wtorek, 30 kwietnia 2019

Od Newt'a cd. Elry

Stołówka opustoszała. Kucharka zniknęła, została tylko Irina, czekająca, aż opuszczę swoje miejsce, by mogła wytrzeć stolik, umyć ostatnie naczynia i pójść do swego pokoju. Co jakiś czas mierzyła mnie wzrokiem, unikałem jej. Wiedziałem, że powinien już wyjść z kuchni i zrobiłem to po kolejnych pięciu minutach, gdy zdałem sobie sprawę, że Elra jednak dzisiaj nie przyjdzie na kolacje. Wcześniej sądziłem, że się spóźni przez pracę w archiwum, ale najwyraźniej coś musiało jej wypaść. Przez cały czas powtarzałem sobie, co mi opowiedział Theo, by przypadkiem nie zapomnieć, ale najwidoczniej niepotrzebnie. Wziąłem talerz i wstałem od stolika. Ujrzałem na twarzy kobiety ulgę, kiedy wyszedłem ze stołówki. Skierowałem się do swego pokoju, kiedy na drodze stanął młody stajenny. Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do stajni. Na jego twarzy malowało się przerażenie i bezradność, po drodze zdołałem z niego wycisnąć tylko informacje, że coś złego się dzieje z koniem, który nie dawno prawie zaatakował kobietę. 
Theo wprowadził chorego konia do boksu. Nie rzucał się, tym razem był jakoś dziwnie otępiony. Ponoć miał problemy ze wstaniem, jakby mu tylne kończyny odjęło. Wszedłem powoli do zwierzęcia, leżało na słomie i ciężko oddychało. Uklęknąłem przy nim, zauważyłem, że strasznie się ślinił, a razem z tym z jego pyska wypływała pasza. Poczułem silne deja vu. Wstałem i okrążyłem konia, obserwując go z każdej strony. Na zadzie znalazłem ropiejącą ranę po ugryzieniu.
Klacz z dzieciństwa nagle przestała chodzić i miała dokładnie takie same objawy, jak Phanthom (koń z gildii). Dowiedziałem się od opiekuna, że takie objawy ma się od wścieklizny, którą łatwo było się wtedy zarazić przez ugryzienie, bo wzrosła populacja chorych lisów. Nie mylił się, co do swej diagnozy, szybko znalazł ranę na jej przedniej nodze, która paskudnie się goiła, mimo wyczyszczenia. Następnego dnia, opiekunka zachorowała, gdy klacz jakiś miesiąc temu ją ugryzła. 
- To wścieklizna – stwierdziłem pewny i spojrzałem na młodszego kolegę, który stał w drzwiczkach boksu i obserwował wymęczonego konia.
Zastanowiłem się nad raną i prawie od razu przypomniałem sobie zwierzę, jakie skryło się w naszym sadzie.
- Wąż go musiał ugryźć – stwierdziłem, przypominając sobie, jak ostatnio je wystraszył do tego stopnia, że jednemu udało się przeskoczyć płot.
- Musimy iść po lekarstwo – odezwał się. Pokiwałem głową i wyszedłem z boksu.
- Sprawdzisz, czy żadne z koni nie ma podobnych objawów? Albo śladów ugryzienia? - zapytałem. Theo pokiwał głową i od razu ruszyliśmy w swoje strony. Najpierw zawitałem do medyków, potem do zielarzy, nikt nie miał lekarstwa na wściekliznę, bo od dłuższego czasu nie było żadnych podobnych chorób w pobliżu. Miałem zamiar pójść do Mistrza, po drodze pytałem każdego napotkanego, czy nie ma dostępu do potrzebnego leku, za co byłem mierzony zdziwionym wzrokiem.
Sam Teroise przyznał, że w gildii nie ma lekarstwa i należy je przywieźć. Gdy obiecał wysłać kogoś z samego rana, przerwałem mu i powiedziałem, że sam pojadę do miasta, natychmiast. Wiedziałem, co kupić, już się spotkałem z tą chorobą u koni, dlatego Mistrz pozwolił mi na wyprawę. Idąc do swojego pokoju, coś mi nie dawało spokoju. Czułem, że coś przeoczyłem. W pokoju spakowałem potrzebne rzeczy, a gdy wyszedłem z lokum, mniej więcej o północy, nagle dostałem olśnienia. Natychmiast pobiegłem do Elry.

<Elra?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz