piątek, 3 maja 2019

Od Serine do Newta

Odkąd odnalazłam swój kąt, uczyłam się najbardziej pożądanych czynności domowych. Przeciętnemu mieszkańcowi pewnie z trudem przychodzi zrozumienie jak żmudne było dla mnie przyswojenie podstawowych umiejętności, takich jak sprzątanie czy gotowanie. Ja jednak byłam tym ewenementem, rzadkością, pochodzącą zazwyczaj albo ze skrajnie nieszczęśliwych rodzin, albo z tych najwyżej położonych. Jednak los tak chciał, że nie należę do żadnego z obu przypadków. Niegdyś przecież nie musiałam żyć we wspaniałych warunkach, by przetrwać. Wystarczyło trochę monet lub prowadzenie stylu życia kieszonkowca. Jakże spektakularnie więc wszystko upadło, gdy znalazłam się sytuacji, która wymagała ode mnie uczciwego podejścia. W ten sposób dziewięciolatka - moja mała Bairre, uczyła mnie podstawowych prac domowych, a jej ciotka Alex wprowadzała mnie w świat ziół i opieki nad zwierzętami.
Tak jak sprzątanie i gotowanie załapałam dość sprawnie, tak integracja ze zwierzętami była moją piętą Achillesową. Już wcześniej upatrzyłam sobie owcę, która pod jakimś względem wydawała mi się kompletnie inna od tych, które widziałam to tej pory. Jest to jedna jedyna owca, którą ciotka Alex (z jakiegoś powodu sama zaczęłam nazywać ją ciotką) posiada, dlatego też pozwoliłam sobie na nadanie jej własnego przezwiska, które początkowo miało być pieszczotliwe. Jaki przybrało to końcowo kształt? Cóż, myślę że wystarczy przytoczenie tu pewnej sytuacji. Otóż podczas wypuszczania zwierząt na powietrze, wyżej wspomniana owca nie raczyła współpracować. Tutaj przyznam - była to po części moja wina, ponieważ nierzadko zwierzęta wyczuwają we mnie drapieżnika. Aczkolwiek nie zmienia to faktu, że opiekuję się zwierzęciem już dłuższy czas i na mój rozum, powinno się już do mnie przyzwyczaić. Jednak tego dnia chodzący kłębek wełny dosłownie wbijał we mnie wzrok. Widok napuszonego wełnianego balona na tyle pozostał mi w głowie, że owca została po prostu Muffikiem. Co prawda - imię pasuje bardziej dla osobników płci męskiej, jednak skoro tylko ja mam wiedzieć o tym nietypowym imieniu, to co w tym złego?
Więc jak już wiadomo, ze zwierzętami nie idzie mi za dobrze. Mimo to obserwowanie ich nadzwyczaj mnie intrygowało. Przez to, że całe moje życie spędziłam w podróży, miałam dużo okazji, żeby przypatrywać się przeróżnym gatunkom. Dawno nie miałam żadnej okazji do spędzania czasu na łonie natury, dlatego wstając rano postawiłam sobie główne zadanie na ten dzień - rozejrzeć się w okolicy. Jestem tu stosunkowo niedługo, z tego więc powodu musiałam się skupić na zagrzaniu sobie miejsca. Toteż złapałam się szybko za przygotowywanie śniadania dla reszty domowników, żeby następnie przejść do zwierząt. Gdy już zapewniłam wszystkim to, co było moim obowiązkiem, zostawiłam karteczkę z informacją o mojej nieobecności.
Miałam wolny czas do południa, dlatego też szłam powolnym krokiem, przyglądając się uważnie jak zmienia się sytuacja w miasteczku - gdy wychodziłam, ludzie już zaczynali na nowo żyć. Wszystkiemu towarzyszył niebywały zapach rozkwitających roślin, wzbogacony aromatem wilgotnej gleby. Jakże więc nie mogłam się doczekać, aż spotkam pierwszych dzikich przedstawicieli rozkwitającego wiosennego życia. Niewiele minęło, jak dotarłam do ścieżki, prowadzącej wgłąb lasu rozpościerającego się wzdłuż licznych pól uprawnych. Podekscytowana ruszyłam przed siebie.
Obecna pora roku była dość nieprzewidywalna pod względem pogodowym - a ja zaufałam swojemu instynktowi, który podpowiadał mi, że będzie ciepło i słonecznie. Tutaj popełniłam swój pierwszy błąd, ponieważ niewiele później zaskoczyło mnie parę pojedynczych kropel, odważnie spadając na moją niczego niespodziewającą się głowę. Czym prędzej wyciągnęłam więc coś na wzór pałatki i zarzuciłam na siebie. Moim oczom ukazało się sporych rozmiarów drzewo, którego korzenie były na tyle duże, że można było na nich usiąść. Było ono do tego tak położone, że widać było i las, i dróżkę, i część pola. Dobrym aspektem była również obszerna korona drzewa, która skutecznie izolowała mnie od deszczu. Chociaż sama nie wiem czy można nazwać to deszczem, ponieważ było to delikatne kropienie. Rozłożyłam się więc wygodnie i obserwowałam. Deszcz wydobywał coraz to nowsze zapachy - od delikatnego zapachu rozkwitających leśnych owoców, aż po sam zapach deszczu, który jest przecież bardzo charakterystyczny. Nie musiałam długo czekać na to, czego pierwotnie oczekiwałam - młody zajączek przebiegł tuż przede mną, spłoszony. Rozmarzona wpatrywałam się w jego mokre futro - kropelka po kropelce spływały z niego pośpiesznie, ustępując tym samym miejsca nowym kropelkom, które zwierzę zbierało ocierając się o przeróżne rośliny.
Siedziałam tak w deszczu, gdy nagle zorientowałam się, że coś jest nie tak. Problem tkwił w moim porożu, które pojawiło się pod wpływem zbyt wielu bodźców, pochodzących ze świata roślin i zwierząt. Jak to zauważyłam? Poprzez efekt uboczny, jakim jest rozkwitanie pobliskich kwiatów. Nie byłoby to dla mnie dziwne, gdyby rozkwitły kwiaty, które widziałam wcześniej - ze względu na porę roku. Dziwne było dla mnie to, że pojawiły się zupełnie nowe kwiaty, których nigdy wcześniej nie widziałam w tej okolicy. Nerwowo zaczęłam szukać mojej saszetki, w której były specjale zioła. Moje poroże znikało, poprzez wcieranie tych właśnie ziół w moją szyję. Jakie było więc moja przerażenie, gdy nie mogłam jej znaleźć. W mojej głowie pojawiło się wiele nieprzyjemnych myśli - główną było to, że jak ludzie z wioski dowiedzą się czym jestem, to moja ówczesna rodzina może mieć przez to kłopoty. Ruszyłam więc prędko w drogę powrotną, byleby znaleźć upragnioną rzecz.

Newt? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz