Wstrzymałam oddech, obserwując zająca obgryzającego leniwie gałązki krzewu. Zima nikogo nie rozpieszcza, niezależnie od gatunku, ale zwierzęta doskonale wiedzą, jak sobie radzić. Choć wszystko zdawało się być ospałe, w letargu oczekując nadejścia wiosny, zające nie mogły sobie pozwolić nawet na chwilę nieuwagi. Całe szczęście, miałam już przygotowany łuk oraz strzałę - gdybym teraz musiała to wszystko zdejmować z siebie, czułe uszy szaraka z pewnością by to wychwyciły. I tak miałam wystarczająco utrudnione zadanie z powodu zarośli, w których skrył się zwierzak, wymierzyć czysty tor lotu dla strzały to było spore wyzwanie, choć mimo wszystko chciałam spróbować. Wypuściłam z płuc już trochę zbyt długo przetrzymywany oddech, a z moich ust uleciał mały kłąb pary. Jest zimno, zaraz trzeba będzie wracać. Potarłam o siebie zmarznięte dłonie, lekko już zaczerwienione. Gdzieś nad nami przeleciała wrona, moszcząc się na jednej z gałęzi. Utkwiła swoje paciorkowate oczy w sobie tylko znanym punkcie i zaskrzeczała głośno, jakby z pretensją - co ten człowiek robi w naszym lesie?! Szarak najwidoczniej był przyzwyczajony do podobnych hałasów, bo jego uszy drgnęły tylko minimalnie i dalej przeżuwał spokojnie gałązki.
Powoli nałożyłam strzałę na cięciwę i wycelowałam. Ta pomknęła, wydając z siebie przeciągły świst i trafiła cel - zwierzak próbował uciekać, ale ubiegł raptem kilka metrów, by zaraz paść. Wstałam i podeszłam w jego stronę, ostrożnie omijając plamy krwi. Oczyściłam strzałę, po czym szybko zdjęłam skórę ze zwierzyny - oddzielnie zapakowałam je do płóciennej torby i wstałam, czując lekkie trzeszczenie w stawach kolanowych.
Skoro skończyłam z obowiązkami, mogłam już spokojnie iść i przyglądać się otoczeniu. Byłam naprawdę szczęśliwa, że znalazłam w okolicy tak piękny las - w krajobrazie dominowały pola uprawne, ale tu i ówdzie zdarzały się większe skupiska drzew. W najlepsze trwała sobie zima, więc nie miałam okazji poznać pełnej flory i fauny okolicy, ale przecież planowałam zostać tu na dłużej, a i ta pora roku ma swój urok. Tęskniłam za wszechobecną zielenią, ale gołe gałęzie drzew też były na swój sposób pociągające - choć w dzieciństwie się ich bałam, przypominały mi wyciągnięte ręce potworów. Teraz przywodziły mi raczej na myśl smutne i osamotnione istoty, które czekają na nowe życie. Jeszcze trochę i faktycznie się doczekają - przynajmniej taką miałam nadzieję. W tym świecie, pełnym kataklizmów i innych niebezpieczeństw, jutro zawsze było niepewne.
Spochmurniałam - ech, zimowe poranki jednak rzadko kiedy sprzyjają szampańskim nastrojom, choć obstawiałam, że kiedy dotrę do gildii, raz dwa to się zmieni, zupełnie jak w moim rodzinnym domu. Będę musiała przy okazji napisać do nich listy, przez dłuższy czas to będzie nasza jedyna forma komunikacji, więc warto byłoby o nią dbać.
W pewnym momencie dostrzegłam znajomą sylwetkę - o proszę, ktoś z gildii. Nie pamiętałam jeszcze większości imion, ale mniej więcej kojarzyłam twarze - zapewne nie wszystkie, ale zawsze coś. Tak właściwie, jak w danej sytuacji najlepiej się przywitać? Bardziej oficjalnie czy mniej, powinnam użyć jakiejś formy grzecznościowej? Postać była już raptem kilka metrów ode mnie, więc trzeba reagować - wyciągnęłam rękę i lekko pomachałam
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się. - Wybierasz się może na spacer?
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz