niedziela, 15 kwietnia 2018

Od Ignatiusa - Event

Informacje o znikających rzeczach już od dawna trzymały go w stanie niepewności, bacznie obserwował czy z jego pokoju nic nie zniknęło. To było bardzo niepokojące, zwłaszcza, że złodziejaszek nie pozostawiał po sobie żadnych śladów. Nie było odcisków palców, zadrapań na meblach, nic. O jego obecności świadczył tylko brak własności członków gildii. A kiedy mistrz oznajmił, że to sprawa chochlików, to nie była już tylko niepewność, jeszcze tego samego dnia Ignatius upewnił się, iż jego szklane kule są bezpieczne w skrzynce, której kluczyk na zaś postanowił zatrzymać przy sobie, a nie odłożyć do ukrytej szufladki w biurku, jak to zwykle robił. Co prawda rzadko ostatnio opuszczał gabinet i miał oko na wszystko wokół, ale nigdy nie należało być zbyt pewnym. 
Chochliki zdecydowanie zaliczały do nieprzewidywalnych i sprytnych stworzeń. Skutecznie podkradały wszelakiej maści przedmioty, nawet te większe od nich, potrafiły działać w grupach i nie dać się zauważyć przez długi czas. Były trudnym przeciwnikiem, a jednocześnie ciekawym wyzwaniem, jak już przychodziło się z nimi zmierzyć. Takie przynajmniej niebieskooki miał wrażenie, gdy jeden z nich jakby gdyby nic wgramolił się na jego biurko i bezczelnie strącił kilka leżących na skraju blatu kartek. Ich spojrzenia spotkały się na kilka sekund, chłopak zamrugał tępo, nie wiedząc, co ten nieszczęsny stworek właśnie odprawia. Stanął oto przed nim, próbując się wdrapać na biurko rozwalił dokładnie ułożone papiery i co? Nic, łypał na niego zaciekawionym spojrzeniem paciorkowatych oczu i tyle. Gdzie jego wredna podstępność? Czy coś szykuje? Dlaczego zachowuje się tak... nierozważnie.
Ten moment zawahania okazał się mieć znaczny wpływ na kolejne kilkanaście minut. Ignatius dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że powinien małego urwipołcia złapać i zanieść do mistrza póki ten zachowywał się tak nieszkodliwie. A w tym samym momencie chochlik z cichym sykiem skoczył w jego stronę i zerwał mu z szyi mały kluczyk, który Iggy tak zawzięcie chciał chronić. Chłopak krzyknął zaskoczony i gwałtownie zerwał się z krzesła tym samym je wywracając.
- Wracaj tu! - krzyknął rozpaczliwie i rzucił się za stworkiem, który śmiejąc się złośliwie czmychnął w stronę korytarza. 
Tutaj brunet zyskał chwilową przewagę, niemal nie przydzwonił z całej siły nosem w ścianę, ale jednym ruchem zatrzasnął drzwi, które były ostatnią drogą do wolności dla małego złodzieja. Hałas przy tym powstały z pewnością dało się słyszeć w całym budynku, ale nie dbał o to, na ten moment miał tylko jeden cel, odzyskać kluczyk. W ostatniej chwili zamortyzował zderzenie ze ścianą dłońmi i gotów dalej gonić za chochlikiem niebieskooki szybko odnalazł go wzrokiem. Maluch nie wydawał się być wystraszony odciętą drogą ucieczki, gdy zauważył, że młody Teroise powoli się do niego zbliża, odrzucił trzymany klucz za biurko nie przestając cicho chichotać pod nosem. Ignatius nic nie podejrzewając złapał go za kark, gdy znowu chciał czmychnąć i spokojniejszym już krokiem podążył do miejsca, w którym powinien znajdować się rzucony przedmiot.
- Co? - stęknął, gdy nie dostrzegł na podłodze klucza za to usłyszał łomot w swojej sypialni. - Chyba sobie żartujecie!
Stworek, którego ciągle trzymał ponownie zaśmiał się i podjął się próby wyswobodzenia, jednak w tym samym momencie chłopak niedelikatnie wepchnął go do jednej z szuflad i zamknął ją na siedzący w jej zamku klucz.
- Nie myśl skubańcu, że ta skrzynka, to jedyna zamykana na klucz rzecz w moim pokoju - prychnął Ignatius, gdy doszedł go z nowej klatki chochlika jego niezadowolony syk. - Zamknę was wszystkich. 
Z pełnym impetem wpadł do swojej sypialni i uchylił się przed lecącą w jego stronę szklaną kulą. Po pokoju rozeszły się chrapliwe śmiechy, które potwierdziły jego obawy. Było ich tu kilka i wszystkie w najlepsze bawiły się jego ukochanymi kulami. Rzucały nimi, niby zabawkami dla dzieci, co raz próbując go trafić. Cofnął się do gabinetu i zza progu rozeznał się w sytuacji. Na pierwszy rzut oka było nawet dobrze, w zasięgu jego wzroku znajdowały się trzy chochliki, jeden na łóżku, drugi w skrzynce i trzeci pod regałem z książkami, nie widział też nigdzie stłuczonego szkła, czyli wszystkie kule były całe. Chociaż tyle szczęścia w tym zmasowanym ataku.
Iggy zacisnął wargi i niewiele myśląc rzucił się w stronę stworka, który znajdował się najbliżej, czyli pod regałem. W drodze złapał jedną z kul, która poszybowała w jego stronę, w wolną dłoń złapał małego żartownisia, który zdążył tylko wydać z siebie zaskoczony pisk. Z pozostałą dwójką nie było już tak łatwo, widząc, co się święci, złapały to, co znajdowało się najbliżej ich lepkich łapsk i umknęły do swoich kryjówek. To dało chłopakowi chwilę by unieszkodliwić złapanego stworka, zamknąć go w szufladzie z czekającym tam współwięźniem. Jednak nie uspokoiło go to ani trochę, połowa problemów pozostała, wraz z nimi zniknęły trzy kule. 
- Gdzie jesteście... - jęknął Ignatius cicho zaglądając w każdy zakamarek jaki przyszedł mu na myśl. Za szafą, za książkami, pod łóżkiem, w sypialni nie było po nich śladu. Rozpłynęły się jakby nigdy nie istniały. A wraz z nimi zniknęły jego cenne skarby z różnych podróży. Chłopak upewniwszy się, że tu ich nie ma wrócił do gabinetu. Tego pomieszczenia z pewnością nie mogły opuścić, kiedy już zatrzasnęło się drzwi potrzeba było nieco więcej siły by je otworzyć, bo się zacinały. Celowo odkładał naprawienie ich na inny dzień, w takich przypadkach było to przydatne.
Kroczył powoli i cicho, gdzieś musiały się czaić. Uniósł wzrok, kiedy jego uszu doszedł ledwo słyszalny chichot a w jego stronę poszybowała żółta, szklana kula. Złapał ją i pewnym ruchem rzucił na łóżko w sypialni, następnie zamknął drzwi, by upewnić się, że maluchy tam nie wrócą. Brakowało mu tylko by narobiły tam większego bałaganu. 
- Tu cię mam! - krzyknął i rzucił się w stronę okna, na którym mignęła mu chochlikowa sylwetka usiłująca ukryć się za doniczką.
Stworek krzyknął wojowniczo i na ułamek sekundy przed pochwyceniem zwalił z parapetu doniczkę, która z głośnym brzdękiem rozbiła się na podłodze i rozsypała ziemię, która się w niej znajdowała. Ignatius usiłował ją złapać, ale nie mógł się roztroić, jedną dłonią złapał chochlika, drugą w ostatnim momencie złapał kulę, którą mały kradziej upuścił, tym samym uchronił przed stłuczeniem się chociaż ją. Krytycznie spojrzał na swoje jasne spodnie, teraz uświnione w wilgotnej glebie, w końcu nie tak dawno podlewał kwiaty, woda jeszcze całkowicie nie wsiąkła. Wściekle spojrzał na szamoczące się stworzenie i ostrożnie odłożył na półkę szklaną kulę. Do odnalezienia pozostał jeszcze jeden chochlik.
Ignatius obejrzał się szybko, gdy z regału znajdującego się za biurkiem spadła książka, a z jednej szuflady wyfrunęły dokumenty.
- Ty, mały... - warknął nagle i rzucił się ku źródłu powstającego bałaganu. Tak wiele czasu zajęło mu dokładne poukładanie tych dokumentów, a ten mały.... szatan, miał czelność je rozwalić! Z wojowniczym okrzykiem sekretarz dopadł regału i otwartej szuflady, z której roześmiany chochlik radośnie wyrzucał papiery. Gdy zobaczył chłopaka zastygł na chwilę i rzucił się do ucieczki. Jednym susem wskoczył na biurko, na którym poślizgnął się na najnowszych dokumentach wywołując tym samym ich niekontrolowany lot po pomieszczeniu. To natomiast sprawiło, że irytacja młodego człowieka wzrosła w zastraszającym tempie i ignorując, jak wielki hałas powstaje za sprawą tej pogoni pognał za nim nie wypuszczając z dłoni drugiego chochlika. 
Mógłby przysiąc, że okrążyli pomieszczenie z cztery razy i obecny tu bałagan rósł z każdym kolejnym. Liczba papierów i książek lądujących na podłodze rosła, wzrastała też wściekłość Ignatiusa, w myślach już kazał chochlikowi modlić się o swoje zdrowie. W pewnym momencie stworek wpadł pod biurko, spod którego chciał czmychnąć w stronę drzwi, jakby pozwoliło mu to uciec. Tutaj niebieskooki postanowił wykorzystać swoją ostatnią szansę na złapanie go i bez namysłu skoczył ku niemu. Ledwo udało mu się nie uderzyć czołem w blat biurka, po krótkim "locie" znalazł się pod meblem z małym złodziejem w dłoni. 
- Czwarty - powiedział nie odrywając spojrzenia zmrużonych oczu od swoich ofiar i w końcu odetchnął. - To chyba wszyscy...
- Iggy? Stało się coś? Momentami miałem wrażenie, że sufit się trzęsie. - Drzwi uchyliły się i do środka zajrzał Ravi, jego wzrok padł na rozczochranego sekretarza wyczołgującego się spod biurka z dwójką chochlików miotających się w jego dłoniach. - Ah, wszystko jasne. Potrzebujesz z nimi pomocy?
- Wszystko gra, kryzys zażegnany - odparł szybko chłopak i wepchnął jego kłopoty do płóciennego worka, którym kilka razy potrząsnął, by je nieco ogłuszyć. Kiedy upewnił się, że z niego nie wylezą przeczesał dłonią włosy chcąc je choć trochę uporządkować. - Nie widzę tu żadnego kłopotu... Poza małym bałaganem... - stęknął zdając sobie sprawę, ile zajmie mu ponowne posegregowanie rozrzuconych dokumentów. - Ale poradzę sobie, nie przejmuj się.
Satyr uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową, wiadome było, że chłopak za nic w świecie nie przyjmie propozycji pomocy. Drzwi zostawił uchylone, kiedy tylko poszedł, Ignatius wpakował do worka uwięzione w szufladzie stworki i pomaszerował do swojego ojca. Mężczyzna wydawał się być zaskoczony, gdy chłopak w pogniecionym oraz brudnym ubraniu, z wygasającą już irytacją w oczach wszedł do jego pokoju i położył na biurku szamoczący się worek z chochlikami. Niebieskooki dostrzegł, że nie był pierwszy, w klatce, która stała w kącie pomieszczenia, znajdowało się już kilka stworków i zawzięcie próbowało się wydostać. 
- Złapane... - mruknął pod nosem i skinął Cervanowi głową wychodząc z pomieszczenia. Teraz pozostało tylko posprzątać bałagan.

Gah, późno już, a tu na pewno są błędy... poprawię jutro...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz