sobota, 7 kwietnia 2018

Od Desideriusa — Event

— Kpina, czysta kpina, granda, losie, za jakie grzechy — darł się wniebogłosy całkiem odarty z wdzięku, powagi i spokoju młodzian, krążący właśnie po izbie, jakby kto mu co w rzyć upchnął, nakręcił i włączył jak małą zabaweczkę. Nogi przebierały szybko, agresywnie, niezwykle zdenerwowany zastałą sytuacją, zresztą jak ich właściciel, który robił właśnie piętnaste kółeczko dookoła stolika. Tupał jak rozwydrzona nimfa, szarpał za włosy, jak w najprawdziwszej sztuce, wyrywał resztki zdrowego rozsądku z piersi i ciskał nimi o ścianę.
Ukradziono mu jego papiery, wszelkie pisma, skrypty. Pół jego życia spędzonego jako skryba, na zmianę z zielarzem i tym marzącym o podbiciu największych gmachów teatru. Obdarto go z jego mienia, jego istoty bycia, jego alfy i omegi, bez słowa przed wszystkim, bez ostrzeżenia, bez, chociażby najmniejszej uwagi, która mogłaby chłopaka naprowadzić na myśl o skitraniu gdzieś swoich, tak pilnie pielęgnowanych dzieci.
Teraz mógł tylko kląć pod nosem, krzyczeć jak opętany i sprowadzać na siebie uwagę wszelkich istot żyjących w obrębie kolejnych kilku kilometrów.
W tym i przeklętych chochlików, które z radością przebierały nóżkami, siedząc gdzieś w suficie i zabawiając się zwojami mężczyzny, tak namiętnie błądzącego tuż pod nimi. Śmichy, chichy, całe koło kpiny krążące wokół bogu ducha winnego Desideriusa i może nawet zachowały się nieco za głośno, bo młodzian wytężył słuch, rozejrzał się tym rozbieganym wzrokiem po pokoju, półkach, szafkach, podłogach, komodach, nawet zajrzał do kominka.
Stukanie, pukanie, dziwne dźwięki dochodzące z góry.
Coeh do głupców jednak nie należał, nie miał zamiaru bawić się w kotka i myszkę, z jak sądził, chochlikami, bo przecie kto inny mógł tak okrutnie z nim postąpić? Do tego przecie go, jak i innych, sam mistrz ostrzegał przed tymi parszywcami, które zdecydowały zagościć na jakiś czas w gildii. Obrzydliwe istoty, aż ciemnowłosego brało na wymioty, gdy myślał o tych małych paskudach, które tak agresywnie wyrywały się z objęć dłoni mężczyzny.
Przeklął w myślach i rozglądnął się po pomieszczeniu nieco dokładniej, doszukując się jakiejkolwiek dziury, która mogłaby wskazywać na to, że akurat tamtędy stworzenia zdecydowały wdrapać się pomiędzy piętra.
Jedno westchnięcie, drugie, sapnięcie, nerwowe potarcie karku i cicha nadzieja, że dalej dobrze pamięta mieszankę, która na celu miała zwabiać istoty, wuj wielokrotnie jej używał, robił ją przy Desideriusie, jednakże młodzian łapał się niejednokrotnie na rozkojarzeniu, a ucieczka myślami w krainy dość odległe brzmiała o wiele lepiej, niż przypatrywanie się rozdrobnionym na miazgę korzeniom tajkijki.
Tajkijka.
Zielona lampka rozjarzyła się radosnym światłem w głowie mężczyzny, bo ta jedna jedyna nazwa wystarczała, żeby jaka tam furtka w myślach się odblokowała, a on za chwilę mógł podkraść z laboratorium kilka pierdet, byle zrobić nieszczęsne mieszaniny.
A potem te okropne chochliki wpadły jak śliwki w kompot, wcześniej upuszczając gdzieś w okolice komody rzeczy chłopaka. Los ich był marny, co prawda sam się nimi nie zajął, ale z wielką radością oddał je pod opiekę mistrza, bo sam nie czuł się kompetentny, żeby jakkolwiek postępować z owymi osobnikami, bo w końcu to nie jest jego działka, on tu jest tylko od tego, żeby mieszać, tworzyć i modyfikować, okazjonalnie drzeć się jak opętany w jakichś odosobnionych miejscach i mieć nadzieję, żeby nikt nie usłyszał jego recytacji tworów bardziej znanych autorów.
Nie ukrywał, że wszystko sprawiło mu obrzydliwą wręcz satysfakcję, co w sumie porządnie go zdziwiło i poprowadziło do porządnego namyślania się nad tym, czy aby na pewno postąpił dobrze, jednakże trzeba powiedzieć to szczerze, była już musztarda po obiedzie i absolutnie niczego nie mógł zmienić, dlatego zostało mu tylko liczyć na to, że nie odbije się to za nim jakimś większym echem, a przeszłość jakoś szczególnie nie zabrudzi mu krwi.
Tak, tak, marzenia ściętej głowy, nic więcej, nic mniej, mężczyzna był bardziej niż pewien, że mimo wszystko skończy za to szczególnie wynagrodzony, oczywiście w złym tego słowa znaczeniu, bo co jak co, ale karma do najmilszych stworzeń na świecie jednak nie należała i młody Coeh doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz