wtorek, 9 listopada 2021

Od Ayrenn cd. Talluli

A więc zaraza.
Ayrenn nie odzywała się wiele podczas posiedzenia u Mistrza. Głównie słuchała, z zasłyszanych słów usiłując wyciągnąć podobne zdarzenie z przeszłości i tejże sytuacji rozwiązanie. Była już świadkiem zarazy. Nie jednej, nie dwóch, może nawet nie trzech, w końcu przeszło dwieście lat życia to spory okres, pełen różnych doświadczeń. Niestety, słowa Cervana wskazywały na to, że to jakiś nowy typ choroby z którym do tej pory się nie spotkała, ani u chorujących krasnoludów, ani wśród driad, czy nawet w ludzkich wioskach. To zaś oznaczało kłopoty i to solidne, zwłaszcza, że tym razem zamiast okazjonalnej pomocy i szybkiej ewakuacji, miała zostać posłana w samo centrum zarazy w nadziei na… na co konkretnie?
Elfka ściągnęła mocno brwi, niezbyt zadowolona z nowego zadania. Co innego pomóc komuś ze snami, co innego pomóc wieśniakom, czy nawet wyruszyć na jakieś monstra, a co innego siedzieć wśród żywych trupów. Nie, żeby im nie współczuła, bo współczuła bardzo. Ból, bezradność czy uczucie błądzenia po omacku były doprawdy koszmarnymi doświadczeniami i nie życzyła tego nikomu, ale czy tematem nie powinni zająć się wyspecjalizowani uzdrowiciele, ludzie od katastrof i tym podobni?
W sumie, Gildia była przecież zbieraniną ludzi od czegoś w tym stylu. Czasem czyniącymi cuda, czasem ponoszącymi sromotną porażkę.
Szkoda, że tym razem porażkę mogły ponieść one. Same, we dwie, zdane w zasadzie na siebie. Czy posłanie akurat ich było sprytną zagrywką ze strony Cervana, by mieć chociaż cień pewności, że o siebie zadbają najlepiej jak potrafią? Że, jak słusznie zauważył, w razie czego jedna wybije zły pomysł z głowy drugiej?
Chłodny turkus pociemniał niebezpiecznie, zachmurzył się, zwiastując zmianę nastroju. Ayrenn oparła ciężko łokcie o kolana i przez dłuższą chwilę tak siedziała, po prostu wpatrując się w podłogę. Potrzebowała momentu na zebranie myśli i przetrawienie tego wszystkiego i na szczęście Cervan jej go udzielił, nie wyganiając z gabinetu od razu po spotkaniu. Kiedy pierwsze wzburzenie i strach opadły, opuściła gabinet, choć wciąż trudno było jej się pozbierać i nastawić na działanie, a przecież wcale nie miały wiele czasu na przygotowanie.
Za drzwiami spotkała czarodziejkę, ale jej widok tym razem nie wywołał uśmiechu na elfiej twarzyczce. Wyzwolił za to ognik troski czający się w spojrzeniu i dalszy ciąg niezbyt wesołych myśli i przewidywań.
― Nie wiem ― odpowiedziała, wzdychając ciężko. ― Bardzo bym chciała powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, Tallulo. Że wrócimy obie, nic się nie stanie. Że nie potrwa to długo. Że… ― urwała, nie dokończyła myśli, pokręciła jedynie głową, nie wiedząc w tej chwili czy bardziej boli ją to zmartwione spojrzenie, tak dla czarownicy niepodobne, czy niepewna przyszłość misji.
Zapadło krótkie milczenie, przerywane od czasu do czasu głosami z innej części budynku. W oddali ciężko ujadał jeden z psów Małgorzaty, ktoś kłócił się w kuchni, albo na stołówce. Z laboratorium Sophie do czułego, elfiego nosa docierały bardzo niepokojące zapachy. I w tym wszystkim one dwie, jakby wyrwane z tej całkiem przyjemnej rzeczywistości, rzucone w głęboką wodę, prosto w ręce dziwki fortuny.
― Zarazy to niestabilny temat. Niebezpieczny i nieprzewidywalny ― odezwała się znów po chwili, ujęła blade rączki czarownicy w swoje i uścisnęła je lekko. ― Przeżyłam już parę takich wydarzeń, ale nigdy nie byłam w samym jego centrum, nie wiem co nas tam czeka. Ale nawet mając tak okrojone informacje o całym tym wydarzeniu i nie znając wyroków losu wiem, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby nic ci się tam nie stało ― uścisk dłoni stał się nieco mocniejszy, turkusowe oczy zaszkliły się niebezpiecznie. Żadna łza nie ujrzała jednak światła dziennego. Ayrenn zebrała się w sobie, ułożyła wargi w nieśmiałym uśmiechu, by choć trochę dodać drugiej kobiecie otuchy.
― Poradzimy sobie ― orzekła finalnie. ― Mogę ci jakoś pomóc z szykowaniem do wyprawy? Jakieś zioła, dodatkowe juki? Albo… może po prostu zwykła obecność?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz