czwartek, 10 maja 2018

Od Blennena



• • •
   Czerwone maki. Czerwone ptaki. Czerwone krzaki. Czerwone pole. Czerwony pióropusz. Znowu. Krew? Wiosna, mój drogi. Kwitną pola, przelatują nowe podlotki. Pokój, brak sporów i niepotrzebnych walk. Czas zatem zacząć postrzegać świat w innych barwach. Odkładając ciężką zbroję, chowając halabardę do dużej szafy w pokoju zajmowanym w budynku gildii. Rumakowi również należy się odpoczynek. Spisywał się dobrze. Wspaniała klacz, która w trakcie rui za każdym razem rozpraszała narowiste ogiery oponentów. Nie najszybsza, ale nieustraszona, z położonymi uszami ruszająca na wroga. Zasłużona kasztanka. Teraz, podczas gdy żaden kataklizm nie nadciąga od pewnego czasu ma prawo spokojnie stać w stajni, pochłaniać wieczorami siano, a świeżą trawę za dnia, nie martwiąc się tym, czy strzała przebije jej bok czy może ciężki miecz trafi w jej silną szyję i zakończy jej żywot z niedociętym łbem. Wiła by się w agonii, a pozbawiony wierzchowca wojownik musiałby zostawić ją tam bez pożegnania. Utrata wiernego przyjaciela w takiej sytuacji zostawiłaby na pokiereszowanej duszy kolejną szramę. Teraz spoglądając przez okno myślał nad swoim stanem faktycznym. Czy przynależenie do grupy ochotników, którzy mają w zamiarze nieść ratunek światu to z pewnością dobry wybór. Stałe korespondencje z ojcem świadczą o tym, że wszystko się okaże. Po incydencie ze smokami Kissan Viikset zyskało nienaganną opinię. Nie jest to co prawda główne dowództwo gwardii, ale w pewien sposób każdy członek grupy może zaistnieć jako bohater w takim czy innym tego słowa znaczeniu. Mimo młodego wieku Blennen osiągnął wcale nie najmniej. Odważny wojak, którego nazwisko niesie się echem na polach bitew. Bardowie mogliby opiewać go w swych autorskich pieśniach. Dzieci mogłyby tworzyć opowiastki o nieustraszonym dwudziestoczteroletnim „Czerwonym Pióropuszu”. Kwatera młodziaka skąpana w odcieniach złota i bieli zdecydowanie wyglądała schludnie i ekstrawagancko jeśli chodzi o podejście mężczyzn do pojęcia zadbanej kwatery. Choć matka nie brała wielkiego udziału w jego wychowaniu, z pewnością poczucie stylu i ogólnego smaku estetycznego odziedziczył po niej. Białe firany ze złotymi wstawkami osłaniały okno, kiedy stał przy szafie w lnianej koszuli obserwując swą naostrzoną, wypielęgnowaną broń schowaną tuż obok pancerza w szafie. Zbroja stercząca bezczynnie na wieszaku wyglądała ponuro. Na takie dni, czekała na niego ta lekka, bez której ciężko byłoby mu się obejść. Bose stopy powoli pognały do okna odsłaniając zasłony i wpuszczając do pomieszczenia znacznie więcej światła, mimo porannego deszczu zamiast słońca. Były mosiężne, delikatny wiatr nie miałby szans na poruszenie nimi. Blennen przeczesał opadające na polik włosy nieco w tył, przez co część kosmyków wsunęła się za ucho. Ponownie dotarł do szafy skąd wyjął swą czerwoną, lekką zbroję. Zrzuciwszy z siebie nocną koszulę założył inną tunikę i ubrał powoli zbroję. Na ramionach dzierżyła czarne pióra, co optycznie odejmowało z jej wagi. Nie krępowała ruchów, czuł jakby nie miał nic na sobie. Wpasowywała się nieco w kolor jego blizny, choć była żywsza. Zmrużywszy powieki pościelił łoże i założył buty. Wyglądał co najmniej jak czerwono-czarny rycerz ptaków. Związał włosy szybkim ruchem w luźny kucyk, zostawiając część grzywki, gdyż zwyczajnie i tak wychodziłaby z uplecenia. Młody mężczyzna czuł się nieswojo bez długiej broni ciężkiej. Za pas wsunąwszy jedynie sztylet ze zdobieniem na rękojeści wyszedł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie czekał za swoim Chowańcem, wiedząc, że najprawdopodobniej Leithel kręci się już obok mistrzyni fechtunku kucharskiego. Nie dziwota, nie największe z niego stworzenie, aczkolwiek jeść mógłby cały czas i to bez najmniejszej przerwy na oddech. Prawdopodobnie dlatego, że porusza się bardzo szybko i wszędzie go pełno, spala wszelkie walory energetyczne i musi prędko je odbudowywać. Dlatego też Blennen zawsze ma przy sobie jakieś smakołyki. Leithel z zatrzęsieniem uszu zjada wszelkiego rodzaju owoce, najbardziej odpowiadają mu te soczyste. Zwinne łapki doskonale sobie z nimi radzą. Tak jak wojownik sądził, kiedy sam zszedł do kuchni dostrzegł puszysty ogon, którego końcówka poruszała się niecierpliwie, gdy reszta ciała siedziała w spoczynku przed jednym ze stołów, przy których siedział członek gildii. Imiona to trudna rzecz. Zwłaszcza jeśli w całej tej grupie jest się względnie od niedawna. Na twarzy czarnowłosego pojawiła się konsternacja, próbował sobie przypomnieć imię danej osoby, ale okazało się to trudniejsze niż mógłby przypuszczać. Może tak naprawdę nigdy go nie poznał? Blennen z pewnością nie należał do słuchowców. Słychać było jak deszcz obija się o budynek, jak dzwoni w uszach przez coraz mocniejsze natężenie. Kiedy rolnicy będą mogli przygotować ziemię do upraw? Zdecydowanie łatwiej jest sobie poradzić z ciężkimi wojskami niźli z głodem. Cierpienie niedożywionych dzieci lub starców z pewnością porusza najbardziej. A gdzie pozostali, ci w kwiecie wieku? Oby tego im nie brakowało. Wtedy pokoju nie wywalczy się stalą. Wątpił by mógł wtedy cokolwiek poradzić. Po co się jednak przejmować na zapas? Wiosna dopiero się zaczyna. Czerwone maki. Czerwone ptaki. Czerwone krzaki. Czerwone pole. I pióropusz, też czerwony. Po pewnym czasie jego wzrok ponownie powędrował na niemogącą w spokoju zjeść osobę, zaś kroki pokierował w stronę Chowańca.
- Leithel, kultury. – rozbrzmiał spokojny, ale donośny głos Blennena.
Biała, futerkowa istota skuliła uszy, schowała nieco szyję i spojrzała na wojownika ze skruchą. Zazwyczaj Blennen tępił takowe zachowanie u zwierzęcego przyjaciela, w końcu sępie spojrzenie na czyjeś jedzenie to nic przyjemnego. Dlatego stworzonko wzięło to do siebie i rzucając ostatnie spojrzenie nieznajomemu wstało i podeszło do swego pana. Leithel stanął lekko na dwóch tylnych łapkach i oparł się przednimi o bok dwudziestoczterolatka. Dłoń młodzieńca powędrowała do średniej wielkości sakiewki przymocowanej do pasa.
- Tylko jedno, żarłoku. Kończą się, musimy zaopatrzyć się w większą ilość owoców. – rzucił wyjmując czerwone jabłko z materiałowej torebki.
Podał je do łapek towarzysza i pogłaskał go po łebku kiedy ten wydał z siebie wysokiej tonacji pomruk. Czując na sobie dłoń istota zmrużyła oczy dając się pogłaskać i oświadczając wszem i wobec, że wszelkie pieszczoty są oczywiście mile widziane i powinno się ich znacznie więcej stosować.
- Wybacz zachowanie mojego Chowańca. Czasem zapomina o prawidłowym zachowaniu. A jeśli mogę, twoja godność? O ile poznaliśmy się wcześniej, najzwyczajniej zapomniałem. – podrapał się nieco po głowie – Blennen von Rafgarel. – skłonił się nieco ze względu na etykietę w jakiej został wychowany.
W czasie ciszy między dwoma osobami dobrze dosłyszalne było mlaskanie Leithela, który z zafascynowaniem pochłaniał słodkie jabłko. Robił niewielkie kęsy, ale delektował się nimi jak mało kto. Przypominał młodego kota, który nie jadł blisko tydzień żadnej myszy. Przystosowanie się do codziennego, zwykłego życia jest zbyt trudne.
• • •

[A więc witam z pierwszym opowiadaniem, czy ktoś byłby chętny na historię z Blennenem?]
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz