sobota, 1 stycznia 2022

Od Serafina cd. Isidoro

uwaga, Serafin znowu używa magii

Ból w skroniach nasilał się, w uszach szumiało. Serafin, pozornie wyłączony z rozmowy, układał w myślach plan działania. Nie przewidział tego, że obcy ponownie się pojawi. Nie domyślił się i nie połączył faktów, że starzec ma tu do rozegrania większy biznes, że chodzi o coś więcej. Poza tym, pierwszy raz miał do czynienia z czymś tak niesamowitym jak zdolność odebrania komuś talentu magicznego. Wystarczył dotyk, muśnięcie dłoni ledwie i byłoby po wszystkim. To, czego zdołał się nauczyć, co wypracował, poszłoby w niepamięć. Stałby się osobnikiem bez wartości, bowiem tak jak Serafin postrzegał otoczenie, tak i widział samego siebie. Był magiem, a magia stanowiła dla niego wszystko. Nie więzy rodzinne, nie przyjaciele. Magia.
W całej tej magicznej aferze, w całym zaskoczeniu i gorączkowej kawalkadzie myśli, swoją chwilę mają także - zazwyczaj tłumione i zepchnięte na bok - emocje. Serafin nigdy nie nawykł do odczuwania strachu, a już zwłaszcza, do odczuwania strachu o kogoś. Nie pamiętał, kiedy ostatnio oddałby naprawdę sporo, by nie mieszać osoby postronnej w konflikt. Nie był pewien, jak dawno temu czuł ten nieznośny rodzaj gniewu przemieszany z obawą, który rozpalał krew i utrudniał logiczne podejście do sytuacji. Nie wiedział, kiedy mu zależało, a kiedy po prostu starał się utrzymać interesujący go obiekt przy życiu i w jak najdłuższej przydatności. Nie był w stanie rozróżnić tych dwóch stanów, nie zależało mu, nie zaprzątał sobie tym głowy. Być może dlatego, że nie dbał o bliskich. Być może dlatego, że ze względu na ciążące na nim klątwy wolał ich nie mieć.
Obcy wyciągnął dłoń w kierunku Isidoro, wypadki potoczyły się szybko. Coś mignęło w powietrzu, zmąciło magiczną aurę czarnoksiężnika, sięgnęło postaci astrologa i zacisnęło na nim swoje szpony. Isidoro walczył ze sobą, walczył dzielnie, stawiał opór, ale wobec napierającej na niego mocy nie mógł wiele poradzić. Był nieprzeszkolony, niewytrenowany w sztuce obrony własnej fortecy jaką stanowił umysł. Serafin odruchowo cofnął się o krok, ściągnął brwi w grymasie. Wniosek, który tłumaczył priorytety obcego niezbyt mu się podobał, świadczyło to przecież o tym, że jego przywiązanie do astrologa zaczęło być widoczne i dla osób postronnych, tak dalece niezwiązanych z ich gildyjnym światem.
Serafin nie był pewien, czy podoba mu się ta myśl. Nie miał jednak więcej czasu by się jej przyjrzeć, musiał działać.
Okoliczności nie sprzyjały, pole antymagii wgryzało się w jego pulę mocy, negowało jej część. W normalnych okolicznościach po prostu obdarłby obcego ze skóry, albo wyrwał kręgosłup. Zabiłby go na tak wiele okropnych sposobów, rzucił fantazyjnie splecioną klątwę i patrzył, jak świat drugiego człowieka rozsypuje się w sypki gruz. Teraz, nieznośnie ograniczony, musiał się oprzeć na tym, co najbardziej stabilne i pewne, a tym były otaczające go żywioły. Hulający wkoło wiatr, zaspy śniegu, zmrożona ziemia i ogień tańczący na czubkach pochodni. To wszystko już tu było, nie musiał nic materializować czarem, nie musiał przyzywać zjaw, ani łamać barier drugiego ciała. Wystarczyło sięgnąć do korzeni, dokonać manipulacji materią.
Zaklęcie było szybkie, zaatakowało obcego niczym czająca się w czerwonym piasku kobra. Kloc ziemi wyskoczył z podłoża, wywrócił go, zdekoncentrował, zagroził nienaturalnie ostrym szpikulcem. Kiedy mężczyzna padł na ziemię, ta zafalowała, posłuszna woli czarnoksiężnika. Zmrożone błoto nie pochłonęło jednak sylwetki obcego, nie pogrzebało go dwa metry pod ziemią. Wróg dysponował talentem zdolnym wypalić magię zarówno z osoby, jak i z czaru. Dotknął ziemi, dotknął fragmentu skały. Wszystko wróciło do normy.
Serafin nie był tego świadom, nie zauważył, zlekceważył. Znalazł się tuż przy Isidoro, spróbował do niego przemówić, nawiązać kontakt. Astrolog nie odpowiadał, mamrotał nieskładne zdania pod nosem, trząsł się cały, ewidentnie ze sobą walczył. Serafin, jakże naiwnie, chwycił go za dłoń z nożem. Kierowany obcą wolą astrolog ciął krótko, pewnie, z nienaturalną wprawą, książę cudem uniknął ostrza. Kątem oka dostrzegł jak obcy się do nich zbliża, zaklął okropnie pod nosem, dał się porwać irytacji.
Uskoczył przed kolejnym cięciem w powietrzu, machnął ręką i znów posłał starszego mężczyznę na ziemię, ponownie go dekoncentrując.
Mętne spojrzenie Isidoro zyskało na przytomności, czarnoksiężnik dopadł do niego jednym, długim krokiem, złapał za ramiona. Nie mógł walczyć z dwoma przeciwnikami na raz, nie w takich warunkach, nie tutaj. Przede wszystkim zaś, nie z nim. Isidoro D’Arienzo nie był jego wrogiem, był cennym kompanem, przydatnym, magicznym stworkiem. Był mu… przyjacielem, choć na bogów, słowo nie potrafiło przejść mu przez gardło.
― Nie mam wyboru ― wyszeptał gorączkowo i potrząsnął kompanem, naiwnie licząc, że to jakoś go przebudzi, wyrwie ze szponów kontroli tego drugiego. ― Przepraszam.
Kontakt fizyczny sporo ułatwiał, sprawiał, że dobranie się do zasobów mocy drugiego maga było proste, a kiedy ten drugi był tak niedoświadczony jak Isidoro, sprawa wyglądała równie prosto, co dziecinna sztuczka. Serafin bez oporu sięgnął po nienależącą do niego moc, wydarł ją astrologowi, pozbawił sił. Wzmocnił uchwyt, nie pozwolił mu osunąć się na ziemię. Zabolał go widok strużki krwi cieknącej z nosa, zabolało go to pozbawione przytomności spojrzenie i bladość twarzy. Ale jak powiedział, nie miał wyboru. Tylko pozbawiając go pokładów mocy mógł go jakoś wyrzucić z tego konfliktu, sprawić, że staruch przestanie się nim interesować i używać astrologa przeciwko niemu.
Moc się zregeneruje. Prędzej, czy później.
Isidoro osunął mu się w objęcia, Serafin ostrożnie ułożył go na ziemi. Jego ostatni hamulec, ostatni głos rozsądku właśnie zniknął, opadł w miękką nieświadomość. Książę podniósł spojrzenie, skrzyżował je z tym drugim. Obcy zdołał się wykaraskać z pułapki, choć zajęło mu to więcej czasu, książę dostrzegł także rozcięcie na nodze. Skórę barwiła krew, jawny dowód na to, że skurwiel jest chociaż podatny na zranienia.
Nieprzytomnego astrologa pozostawił pod opieką Dziwki Fortuny, a sam zbliżył się do przeciwnika. Spojrzał na niego z lekceważeniem i politowaniem, jak na robaka, niegodnego by potraktować go czymś solidniejszym niż parę szalejących głazów i niepewny grunt pod nogami. Obcy wypowiedział słowa, parsknął miękkim, brzydkim śmiechem. Serafin nie zrozumiał z tego absolutnie nic i w pewien sposób doceniał łaskawość losu, który pozbawił go mocy artefaktu. Gdyby wiedział co tamten mówi, zapewne dałby się sprowokować.
Lodowaty podmuch wiatru, z początku całkowicie naturalny i normalny, zyskał na sile. Dął mocno, porywał połacie śniegu, kotłował się wściekle w szczelinach skał, rozbijał się agresywnie o powierzchnię, szarpał ubraniem. Starzec skulił się, przytrzymał wystającego z ziemi zmrożonego korzenia. Pstryknął, złapał w garść nieuchwytny wiatr, a zaklęcie, które splótł Serafin po prostu się rozwiało, zniknęło, zanegowane jego dotykiem. Tak samo stało się z każdym kolejnym czarem, tak samo wyglądała każda jego próba zgładzenia przeciwnika. Książę wymyślał coraz bardziej finezyjne sposoby na użycie żywiołów, obcy systematycznie podnosił mu ciśnienie negując wszystko, co wymyśli. Żadne słowa, żadne skomplikowane inkantacje czy gesty nie miały tu racji bytu.
Testował go, szukał słabego punktu. Momentu w którym w końcu jego antytalent ugnie się pod ciężarem mocy, lub staruch nie zdąży z reakcją. Pilnował dystansu, nie zbliżał się do niego zbytnio, będąc doskonale świadomym co mu grozi. Przeciwnik, równie świadom, próbował znaleźć się bliżej, podejść go podstępem i gładkimi słowami. Serafin wciąż nie rozumiał i to, wbrew wszystkiemu, było jego przewagą.
Magia działała ociężale. Zgęstniała i zastała moc, równie niewspółpracująca co stygnący ołów, była trudna w użyciu, niosła za sobą dodatkowe obciążenia, wyciągała z niego o wiele więcej sił, niż początkowo zakładał. Bardzo szybko dotarł do momentu w którym pula pozostałej mu mocy pozostawiała wiele do życzenia. Pojawiły się pierwsze oznaki zbytniego zmęczenia polem antymagii i wyczerpania; obraz rozmazywał się lekko, dźwięki zlewały się w bezkształtny szum. Jeśli miał wyjść z tego starcia obronną ręką, musiał dziada wyeliminować w przeciągu kolejnych paru minut.
Ogień – zanegowany. Porwany z pochodni płomień, podsycony magią do niebotycznych rozmiarów, został stłamszony machnięciem dłoni. Za późno by ocalić swoich ludzi, w sam raz, by ocalić antymaga. Serafin poczuł w ustach charakterystyczny, metaliczny posmak krwi.
Woda – pierwsza trudność. Stopiony gorącem płomieni śnieg rozlał się lśniącą taflą po zmrożonym podłożu, ale nawet związanie żywiołu w jedno nie przyniosło mu natychmiastowego zwycięstwa na które tak liczył i którego tak w tej chwili potrzebował. Ziemia najeżona lodowymi soplami stanowiła dla starca wyzwanie, śliska powierzchnia niczego nie ułatwiała, obcy ślizgał się przy każdym kroku. Dotknięcie sopla dłonią negowało część zaklęcia, oddalało wizję końca. Serafin zaklął brzydko, splunął krwią w biały śnieg.
Powietrze – zanegowane. Wiatr znów zyskał mocy, znów hulał po polu, rozbijał się o skały, wywrócił starca na ziemię, prosto w kolce. Jeden z nich, niezanegowany, rozorał mu bok, inny przetrącił bark. Kolejne, te najbliższe, stopiły się pod dotykiem obcego, zniknęły, pokonane antymagią, wypaleniem. Obraz ponownie stracił na ostrości, Serafin nie pamiętał nawet kiedy osunął się na ziemię, kiedy przyszło mu oglądać świat z kolan. Zacisnął dłonie w pięści, przeorał szponami zmarznięty grunt.
Starzec podniósł się, złapał za bok, zachwiał. Postąpił krok w jego stronę, a potem kolejny. I jeszcze jeden.
Ziemia – ostateczność. Wezwanie magii popłynęło przez jego dłonie, utonęło w zmarzniętej, milczącej glebie by po chwili wydobyć z głębin mineralne kloce i ostro ciosane skały. Starzec znów się wywrócił, zaśmiał szaleńczo, znów coś mówił, Serafin znów nie rozumiał. Pchnął w ziemię więcej magii, zignorował barwiący glebę szkarłat jego własnej krwi. Już raz próbował tej sztuczki, już raz próbował dziada pogrzebać żywcem, zamknąć w ziemnym grobowcu odmawiając łaski oddechu i faszerując płuca przemarzniętym błotem. Wtedy się nie udało, zdrowy rozsądek nakazywał sądzić, że i ta próba skończy się fiaskiem. Że dziad w końcu się tu doczołga, że go dotknie i pozbawi magii.
Gleba, dotąd nieposłuszna i kapryśna, zdecydowanie faworyzująca działanie antymagii, zafalowała, odpowiedziała głębokim pomrukiem. Starzec wrzasnął, wciągnięty po pas w ciemną, zimną otchłań. Szarpnął się, chciał dotknąć ziemi dłońmi, ale nie zdołał. Gleba wciągnęła go w głąb, zalała kamieniami i błotem. Zamknęła się nad nim niewzruszoną taflą.
Serafin nie wierzył. Czar nie miał prawa się udać. Miał zbyt mało mocy, dziad miał obie ręce sprawne, mógł i powinien go zanegować. Ale nie zrobił tego.
Czar nie miał prawa się udać. A jednak.

Obudził go zapach dymu i ciepło. Skrzywił się, prychnął coś pod nosem na temat dziwki Fortuny, uchylił powieki. Nie leżał na ziemi, jak się tego spodziewał, nie otaczała go wieczna zmarzlina i zwęglone trupy popleczników starego antymaga. Otaczały go solidne ściany najporządniejszej chaty w wiosce, ciało przyjemnie ogrzewały skóry reniferów. Serafin, nie pamiętający sporej części tego, co działo się parę dni temu, miał problem z połączeniem faktów. Brakowało mu wspomnień, w pamięci ziała ogromna dziura z której nie był zadowolony. Podniósł się nieznacznie, wsparł ciężar ciała na łokciu.
Był w chacie wodza. Gdzie był Isidoro i artefakt?
Odpowiedź na drugą część pytania dostał szybko, los był dla niego łaskawy. Metaliczny błysk przykuł jego uwagę, ściągnął spojrzenie księcia na jedną z drewnianych półek. Dojrzał tam dziwny przedmiot. Misternie zdobiony, elegancko wykonany, sprawiający wrażenie nie z tego świata. Od przedmiotu biła przyjemna, magiczna aura. Silna i stabilna.
Serafin opadł z powrotem w skóry, westchnął ciężko. Kręciło mu się w głowie, nie był pewien jak długo spał. Poza tym, wciąż pozostawała pierwsza część pytania, ta budząca zdecydowanie większy niepokój. Pamiętał, że wyłączył astrologa z walki, że odebrał mu pokłady mocy. Zregenerował się, albo nie.
― Kurwa ― burknął, znów unosząc się na łokciu, ewidentnie niezadowolony z męczącej go niewiedzy. Los, wciąż sprzyjający, nie kazał mu długo czekać na rozwiązanie zagadki. Isidoro zajrzał do izby, uśmiechnął się w ramach powitania. Podszedł, ostrożnie stawiając kroki, by nie wprawić hojnie wypełnionego herbatą kubka w zbyt mocne kołysanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz