sobota, 15 grudnia 2018

Od Desideriusa cd Blennena

⸺⸺※⸺⸺

Nie znał strachu.
Przynajmniej tak mówił, a Coeh, mimo rzeczywistej chęci, w środku i tak do końca nie wierzył słowom mężczyzny. Nawet jeśli podparte jakimiś tam, może nawet i dość silnymi, argumentami, mógł na to wszystko jedynie pokręcić nosem i zmarszczyć krzaczaste brwi.
A słowa były ostre, przeszywające, jak ciosy właściciela. Chłodne, trafiające bezpardonowo w sedno. Znał go krótko, bardzo krótko, a chyba już zdążył się do tego przyzwyczaić, przynajmniej w jakimś tam stopniu.
Bo nie odpuścił sobie krótkiego, ale jakże wymownego grymasu, który przemknął przez twarz mężczyzny, wyobrażającego sobie Rafgarela wykonującego silne, bezczelne i pozbawione choćby odrobiny współczucia ruchy. Ruchy wojownika rzuconego w wir wojny.
Brzydził się czerwonej farby, którą niejednokrotnie zbroczone były dłonie Blennena.
A mimo wszystko, gdzieś w środku cholernie zapragnął zobaczyć go w tym przeklętym tańcu, który niósł ze sobą tylko i wyłącznie śmierć, zwątpienie i cierpienie. Żal do świata za to, jakim był, jakim czynił ludzi. A może raczej do losu? Karmy? Sił wyższych, które miały rzekomo sprawować pieczę nad marnym ludem?
Nie chciał wierzyć, że istnieje coś, co sprowadzało na nich wszystkich aż tyle nieszczęść. Może dlatego odrzucił wszystkie bóstwa, które mu proponowano.
Wrócił do rzeczywistości. Porządnie przymglonej i dość szumiącej rzeczywistości, a przecież nie wypił aż tak wiele. Co prawda, to prawda, alkohol był dość mocny, ale mimo wszystko raczej winą była słaba głowa Coeha, aniżeli procenty, czy ilość.
Jednak nawet w tym wątpliwym stanie, któremu daleko było do trzeźwości, był w gotowości i gdy zauważył, że mężczyzna, wstając, chwilowo się zawahał, jakby tracąc kontakt z rzeczywistością, drgnął w miejscu, w ostatniej chwili powstrzymując przed wstaniem. Dało się dojrzeć ruch, błysk w szarych ślepiach i niepewność na twarzy.
Liczył na to, że mężczyzna tego nie dostrzegł, starając się dojść do siebie.
Odłożył wino, podczas gdy dryblas przecierał z niecierpliwieniem nadgarstek, oddychając coraz głębiej, błądząc oczami po podłodze i starając się nie odpłynąć.
— Tak więc nasze spotkanie prawdopodobnie dobiega końca. — Zaskoczył go nagle głos jego towarzysza, który, ponownie, wybudził go z chwilowego zastoju, podczas którego odpłynął, nikt do końca nie wie, gdzie. Ze zmęczeniem przetarł twarz, odgarnął włosy i spojrzał na Blennena, by zostać uraczony momentem, gdy ciemne kosmyki, płynnym ruchem, dość gęsto opadły na szerokie ramiona. Nagle szorstki ton i znaczenie słów zeszły na drugi plan, Desiderius nie miał nawet zamiaru być, choć nieco obrażonym, chociaż pewnie większość już odwróciłaby się do mężczyzny dupą, może i wyszła obrażona, nie kwapiąc się nawet, by obdarzyć go krótkim pożegnaniem. — Dziękuję za pomoc w dotarciu na rynek.
Skinął głową, uśmiechając się najładniej, jak potrafił, chociaż przecież głowa wojownika była odwrócona w zupełnie różnym kierunku.
Podparł się na wątłych dłoniach i wstał, starając się złapać równowagę, następnie przejechał jeszcze palcami przez miękkie futro Leithela, bo uznał, że stworzenie też zasługiwało na pożegnanie.
— Nie ma za co, Blennenie — odparł miękko, kiwając delikatnie głową. — Również dziękuję, za spędzony czas, jak i za poczęstunek. — Może i mówił dość niemrawo, a rękę mimowolnie kierował w stronę skroni, która z chwili na chwilę pulsowała coraz bardziej, ale przecież wspaniale się trzymał. — Dobranoc, śpijcie dobrze — dodał jeszcze na koniec, po czym podszedł do drzwi, chwycił się po raz ostatni framugi i wyparował z pomieszczenia, dbając o to, by wciąż prowadzić kontakt fizyczny ze ścianą. Wolał nie wywijać spektakularnego orła na koniec dnia.

Wcale nie tak, że poranka następnego złapał tak dobitnego kaca, że nie miał najmniejszej ochoty wygrzebywać się z łóżka i wcale nie tak, że całe nazajutrz spędził, leżąc i dochodząc do siebie. Również z powodu możliwego odpoczynku przez ten jeden, jak się później okazało, zaskakująco krótki dzień. Jednak wykorzystał go na wszystkie możliwe sposoby, nie ruszając się nawet o milimetr, bo po co.
Również wcale nie tak, że przez kolejne dni ukradkiem i może nieco podświadomie wyszukiwał wzrokiem wojownika. Błądził, starając się napotkać przynajmniej długi ogon białego towarzysza, albo przeklęty, czerwony pióropusz.
A gdy mu się udawało, uciekał pospiesznie wzrokiem i starał się prędko zniknąć z potencjalnego pola widzenia.
I tylko cicho liczył na to, że może znowu zwierze do niego podejdzie, zawróci mu tyłek i chwilę po tym, przygna również jego właściciela.
A gdy i to się wydarzyło, pogładził stworzenie po łbie, raz po raz podnosząc rozbieganą głowę, doszukując się gdziekolwiek śladu po mężczyźnie.

⸺⸺※⸺⸺
[Blennen? Również przepraszamy]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz