za nią podziękuje.
Zaawansowana magia ma jednak swoją cenę. Jeśli gobliny potrafią urzeczywistniać cudze lęki i koszmary, hobgobliny dysponują magią podobną do dżinów, pozwalającą im spełniać ludzkie pragnienia. Keyan w zamian za możliwość wypowiedzenia życzenia oczekuje w zamian oddania mu kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu lat życia interesanta; cena uwarunkowana jest specyfiką i wagą konkretnego przypadku. Transakcja wymaga spisania golińskiej umowy, ale jej warunki są zrozumiałe i przejrzyste, pozbawione gwiazdek i małych druczków, kontrahent zostaje poinformowany, na co się decyduje. Ponadto Keyan zaczyna od odbiera ludziom schyłkowych lata ich życia, stara się nie pozbawiać ich młodości.

𓇼
Nawet jeśli wygląda zdrowo i młodo, dokucza mu wiele dolegliwości typowych dla osób w zaawansowanym wieku. Od czasu do czasu boryka się z chronicznym zmęczeniem, ma dni, gdy jeździ konno, szlaja się po karczmach i zaczepia dziewczęta, ma takie, które przesypia w fotelu. Niekiedy, choć rzadko, myli magiczne formuły, bywa, że podniesiona magią filiżanka rozpryska się na kawałki, a niedziałający zegar, który zdecydował się naprawić, rusza, ale chodzi wspak. Aktualny stan zdrowia Keyana łatwo ocenić, patrząc na jego ptaki. Feniksy to zwierzęta jednego właściciela, są z nim magicznie powiązane. Gdy Keyan choruje, Kohalo i Eryne również marnieją.

Eryne
Wygasłe emocje I
Wygasłe emocje II

𓇼
Można używać!
Dajcie wątki, to moja jedyna prawie-miła postać
Autor arta: Naariel

sobota, 19 sierpnia 2023

Od Apolonii cd. Adonisa

Miło jest wgapiać się w świat uciekający za oknem rozpędzającego się leniwie powozu, raz po raz podskakującego na nierównym bruku stolicy, w końcu mającego gładko przejść w ubity trakt. Ten z lekka kurzy się, deszczu bowiem dawno w tych okolicach nie widziano. Kłęby piachu wzbiły się w powietrze, do życia pobudzonymi będąc przez końskie, podkute kopyta i trzeszczące koła, widoki ładne przysłoniły.
Tyle z rozrywki, myśli Apolonia, nieznacznie ściągając brewki, nieznacznie marszcząc czółko. Za emocją idzie i lekkie podniesienie się garbatego nosa, który, niby w szalbierskim czynie, każdą jej frustrację, nawet tę ukrywaną, wydawał się zdradzać w mig tym ciekawskim i tym, co znali ją nieco bardziej.
Dobrze więc, że pan Nykvist uwagę swą raczył poświęcać wiejskim krajobrazom za oknem, nielicznym, brzozowym zagajnikom i polach złocistej pszenicy, niźli nieco zdegustowanej aktorce, która z nagła zorientowała się, że kilka spraw w stolicy pozostawiła niedokończonymi.
Fraszka, stwierdza lekko w głowie, machnięciem ręki myśl mogłaby skwitować. Wyśle się list do Danusi z odpowiednimi wytycznymi, na pewno zrozumie, a obowiązki gildyjne to obowiązki gildyjne. Ich odkładać na później nie wolno, nie, gdy dotyczą spraw subtelnych i kruchych, wymagających pełnej uwagi, a przede wszystkim dyskrecji.
— Ah.
Westchnięcie wyciąga ją z myśli gwałtem, zupełnie niepostrzeżenie, kobieta energicznie więc kieruje swe spojrzenie na siedzącego z naprzeciwka mężczyznę. Z niewypowiedzianym pytaniem podnosi brewkę, zastanawiając się, co takiego mogło się wydarzyć, że nagle to Adonis zdecydował się zagaić rozmowę. 
A może odetchnięcie czym innym, jakimś to nieszczęściem powodowane być miało. Powóz jednak ni podskoczył, ni się przechylił, o żadną byle gałąź nie uderzył, nic pod kołem nie skrzypnęło, toteż – jak jej się wydawało – jakiekolwiek zmartwienia dotyczące wozu z listy można było, a nawet należało wykreślić.
Mężczyzna chwila moment tajemnicę niespodziewanego westchnięcia wyjawił, a Apolonii nie pozostało nic innego, jak skinąć głową.
— Prowizoryczne obozowiska mi niezbyt straszne — stwierdza, w sumie w zgodzie z prawdą, niemniej docenia propozycję Adonisa, skreślać jej więc na wstępnie nie planuje. — Ale noclegiem w karczmie nie pogardzę. Proponuję zobaczyć, gdy zmierzch nas zastanie, i przemyśleć, czy daleko nam do byle przydrożnej, czy też nie. Szkoda byłoby trasy nakładać tylko z mojej winy i, przede wszystkim, mojego uporu, a ta konkretna sprawa zwłoki nie zniesie. — Uśmiechnęła się ciepło, Adonis może i mógłby w grymasie dostrzec nutę skruchy. Dłonie na kolanach, lekko przekrzywionych w lewo, ułożyła. — Wydaję się być wystarczającą udręką na twojej głowie. Nie chcąc więc ewentualnych problemów ci dokładać, na mą wygodę nie poświęcaj zbyt wiele uwagi. O dziwo, w terenie radzę sobie nie najgorzej. — Ze skinieniem głowy, powróciła do dopatrywania się co ciekawszych widoków za oknem.

[ no nieźle, ona też XD ]

piątek, 11 sierpnia 2023

Event RP — Święto Poziomki

Staraniem Możnowładcy Lanstona w Musticce
Odbędzie się
ŚWIĘTO POZIOMKI
połączone
Z ZABAWĄ LUDOWĄ
Ostatnia okazja na wzięcie udziału w zabawie w okresie letnim, śpieszcie się wszyscy! Święto odbędzie się na polanie, położonej w malowniczych debrach leśnych. Program nader urozmaicony z różnymi zabawami dla starszych i młodszych, tańcami oraz ZBIERANIEM POZIOMEK i wieloma innymi niespodziankami.
Wstęp korona od gościa
Czysty dochód przeznaczony na zarybianie stawów w Mączniku (obok Mustikki)!
***

Miło nam Was zaprosić na discordowe rp, którego przewodnim tematem będzie festyn zorganizowany w ramach świętowania okresu żniw. Święto Poziomki to coroczna impreza obchodzona w Musticce, czyli małym miasteczku niedaleko Taewen, związana właśnie ze zbiorem poziomek, których w okolicznych lasach można znaleźć w niesamowitych ilościach. Irina wraz z innymi gospodyniami z Tirie została zaproszona na święto, żeby poprowadzić kram w ramach działalności koła gospodyń, a tym członkowie Gildii dostali niepowtarzalną szansę, żeby zabrać się z paniami (i im pomóc z przewozem produktów, czy rozładunkiem) oraz miło spędzić czas. 
Mamy nadzieje, że z chęcią dołączycie do zabawy! Oczywiście do wspólnego pisania zachęcamy zarówno autorów z bloga, ale również osoby rozważające dołączenie, czy te które z przypadku zawędrowały na bloga.

Widzimy się 12 sierpnia 2023 na kanale #rp-tereny-poza-tirie!
Zabawa potrwa do 3 września.  

Dla osób nienależących do bloga:

W przypadku chęci wzięcia udziału w zabawie, jedyne, co musicie zrobić to dodanie opisu postaci zawierającego chociaż trochę nakreślony charakter i wygląd postaci oraz oczywiście jej imię, na kanał rp-powiadomienia. Poza tym będą obowiązywać Was te same zasady, co osoby należące do bloga.

Zasady RP:
  1. Wasze wypowiedzi nie będą musiały mieścić się w limicie słów. Możecie nawet odpowiadać krótkimi tekstami na 50 słów i mniej.
  2. Wszyscy są zgromadzeni razem, więc można prowadzić rozmowę nawet w kilka osób! Starajcie się nie łączyć w pary i tak pisać, udawajcie, że naprawdę tam jesteście, wtrącajcie się w cudze rozmowy, dołączajcie do zabaw!
  3. Jeśli posiadacie kilka postaci oznaczajcie, z punktu widzenia której z nich aktualnie piszecie.
  4. Rozmowy niezwiązane z RP pozostać muszą na kanale "Ploteczki".
  5. Zastrzegamy sobie prawo do zmącenia spokoju zabawy.

Do zobaczenia!
Administracja

Od Echa — Kent

— Ile? — Echo dopytuje z niedowierzaniem znad parującego kubka herbaty, którą Irina kilka minut temu siłą wcisnęła mu w dłoń, stwierdzając, że wygląda blado i słabo, trupio wręcz, a że w ostatnich dniach niebezpieczny typ kręcił się niebezpiecznie blisko Gildii, to lepiej, żeby się nawadniał.
Nie miał serca jej odmówić, herbatę przyjął, a czarodzieja, siedzącego tuż obok przy okazji śniadania, podpytał, czy aby na pewno Śmierć, kierując się obawami Iriny i nie tylko jej, na przyjęcie go w swe ramiona się nie szykuje.
— Dziewięć osób.
— Mhm. — Mężczyzna pokiwuje głową. Odstawia kubek, podpiera już wolną dłonią polik. — Szkoda. Cztery, teraz dziewięć, całkiem niezła gromada. Kharqua straciła towarzyszkę na padoku, będę musiał jej znaleźć nową.
— O, nie, nie ma takiej opcji. Nie nadaję się do jazdy konnej.
Echo uśmiecha się pod nosem.
— Jeszcze ciebie przekonam — stwierdza, tematu jednak nie ciągnie. Biednemu Maurice’owi życia jeszcze bardziej uprzykrzać nie pragnie. — Wracając, Śmierć na pewno się na nikogo stąd nie szykuje? — Na mnie, na przykład, wydaje się dodawać onyksem oczu.
— Absolutnie, nic mi o tym nie wiadomo. A wiedziałbym, gdyby się szykowała. Po prostu zaprosiliśmy ją do uprzejmej rozgrywki w ken… Znaczy, kanta.
— To nie jest kent?
— Nikt nie miał serca powiedzieć Marcie.
— Ach.

czwartek, 10 sierpnia 2023

Od Nikolaia — nowiny

Małe społeczności miały to do siebie, że świeże informacje i plotki rozchodziły się po nich w sposób podobny do tego, jak choroba po ciele. Początkowo mrowiąc całkiem niepozornie pod skórą delikwenta, bądź przemieszczając się pod osłoną szeptu pomiędzy poszczególnymi członkami grupy – następnie gęstniejąc niebezpiecznie, szykując się do szczytowania, prawdziwego apogeum, w którym ciało pieczołowicie zaczynało stawiać kroki ku zwalczaniu choroby, a ludzie nareszcie nie bali się mówić o plotce głośno. Krzywa później znacząco wyginała się ku dołowi, a pogłoska ustępowała miejsca kolejnej (tym razem z pewnością takiej odmieniającej życie). Przybycia, odejścia, śmierci, narodziny. Przynajmniej coś się działo, wrzało, a gildyjczycy chodzili jak mróweczki w gnieździe wymieniając przy tym porozumiewawcze spojrzenia. Niektórzy kręcili głowami, podczas gdy inni chichotali cicho w niedowierzaniu. Przykładowo Nikolai był z powodu nowin szczególnie zdruzgotany co z kolei powodowało niemałe zdziwienie wśród gildyjczyków, bo zdawało się, że z całym tym zamieszaniem powinien mieć raczej mało co wspólnego. Przy obiadokolacji skorzystał z okazji by zrzucić choć odrobinę ciężaru z ramion i opadł z głośnym sapnięciem na Martę. Złapała go odruchowo, spoglądając przy tym jak na wariata.
— Jak mogliście mi nie powiedzieć — stęknął ze łzą w oku — że w tego kanta to ze Śmiercią?

Od Maurice'a — Kant

Mefistofelesie, stop kant. 
 — Ach, ale na jakiejże podstawie! — Wampir unosi się nieco na krześle. Rzuca kartami o stół i splata ręce na piersi. Trochę oburzony, trochę w zwątpieniu. 
Drapiesz się za uchem, gdy Marta ma w dłoni cztery karty. 
— Akurat mnie zaswędziało — blefuje Mefistofeles, blef jednak poddany zostaje w wątpliwość za pomocą palącego seledynem spojrzenia czarodzieja. — Uważam, że z Martą jesteśmy z góry na przegranej pozycji. 
Unosi uważne srebro oczu, próbuje dostrzec zasiadającą w fotelu Śmierć. Nic z tego. Ta śmieje się tylko, zasłania niewidoczne usta swoimi kartami. 
— Kant! — Wykrzykuje Maurice, gwałtem wstaje ze swojego fotela. Mefistofeles jęczy ponownie, chowa chudą twarz w pazurach, świadomym będąc, że wraz z Martą tę rozgrywkę przegrają. 
Troje nagle zamiera. Wampir unosi wzrok, czarodziej zatrzymuje w przestrzeni wędrującą ku talii kart dłoń, Śmierć wierci się na fotelu. Wie, gdy dwóch się domyśla. Tylko dziewczę łypie na nich podejrzliwie, podnosi brewki, obraca głowę. Rudy lok opiera się o jej wargi. 
Obawiam się, że ktoś was właśnie opuścił. 
— Nie na wieczne odpocznienie, oczywiście — dopowiada Maurice, wiedząc, jak słowa niecodziennego towarzysza mogą zostać odebrane. — Ale tak. Obawiam się, że Gildia straciła właśnie kilku członków. 
— I się nie pożegnali? 
Słowa Marty żałośnie odbijają się bez odpowiedzi po pomieszczeniu.

Od Antaresa – Pożegnanie

„Wiedziałem, że w końcu opuścisz ten żałosny grajdołek, ale wiesz co?”
„Hm?”
„W sumie nie była to taka katastrofalna strata czasu.”
Lekki uśmiech wykwitł na twarzy Antaresa. Oczywiście, że nie była to strata czasu. Gdyby ktoś wcześniej powiedział mu, jak wiele zmieni się w jego życiu dzięki temu, że pewnego dnia Mistrz postanowił wysłać go na misję właśnie z Leą, nigdy by mu nie uwierzył. A teraz proszę bardzo. Rycerz instynktownie podążył kciukiem ku podstawie serdecznego palca, opuszek przesunął się po gładkim, ciepłym metalu. To, co nigdy nie miało być jego udziałem, stało się rzeczywistością.
W końcu zebrał ich bagaże, zniósł na dół, na ten niewielki plac przed siedzibą Gildii.
Favellus instynktownie czuł, że coś się święci. Prychał więcej, strzelał ogonem, przystawał, gdy opuszczali stajnię. Zerkał na pozostałe rumaki, szczególnie Heliosa, u którego boku przecież tyle podróżował. Biały destrier po prostu wiedział – że to nie była tylko podróż na kolejną misję, choćby miała być naprawdę długa. Antares nie przewidywał, by los pozwolił mu ponownie wrócić w te okolice – jeśli jeszcze kiedyś przeznaczenie skrzyżuje jego ścieżkę z innymi, będzie to pewnie gdzieś na szlaku, gdy rycerz najmniej się tego spodziewał, bo tak przecież działał przypadek. Lecz nim to by nastąpiło, pozostały mu listy, które chciał pisać razem z Leą.
Aż zdziwił się, że tyle zgromadził przez ten czas. Sam przecież miał niewiele, ledwie tyle, ile potrzebne mu było, by sumiennie wypełniać obowiązki błędnego rycerza. A teraz proszę – juki pełne pamiątek i podarków, zgromadzonych przez cały ten czas, gdy pozostawał tutaj, będąc częścią czegoś większego.
Luna stała tuż obok, równie objuczona, co Favellus. Zebrali wszystkie swoje rzeczy, nie zostawiając niczego, prócz odłamka serca. Rumaki zwróciły się w stronę traktu, ruszyły niespiesznie.
Trzepot skrzydeł rozbrzmiał w spokojnej ciszy, fragment obłoku oderwał się od kryształu nieba. Śnieżnobiały ptak sfrunął z wysokości, z gracją wylądował na ramieniu Antaresa, pochylił głowę, oparł dziób o policzek rycerza. Ten uśmiechnął się, zmierzwił pióra tak samo, jak robił to, gdy wszystkie były jeszcze żółte.
— Chodź, Lumi. Pojedziemy do nowego domu.

Od Lei – Dom

Obrączka błysnęła w słońcu.
Metal był ciepły, nie pierwszy raz muskałam go palcem. Wciąż jeszcze nie przyzwyczaiłam się, że tam jest, ale ilekroć na niego patrzyłam, uśmiechałam się. Był w końcu symbolem najszczęśliwszego dnia mojego życia.
— Dzień dobry — znajomy głos przebił się przez ciszę, w pokoju zrobiło się jakby jaśniej, cieplej.
— Cześć — podeszłam do mężczyzny, wargi musnęły wargi. — Właśnie kończę pakowanie.
— Daj mi znać, kiedy zabrać bagaże.
— Jeszcze chwilę.
Oparłam policzek o jego ramię, westchnęłam cicho. Antares bez słów wiedział, o co chodzi, on był tu przecież jeszcze dłużej, czuł podobnie. Pokój zrobił się nagle dziwnie pusty, wyglądał zupełnie jak wtedy, gdy pierwszy raz przekroczyłam jego próg. Wiele naszych misji było długich, ale zawsze wracaliśmy tutaj, do miejsca, które tak długo mogłam nazywać domem. Tu czułam się bezpiecznie, tu było tyle ważnych dla mnie osób.
Niedawno ślubowałam, że Antares będzie moją ostoją, a ja jego. On był moim domem, dlatego wiedziałam, że wszystko będzie dobrze tak długo, jak on będzie obok. Nie chodziło wyłącznie o budynek, najważniejsza była osoba. I wiedziałam, że właśnie z nim chcę zbudować coś nowego. Tak samo też wiedziałam, że spotkamy jeszcze członków gildii. Wymiana listów, spotkania przypadkowe i zaplanowane. To jeszcze nie był koniec.

Od Michelle – Studia

Uśmiechnęła się wesoło, wstała i poklepała koński zad. Helios odwrócił się do niej, parsknął cicho.
— No już, już — spojrzała na niego znacząco. — Wiesz, że o kopyta trzeba dbać.
— Sprawdzasz mu je po raz trzeci. Dzisiaj — zauważyła Lea.
Michelle wiedziała. Ale nie mogła usiedzieć w miejscu, wciąż znajdowała sobie nowe zajęcia, być może dlatego, bo doskonale wiedziała, z czym będzie się wiązać oderwanie od obowiązków, nawet tych nieco już wymyślonych.
— Trzeba zadbać o takiego przystojniaka.
— Nie dogonisz Sophie.
— Już, już.
Weterynarz przewróciła oczami, ale uderzyła zaraz dłońmi w uda, wstała, kierując się wreszcie ku wyjściu. Czekało ją jeszcze pakowanie. A potem jeszcze pakowanie tych rzeczy, o których zapomniała, ale Lea będzie pamiętać i zadba o to, by Michelle przeżyła drogę do Sorii. Co będzie dalej, będzie już zależało od niej samej.
Mimo wszystko, cieszyła ją perspektywa wyjazdu. Egzaminy wstępne na studia nie były łatwe, ale czas spędzony w gildii zapewnił jej praktyki, o których w Brittlebury nawet nie marzyła. Chciała się uczyć, nawet jeśli wiedziała, że będzie to wymagało ogromnego wysiłku i wiele czasu spędzonego nad linijkami pełnymi nieposłusznych liter. Ale będzie mogła zrobić dużo, dużo więcej niż do tej pory.

Od Kukume – Woła do mnie wiatr

Kukume nie była do końca pewna, co powinna zrobić. Albo co zrobi.
Lubiła gildię. Wciąż nie przeczytała wielu książek z biblioteki, wciąż jeszcze spróbowała wszystkich pączków. Zdążyła za to poczuć się tu jak w domu, a to było dla niej bardzo cenne uczucie. Lubiła nawet te bezsenne noce, kiedy z sadu miała fantastyczny widok na rozgwieżdżone niebo, czasem nawet miała towarzystwo. Nie czuła znudzenia, co jakiś czas dostawała zlecenia na dłuższe misje, a poczta do rozniesienia to coś, co przecież nigdy się nie skończy.
Z drugiej strony wiedziała, że to już czas. Spacery były coraz dłuższe, wiatr coraz częściej przemykał się po jej uszach, tańczył na kolczykach, w niej samej, roznosił się i hulał coraz bardziej swawolnie. Nie gryzł skóry ostro, jak kiedyś potrafił, ale ciągle był, nie pozwalał o sobie zapomnieć. Wciąż jednak przypominał o każdym tatuażu, nie pozwala jej zapomnieć, że jest z Mushi, że nosi w sobie pamięć o bracie. Śpiewał w języku, którego nie znała i nie mogła usłyszeć, ale była pewna, że tęskni za tą melodią, coraz głośniejszą i głośniejszą. I gdzieś ją pewnego dnia znajdzie.
Gdy zostawiła Tirie za plecami, czuła, że serce jest ciężkie, ale nie zwolniła kroku. Dokąd, jeszcze nie wiedziała.

Od Hugona – Laboratorium

Propozycja od Alberta go zaskoczyła. Sądził, że wszystkie jego kontakty z Wydziału Biologicznego przepadły, a przynajmniej te, które mogłyby zawierać coś więcej niż piwo czy kilka nieważnych uwag po przypadkowym spotkaniu.
List leżał jednak na biurku, z całą pewnością prawdziwy. Początkowo sądził, że to nieśmieszny żart, ale po kilku kolejnych wymienionych wiadomościach utwierdził się w przekonaniu, że intencje nadawcy były szczere. Albert był zresztą od zawsze w porządku, może dlatego szczęśliwie zresztą ukończył doktorat u innego profesora. Usłyszał o misji Hugona i Antaresa w Murkymeadow od jednego ze znajomych mieszkańców, i jakiekolwiek informacje do niego dotarły, uznał je za wystarczające, by chcieć mykologa w swoim zespole. Może nieco na uboczu, z daleka od uniwersytetu, ale badania w terenie brzmiały nawet lepiej. Hugo wątpił, by kiedykolwiek jeszcze wrócił do tych murów.
Zielarz postukał palcem w próbkę z grzybnią, uniósł ją do światła. Cienkie niteczki nie układały się w żadną sensowną wiadomość, coś jednak musiały mykologowi powiedzieć, bo sięgnął po czystą kartkę, zaczął kreślić na niej kolejne słowa.
— Czemu nie — mruknął do siebie.
Wiedział, że będzie mu brakować gildii. Ale wiedział, że ten dzień musiał też nadejść, dlatego wahał się tylko krótką chwilę, nim podpisał list.

Od Hotaru – Pożegnanie

W jej stronach wierzono, że życie człowieka jest odbiciem przyrody. To, co działo się w niebiosach, miało swe odzwierciedlenie na ziemi, a harmonia pór roku, ruchu gwiazd i słońca, przynosiła cykliczne przemiany, jakimi podlegała cała natura. Człowiek zaś był częścią natury, choć tak wiele zdziałał i osiągnął, by nie poddawać się już jej kaprysom.
Pory roku przychodziły takie same, niezmienne, lecz ten krąg wciąż powtarzających się zmian, po bliższym przyjrzeniu, przypominał raczej spiralę. Bo przecież lata mijały, świat podążał do przodu, a to, co jednego dnia zdawało się pewne, niemalże wieczne, kruszało wraz z upływem czasu, rozpadając się i odchodząc w stronę wspomnień, jedynie w ludzkiej pamięci pozostając jakimś odległym śladem.
Decyzja kiełkowała w jej sercu już od jakiegoś czasu, śpiąc na jego dnie niczym zimowa cykada, by zbudzić się z nastaniem lata i zniszczyć ciszę rozgrzanego powietrza swoim śpiewem. Przez długi czas siedziba Gildii była miejscem, jakie kojarzyła z domem, a zawiązane w tym miejscu relacje miały pozostać częścią jej serca i wspomnień na zawsze. Lecz czas był już najwyższy, by ruszyła dalej w drogę, szukając tego, o co wołała jej dusza i gdzie przeznaczenie kazało zmierzać jej stopom. Perspektywa tego była w pewien sposób bolesna, ale na swój sposób też uwalniająca.
Pożegnania zawsze naznaczone były bólem, lecz dla Hotaru ból ten nie nosił w sobie cienia smutku. Wiedziała, że zadzierzgnięte tutaj więzi przetrwają próbę czasu i bez względu na to, jak daleko ją samą los zaniesie, nigdy nie zapomni o tych, którzy stali się bliscy jej sercu. Jeśli nie spotkają się w tym życiu, to może w następnym, w kolejnym wcieleniu, gdy to ciało rozsypie się już w pył, dusza zaś powróci, odrodzi się na nowo, w tym, albo może w innym świecie.
Odeszła tak, jak przyszła – pieszo, odziana w swe niczym niewyróżniające się kimono, na plecach niosąc starannie spakowany plecak, za pasem zaś kryjąc swój bezcenny wachlarz.

Od Sophie – Pożegnanie

Sophie najczęściej odpisywała na listy od razu – nie lubiła, gdy zadania nad nią wisiały, zalegając na jej liście spraw do załatwienia, i kłębiły się gdzieś z tyłu głowy, nie pozwalając jej w pełni skupić się na tym, nad czym aktualnie pracowała. Tym razem było jednak inaczej. Alchemiczka pozwoliła, by list leżał na jej biurku przez te parę dni, przebiegała go wzrokiem od czasu do czasu, wracała myślami do jego treści, czekając, aż eluent wymyje z kolumny ostatnią frakcję. Czasem odpowiedź przychodziła od razu, a czasem musiała dojrzeć w umyśle, nim przybrała swą ostateczną formę. Szczególnie gdy zagadnienie stanowił tak nietrywialny problem o wielu zmiennych.
Odpowiedź w końcu przyszła, a gdy Sophie się z nią pogodziła, ciężar decyzji spadł z jej ramion, sprawiając, że alchemiczka przestała odpływać myślami w połowie rozmowy, marszczyć bezwiednie brwi i wpatrywać się w przypadkowy punkt w przestrzeni. Zamiast tego jej oblicze złagodniało, uśmiech częściej gościł na twarzy.
Decyzją podzieliła się z innymi. Zareagowali tak, jak się spodziewała i nikt nie stwierdził, że to źle, głupio postępuje, że powinna zostać, a jej miejsce jest właśnie tutaj. Cóż, gdy Sophie już postanowiła, ciężko było stwierdzić, że jej decyzja była głupia.
Na pewno w pewien sposób bolesna, bo jednak zdążyła się przyzwyczaić do Gildii oraz jej mieszkańców, lecz decyzja o przyjęciu posady w Toirie otwierała przed nią nowe możliwości i perspektywy. Stanowiła naturalny krok na drodze jej kariery, nawet jeśli ciężko było jej pogodzić się z rozstaniem z innymi. Gildia dała jej unikalne możliwości, zaś doświadczenie, jakie zyskała, ciężko byłoby zdobyć gdzieś indziej. Lecz czas jej już było wrócić do środowiska akademickiego – tym razem nie jako świeża, nieopierzona jeszcze pani doktor, ale jako samodzielna badaczka.
Sophie nie lubiła się pakować. Czynność miała w sobie jakiś rodzaj ostateczności, a kiedy trzeba było spakować całe laboratorium alchemiczne, prócz tej ostateczności i nostalgii, dochodziło jeszcze fizyczne zmęczenie, to zaś zawsze dawało się Sophie we znaki. Dzień za dniem, kolejne skrzynie pełne pakuł i bezcennego szkła, ruszały w stronę Toirie, powolnym tempem podążając za listem, w którym Sophie poinformowała dziekana o swej decyzji. Przyjmowała jego ofertę, czekała na nią posada na Uniwersytecie.
W końcu przyszedł ten dzień – laboratorium i jej pokój były puste, czekając na inną osobę, która je zajmie, a może na to, by przeznaczono je do czegoś innego. Nie wiadomo.
Lakmus parskał cicho, gdy wyprowadzała go ze stajni – był mądry, czuł, że już nie wróci do tej stajni. Jeszcze tylko ostatnie pożegnania, ostatnie uściski i zapewnienia, że będzie pisać listy, że zawsze są mile widziane w Toirie i że ich ścieżki jeszcze się przetną, a potem Sophie wskoczyła na siodło i skierowała wierzchowca w stronę traktu. Kolejny etap kariery czekał.

Od Mattii – Pożegnanie

Nie jeden raz Mattia widział, czy może raczej czuł, że Isidoro poświęca więcej ze swej uwagi, czasu i myśli, jakiemuś ważnemu dla niego zagadnieniu. Starszy z braci nie chciał nazywać tego utrapieniem, bądź problemem, bo z takimi rzeczami Isidoro radził sobie w inny sposób, lecz właśnie zagadnieniem. Jasnowidz obracał coś w myślach, jakby przyglądał się łamigłówce, łamigłówki zaś nigdy nie stanowiły dla niego problemu, Isidoro zajmował się nimi w swoim tempie, krok po kroku przybliżając się do rozwiązania. Isi na coś czekał i coś planował. A gdy zaplanował, podzielił się tym z Mattią.
Mężczyzna nie kwestionował zdania swego brata. Tak, jak Isidoro zobaczył ich dalszą drogę w gwiazdach, tak Mattia czuł, że taki obrót wypadków się zbliża, tak po prostu, gdzieś w swym wrażliwym sercu i duszy. Czasem po prostu tak było, że człowiek wrastał w jakieś miejsce, lecz w końcu trzeba było je opuścić.
Wiadomo, że to Mattia zajął się wszelkimi sprawami technicznymi. Musieli przecież zwrócić pomieszczenie, które służyło im za obserwatorium, a zdemontowanie całego sprzętu okazało się zadaniem nie mniej wymagającym, niż jego sprowadzenie i rozłożenie. Mattia zatonął nieco w nostalgii, gdy kolejne dzienniki gwiazdowe lądowały w skrzyniach, zawinięte w woskowany materiał, zabezpieczone przed wilgocią i czekającą je podróżą. Teleskop, rozłożony w chaos kręgów, soczewek i zębatek, spoczął w kolejnych, starannie opisanych skrzyniach.
Miał wrażenie, że to pożegnanie nie jest takie całkowite i na zawsze. Soria nie była przecież tak daleko, nie trzeba było organizować całej wyprawy, by się do niej udać. Posłowie podróżowali regularnie, a jeśli chodziło o pisanie listów do przyjaciół i znajomych, Mattia nie miał z tym najlepszych problemów.
Gdy patrzył wstecz na to, jakimi ludźmi byli, on i Isidoro, gdy pierwszy raz przekroczyli próg Gildii, Mattia miał wrażenie, że ciężko byłoby mu ująć w słowa to, ile się zmieniło. Isidoro, wcześniej ledwie potrafiący wykrzesać z siebie wypowiedź, jaka nie obraziłaby rozmówcy, teraz poczuł się na siłach, by iść i nauczać innych. On zaś, wcześniej skupiony głównie na tym, by jego brat nie wpakował się w jakieś tarapaty, teraz ufał mu całkowicie i zyskał w końcu odwagę, by pójść w ślady ojca. Scena polityczna Sorii wydawała się interesująca.

Od Isidoro – Pożegnanie

Patrzenie w gwiazdy, przepływ magii przez karty tarota i kamienie wróżebne, były dla niego równie naturalne, co oddech. Nie było dnia, by jego normalny wzrok nie kierował się ku gwiazdom, a ten magiczny, nie podążał ścieżkami przeznaczenia, starając się dostrzec to, co czekało poza granicą niewiadomego. Moc, która miała go w przyszłości zabić, teraz stanowiła naturalną część jego życia. A może zawsze tak było, może jasnowidzenie zawsze było samym rdzeniem jego serca, lecz on musiał po prostu dorosnąć do tego, by to pojąć?
Już od pewnego czasu czuł ten zbliżający się z każdym dniem moment, zwiastujący nieuchronne. Bo oto jeden rozdział życia dobiegał końca, by kolejny mógł się otworzyć.
Mattia niemal od razu wyczuł tę subtelną zmianę w zachowaniu swego brata, Isidoro zaś był doskonale tego świadom. W sercu czuł wdzięczność i spokój, wywołane zaufaniem brata, czekającego cierpliwie, aż Isidoro w odpowiednim czasie podzieli się z nim swymi przemyśleniami i powie, gdzie też los postanowi ich obu poprowadzić. Młodszy z braci działał w swoim tempie, pozwalając, by możliwe wydarzenia nadchodziły tak, jak powinny, bez gwałtownych zmian, bez nadmiernego pośpiechu, bez siłowania się z przeznaczeniem.
I tak jak jego wzrok zawsze wybiegał do przodu, w przyszłość, gdy umysł starał się rozwikłać skomplikowaną sieć wzajemnych powiązań, wydobyć spomiędzy ścieżek tę najlepszą możliwą, tak teraz nostalgia wypełniała serce, gdy Isidoro spokojnym tempem spacerował wśród dobrze znanych sobie korytarzy, wiedząc, że każdy krok, każda mijająca chwila, przybliżają go do momentu, gdy spojrzy na siedzibę Gildii po raz ostatni. Biblioteka, ogród, obserwatorium. Miejsca, w których przebywał najczęściej, zasnute były dla niego pajęczyną wspomnień i uczuć, które astrolog pieczołowicie zbierał, przysiadając w pozornie przypadkowych miejscach, przesuwając dłonią po oparciu krzesła, fragmencie ławki.
Mattii przekazał swe myśli i decyzję tak, jak zawsze.
Wspólne popołudnie z filiżanką aromatycznej herbaty wybrzmiało ciężką ciszą. Isidoro odstawił naczynie, odchylił się na swym krześle, spojrzał bratu prosto w oczy.
— Już czas.

piątek, 4 sierpnia 2023

Podsumowanie #66 + Zapowiedź RP!

Witamy Was Misiaki w kolejnym podsumowaniu miesiąca!
 
Niestety w tym miesiącu musieliśmy pożegnać się z:
 
Jamesem, Calithą, Billy'm oraz Heleną za decyzją autorki

Punktacja
Madeleine – 0 słów – ZGR Leonardo – 0 słów – NB
Yuuki – 582 słów – NB Narcissa – 0 słów – NB
Cahir – 0 słów – ZGR Adonis – 0 słów – NB
Syriusz – 0 słów – NB Nova – 0 słów – ZB
Nikolai – 0 słów –NB Marta – 0 słów – ZB
Isidoro – 0 słów – ZB Mattia –  0 słów – ZGR
Antares – 0 słów – ZGR William – 0 słów – ZB
Lea –  0 słów – ZGR Pan Sokolnik – 0 słów – NB
Echo – 0 słów – ZGR Sophie – 0 słów – ZGR
Apolonia – 0 słów – ZGR Hotaru – 0 słów – ZB
Odetta – 0 słów – ZGR Aherin – 0 słów – ZGR
Kukume –  0 słów – ZGR Dina – 0 słów
Michelle – 0 słów – ZGR Asa – 0 słów – NB
Mefistofeles – 0 słów – ZB Hugo – 0 słów – ZGR
Nalanis – 0 słów – ZGR Reginald – 0 słów– ZGR
Alyia – 0 słów – ZB Kaneshya – 0 słów – ZGR
Vilre – 0 słów – ZGR Tsakani – 0 słów
Maurice – 0 słów  – ZGR Pelagonija – 0 słów – ZB

Ignatius – 0 słów – OA Xavier – 358 słów
Nicolas – 0 słów – OA Balthazar – 0 słów
Akamai – 0 słów – OA Nikita – 0 słów

Legenda: OA - Ograniczona aktywność | NB - Nieobecność | ZGR - Zagrożenie | ZB - Zablokowany wątek | D2 - Niedawno odblokowany wątek, dodatkowe 2 tygodnie
oh I missed this green

Tym samym postacią miesiąca zostaje Yuuki! Gratulujemy!


Dokładną liczbę napisanych przez was słów znajdziecie

Inne sprawy:

Hej, hej, hej, a co powiecie na RP? :>
Wakacje w pełni, żniwa w pełni, sady pełne dobroci, nie ma czasu na lenistwo, pora się za coś zabrać!
ALE! Zanim powiemy Wam, co będziemy robić, musicie nam pomóc wybrać termin!
Ankietę znajdziecie > TUTAJ


Do zobaczenia na kolejnym podsumowaniu!
Administracja

czwartek, 3 sierpnia 2023

Od Xaviera cd. Yuuki

Nie wstał, nie drgnął, z miną znużoną, zmęczoną, wciąż niosącą w sobie wspomnienie snu, spoglądał na Yuuki. Bez większych sił do komentowania, cierpliwie poczekał, aż zainteresowanie z przedmiotu  zostanie znowu przeniesione na niego, a następnie równie cierpliwie wysłuchał każdego stęchnięcia, westchnięcia oraz sapnięcia. Tak do momentu, aż kobieta osiągnęła limit tego, ile mogła usiedzieć bez ruchu i sama zirytowała się własne postanowienie.
— No dobra kurwa cokolwiek. 
Zerwała się z krzesła i ruchem gwałtownym odwróciła wiadro; tłusta tusza wypadła ze środka, odbiła się o panele. Lucyna z urwanym wrzaskiem zaakcentował zaskoczenie takim traktowaniem, ale zanim całkowicie rozkrzyczał się w swoim oburzeniu, to zdekoncentrowało go to, co wraz z nim wyleciało z wiaderka. Demoniczne oko zaraz wychwyciło ruch czegoś, co szybko rozpełzającego po pomieszczeniu, a czego na całe szczęście Xavier w mroku nie był w stanie dostrzec i za instynktem rzuciło się w pogoń pod łóżko barda. 
— Idę dozbierać robali. Lucyna pomoże ci wybrać gacie.
Oświadczyła na koniec i z rumorem wiaderka tuczącego się o framugę (oraz każdą powierzchnię płaską) wybiegła z pomieszczenia, nawet nie racząc zamknąć za sobą drzwi.
Xavier zamarł ze wzrokiem wpatrzonym w ciemność i po kilku dłużących się chwilach, westchnął, i z powrotem runął w poduszki. Zmęczenie szumiało mu w głowie, nieco zagłuszając dźwięki od demona, który w olbrzymim zaangażowaniu rwał mu klepki z podłogi oraz tłumiło ogólne uniesienie, a także stopniowo wyciszało nadszarpnięte nerwy. Resztki rozumu zmusiły go do ostatecznego zignorowania zdarzenia, zakwalifikowania go zaledwie do koszmarów sennych, możliwie uznając całe wydarzenie za przekraczające wszelkie granice logiki. Za coś, co w ogóle miało niewielką szansę się zadziać w rzeczywistości. 
Szkoda, że w tym całym zmęczeniu zapomniał, że nie nawiedziły go żadne upiory, a Yuuki. Kobieta, która w życiu nie wykazała zainteresowania żadnym prawem, ani lokalnym, ani wszechświata i która z tego powodu nie zamierza przestrzegać żadnych zasad, nawet tych związanych z czystą logiką. 
Blaszane wiaderko znów się zatłukło. Jednak tym razem runęło o okiennice na zewnątrz z takim impetem, że nie tylko pozbawiło Xaviera wszelkich chęci i odwagi do kontynuowania snu, ale również  zaskoczyło demona do tego stopnia, że z wrzaskiem wyleciał spod łóżka. 
— Xavier, kurwa, chodź tu. Musisz zobaczyć, co za wykurwistego robala znalazłam!

Od Yuuki c.d Xaviera

Dochodziła godzina czwarta na ranem, gdy gildia pogrążona była w słodkim i spokojnym śnie. Choć noc nie zdążyła jeszcze na dobre ustąpić miejsca porankowi, nieśmiałe promyki słońca z wolna i leniwie wychylały się zza linii horyzontu, opadając na zacienioną, zimną jeszcze ziemię. Tego dnia, po tygodniu nieustających deszczy, pogoda wydawała się być w końcu łaskawa i nie atakować zimnymi, ciężkimi kroplami z nieba. I właśnie to był znak. 
W Gildii może i jednak nie spali wszyscy. A nawet jeśli wcześniej tak było, po usłyszeniu cudownej kakofonii odgłosów składających się z przeraźliwego łomotania niezidentyfikowanych przedmiotów o wiadro, z pewnością to się zmieniło. Odgłosy te, którym wtórowało głośne dudnienie ciężkich butów o drewnianą podłogę, przetoczyły się radośnie i równie głośno przez korytarz aż na piętro. Ucichły jedynie na moment, kiedy dotarły pod te jedne, dobrze znane już drzwi. 
Yuuki Tenebris doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wcześnie jest, aczkolwiek powiedzenie, że nie za bardzo ją to obchodziło, byłoby aż za delikatne. Mogłaby powiedzieć, że ma to w piździe przynajmniej w czterech językach. Anielica miała w tamtym momencie ważniejsze rzeczy na głowie, dlatego właśnie stając przed drzwiami sypialni Xaviera rozwarła je na oścież z impetem, bezceremonialnie pakując się do środka. Nie obchodziło ją również to, że Xavier mógł być nagi, bądź też w czyimś towarzystwie. 
Szczęście w nieszczęściu był sam i nie nagi, ale już nie taki wesoły. 
Mężczyzna, gdy tylko drzwi z solidnym łoskotem uderzyły o ścianę, zerwał się gwałtownie do siadu. Będąc jeszcze zbyt zszokowanym nagłym wtargnięciem, z początku nie wiedział, czy ma się zrywać i uciekać, czy może czekać na swój koniec.
— Wkładaj gacie — oznajmiła Tenebris tonem bez sprzeciwu. — Idziemy, kurwa, na ryby. 
Xavier uniósł brwi wysoko ku górze mając jeszcze nadzieję, że się przesłyszał, przewidział, albo może i nawet jeszcze śni, jednak Yuuki całą swoją osobowością dawała wręcz namacalnie potwierdzenie, że żadne z jego nadziei się nie spełniły i już nie spełnią. I choć Anielica wyglądała jak urwana z najgłupszego z możliwych snów, w wysokich gumiakach, dziwnych spodniach, dwoma wędkami i Lucyną w wiadrze, ze swoją bojową miną absolutnie nie żartowała. 
— Co..ty..jak.. — Mężczyzna zlustrował na szybko koleżankę, westchnął mocno zirytowany i przetarł twarz dłonią, na moment zaciskając mocno powieki. Sekundę później spiorunował kobietę wzrokiem.  — Do cholery jasnej, jest środek nocy! Spałem!
Yuuki spojrzała obojętnie w stronę okna, potem na białowłosego i wzruszyła ramionami, by następnie stwierdzić w bardzo oczywisty i rzeczowy sposób:
— No, spałeś. Ale już nie śpisz. To o chuj ci chodzi. 
Xavier po raz kolejny uniósł wysoko brwi, z niedowierzaniem śledząc wzrokiem Yuuki, która obeszła pokój i zasiadła na krześle niedaleko okna, grzebiąc w swoim wiadrze. 
— Jakie ryby? Co ty znowu wymyśliłaś? — warknął, z powątpiewaniem spoglądając na anielicę. Spięła nawet włosy w kucyka i wzięła jakąś śmieszną, dziwną czapkę. 
— No ryby — odparła, nie przestając grzebać w wiadrze. — Żyją w wodzie. A my idziemy teraz zaraz na ryby. Czego tu nie rozumiesz? — Uniosła na moment wzrok, lekko poirytowana już zerkając na Xaviera. 
Mężczyzna znów westchnął ciężko. I znów przetarł twarz dłonią, w głębi zastanawiając się, czy naprawdę to znowu on musiał paść ofiarą kolejnych, idiotycznych pomysłów Tenebris. Wiedział jednak jedno: jeśli Yuuki coś postanowiła i co gorsza zjawiła się już tu, żadne siły boskie, czy nieboskie, nie odwleką jej od tego pomysłu. 
— Daj mi się chociaż przebrać w coś...innego — rzekł w końcu zrezygnowany. 
— No to się przebieraj, kto ci nie da.
— No to może wyjdź? 
— Ja jebie, ale masz problem. Przecież nie patrzę. — Tenebris wywróciła oczami, nagle dramatycznie wyrzucając do góry ręce. — No Lucyna! Wpierdoliłeś wszystkie robale!