niedziela, 1 stycznia 2023

Od Kaneshyi — Wygasłe emocje II

Gdyby zapytano Kaneshyę, jaki los, jego zdaniem, spotkał Aleca Brenę, ulicznego złodzieja z Ovenore, powiedziałby, że albo zawisł, albo siedzi. Wszystkie ptaszki z Familii prędzej czy później kończyły w podobny sposób, wiedział, bo, współpracując z Ksandrem, trochę ich poznał. 
A jednak, pomyślał Kaneshya, mijając go na korytarzu podczas jednego z pierwszych dni swojego pobytu w Tirie. Wyłgałeś się od szafotu? Masz nawet obie ręce? Protekcja Ksandra na coś się zdała, no proszę. Nie zatrzymał się, nie miał mu nic do powiedzenia, wszystkim, co ich łączyło, była osoba Ksandra. Rzucił mu tylko jedno spojrzenie. Krótkie, pobieżne, nie musiał patrzeć, by wiedzieć, co zobaczy. Chciał się upewnić. To, co dostrzegł, tylko go w tym utwierdziło. Gdy widzieliśmy się po raz ostatni, pomyślał Kaneshya, odchodząc, jeszcze nie byłeś potworem, znałem cię jako chłopca. Ale Ksander zdążył cię przeszkolić, widać po wzroku. Wszyscy mordercy z Ovenore patrzą w ten sam sposób, mają takie same oczy. Spogląda się w nie i napotyka pustkę. Brak duszy, żadnych myśli. Jakby się patrzyło w oczy zwierzęcia.
Może to spotkanie nie powinno mnie dziwić, pomyślał, przekręcając klucz, zdumiony, jak głośno chodzi stary zamek. Rzadko korzystał z drzwi, miał nawyk wlatywania oknem. Ze wszystkich ptaszków Ksandra miał największe szanse na przeżycie, Ksander go lubił. Aleksander Corteo, Ksander. Aleksander Brena, Alec. Imiennicy. Ciekawa zbieżność, zwłaszcza że wydawało się, że Ksander widział w tym chudym, niepozornym chłopaku swoją przyszłą prawą rękę. Kaneshya nigdy nic w nim nie dostrzegał. Jeżeli Alec miał w sobie potencjał, pozostawał on dla niego niewidoczny.
Mimo to respektował wybór Ksandra, w Ovenore traktował Aleca dobrze. Wskazywał mu krzesło, pozwalał siedzieć w ich obecności, gdy obok, przy stole, prowadził z Ksandrem rozmowy biznesowe. Dawał mu słuchać, mówił przy nim wprost, nie zważał na słowa, uznawał, że nie musi się pilnować, że Ksander brał Aleca ze sobą, żeby patrzył, uczył się, wdrażał. Pamiętał, że kiedyś, podczas rutynowej wizyty Ksandra w spółce, chłopak wyróżniony został w szczególny sposób. Keyan Al-Kalediah, właściciel sklepu, który nie brał udziału w negocjacjach, odepchnął się od stołu, o który opierał się biodrem, uśmiechnął się, jak zawsze, zupełnie przyjaźnie, zagaił do chłopaka, czy pójdzie z nim na parter zobaczyć ptaki. Alec nie odpowiedział, podekscytowania nie wykazał, spojrzał na Ksandra, jakby pytał o pozwolenie. Ksander poruszył palcami w powietrzu, gestem kazał mu zmykać. 
Kaneshya od Keyana dowiedział się potem, że Keyan wyciągnął z klatki kolorową lorysę górską, posadził ją chłopakowi na ręce, ale ptak, skłonny do figli, wskoczył mu na głowę, zaczął bawić się jego włosami. Keyan schował lorysę, zaprezentował kakadu żółtoczubą, nasypał Alecowi nasion do ręki, pokazał, jak karmić. Kakadu narobiła hałasu, zaczęła bić skrzydłami, rozsypała część nasion na podłogę. Chłopak podobno zajmował się nią z taką miną, jakby było to kolejne zadanie, jakie otrzymał od Ksandra. Nieskłonny do współpracy okazał się również samiec gwarka, od jakiegoś czasu uwielbiający przedrzeźniać wszystkich, którzy zwrócą na niego uwagę. Kaneshya uśmiechnął się pod nosem, słysząc z góry, jak Keyan moduluje głos, żartobliwie sprzeczając się z ptakiem. Mógł sobie wyobrazić, jak Keyan najpierw teatralnie bierze się pod boki, potem grozi gwarkowi palcem, na koniec, gdy wszystko zawiedzie, próbuje udobruchać go przysmakiem, a Alec, zastanawiając się, czy scena powinna go bawić, stoi sztywno, patrzy i nie wie, czy należy się uśmiechnąć.
Kaneshya zapamiętał Aleca jako nierozmownego, wycofanego chłopaka o sylwetce łatwej do przeoczenia, o twarzy zbyt poważnej jak na jego wiek. Teraz, gdy widywał go w przelocie na gildyjnych korytarzach, miał wrażenie, że może nie zmienił się tak bardzo. Urósł, wydoroślał, zmężniał, trochę się z aparycji poprawił. Wyraz ust pozostał ten sam, wyraz oczu również, ale oczy same w sobie się zmieniły. Przestały być harde, zniknął w nich błysk młodzieńczej arogancji. Stały się zmęczone, zimne, miały w sobie coś ostrego, nieprzyjemnego. Jakby od ich ostatniego spotkania zdążyły wygasnąć w nich wszelkie emocje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz