niedziela, 18 listopada 2018

Od Desideriusa cd Krabata

⸺⸺※⸺⸺

Skłamałby, ale paskudnie by skłamał, gdyby orzekł się, że właściwie do rolnika nie począł poczuwać jakiejkolwiek, może nieco przegniłej, sympatii. Mężczyzna w całym swoim jestestwie z łatwością schwytał młodego Coeha za serce, skradł go całego i pozwalał jedynie na to, by ze szczupłej, może nieco zapadniętej piersi, raz po raz miał ochotę wyrwać się jakiś chichot. Nie śmiech, nie szmer, chichot, całkiem rozmarzony i wypełniony zauroczeniem, bo jak inaczej można określić sytuację, gdy na własne oczy można dostrzec tak nieporadną duszyczkę w tak potężnym ciele. Nie ubliżając mu, oczywiście.
Dlatego Desiderius jedynie kręcił głową, podążając za mężczyzną z dłońmi w kieszeniach i lekko bodącym go poczuciem niepewności i zmartwienia, gdy dostrzegł, że właściwie, to mężczyzna kuleje, podpiera się kijem i raczej cierpi, bo i jemu poczęła drętwieć noga.
Zmarszczył czoło, ściągając brwi na tyle blisko siebie, coby wydawać by się mogło, że prawie się stykają.
Poczucie winy naszło go niespodziewanie, dobrało się do trzewi i zaczęło przewalać je z lewa na prawo i z powrotem, śmiejąc się w głos i przyprawiając bruneta o chęć odwołania wszystkiego i wybycia po innego męża, który byłby w stanie mu pomóc. Zaciskał dłonie w pięści, wbijał kruche, może nieco brudne i zdecydowanie zbyt długie paznokcie w pergaminową skórę, psiocząc w myślach, że akurat tego, który definitywnie się męczy, zaciągnął do pracy.
Prawdopodobnie i tak przesadzał, mógłby przecież pomyśleć również o fakcie, że gdyby mężczyźnie aż tak doskwierało, odmówiłby udzielenia mu pomocy. Prawda?
Coeh z lekka się naburmuszył, nie wiedząc, co mógłby z tym fantem począć i w jakim kierunku to wszystko przepchnąć, bo właściwie nic dobrze w tej sytuacji nie brzmiało i nie wyglądało.
— Kto cię właściwie nauczył zielarstwa? W mojej wsi mieliśmy także kogoś w rodzaju uzdrowiciela, ale wydaje mi się, że nie używał aż takiej ilości ziół. Zresztą wszystko rosło w lesie…
Coeh zamrugał nieco zdezorientowany, gdy dotarło do niego, że ktoś przerwał mu nagle wewnętrzny, dość długi i powiedzmy sobie szczerze, męczący, przynajmniej dla niego, monolog. Dodatkowo to niepewne zakończenie, jakby chciał dodać coś jeszcze, ale jednak bał się, że mógłby przekroczyć pewną granicę dobrego smaku. Jednak Coeh nie poczuł ni trochę obrzydzenia sytuacją, wręcz przeciwnie. Duch cieszył się w ciele, gdy kto o niego pytał. Lubił chłopak, jak się o niego dopytywało, ot co. Puszył się, pysznił i jakby mógł, to by pewno i piórka jeszcze popoprawiał.
— Rodzina — odparł dość prędko, doglądając nieco spoconego towarzysza, który pilnie pracował nad kolejnymi pakunkami. — Tradycja z dziada, pradziada, przechodnia i trwająca nieustannie od lat. Taki psi urok trochę — dodał, parskając cichym, nieco beznadziejnym i może nawet zrezygnowanym, śmiechem. — Jak będę mógł się odwdzięczyć za twoją przysługę? — dopytał jeszcze, przecierając szybko policzek, lekko zarośnięty, bo jednak paskudnie się ostatnimi czasy zaniedbał.

⸺⸺※⸺⸺
[Krabat?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz