piątek, 1 października 2021

Od Michelle do Javiery

Nie miała właściwie problemu z odnalezieniem się w nowym otoczeniu. Hałaśliwe miejsce, w którym co chwila coś się działo i nie było nawet sekundy, żeby doświadczyć nudy, gdzie do tego miała wiele okazji do nauki zawodu - cóż można więcej wymagać od życia?
— Byś się w ogóle ucieszyła, że wpadłam.
Od czasu pamiętnej nocy, kiedy to Miśka zrobiła niespodziankę siostrze informacją o swojej decyzji, miały wiele okazji do rozmowy. Wysłuchały się nawzajem, zaktualizowały wszystkie informacje z ostatnich miesięcy, bo przecież wszystkiego nie dało się wyrazić na papierze, zwłaszcza biorąc pod uwagę wątpliwy zapał brunetki do liter.
— Przecież się cieszę. Strasznie tęskniłam — burknęła, wtulając głowę w jej ramię. Śniada ręka odruchowo powędrowała w stronę rudych loków i dłuższa chwila upłynęła w ciszy. — Tylko po prostu trudno mi zrozumieć, że tak nagle... no wiesz.
— Bywa. Tylko, na litość, nie czepiaj się jak Josh albo mama. Trzymam się i jest super, nie mam chęci na żadne kazania, zwłaszcza od młodszej siostry, jak już ją widzę pierwszy raz od... uch, aż nie wiem.
— Młodsza siostra to twój głos rozsądku.
— Wyjątkowo przemądrzały się zrobił.
Lea uniosła brwi, ale sobie tylko znane przemyślenia i słowa bez wątpienia cisnące się na język zatrzymała dla siebie. Miśka od zawsze swoje opinie wyrażała dosadnie i kiedy już potrzebowała wysłuchania czy pocieszenia, zaczynała wprost swoją litanię żali - czasem w ostrych i obcesowych słowach, okraszonych narzekaniami, ale za to bardzo szczerych. Jeśli natomiast tego nie mówiła, to oznaczało, że - najczęściej - wszystko jest w jak najlepszych porządku, ewentualnie nie ma póki co ochoty rozmawiać i nawet wielogodzinne przekonywanie i armia solidnych argumentów nie wpłyną na jej decyzje.
— Czy to aby na pewno w porządku, że do osiemdziesięcioletniego staruszka zwracasz się po imieniu? — zapytała tylko.
— Czekałam, aż to powiesz! W duchu jest młodszy od ciebie — zapewniła z powagą. — Nie no, serio, sam powiedział, że mogę. Poza tym wyobraź sobie zachowywanie całej etykiety, kiedy akurat obydwoje jesteście uwaleni łajnem, krwią i próbujecie wyciągnąć cielaka. Szanowny panie Joshu Gimmson, czy byłby pan tak łaskaw i poinformował mnie, jak ma się nasza krowa? Zdążyłaby w międzyczasie urodzić jeszcze ze trzy razy. W ogóle jak odbierałam ostatni poród przed wyjazdem, to maluch ustawił się tyłem. I potąd rękę musiałam wsadzić — pokazała palcem na ramię, a Lea wzdrygnęła się na samą myśl. — Więc stwierdziłam, że daję dyla, w gildii mi na pewno nikt nie każe wsadzać ręki w krowę.
— Oj, zapewni ci inne atrakcje.
— Na to liczę.

Szybkim krokiem zmierzała w stronę stajni, zdeterminowana, by poznać każde, choćby najmniejsze zwierzę, którego łapa, skrzydło lub co tam miało, przekroczyło próg terenów gildyjnych. Z daleka słyszała już rżenie i im była bliżej, tym bardziej wydłużała krok, niemal przeradzający się w radosne podskakiwanie. Po wejściu dostrzegła kręcącego się przy boksach Theo, sympatycznego, cichego dzieciaka, którego Miśka zdążyła już szczerze polubić. Jej wzrok przyciągnęła też nieznajoma pochylona nad jednym z koni: przez chwilę sądziła, że kobieta to właścicielka gniadosza, jednak coś w ruchach kobiety podpowiedziało jej, że nawet jeśli, to na sprawdzaniu stanu pupila zna się lepiej niż niejeden wprawny jeździec. Palce umiejętnie dotykały mięśni nogi, zgrabnie lawirując między kolejnymi partiami.
— Koleżanka po fachu chyba? Nie przeszkadzaj sobie, jak mogę, to popatrzę, chyba że pomóc trzeba — przykucnęła obok, by nie spłoszyć konia, zaraz jednak podjęła. —  Michelle jestem, jak coś to mów mi i śmiało Miśka, nowy weterynarz. Miło poznać.

< Javiera? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz