czwartek, 7 lutego 2019

Od Philomeli - event

Blady okręg słońca wyłaniał się powoli z chłodnych odmętów uśpionego w zwojach mgieł morza, kiedy obserwowała statek ginący powoli za linią horyzontu. Delikatne powiewy rozwiewały niesforne kosmyki jej włosów, które wysunęły się z ciasno związanego warkocza i opadały teraz na jej zmrużone bursztynowe oczy ocienione ciemną linią rzęs. Przetarła je raz jeszcze zaciśniętą w pięść dłonią i przeciągnęła się leniwie. Promienie słońca miło ogrzewały jej skrzydła, kiedy z wierzchołka pokrytego czerwoną dachówką budynku, który obrała sobie za miejsce do snu obserwowała bacznie budzące się do życia miasto. Przybyła tu niedawno, ale była na tyle już doświadczona, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak niebezpieczny może być nocleg w obcym państwie pod gołym niebem. Być może obrane przez nią miejsce nie było do końca komfortowe na odpoczynek, ale dla niej zwykłe schodki kominiarskie wystarczyły w zupełności. Przez chwilę śledziła grupki ludzi przesuwające się pustymi niemal o tej porze ulicami, które jak wiedziała wkrótce przeistoczą się w ten gwarny ruchliwy tłum napełniający je nieodmiennie skrytą obawą i niechęcią. Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie w kierunku wybrzeża wspominając swego przyjaciela, który zapewne teraz wraz z flotą króla przemierzał niebezpieczne wody. Wreszcie nasyciwszy się widokami chwyciła mocniej swoją harfę oraz płaszcz i zsunęła się po dachu, po czym miękko wylądowała na pełnym siana wozie. Zrazu nie wiedziała, gdzie skierować swe kroki. Pogrążona w myślach założyła palto, poprawiła luźną koszulę i rozejrzała się po okolicy. Na szczęście nie specjalnie zależało jej na wyglądzie, bo w swym obecnym odzieniu wyglądała jak strach na wróble raczej niż filigranowa kobieta. Jeszcze raz rozważyła oba możliwe rozwiązania. Mogła ruszyć w kierunku portu cuchnącego rybami, gdzie egzotycznie odziane, pachnące zi i winem kurtyzany wabiły młodych marynarzy i próbować sił w tamtejszych zajazdach przyśpiewując klientom do piwa jakieś smętne ballady uplecione na kanwie mniej znanych legend, jednak na jej nieszczęście tamtejsze rejony roiły się także od łowców niewolników, dla których dama ze skrzydłami pozbawiona straży i opieki stanowiła nie lada kąsek. Z drugiej strony nie bardziej przyjaźnie przedstawiał się zatłoczony rynek gdzie narażona byłaby na szturchnięcia i dotyk ludzkich ciał, a więc i na fale cudzych wspomnień, zaś umożliwiający to czar nad którym zresztą nie panowała był dla niej niezwykle wyczerpujący. Z drugiej strony zamieszanie mogło jej znacznie pomóc w wykonaniu zadania, które zamierzała przedsięwziąć. Miała jakieś dziwne wrażenie, że podjęła już decyzję, kiedyś dawno temu. Wyrywając się wreszcie z pomiędzy ulic oplatających gęstą siecią rynek wypadła na targ. Zatrzymała się na rogu czujnie śledząc otoczenie. Zaskoczył ją panujący tu spokój. W centrum placu jak zawsze stał monumentalny granitowy pomnik rycerza z dziwną bronią, przypominającą halabardę zakończoną czymś na kształt sierpa księżyca, którą wymierzał wprost w serce unoszącego się ponad nim smoka. Historię tego przedstawienia słyszało się tu właściwie w każdym lepszym lub gorszym lokalu. Wślizgnęła się pomiędzy stragany starając się umknąć snopom światła wymykającym się z klatek ulicznych latarni i czujnym spojrzeniom wartownika. Wreszcie przycupnęła u stóp nierozebranej jeszcze po ostatniej egzekucji szubienicy. Jakkolwiek takie otocznie napełniało ja swego rodzaju niepewnością. Wcisnęła się wreszcie w jakiś kąt oczekując na odpowiednią ofiarę. Tłum gęstniał powoli, a jej doskwierać zaczynało zimno (dlaczego kojarzyło jej się ono ze śniegiem nie wiedziała. Zdawało jej się że wcale nie powinna być tu tylko właśnie gdzieś indziej), a drewno znajdującego się za nią podestu nieznośnie gniotło ją w plecy. Zegar wybił kolejną godzinę, a nie wydarzyło się nic godnego uwagi po za tym że minęła ją jakaś starsza wdowa odziana w czerń na znak żałoby i rodzina z gromadką rozwrzeszczanych dzieci. Wszyscy oni wyraźnie cierpieli ubóstwo, więc i nie mogli mieć przy sobie niczego posiadającego większą wartość. Bieda przyciąga biedę - pomyślała pod kątem swego dzisiejszego pecha - jeśli nie trafi mi się wreszcie jakaś okazja trzeba będzie zajść się jakąś uczciwą pracą. Wreszcie przy jednym z kramów dojrzała niemłodego już mężczyznę, który zdecydowanie nie wyglądał na sknerę, więc i musiał dysponować odpowiednim bogactwem, by sobie na to pozwolić. Pod pretekstem przeglądania barwnych tkanin przy sąsiednim stoisku zbliżyła się do niego na odległość wyciągnięcia dłoni. Niezdający sobie sprawy zagrożenia przechodzień kosztował podaną mu jagodę, których całą skrzynkę próbowała mu wcisnąć sprzedawczyni, to znów ważył w dłoni złociste kolby kukurydzy, pragnąc wybrać najdorodniejszą . Z tej odległości widziała go na tyle wyraźnie by dostrzec wiszący na jego piersi drogocenny kamień, zapewne jakiś talizman lub pamiątkę. Przez chwilę udawała że podziwia koronki dyskretnie badając otoczenie, aż upewniwszy się, że nie jest obserwowana pewnym ruchem zanurkowała dłonią w torbie podróżnego. Z zadowoleniem wymacała tam sporych rozmiarów pudełko, które natychmiast wyjęła i już miała schować je do kieszeni, gdy jakaś siła niespodziewanie, jak strzała znienacka zagłębiająca się w plecy, pchnęła ją na pokryty warstewką rozmiękłej gliny trakt. Nie mogła na początku zrozumieć co się stało, aż poczuła krępujący dłonie sznur.
- Tuś mi ptaszku - ozwał się głos ponad nią - godzi to się okradać przybyszów, bogów się nie boisz.
Poczuła ciepło uderzające do policzków i nieznośny wstyd. Nie żeby nagle ogarnęła ją jakaś szczególna troska o moralność postępku na jaki się ważyła, ale fakt iż pozwoliła się złapać w tak głupi sposób poważnie uderzał w jej ego. Przepełniała ją zwyczajna zupełnie gorycz porażki. Tym bardziej że przed nią była jeszcze upokarzająca droga przez całe targowisko, w czasie której nie będą szczędzić jej obelg i uszczypliwości. Strażnik nie odezwie się słowem, w końcu dla niego najważniejsze, że będzie mógł pochwalić się w raporcie schwytaniem niebezpiecznej złodziejki. Drab podniósł ją gwałtownie i postawił na nogi.
- No dalej szczurze - warknął przez zęby i uderzył ją w plecy czymś metalowym. Syknęła z bólu bo trafił akurat w ukryte pod kapotą skrzydła i tak ściśnięte w niewygodnej pozycji. Popatrzyła na niego z mieszaniną pogardy i wyrzutu. Przecież wystarczyłoby jej utrzymać odpowiedni rytm pieśni, a mogłaby powalić oprawce, uciec i skryć się za tamten filar. Sięgnęłaby po nuż i wyzwoliła się z tych nieznośnych więzów. Tylko czy warto ryzykować.
- Stać - zawołał nagle zdecydowany męski głos.
Patrzyła na nią jej niedoszła ofiara. Poczuła lekkie zdziwienie, ponieważ w siwych jak deszczowy obłok oczach nie malował się gniew czy potępienie, ale nieopisana życzliwość i serdeczność, jakby stojąca przed nim kobieta przed chwilą zaproponowała mu kawałek ciasta, a nie próbowała go bezwstydnie okraść.
- Proszę, się nie obawiać, nasz system penitencjarny zajmie się już tym robakiem.
Skrzywiła się niezadowolona z nowego miana jakim ją obdarzono i szarpnęła się starając wyrwać.
- Ależ proszę pana ja dziękuję bardzo za troskę, ale szlachetny panie zaszła tu pewna pomyłka.
Pochylił się podnosząc leżące na ziemi pudełko.
- Szlachetny pan wybaczy, ale proszę spojrzeć - otworzył pokrywę ukazując wnętrze opakowania. Sylfa również wychyliła się by przynajmniej dowiedzieć się za co znosi takie poniżenie. Zdecydowanie nie spodobało jej się to co zobaczyła. W drewnianej skrzyneczce leżało ledwie kilka kawałków suszonego mięsa.
- To mi wypadło - kontynuował niespodziewany sprzymierzeniec Philomeli - a ta pani zapewne chciała po prostu zwrócić moją uwagę... prawda?
Zerknął w jej stronę. Nie podobał jej się taki obrót sprawy. Zdążyła się już przyzwyczaić, że jeśli ktoś nadto jest serdeczny to oczekuje, że jego dobroć zadziała niczym łańcuch i na zawsze przykuje obdarowanego do jego osoby by był mu lojalny. Z drugiej strony doszła jej uszu pogłoska, ze prawo w tym kraju surowo karało wszelkie próby kradzieży, a bądź co bądź do swej ręki czuła się nadzwyczaj przywiązana, pokiwała wiec energicznie głową jakby bała się, że mężczyzna zmieni zdanie.
- Chciałam tylko zapytać czy łaskawy pan nie dysponuje mapą, a że z torby wystawała mu skrzyneczka pomyślałam że wezmę je i zerknę tylko ukradkiem, żeby dowiedzieć się gdzie jestem. Myślałam że tam jest mapa. Naprawdę.
Niedoszły zwycięzca patrzył to na niego to na nią skonfundowany i niepewien jak się zachować. Jego rytm pracy, pewien i powtarzalny zawodził go po raz pierwszy. Dotąd wszystkie sprawy szły na jedno kopyto: aresztowanie, sąd, egzekucja - a tu masz ci los. W zamyśleniu przejechał dłonią po przecinającej policzek bliźnie. Westchnął wreszcie, odwiązał sznur i machnąwszy ręką oddalił się od nich. Patrzyła za nim chwilę z niedowierzaniem. Do rzeczywistości przywróciło ją dopiero kichnięcie wybawcy i cała radość prysła nim na dobre zdołała się rozgościć.
- Czemuś to zrobił - zapytała mierząc go spojrzeniem groźnym jak burzowa chmura. - czego ode mnie chcesz. Postąpił kilka kroków i zatrzymał się przy skrzyniach które wypełniały jakieś drobniutkie nasiona i począł nabierać przypominającą wiosło łopatką ziarno do woreczka. Nie zwracał na nią uwagi, a ona zamiast uciec jak to miała w zwyczaju i jak podpowiadał rozsądek ciągnęła się za nim jak ogon. Wreszcie obrócił się do niej niespodziewanie.
- Miałaś takie spojrzenie jak schwytany ptak. Sam zajmuje się nimi i nie darowałbym sobie... zresztą żeby karać za kradzież suszonego mięsa gilotyną to chyba już drobna przesada.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- Miło wiedzieć, że się ma aparycję kury siedzącej na grzędzie.
Mruknęła i chciała odejść, ale wówczas chwycił ją za rękę. Miał wyjątkowo mocny uścisk, wręcz nieproporcjonalny do jego dość wątłej postury.
- Skąd ten pomysł z tą kurą.
- Powiedzmy, że większość ludzi jeśli trzyma w domu ptaki to raczej nie wróble.
- Nie - uśmiechnął się łagodnie i kontynuował z błyskiem w oku - Orła, kilka sokołów, pustułkę...
- Słucham - zapytała zaskoczona.
- Masz takie orle spojrzenie, byłabyś świetną sokolniczką.
Schlebiał jej ten komplement i poczuła, że naprawdę mogłaby spróbować. Miała nadzieję, że wreszcie uda jej się znaleźć jakiś bezpieczny kąt. W obecnej sytuacji każde miejsce zapewniające nocleg i ciepłą strawę byłoby dla niej rajem. Coraz szybciej kiełkowało w niej zaufanie do tego niezwykłego człowieka. Złe zioło szybko rośnie - powiedziała sobie w myślach. Nawet nie zauważyła kiedy przeszli całe targowisko.
- No to jak będzie? - zapytał zatrzymując się przy straganie stolarza, który zajęty wyrabianiem szczebelków do opartej o ścianę drabiny w ogóle nie zwracał na nich uwagi. Philomela przejechała ręką po włosach, choć jej fryzura znajdowała się w takim stanie ze nic już jej ani pomóc, ani zaszkodzić nie mogło. Biła się myślami. A jeśli rzucono na nią jakiś czar. Doskonale zdawała sonie sprawę jakie cuda zrobić można dysponując chociażby skrzekiem żaby i włosiem z ogona wiewiórki. Nie raz obserwowała czarnoksiężnika przy pracy, a nawet asystowała mu przy eksperymentach. 
- Zgoda - powiedziała sama nie bardzo sobie dowierzając, jednak jako sylfa zwykła ufać intuicji.
- No to bierz te swoje skrzypeczki i idziemy poszukać mojego woźnicy.
Kilka minut później siedzieli już w rozpędzonym powozie. Urbanistyczny krajobraz powoli znikał. krzewy charakterystyczne dla rolniczych terenów doliny, w której usytuowane było miasto płynnie przechodziły w gęsty las. Czuła, że już to widziała. Przez moment nawet zdawało jej się że widzi zalegający równinę śnieg i sople zwisające z pokrytych białym puchem konarów, ale szybko przypomniała sobie że przecież to było... to jest lato, a ona jedzie powozem by zostać adeptką sokolnika. Tylko skąd to wiedziała? I skąd wiedziała, że przywita ją tam garniec parującej zupy jarzynowej? Na te pytania nie potrafiła odpowiedzieć, ale wolała nie zawracać sobie nimi głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz