sobota, 1 stycznia 2022

Od Michelle cd. Mattii

Michelle była markotna. Wyraźnie zirytowana, jakby wypchnięta ze swojej orbity. I nawet jeśli kobieta żadnym ustalonym z góry torem podążać bardzo nie lubiła, tak kiedy potknęła się na przeszkodzie w postaci wyraźnej niechęci Lukáša, może jeszcze nie upadła, niemniej poczuła się dotknięta. Z całą pewnością nie zrobił tego celowo, ale jego pokrętne wyjaśnienia spotkały się tylko z głęboką zmarszczką, która przebiegła przez czoło Michelle.
— Dobrze. Bo nie wiem, jak inaczej mielibyśmy sobie poradzić — stwierdziła. — Zwierząt jest zdecydowanie zbyt wiele, a transport gryfa tradycyjnymi metodami, nawet w pełni zdrowego, wymagałby chyba zorganizowania całej karawany.
— Nie mam karawany — mruknął Lukáš.
Michelle spojrzała na Mattię. Ich plany dość niespodziewanie się pokrzyżowały, ale astrolog powoływał się na słowa Isidoro z całym przekonaniem. Być może faktycznie w zasięgu ręki był inny sposób, którego do tej pory nie dostrzegali, ale póki co weterynarz wolała spróbować trzymać się dotychczasowych założeń.
— A księgi? Wziąłeś ze sobą podręczniki? Uczyłeś się na własną rękę? — weterynarz pochyliła się nad stołem, zielone oczy zawisły najpierw na licznych piegach, potem na błękicie tęczówek niedoszłego studenta. Iskry rozświetliły spojrzenie Michelle, mężczyzna odchrząknął, speszony presją, którą właśnie, całkowicie zresztą świadomie, próbowała na nim wywrzeć.
— Magia jest bardzo skomplikowana, a Wydział Teleportacji to już w ogóle — odparł, przemawiając do swojej potrawki, która do reszty zdążyła już wystygnąć. — Profesorowie tego też nie ułatwiają, traktaty są często zawiłe i potrzeba lat, by zrozumieć tę sztukę.
— Nie mamy lat.
— Teleportacja jest z pewnością zawiłą dziedziną — wtrącił Mattia, błysk w oczach Michelle nieco zmiękł, musiała skinąć twierdząco głową. — Niemniej, każda informacja może okazać się przydatna, dlatego twoje wsparcie byłoby dla nas nieocenioną pomocą.
— No... — zwiesił ramiona, wywinął wargi w nieszczęśliwą podkówkę. — Tylko na pierwszym roku to mieliśmy głównie wprowadzenie, ogólną teorię magii, filozofię, logikę, takie bardziej konkretne informacje to raczej są zaplanowane na kolejne semestry.
Weterynarz wzruszyła ramionami, nawinęła na palec zawadiacko opadający na ramię lok. Gdy w uszach wciąż dźwięczał jej pełen bólu jęk gryfa, a palce odruchowo biegały wokół ud w gotowości do opatrzenia rany, trudno było jej spróbować wczuć się w sytuację Lukáša. Ale przecież ich sytuacja była w pewien sposób podobna: dla niej również wrota defrosiańskiej uczelni pozostawały zamknięte, a księgi - irytująco niedostępne, skrywające drzemiącą w nich mądrość za niekończącymi się rzędami skaczących liter. Ona miała szczęście: w Brittlebury miała dziadka, który do snu czytywał jej encyklopedie i pokazywał różnorakie zioła, niemal każdą chwilę spędzała z uczącym ją fachu Joshem. Była Lea, przemierzająca razem z nią las w poszukiwaniu zwierząt potrzebujących pomocy. Hektor, który sobie tylko znanymi sposobami potrafił zmobilizować ją do przepłukania nerwów kubkiem parującej mięty i przymierzenia się do traktatów. Michelle mogła liczyć na wsparcie właściwie na każdym etapie swojego życia, pewnym krokiem mogła podążać ku swemu celu.
Lukáš tyle szczęścia mógł nie mieć. Siedział przecież w tej zatłoczonej karczmie zupełnie sam, w miejscu, w którym przecież wcale nie planował się zatrzymać na dłużej, zatrzymał go okulały koń. Chciał wrócić do Defros, był w stanie mówić o tym głośno i wyraźnie, i nawet gdyby te słowa miały się okazać raczej czczymi, odrealnionymi życzeniami, zawierały w sobie przecież chociaż pierwiastek woli.
— Kiedy ja zaczynałam, to Josh, nasz stary weterynarz, pierwszego dnia powitał mnie w ten sposób, że wracałam do domu jakby trzoda po mnie przebiegła — parsknęła cichutko, wracając pamięcią do tamtego dnia. Wzięła wtedy najdłuższą kąpiel życia, zużyła niemal całą beczułkę wody. — Musiałam mu pomóc przy chorej jałoszce, zrobić jakieś pięćdziesiąt rundek ze słomą i sianem, było strasznie. Wcześniej niby też pomagałam dziadkowi, ale jak się widzi obrazek jelita świni a trzeba się potem taplać w tych wszystkich błotkach, to się szok przeżywa — odruchowo zmarszczyła nos. — Ale najwięcej nauczyłam się właśnie tam, nie przez encyklopedię. Bo na sucho wielu rzeczy się nie rozumie, ale jak przyjdzie, że trzeba to wykorzystać w życiu, to się wszystko układa.
Mag przez chwilę milczał, zamieszał łyżką gęstniejącą zawiesinę.
— Biologia znacząco różni się od magii i teleportacji — zagryzł wargi, ale wreszcie podniósł wzrok na gildyjczyków.
— Na pewno mają coś ze sobą wspólnego — machnęła lekceważąco ręką. — Nad tym i nad tym studenci rzewnie płaczą. Z astrologią też by się pewnie coś znalazło?
— Choćby to pierwsze — wargi astrologa zadrgały w uśmiechu. — Ale z pewnością wszystkie nauki łączą się ze sobą. Objaśniają na różne sposoby świat.
— Tylko trzeba te objaśnienia zrozumieć — odparł Lukáš, wciąż trapiony wątpliwościami, wciąż nieprzekonany. — Przy takich próbach powinien być obecny ktoś doświadczony, bo inaczej mogą wyniknąć różne komplikacje.
— Na przykład?
— Z takimi przedmiotami, zwłaszcza małymi, to jest łatwiej, ale organizmy żywe to już co innego — zaczął. Zawiesił na chwile głos, zabębnił trzonkiem noża o drewniany blat stołu, usiłując najwyraźniej zebrane informacje ułożyć w spójny ciąg. — To nie jest tak, że cokolwiek jest po prostu jednolitą bryłą, tylko... To różne cząsteczki wchodzą... i w każdym razie, jak się przenoszą przez portale, to trzeba uważać, żeby przenieść wszystko na swoim miejscu. No i bardzo dobrze wiedzieć, gdzie się chce otworzyć wyjście.
Niezbyt zgrabny wywód zakończył westchnięciem, wyraźnie zmęczony. Michelle odchyliła się na ławie, ciepłe światło lamp zatańczyło między włosami, nawet jeśli ich właścicielka miała wrażenie, że w środku nagle ten ich blask przygasł.
Nie zrozumiała zbyt dużo z tego, co powiedział mężczyzna, ale rysujący się przed nimi obraz nie brzmiał zbyt optymistycznie, zbyt duże ryzyko niepowodzenia i wizja krzywdy jakiegokolwiek stworzenia kładły się cieniem na sercu kobiety.
— Póki co wiele dałoby nam, gdybyś wybrał się z nami do lasu i powiedział coś o już otwartym portalu — Mattia splótł ze sobą dłonie. — Zdaję sobie sprawę, że tych stworzeń jest wiele, a ich dom znajduje się daleko, ale każda informacja może okazać się przydatna.
— To nie jest środowisko dla nich — wtrąciła Michelle. — Pomóż im wrócić, to tym wszystkim profesorom kapcie pospadają z wrażenia. I obiecuję też doprowadzić Knedliczka do takiego stanu, że będziesz jechać do Defros, aż się będzie kurzyć.
Lukáš zerknął na astrologa. Ten zachęcająco skinął głową, w milczeniu czekał jednak na decyzję mężczyzny. Powiedzieli, ile mogli, i najwyraźniej wiedział bardzo dobrze, że dalsze naciski niewiele pomogą.
— Pomogę wam. Tylko, jak mówiłem, za wiele nie umiem.

Od samego rana Michelle zajmowała się Knedliczkiem: koń stał grzecznie, cierpliwie znosił kolejne badania. Szczęśliwie nic nie wskazywało na zwyrodnienie stawów, według właściciela rumaka pierwszy raz zdarzyła mu się ta dolegliwość - te nawracające były dużo bardziej problematyczne. Niemniej, wyraźnie sprawiała stworzeniu wiele bólu.
— No, dlatego na podkuciu nie ma co oszczędzać — weterynarz udało się znaleźć źródło problemu. Rozgrzana poduszka i ropienie, wszystko przez ostry odłamek kamienia, który utkwił w kopycie. — Parę dni i powinien być w stanie ruszyć, ale wszystko musi się najpierw zagoić.
— Dziękuję — Lukáš poklepał miękkie chrapy wiernego towarzysza.
— Nie ma za co — rozprostowała wreszcie kości, przejechała dłonią po wyszczotkowanej sierści. — To teraz pora na kolejne knedliczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz