sobota, 10 listopada 2018

Jesteś prawdziwym dziełem sztuki... Mogę cię zmierzyć?

art by autor nieznany

Benjamin Lychnis
- 19 lat - 25.02 - Człowiek - Krawiec - Defros
|Mówisz do mnie?|

Na pierwszy rzut oka wygląda niezbyt towarzysko. Omija zatłoczone pomieszczenia i stara się być cicho. Jednak pozory mylą. Ben po prostu nie lubi odzywać się nieproszony. Jak już ktoś go zaczepi i rozmowa zacznie się kleić, to twarz mu się nie zamyka. Potrafi wymęczyć rozmówcę natłokiem informacji (najprawdopodobniej na temat wyglądu, bo bardzo zwraca na niego uwagę), a podczas dyskusji niesamowicie żywo gestykuluje. Naprawdę, lepiej uważać, gdy akurat korzysta z nożyc. Można nieźle oberwać.
Najczęściej, gdy kogoś polubi, stara się być jak najmilszy, chce pomagać nawet przy najbardziej błahych sprawach i wręcz być na każde zawołanie. Nie chce w niczym zawinić. Nie miał przyjaciół przez tak długi czas, że każda miła osoba jest dla niego cenna…
Gorzej, jak ktoś mu podpadnie. Wtedy nie widzi sensu w byciu uprzejmym. Gdy nowo poznana osoba jest w stosunku do niego szczególnie niemiła, stara się być oschły, zdystansowany i ignorować obelgi... No, ale często mu to nie wychodzi… Ma naprawdę niewyparzony język. Jest w stanie powiedzieć wszystko, zaczynając od uszczypliwych tekstów, a kończąc na atakach personalnych.
Przy tym wszystkim, nie przeklina oraz nie krzyczy. Ani w złości, ani w zachwycie… Bo po co? Obrazić kogoś można nawet szeptem. Nie będzie sobie niepotrzebnie zdzierać gardła.

|Taki kolor mnie pogrubia... Chyba wolę zwykłą czerń.|


Ten szczupły chłopak urósł niewiele ponad 1.70 m. Wysokość jest jednym z jego niewielu kompleksów... Większość swoich cech wręcz uwielbia i nie pozwala sobie wmówić, że coś wygląda źle. Jego znakiem rozpoznawczym są miodowe oczy i asymetrycznie obcięte czerwone włosy z kilkoma białymi pasemkami.
W sprawie ubrań raczej nie ma się nad czym myśleć... Jego szafa w większości składa się z białych lub czarnych koszul i swetrów. Zawsze stara się być schludny i elegancki.
Ogólnie, można powiedzieć, że wygląda dość przyjaźnie... Na pewno niegroźnie. 

|Możesz się odwrócić? Chciałbym się lepiej przyjrzeć twojej talii… Jest piękna…|

Benjamin praktycznie cały wolny czas poświęca na szycie. Krawiectwo nie jest dla niego tylko pracą… To największa miłość. No… I zabawa… Często dla własnej uciechy szyje i projektuje rzeczy w których „widzi jakichś ludzi”, a później chowa wszystko do szuflady.
Jednak, gdy już przychodzi co do czego i trzeba zrobić coś na poważnie, to Ben prędzej zaszkodzi swojemu zdrowiu, niż spóźni się z zamówieniem. Bardzo lubi być chwalony i doceniany, więc wszystko musi być perfekcyjne.
Jego głównym zadaniem jest wyposażanie członków gildii, a jakże, w ubrania. Jeśli ktokolwiek (nawet niezbyt przez niego lubiany) z potrzebuje nowych rzeczy albo po prostu chce zreperowania te starsze, zawsze może liczyć na pomoc. Poza typowo użytkowymi szmatkami chętnie przyjmuje zamówienia na różne wymyślne stroje. Kocha dostawać trudne wyzwania.

|Kiedyś ci opowiem… Może wypijemy za nasze zdrowie?|

Wiadomo, że urodził się 25 lutego aż 19 lat temu… Wiadomo, że pochodzi z Defros… Aczkolwiek, nikt nie ma pojęcia, co go skłoniło do ucieczki. Zawsze stara się omijać ten temat.
Dla niego sprawa jest prosta. Któregoś dnia po prostu spakował się i nigdy nie wrócił do domu. Przebył setki kilometrów, dzięki pomocy kupców i podróżnych. Ludzie przychodzili, odchodzili i umierali… Taka norma… Benji niewzruszony przemierzał kolejne miasta, które podobały mu się coraz mniej. W końcu zmęczony podróżą zatrzymał się w okolicach Tirie z nadzieją znalezienia stałej pracy.
Chociaż zamiast niej, dostał od losu coś lepszego… Informację o pewnej niezwykłej organizacji dla dość osobliwych istot.
I tak oto od niedawna dołączył do Gildii Kissan Viikset. Żyje tam, codziennie mając nadzieję, że okaże się jego miejscem na świecie.

|Chętnie odpowiem na twoje pytania.|

> Benji nie lubi trzymać się jednego miejsca. Potrafi pracować wszędzie… Nawet w ogródku. Dlatego codziennie wychodzi ze swojej „jaskini” w poszukiwaniu weny. Czasem przebywa w lecznicy, czasem przechadza się bezcelowo po Gildii... Ale wciąż najczęściej można go dopaść w osobistej pracowni krawieckiej. To jego azyl przed zaczepkami.
> Poza szyciem, stara się dużo czytać, pielęgnuje roślinki (które stanowczo lubi bardziej niż zwierzęta) oraz rysuje... Oczywiście w większości są to projekty i dalsze plany do realizacji...
> Nie ma żadnego problemu ze skracaniem jego imienia oraz nadawaniem przezwisk. Bardzo je lubi! O ile zbyt obraźliwe… Wtedy udaje, że nie słyszy rozmówcy, aż nie zacznie mówić do niego normalnie.
> Nie do końca wiadomo, jaka płeć go interesuje bardziej. Zachwyca się obydwoma. Otacza go "zbyt dużo pięknych istot".
> Jedynym miejscem, do którego prawdopodobnie nigdy nie przyjdzie, są stajnie. Stara się trzymać jak najdalej od koni. Nie, żeby mu przeszkadzały... Ale woli je obserwować z bezpiecznej odległości kilku metrów.
> Nienawidzi porażek. Zawsze strasznie stresuje się, gdy coś mu nie wychodzi, ale nigdy nie prosi o pomoc. Czeka aż ktoś mu ją zaproponuje.
> Nie rozstaje się z dwoma przedmiotami - nożycami i metrem krawieckim.
>Zawsze jeden dzień w tygodniu rezerwuje sobie na kilka kieliszków alkoholu i spanie. Musi się jakoś odstresować.

art by autor nieznany


Witam... Nareszcie...
Jakoś to poszło... Mam nadzieję, że teraz będzie coraz lepiej! Starałam się to jakoś logicznie napisać. Mam nadzieję, że jest dobrze i ktoś przygarnie ze mną wątek...
Możecie używać mojej postaci w opowiadaniach. Nawet pozwalam go uszkodzić. Tylko proszę go nie zabijać... 
Jak coś, zawsze można do mnie pisać na Discordzie~
Wykorzystałam wizerunek postać Natsume Sakasakiego z serii Ensemble Stars.
Dziękuję za uwagę ^^

4 komentarze:

  1. (Muszę wrócić do pisania komentarzy, więc oto spóźniona, ale jestem!)
    - Na wszystkie gwiazdy, dlaczego akurat ten płaszcz... - jęknął Ignatius wpatrując się we wspomniane ubranie, które posiadało teraz kilka dziur na wysokości ramienia. - To twoja wina, Saki - zganił kota, który to siedział przed nim na podłodze w Sali Wspólnej i wpatrywał się w chłopaka niewinnymi ślepiami i mruczał cicho.
    Fakt, nie zrobił tego specjalnie. Był kotem, te mają w zwyczaju podrapać coś czasem, jednak nigdy nie rzucał się na ludzi i ich ubrania. Tylko tym razem jakoś tak wyszło, że podchodząc do czarnowłosego spłoszył się i miast tradycyjnie wskoczyć mu na ramię bądź po prostu otrzeć o nogę po zaliczeniu przestraszonego syknięcia i gwałtownego zrywu trwał wczepiony pazurami w ciepły płaszcz, na który Ignatius przez dłuższy czas oszczędzał. Po chwili Saki niby się uspokoił, ale wyrządonych szkód nie dało się naprawić. Grubość okrycia wierzchniego wystarczyła, by kolejne warstwy ubrań i ręka nie ucierpiały, ale Iggy i tak miał lekki żal, że niedawno kupiony przedmiot już teraz został zniszczony.
    - Raczej nie da rady tego odratować. - mruknął sprawdzając po raz kolejny wielkość dziur. - Łaty będą widoczne... Pozostanie do noszenia na co dzień i mało ważne okazje. - Skrzywił się nieznacznie i pokręcił głową. Powolnie ruszył w stronę schodów, wówczas dopiero zauważył, że nie był w rozległym pomieszczeniu sam przez cały czas. Zaskoczony zlustrował uważnie nieznanego mu chłopaka o czerwonych włosach i zakłopotał się. Czyżby właśnie przybyła kolejna nowa osoba, a on błysnął takim brakiem kultury? - Witaj, przepraszam, że nie zauważyłem twojego wejścia - odezwał się od razu i lekko skinął głową. - Nie mieliśmy okazji się jeszcze spotkać, jestem Ignatius. - Uśmiechnął się delikatnie i wyciągnął rękę do miodowookiego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tym razem nieszczególnie wybrała sobie wymówkę by odwiedzić gildię. Wszem i wobec ogłosiła, że wybiera się do krawca obstalować nowe odzienie na zbliżający się bal, a ponieważ ma zamiar zamówić coś wyjątkowego musi udać się do sąsiedniego miasta. Problemu nie stanowił właściwie nawet sam powód, jako że wymysły i fanaberie panienek, które naprawdę czasami nie miały już, na co wydawać pracowicie gromadzonej przez ojców fortuny nie należały do rzadkości. Prawdziwym źródłem zmartwienia był brak możliwości potwierdzenia tego alibi, jako, że jej droga urywała się na bagnach kierując w stronę dobrze znajomych murów. Łatwo wiec wyobrazić sobie ulgę, jaką doznała dowiadując się, iż do grona gildyjnych rzemieślników dołączył niedawno krawiec. Co prawda głupio było napraszać się komuś do pokoju i natychmiast zaraz po powitaniu prosić o przysługę, tym bardziej, że już samo proszenie o pomoc nie leżało w zwyczaju młodej damy niemal na równi z naruszaniem pewnych podstawowych zasad dobrego wychowania. Tym razem jednak nie miała wyjścia. Postanowiła wybrać się do rzeczonej osoby zaraz po obiedzie licząc, że właśnie w czasie sjesty po sutym posiłku najłatwiej będzie zastać kogoś w pokoju. Podeszła do drzwi i zapukała delikatnie. Słysząc zbliżające się kroki poprawiła swoje odzienie, które uległo nieco zużyciu uświadamiając sobie, że wracając w takim stroju i w dodatku bez gwarancji odebrania w późniejszym terminie nowej sukni wzbudziłaby nie lada podejrzenia. To naprawdę dziwne ile wybryków wybacza się młodym damom, gdy są w trakcie pogoni za nowym ciuszkiem. Chwilę później w drzwiach ukazała się przyjazna twarz młodego mężczyzny z niesamowicie czerwonymi włosami w stroju niezwykle schludnym i eleganckim, co natychmiast wzbudziło zaufanie Sorelii.
    - Dzień dobry, zapewne mam przyjemność z tutejszym krawcem. Jestem Sorelia Acantus i proszę wybaczyć mi, że przy okazji pierwszego powitania natychmiast nadużywać muszę uprzejmości, ale potrzebuję pomocy eksperta.

    OdpowiedzUsuń
  3. Spotkanie z Krawcem raczej nie groziło Krabatowi przez bardzo długi czas. Cały jego ubiór stanowiły stroje robocze wymieniane raczej nie często, jako że dopóki nie wykazywały usterek natychmiast rzucających się w oczy w gatunku dziury na pośladku zaliczał je do kategorii „da się nosić”, oraz jeden strój odświętny do miasta. Miał oczywiście w swojej starej skrzyni parę strojów pamiętających jeszcze czasy Księcia Złodziei, ale w miarę możliwości wolał ich nie wydobywać z właściwego im miejsca. Z drugiej strony równie wątpliwe było, aby to krawiec pierwszy przyszedł do niego skoro tkaniny nie potrzebują raczej jeść, a najczęściej po to ktoś odwiedzał ogrodnika. Najbardziej prawdopodobną sprzyjającą okolicznością byłaby konieczność wniesienia jakiegoś ciężkiego transportu, ale te od dłuższego już czasu się nie zdarzały. Mimo poważnych obaw Krabata, iż chcąc poznać nowoprzybyłego członka gildii będzie musiał wypełznąć ze swojej nory upragniona okazja wreszcie nadeszła wraz z dostawą materiałów. Widząc zbliżający się wóz odrzucił, więc z marudzeniem narzędzia by podążyć jego śladem. Odwrócił się jednak i dopiero, kiedy przetarł każde narzędzie czystą szmatką uznał ze jest gotowy na jakąkolwiek rozmowę z kimkolwiek z ludzkiej rasy, ciężko jednak mówić, że był pewien, iż będzie to rozmowa uprzejma. Zdaje się, że ktoś już doniósł zainteresowanemu o przywiezionych towarach, bo zastał go stojącego u wejścia. Zapewne zastanawiał się, w jaki sposób zaniesie te wszystkie toboły do gabinetu. Miał Krabat okazję zagrać rolę bohatera.
    - Te bagaże to szanownego panicza, Krabat jestem, nie mieliśmy okazji się spotkać, ale doszły mnie słuchy o pana przybyciu. Nie było sensu telepać się tu bez celu, ale skoro cl już dostarczony, to gdzie to zanieść, bo ja, co prawda jestem ogrodnikiem, ale w zależności od potrzeb to i tragarzem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgrzytała zębami nie mogąc pojąć jak można nie rozumieć tak prostych wskazówek, co do naprawy odzieży. Zastanawiała się też czy nie powinna sama nauczyć się szyć, aby dbać o swoje odzienie tak jak jej samej to odpowiada. Oczywiście z jej delikatną skórą plan ten był, co najmniej nierealny chyba ze zamierzała chodzić z dłońmi upstrzonymi plamkami krwi jakby były pogryzione przez stado wściekłych os. Zaczęło się od tego, ze skorzystała z usług jakiejś miejskiej krawcowej, która z wielkim zdziwieniem i przerażeniem przyglądała się jej koszulom z wycięciem na skrzydła zapytując, jak też Philomela może twierdzić, że to tylko maleńka dziurka, skoro to dwie ogromne dziury, a skoro tylko próbowała wyjaśniać, że owe dziury są jej potrzebne brała to za niezbyt zręczne próby zmuszenia jej do zejścia z ceny za usługę. Następna próba zawiodła ją do jej znajomych, ale tu skończyło się jeszcze gorzej, gdy dla żartu zacerowali jej wycięcia tak by nie mogła ich w żaden sposób przebić. Koniec końców trafiła do krawca w gildii. Było to chyba najlepsze wyjście z możliwych. Miała dość tych zdziwionych spojrzeń i narażania się na zdemaskowanie, jako istoty magicznej. Wolała też uniknąć spotkania z handlarzami niewolników. Czuła się trochę niezręcznie zawracając głowę nowoprzybyłemu, ale nie specjalnie miała na ten moment wyjście. Westchnęła i już miała zapukać do drzwi, kiedy te otworzyły się nagle. Zamarła z dłonią w pół ruchu, po czym opuściła ją nieco zawstydzona.
    - Przepraszam, że przeszkadzam, jestem Philomela tutejsza sokolniczka i właściwie to przychodzę po prośbie – uniosła lekko dłoń, w której trzymała swoje specjalne koszule.

    OdpowiedzUsuń