środa, 19 stycznia 2022

Od Weroniki CD. Billy'ego

tw // animal death (mentioned)

Cienie chroniły przed niechcianymi spojrzeniami, przed rozpoznaniem, kryjąc przygarbioną, dziewczęcą sylwetę w przyjemnych ciemnościach, nicości, które Weronika zdawała się znać doskonale, czarne połacie uznając za swą jedyną, bezpieczną przystań. Twardymi podeszwami odkrytych stóp sunęła po niegrubej warstwie śniegu, pozostawiając ślady, dowody nocnych przechadzek, zimna styczniowej pogody nie odczuwając wcale; w końcu mróz rzadko kiedy wadził umarłemu. Wyczulone, blade uszko zadrżało, kiedy kolejna porcja puchu zsunęła się z gołych gałęzi, kiedy coś w starym płocie zgrzytnęło, chrupnęło. Myśl Weroniki była jednak niezłomna, stanowcza, niepozwalająca wampirzycy rozproszyć się byle stukotem.
Niby ognik w otaczającej ich nocy, płonące nieopodal kurnika łuczywo roztaczało wokół aurę ciepła, otuliny, za którymi nieświadomie dziewczęcy umysł tęsknił tak niezmiernie. Może więc dlatego brnęła wciąż przed siebie, ku światłu, płomieniu, za nic mając sobie to, że razi, że parzy, kłuje smukłe, wiotkie paluszki. Może mknęła, przyciągana do światła niczym ćma, zbyt przejęta jego pięknem, by dostrzec czającą się nuże zgubę. A może to nie światło, nie jego opoka i nie jego gorąc, kusiły wampirze zmysły, ale wyczuwalny zapach potu, skóry, płynącej w młodych żyłkach krwi, wyraźnie wystający zza mdłych wonności zmrożonego krajobrazu.
Była głodna.
Głód wwiercał się w ostre, spragnione posoki kły, głód palił zdrętwiałe mięśnie i palił przegniłe krwinki, krzycząc, błagając o pomoc, o te kilka kropel bulgocącej juchy, które zaspokoić go miały na krótką zaledwie chwilę. Weronika przyjmowała jego rozkazy bez zbędnych namyśleń, działając, usługując jedynie swym wewnętrznym potrzebom, instynktom. Liczyło się przeżycie. Nie ludzkie konflikty, nie ich zbędne rozważania, zachcianki, skomplikowanie, którego pojąć nie potrafiła i którego pojąć nie chciała. Weronika pragnęła jedynie dożyć, jedynie przetrwać. Nic więcej nie zdawało się wampirzego, prostego umysłu nękać.
Zwolniła kroku, zbliżając się do drewnianej budki, wyłapując w cieniu drobną postać, sylwetę kucającą przy ziemi, zajętą czymś, czego sama Weronika dopatrzyć się nie potrafiła. Nie w świetle, które tak bardzo mamiło jej zmysły.
Skradała się. Pozwalając ciału wykrzywiać się w nienaturalnych formach, kościom gładko wyskakiwać ze stawów, dalej brnąc w ciszy, w ostrożności nie pozwalając sobie na jakikolwiek błąd, na dźwięk, na widok.
Wyciągnęła przed siebie bladą, kościstą rączkę, której palce w transformacji zaczęły się wydłużać, tworząc przebrzydłe szpony, sierpy gotowe do ataku. Sylweta wampirzycy wydawała się wychudnąć jeszcze bardziej, skóra pozieleniała, zgniła w ciemnościach, tworząc na kończynach czerwone bąble, fioletowe sińce, krwiaki. Czerwień ocząt błysnęła przebiegle, parę kieł zastąpił rząd pełen naostrzonych ząbków.
I zaatakowałaby. Zaatakowałaby siedzącą w chłopięcych objęciach kurkę, gdyby ten, w chwilę ją dostrzegając, nie zdążył uderzyć wampirzej, pomarszczonej dłoni.
Syknęła niczym rozwścieczone kocisko, obolałą rączkę zbliżyła do siebie, a jej oblicze powróciło do normalności, nim nieznajomy przewrócił w stronę Weroniki swe rozgniewane oczyska. Białogłowe dziewczę sprawdziło sprawność swych palców, sprawność nadgarstka. Wtedy ich spojrzenia się spotkały. Weronika pokręciła głową.
— Głodna, głodna — schrypły głosik wydostał się z wampirzej krtani, ukłuł w młode uszka niczym chrobot ostrzonego sztyletu. Wampirzyca wskazała wychudzonymi paluchami na wystraszoną kokoszkę. — Jedzenie, dla mnie. Dla Weroniki.
Odczekała chwilę, spodziewając się odpowiedzi, jednak kiedy ta nie nadeszła, poprawiła się na swych kuckach, przewróciła wzrok na ziemię. Dostrzegając umorusane krwią, kocie zwłoki, wykrzywiła ustka w szczerym uśmiechu, w czerwonych ślepiach błysnęły iskierki czystej radości.
— Dla ciebie — mruknęła, a biały paluszek skierowała w stronę chłopca, po chwili dopiero wskazując na samą siedzibę Gildii. — Dla was. Razem jeść, jak rodzina.
Bu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz