piątek, 26 marca 2021

Od Antaresa cd. Pana Sokolnika

"Pan. Sokolnik."
Antares westchnął tylko w duchu, słysząc ten tembr głosu, ten sposób dzielenia wyrazów, tę wymowną pauzę miedzy nimi. Mag zawsze tak robił, gdy ktoś go osobiście zirytował, a że irytowała go większość napotkanych osób, to Antares bardzo często ów tembr głosu słyszał.
"Pan, imaginuj sobie. Pan. Szczyl ledwo od cycka odstawiony, będzie się tu jeszcze panem tytułował, no co trzeba mieć we łbie, żeby wylecieć z takim tekstem, wyglądając przy tym jak pierwszy z brzegu kloszard? Chyba trociny dla Ignasia! I jeszcze Sokolnik! Matce nie chciało się go nawet nazwać? Co za..."
Antares na moment przymknął oczy, zbierając całą swoją siłę woli, by wyciszyć nadymającego się maga, wchodzącego właśnie w tryb wylewania z siebie prawdziwego wodospadu inwektyw na ledwie co poznanego człowieka. Cóż, miano "Pan Sokolnik" faktycznie było nieco niezwykłe, jednak Antares wychodził z założenia, że nie jemu oceniać, jak kto sobie życzy, by się do niego zwracać. Do tego nie sądził, by Pan Sokolnik był od niego na tyle młodszy, by dało się go zgodnie z definicją tego słowa nazwać "szczylem".
Rycerz przez chwilę rozważał, czy by nie przypomnieć temu drugiemu, że on sam przecież nie nosi żadnego imienia, szybko jednak ów pomysł porzucił. Mag tylko jeszcze bardziej by się rozsierdził, Antares miałby niemożebny problem ze skupieniem się na czymkolwiek innym poza jego gniewnymi tyradami. Zaraz też po raz kolejny wróciliby do tematu, który poruszali już wiele razy, czyli pochodzenia tego drugiego. Mag był oczywiście niezdolny do jakiejkolwiek konstruktywnej rozmowy, uparcie twierdząc, że jest tą lepszą wersją Antaresa, że jako pierwszy się pojawił, zaś rycerz to podły uzurpator i sam fakt, że stanowi dominującą osobowość jest złośliwym rechotem losu.
— Naprawdę, nic się nie stało — zapewnił Antares, gdy skrzekliwy głos Ignasia już do reszty zagłuszył słowa tego drugiego.
Rycerz zaczął już się lekko niepokoić, jak by tu dalej pociągnąć rozmowę. Nie był mistrzem płynnej i ciekawej konwersacji, zajmujące tematy nie przychodziły mu do głowy, a składane zdania były ledwie krótkimi urywkami. Nijak się miały do kwiecistych wypowiedzi, którymi szafowali co poniektórzy członkowie Gildii, potrafiący bez wysiłku, z pomocą samych słów, zabrać swego słuchacza na interesującą i egzotyczną wyprawę. Antares pocieszał się nieco, że wprawnie dzierżyć można albo słowo, albo miecz, nigdy zaś jedno i drugie, pocieszenie to było jednak grubymi nićmi szyte, jako że rycerz osobiście znał kilka wyjątków.
Owe rozterki rozwiał Ignaś, dopytując o śniadanie. Jakby w odpowiedzi, brzuch rycerza dość głośno zaburczał, dając jasno do zrozumienia, jaki efekt na jego ciało miał intensywny trening o poranku. Antares zaczerwienił się nieco, takie sytuacje bardzo go deprymowały i nie umiał obrócić ich w żart.
— T-tak, właśnie zmierzałem na posiłek — odpowiedział, starając się jakoś wybrnąć, jakoś zostawić za sobą owe faux pas sponsorowane przez jego własny żołądek. — Moglibyśmy pójść razem.
Cóż, innego logicznego wyjścia nie było, toteż Antares wraz z nowopoznanym Panem Sokolnikiem, oraz podekscytowanym perspektywą jedzenia Ignasiem, udał się w kierunku siedziby Gildii, a konkretnie - stołówki.
"Wyobraź sobie, że nie przedstawiałbyś się jako Antares, tylko, cholera, Pan Rycerz. Weź w ogóle..."
Magowi nadal nie przeszło, nadal w niewybredny sposób komentował drugiego mężczyznę. Antares nie pierwszy raz zauważył, że mag po prostu lubił mówić i świetnie się bawił, wypowiadając słowa dla samego ich brzmienia, nie przejmując się specjalnie tym, że nie niosą za sobą żadnej ważnej lub przydatnej treści.
Pomieszczenie stołówki powitało obu mężczyzn względną ciszą i pustką - pora była wciąż jeszcze zbyt wczesna, by pozostali gildyjczycy zdołali obudzić się i oprzytomnieć na tyle, by opuścić swe pokoje i udać się na śniadanie. Na szczęście jednak załoga kuchni była już gotowa i żadne ranne ptaszki nie musiały stać w progu pomieszczenia z burczącymi brzuchami.
Antares chciał poczynić jakiś komentarz odnośnie stołówki, może rzucić czymś na kształt pokrzepiającego "rozgość się", ale nie zdążył. Z kuchni, ponad blatem wydawalni oddzielającym to pomieszczenie od stołówki, wychynęła Irina. Może z wiekiem jej słuch już niedomagał, ale charakterystyczny dźwięk, jaki wydawał miecz Antaresa, gdy rycerz gdziekolwiek szedł, rozpoznawała z daleka.
Wszystko przez to, ile rycerz jadł.
— A, jest mój mały głodomorek! — zawołała, zaraz kiwając dłonią na obu wchodzących mężczyzn, by podeszli bliżej.
— Dzień dobry, pani Irino — powitał ją Antares, kłaniając się.
— A co to za chudzina? Podejdź, kochaneczku, zaraz cię odkarmimy!
Mężczyźni podeszli do wydawalni, starsza kucharka nie dała im wielkiego wyboru - zaraz wcisnęła im do rąk talerze i sztućce.
— Co byś zjadł? Coś słodkiego? Czy może kanapkę z szynką i pomidorem? Są jeszcze smażone kiełbaski i jajecznica — Irina zalała Pana Sokolnika pytaniami, nie czekała na odpowiedź i zaraz przeniosła swoją uwagę na Antaresa. — Będziesz chciał jajecznicę i kiełbaski, tak? Dopiero zdjęłam z patelni.
Irina momentalnie zakręciła się po kuchni, zafurkotał tylko jej zużyty i lekko poplamiony fartuch kuchenny. Talerz Antaresa zmienił się w żółty ziggurat jajecznicy fantazyjnie udekorowany cebulą, przypieczonym boczkiem, zielonymi krążkami szczypiorku, zwieńczony girlandą krótkich, ociekających tłuszczem kiełbasek.
— Tak, dziękuję, pani Irino — Antares widział już tylko talerz jedzenia, którym z powodzeniem mogłoby się najeść trzech dorosłych mężczyzn.
— Chcesz jeszcze chlebka? Bez chlebka to się nie najesz.
— Tak, poproszę, pani Irino.
— O, tu jeszcze mi jedna kiełbaska została. No, masz tutaj, żeby taka samotna nie została... I ogóreczki dla ciebie, jedz sobie.
— Dziękuję, pani Irino.
— Potem jeszcze przyjdziesz po naleśniki, tak? Wiadomo, trzeba zjeść porządne i pożywne śniadanie, ale słodkie też trzeba zjeść.
— Tak, pani Irino.
Magia Antaresa obdarzała go siłą i wytrzymałością, jakich jego ciało nie miało szans posiadać, niczego jednak nie dało się otrzymać za darmo. Skutkiem ubocznym takiego stanu rzeczy był absolutnie wilczy apetyt rycerza - ile jego ciało zużyło energii na treningu, tyle musiał mu jak najszybciej dostarczyć, a że energii tej zużywał abnormalnie dużo, to i jadł jak smok, wprawiając w osłupienie każdego towarzysza posiłku.
Pani Irina uważała to za bardzo urocze, że takie drobne chucherko ma taki apetyt, nie raz też narzekała, że niektóre inne chucherka mogłyby brać przykład z Antaresa i grzecznie jeść posiłki. Rycerz nie śmiał reagować inaczej, niż tylko przytaknięciem - raz, że misja nakarmienia całego świata, jaką owa przemiła starsza pani miała wydawała się mu szlachetna. A dwa - po części martwił się, czy uda mu się nadal dostawać owe nadprogramowe schabowe na obiad, jeśli postanowi wychylić się ze swym odważnym poglądem głoszącym, by każdy jadł tyle, ile chce.
— Jedz na zdrowie i duży rośnij. Idź już sobie usiądź, potem przyniosę wam obu kompot i gorące mleko — podsumowała Irina i odwróciła się do Pana Sokolnika. — I jak? Zdecydowałeś już, co będziesz jeść?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz