sobota, 30 lipca 2022

Od Nalanisa cd. Echa

Udało mi się opanować, na chwilę mi przeszło. A potem spojrzałem na łucznika, prześcieradło na moich oczach zsunęło się trochę, odsłoniło fragment biodra, dotknęło rąbkiem pokrytego mchem kamienia. Przycisnąłem obie dłonie do warg, starając się nie śmiać, nie oddychać nawet. Czułem, że zbliża się nowa fala wesołości, że lada moment znów zacznę się dusić. Echo, pomyślałem, widząc, jak łucznik poprawia materiał z miną zdystansowaną, gniewną, poważną. Nie pomagasz mi wcale.
Nie wdzięki Echa mnie bawiły, oczywiście, chodziło raczej o okoliczności, w jakich się one objawiały. Gdybym, dajmy na to, rysował akt, ręczę, powieka by mi nie drgnęła, pełen profesjonalizm, w końcu widziało się to i owo, malowało rzeczy różne. Także no, proszę nie bić, nie z Echa się śmiałem, Echo, trzeba mu to oddać, wyglądał nieźle. Buzia ładna, sylwetka do rzeczy, blizny może i paskudne, a wyraz twarzy wiecznie niezadowolony, ale nikt nie jest idealny, tak?
Sytuacja nie wyglądała dobrze. Ja trząsłem się, płakałem, zginałem wpół, próbując nie umrzeć z braku tlenu, Echo tymczasem zaczął majstrować przy prześcieradle. Wsunął palce pod materiał, popatrzył, a to, co ujrzał, chyba mu się nie spodobało, bo wręcz uderzył mnie spojrzeniem. Nie wiedziałem, czy to za to, że się chichram bezczelnie, za to, że stoję i się gapię, za to, że nic mu nie powiedziałem, za to, że w ogóle mu to przejrzyste wdzianko dałem, czy za wszystko naraz może.
Ale, przepraszam bardzo, nie była to moja wina. Nie mogłem przewidzieć, że Marta sprezentuje nam coś takiego. Zgoda, prześcieradło się zsuwało, było prześwitujące, ale nie wymyśliłem sobie, że koniecznie takie jest mi potrzebne, wziąłem, co było, i tyle. Następnym razem po prostu sprawdzę, czy materiał jest odpowiednio gruby. Zaopatrzę się też w spinki i szpilki, porządnie upnę strój na Echu, nic już nie będzie mu zjeżdżać. 
— Echo — wydusiłem, czując, że bolą mnie wszystkie mięśnie brzucha, te mięśnie, o które nigdy się nie podejrzewałem i o których istnieniu wcześniej nie wiedziałem. — Zostaw to prześcieradło, nie dotykaj go już, dobrze? A najlepiej zrób, jak było wcześniej, bo już zacząłem je rysować w poprzedniej wersji. Na ramieniu trochę luźniej je miałeś na przykład. Musisz nosić je nonszalancko, wiesz, jesteś młodym bogiem słońca w końcu.
Zająłem swoje miejsce na taborecie, przed płótnem. Nie usiadłem jak za pierwszym razem, w moim ruchu nie było nic z artystycznej powagi, po prostu się na siedzenie osunąłem. Krzywo do tego, nie patrzyłem, co robię, bo nadal słaniałem się ze śmiechu. Ledwo trafiłem w taboret, przez chwilę myślałem, że się z niego omsknę i wyląduję na trawie.
— Ciekawy, co mi krzaczki zaszeleściły? — nawiązałem do wypowiedzianych przez Echa słów. Mówiłem już dość wyraźnie, nie zacinałem się, nie robiłem pauzy co pół zdania. Uparcie patrzyłem na białe miejsca na płótnie. Oszukiwałem się, że jeżeli nie będę spoglądać przez dłuższą chwilę ani na szkic, ani na łucznika, głupawka sama mi przejdzie. — Wszystko chciałbyś wiedzieć. Co mi powiedziały, zdradzić nie mogę, widzisz, ja i krzaczki mamy swoje sekrety.
Wziąłem kawałek węgla do ręki, poprawiłem trochę górną część szkicu. Nie chciałem na razie ruszać dołu, nie zdecydowałem jeszcze, czy umieścić na obrazie ocenzurowaną wersję Echa, czy wiernie odwzorować wszystko, co widziałem. Zastanawiałem się, która wersja może bardziej przypaść kapłankom do gustu. 
— I, tak, wpadłem mu w oko, jakoś w to nie wątpię — powiedziałem dumnie, prostując się na taborecie, że niby odzyskałem godność. — Ja tak mam, że się podobam. Czy to ludziom, czy to krzaczkom. Sam powiedz, kto by się za mną nie obejrzał?
Poza tym... co tam Echo wcześniej gadał? Że niby coś mi się w twarz stało? Przetarłem policzek wierzchem dłoni, na skórze pozostała mi cienka czerwona smuga. Trochę zdumiał mnie ten widok, dawno nie oglądałem własnej krwi. Nie wiedziałem, kiedy się zadrapałem, najwidoczniej tak bardzo starałem się nie umrzeć ze śmiechu, że nawet nie poczułem. 
— Ała? — Dotknąłem rany delikatnie, samymi opuszkami palców. Obejrzałem się na miejsce, do którego wcześniej potruchtałem doprowadzić się do porządku. — Mój zabawny krzaczek mnie zaatakował? A więc zdrada? Tak w biały dzień? Pięknie, krzaczku, nie spodziewałem się tego po tobie. Oznacza to definitywny koniec naszej komitywy, wspólnych ploteczek i tajemnic, od dzisiaj pozwalam opowiadać sobie kawały tylko tym prostackim chwastom z gildyjnego ogrodu. — Jeszcze raz przesunąłem ręką po policzku. Mina mi zrzedła, znów został czerwony ślad, rana na dodatek zaczęła szczypać. Nagle jakoś przestało mi być wesoło. A jeżeli zostanie mi blizna? — Jak myślisz, Echo, umrę od tego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz