czwartek, 14 lutego 2019

Krabat - event

Najpierw poczuł zimno i nieznośną twardość posadzki pod plecami, której nie łagodziła nawet niedbale zrzucana na nią kupa siana. Poruszył się niepewnie czując ból we wszystkich częściach ciała. Nie otwierając oczu począł wołać po imieniu wszystkich członków gildii, ale nikt mu nie odpowiedział. To znaczy właściwie nikt z tych, których głosy spodziewał się usłyszeć.
- Krabacie - dotarł wreszcie do niego szept kogoś mocno pociągającego go za ramię. Uniósł leniwie powieki, ale nie wiele mu to pomogło, ponieważ pomieszczenie wypełniały egipskie ciemności tylko w niektórych punktach rozświetlane chwiejnym blaskiem latarni.
- To ty Edgarze - zapytał mroku przed sobą gdzie powinien znajdować się jego rozmówca. - Więc ty żyjesz, gdzie ja jestem?
- A no jak widzisz nie chcieli mnie jeszcze do raju i jakoś trzeba pędzić ten nieszczęsny żywot na tym łez padole, ale ty widzę znów jakiś nieswój, domyślam się, że wypytywanie co tym razem ci podali nie przyniesie efektu? - zapytywał z mieszaniną troski i tego specyficznego więziennego humoru. Krabat uśmiechnął się nieco wymuszenie, żeby jakoś podziękować za ten serdeczny gest, jednak myślami był zupełnie gdzie indziej. Półświadomie przejechał dłonią po odsłoniętym torsie jakby liczył wszystkie znaczące go blizny - pamiątki przebytych cierpień. Każda miała swoją historię, jakąś mniej lub bardziej chwalebną przeszłość za sobą. Wreszcie natrafił na świeże skaleczenie, z którego sączyła się ciepła lepka krew. Gdy poruszył się, aby dokładniej przyjrzeć się ranie łańcuchy, którymi skuto jego nogi zadźwięczały potępieńczo. Skrzywił się z niechęcią.
- Musiałem ci rozpiąć koszulę, bo przyschłaby do strupa i mieliby kolejną okazję, żeby ci dopiec.
- Jestem na tyle doświadczony w tej kwestii, iż nie wątpię, że i tak znajdą sposób. - mruknął próbując zająć wygodniejszą pozycję w kącie celi. Dopiero teraz dostrzegł że znajduje się w tłumie więźniów z których większość leżała spokojnie pogrążona we śnie. Większość była tak wychudzona, że przypominali strachy na wróble odziane w ludzkie łachmany. Kiedy siedzieli w milczeniu słyszał wodę skapującą po murach i dogłosy szczurów przegryzających się przez kolejną warstwę tynku, a przez chwilę zdawało mu się nawet, że widzi wystający spomiędzy kamieni gruby różowy ogon.
- Szczury - mrukną z obrzydzeniem.
- Obiad - odparł przyjaciel przez co zdało się Krabatowi, że oba tematy są jakoś z sobą powiązane.
- Taka już nas bieda dotknęła że zamierzasz na nie polować?
- No widzę, powoli przychodzisz do siebie - odparł wstając. Natychmiast też ruszył w kierunku drzwi. Dopiero teraz młodzieniec usłyszał dobiegające spoza nich dźwięki przypominające tętent końskich kopyt. Później skrzypnięcie i wąski snop światła oświecił wejście do celi. Brzęknęły wiadra, a po pomieszczeniu rozszedł się nieznośny smród ryby nie pierwszej świeżości i stęchłej wody. Po chwili zresztą mógł podziwiać owy wspaniały posiłek w całej okazałości podetknięty pod nos przez przyjaciela.
- Sknery, co nie? Mogliby chociaż jakichś ziół sypnąć, coby zapach był znośniejszy, toż nawet by chyba robak tego nie tknął - mruczał, co nie przeszkadzało mu chłeptać drewnianą łyżką niczym wiosłem cuchnącej brei, którą im podano.
- Robaki mają tu co innego do roboty, sam wiesz, że szubienica na dziedzińcu rzadko stoi pusta, jakby się bali że sznur sparcieje jeśli nie będą go dość często używać - wtrącił Krabat medytując nad swoją porcją brei uchodzącej w tych stronach za obiad.
- a my musimy napełniać tym żołądki... - kontynuował przyjaciel niezrażony - ostatecznie podwójna oszczędność, wytrują nas będą mieli mniej pracy przy torturach...
Krabat słuchał tylko jednym uchem, bo zdawało mu się jakby już to kiedyś przeżył, już kiedyś słyszał. Przecież pamiętał jak krążyła pogłoska ze jego lojalny towarzysz nie żyje, a teraz rozmawiał z nim zupełnie normalnie i baz udziału nekromanty czy wróżki. A przecież nosił po nim żałobę. Może nawet szukał wdowy po nim, kiedy już wyszedł na wolność, choć przecież nigdy nie rozmawiali o rodzinie. Tylko czy to się wydarzyło naprawdę, a może wszystko co zdawało mu się, że przeżył było tylko wynikiem kolejnych majaków. Wyraźnie urzędnikom króla naprawdę zależało, by mieć się czym pochwalić w raporcie. Powoli wzrastał gwar, więźniowie zaczynali spacerować i rozmawiać ze sobą co poprzez nagromadzenie tak różnych głosów i słów przypominało raczej gdakanie kur na grzędzie. Przełknął kilka kęsów strawy wpatrując w zakratowane okienko.
- Jak myślisz - odezwał się wreszcie do przyjaciela - czy tam na zewnątrz jest już wiosna?
- Śnieg stopniał, ptaki śpiewają, wiewiórki ganiają się dookoła drzew w lesie, a ludzie gniją w więzieniach jak zawsze - oświadczył wesoło, starając przyjrzeć się przy świetle wygrzebanej właśnie spomiędzy zębów ości. - możemy sobie wyobrażać wszystko i niczego się nie dowiemy puki nam tu jakaś żaba z krokusem w zębach nie wpadnie.
- Chyba raczej jakiś smok - odparł - bo z tego co wiem żaby nie mają zębów.
W całym tym arystokratycznym towarzystwie im zdaje się najbardziej dopisywały humory, choć najwięcej mieli powodów do narzekań. Kiedy Krabat trafił do tej celi oprawcy byli przekonani, że skończy jako ofiara żartów znacznie lepiej wykształconych szlachciców i w końcu jedynie kat będzie dla niego odpowiednim partnerem do rozmów, tak że powie wszystko o co się go zapyta, jednak nie wiedzieć czym zasłużył sobie na życzliwość Edgara - nadzwyczaj charyzmatycznego więźnia, co do którego nikt nie był pewien z jakiego powodu się tu znalazł. To on wziął pod swe skrzydła młodzieńca. Mężczyzna imponował młodszemu więźniowi swoim spokojem i pogardą dla cierpień. On sam także poznaczony był istną mapą mniejszych i większych blizn, ale był przecież także znacznie silniejszy. Tak - przypomniał sobie - powinienem mu pomagać tylko jak z tą nogą.
Spróbował wstać i zdał sobie sprawę, że pierwszy raz nie towarzyszy mu ten nieznośny ból.
- No proszę! Cudowne ozdrowienie! - zawołał z radością. Przyjaciel spojrzał na niego ze zdziwieniem. Blask księżyca powoli zmieniał się w różowawe promienie poranka, wiec wyraźnie widział jego uniesione brwi i półuśmiech igrający na wargach.
- Dziwne te twoje urojenia - mruknął wreszcie - wolałbym abyś opowiadał o zawijających do portu statkach wielkiej floty i pięknych kurtyzanach.
- Opowiadałem o takich rzeczach - zapytał zaskoczony.
- No żałuj że się w lustrze nie widzisz, pewnie że nie! wybacz, ale w swoich wizjach jesteś wybitnie nudny, zawsze jakieś brednie od rzeczy.
- Nic dziwnego, nigdy nie byłem nad morzem.
- A ja nie chcę tego wiedzieć - odparł jego przyjaciel zatykając sobie uszy - mam nadzieję, ze pamiętasz jeszcze o pierwszym filarze naszej znajomości.
- Tak wiem, ani słowa o przeszłości, ale ja sam ci to mówię nie musiałeś pytać.
Mężczyzna nachylił się w jego stronę z wyraźną obawą rozglądając dookoła, jakby z każdej strony oczekiwał niebezpieczeństwa po czym szepnął konfidencjonalnie:
- Dość mam swoich sekretów do upilnowania, nie trzeba mi jeszcze cudzych.
Jakby na potwierdzenie jego słów drzwi otworzyły się nagle i stanął w nich strażnik.
- Trzeba nam ludzi do pracy
W celi zapanowała martwa cisza tak, że można było usłyszeć wręcz rytm oddechów poszczególnych więźniów. Nic zresztą dziwnego skoro ten akurat podziemny skrawek cytadeli zamieszkiwali w przeważającej części szlachcice odczuwający wstyd ilekroć zastani zostali podczas wykonywania jakichkolwiek zadań związanych z fizycznym wysiłkiem. Za wysoko stawiali swe ego, by zniżyć się do tego typu aktywności. Dziwnym było, że w ogóle nie urządzali w takich razach zbiorowego buntu lecz jak to określił przyjaciel Krabata: Najwidoczniej życie miało dla nich większą wartość niż wybujałe poczucie własnej godności.Wartownik przez chwilę trzymał ich w niepewności, aż wreszcie rozwinął trzymany w ręku zwitek papieru i zaczął czytać nazwiska.
- Co będziemy robić? - zapytał jeden z wyznaczonych więźniów, stary na twarzy i wyraźnie wycieńczony marnymi warunkami egzystencji.
- Trzeba zwieźć drewno z doliny, wozy już czekają na dziedzińcu.
- Temu to tylko belki nosić - prychnął Edgar patrząc na pytającego którego, oblicze pociemniało jakby zasnuła je nagle deszczowa chmura.
- Raczej nadawałby się do łamania krzaków, albo szukania jagód na kolację, ale tego mu na pewno nie dadzą do roboty.
- Na nic nie przydał się systemowi, to i system go wykończy.
Nie zdążył powiedzieć nic więcej bo wywołano jego nazwisko. Krabat także podniósł się i podążył za nim.
- A ty po co? - zapytał Edgar słysząc za sobą jego kroki.
- Może mnie też zechcą wziąć, sam wiesz, jestem silny przydałbym się.
Towarzysz pokiwał tylko głową ze zrozumieniem, po czym dodał z pół-śmiechem.
- Orzeł zapragnął złapać wiatru w skrzydła?
Wzruszył ramionami. Nie zamierzał zaprzeczać, czy zasłaniać się jakimś poczuciem moralności. W końcu chodziło mu tylko o to by nie siedzieć samemu w celi. Zbliżali się już do żołnierza, stojącego u szczytu schodów, gdy do Krabata dotarło, że doskonale wie co za chwilę się stanie. Przecież to właśnie w tym momencie, tego dnia po raz pierwszy złamał tą nieszczęsną nogę. Gdyby nie poleciał tego dnia w dół schodów, uraz nie odnowiłby się w czasie przesłuchania, kat nie starałby się tak usilnie by nie pozwolić kości równo się zrosnąć i wreszcie nie uszkodziłaby się ona ponownie w czasie ucieczki. Znaczyło to dokładnie tyle, że mógł jeszcze zmienić wszystko. Mógł powstrzymać Edgara przed uzewnętrznianiem swego sarkazmu i uniknąć konieczności bronienia go i... Z zamyślenia wyrwał go głos strażnika.
- A ty po co tu?
- Słyszałem, że potrzeba rąk do pracy więc pomyślałem...
- To lepiej nie myśl bo ci to nie wychodzi. Ty akurat masz zakaz opuszczania celi i doskonale zdaje się o tym wiesz, więc jeśli sądzisz, że uda ci się mnie oszukać to grubo się mylisz. A ty? - zwrócił się do jego towarzysza.
- Sir Edgar Harnas, szlachetny panie - Krabat już otwierał usta by coś powiedzieć, ale oczywiście kiedy jego przyjaciel złapał już wiatr w żagle żadna siła nie mogła go powstrzymać i nie zamilkł póki nie powiedział wszystkiego co sobie zaplanował. Jednym słowem mógł go powstrzymać (z naciskiem na czas przeszły niedokonany). Znów było za późno.
- Wiem, że pewnie nie wyglądam, ale przy takim żywieniu - kontynuował jego przyjaciel z ironicznym półuśmiechem - mam nadzieję, że po tak wyczerpującym przedsięwzięciu przynajmniej zechcecie nieco wikt polepszyć, niechby to chociaż kukurydzy i piwa dać, albo niechże nam do posiłku przygrywa orkiestra. Chociażby skrzypce dać,a my już muzyków znajdziemy wśród siebie. Czyżby już takie ubóstwo króla dotknęło iż nie dba o tak zacnych obywateli swego państwa. Zapewniam że jeśli nic się nie stanie moja noga ani godziny dłużej nie postanie w tym zajeździe.
Oczywiście jego przyjaciel nie zdawał sobie sprawy jak niebezpieczny okaże się tym razem jego niewyparzony język. Krabat miał jednak tą przewagę, iż wiedział co za chwilę się stanie i miał szansę wszystko zmienić. Nie zareaguje, nie będzie brał na siebie odpowiedzialności za kogoś kogo ledwie zna, zachowa się jak należy powtarzał sobie kiedy żołnierz wymierzył w jego przyjaciela drewnianą pałką i wyraźnie brał zamach by go uderzyć. I stało się, że nim cios osiągnął swój cel już stal między oprawcą, a jego ofiarą nie bardzo wiedząc co go znów przygnało w to miejsce co przed laty. Ostatni zdaje się raz w życiu był szybki jak strzała. Chwycił strażnika za rękę i ścisnął tak mocno, że mężczyzna z jękiem zgiął się w pół upuszczając broń na ziemię.
- Straż, straż - zakrzyknął ten zduszonym głosem.   
I zaraz zza rogu drzwi wyłoniło się kilka rosłych postaci patrzących na Krabata z wyraźną wrogością. Nie rozumiał jak to się stało, że przeznaczenie kolejny raz schwytało go w swoje sieci. Zapobiegliwie odsunął przyjaciela, a sam oparł się plecami o ścianę, by mieć lepszą pozycję do obrony. Szybko jednak zorientował się, że jego oponenci nie dadzą się wciągnąć w pułapkę. Woleli zrezygnować z możliwości uderzania w twarz i tors niż pozwolić na to by mieć za plecami pustą przestrzeń równoznaczną z potencjalnym ryzykiem twardego lądowania parę metrów niżej. Młody morderca z kolei o wojowniczej naturze nie zdołał zaś dość długo utrzymać się w bezpiecznym miejscu i odparłszy pierwsze ciosy ruszył na swych przeciwników całym ciężarem muskularnego ciała. Z początku zresztą zdołał zyskać chwilową przewagę, jednak otrząsnąwszy się z pierwszego zaskoczenia żołnierze stawili mu skuteczny opór i zaczęli nawet powoli aczkolwiek systematycznie spychać go w stronę schodów. Obrócił się by sprawdzić jaka odległość dzieli go od krawędzi i ten moment nieuwagi wystarczył by jeden z gwardzistów silnym uderzeniem podciął mu nogi. Nieszczęsny obrońca Edgara zachwiał się i z impetem wylądował na dole. Nie od razu stracił jednak równowagę. Właściwie wylądowałby całkiem miękko gdyby nie to, iż nie właściwie postawiwszy stopę upadł na nią całym ciężarem. Przez moment nie mógł się zorientować w sytuacji. Czuł tylko pod palcami rozmokniętą glinę pokrywającą kamienną podłogę celi. Z bólu zakręciło mu się w głowie. Zacisnął szczęki by powstrzymać cisnący się na usta jęk. Nie słyszał kiedy wyznaczona do pracy grupa więźniów pod eskortą opuściła celę, nie słyszał głosów wokół. Obrócił się twarzą do ściany i starał zapomnieć o powoli powiększającej się opuchliźnie. Gdy jego przyjaciel powrócił wreszcie wraz z pozostałymi więźniami jego kończyna przypominała już raczej belę drewna niż członek ludzkiego ciała. Prawdopodobnie zresztą nie zauważyłby nawet swego towarzysza, gdyby ten nie kichnął nagle siarczyście. Dopiero wtedy obrócił się w jego stronę:
- I jak? - zapytał jakby naprawdę interesowało go coś poza własnym cierpieniem - co tam w dalekim świecie.
Mężczyzna wzruszył ramionami i uśmiechnął się bez przekonania.
- Teraz las nie ma nic do zaoferowania. Owoce jeszcze niedojrzały, nie mówiąc już nawet o nasionach.
- Miałeś nadzieję coś przemycić co? - szepnął konfidencjonalnie starając zdobyć się na wesołość.
- A ty mi nie mów, że na to liczyłeś, jak cię ostatnio częstowałem nasionami buka toś nie chciał.
- Boś ty je przemycał w skarpetkach
- A jak je tu miałem przynieść w pudełku po czekoladkach, czegoś się spodziewał, ty lepiej powiedz co ci odbiło z tymi strażnikami? Co? Życie ci nie miłe?
- Pytasz o teraz czy tak w ogóle - zapytał wymownie zerkając na nogę.
- O bogowie, coś ty sobie zrobił. Toż to złamane jest. Czekaj poszukam czegoś do usztywnienia, tylko będę musiał nastawić kość - tłumaczył rozglądając się wokoło w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Chwycił wreszcie jakiś fragment drabiny stojącej niegdyś pod ścianą i kawałek jakiegoś materiału.
- Będzie bolało - ostrzegł.
- Tak jakby teraz nie bolało- mruknął w odpowiedzi jego pacjent.
- Ale powiedz mi co ci właściwie do łba strzeliło. Liczyłeś że ci pomnik wystawią za takie poświęcenie, miałeś nadzieję że legendy, będą o tobie szeptać? Człowiek chce sobie odpocząć to nie na zabawy w medyka mi przyszło.
Krabat pokręcił tylko głową z goryczą. Może i zachował się szlachetnie i honorowo, ale nie mógł powiedzieć by odczuwał z tego powodu zadowolenie. Tymczasem jego przyjaciel zajęty doktorską robotą zaczął recytować z cicha:
Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie "precz" i błagać "prowadź"
Oto jest życie nic, a jeszcze dosyć...

Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w toń za perłą o cudu urodzie,
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
- Co to takiego? - zapytał Krabat niezbyt wyraźnie, bo jego słowa rozmyły się w syku bólu. Słyszał ten wiersz wielokroć. Jego przyjaciel recytował go w odpowiedzi na pytania zadawane mu w czasie przesłuchań. 
- Wiersz - odparł po porostu niespecjalnie zainteresowany pytaniem.
- Kto cie go nauczył? - nie dawał za wygraną starając się znaleźć jakieś zajęcie i nie myśleć o bólu.
Przyjaciel wyprostował się i usiadł już na przeciwko.
- Przeczytałem go kiedyś w bibliotece. 
- To musi być fajna sprawa, to czytanie - westchnął w zamyśleniu Krabat.
- Całkiem normalna - odparł wzruszając ramionami.
- Nie dla każdego - szepnął w zamyśleniu Krabat - a może... może byś mnie nauczył pisać i czytać?
- A co cię tak nagle naszło? - burknął - po co ci to? Myślisz że to jakaś różnica czy podpiszesz się nazwiskiem czy zwykłą parafką.
- Dla mnie jest - upierał się.
Wreszcie jego towarzysz wypuściwszy ciężko powietrze ukląkł obok niego i nakreśliwszy coś palcem na glinie oznajmił:
- To jest K
- K - powtórzył Krabat z niedowierzaniem. - to chyba nie jest takie trudne.
- Jeszcze zobaczymy - ostudził jego zapały Edgar - pamiętaj że w twoim imieniu są jeszcze cztery inne litery...   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz