wtorek, 3 kwietnia 2018

niech ogień płonie, niech mnie pochłonie

Niech ogień płonie,
niech mnie pochłonie

około trzydziestu pięciu lat • heksa, dziwa, bard • Wyspy Fliss
Kai Montgomery
Iskierka • piętnasty maja • córa egzorcysty • wnuczka wiedźmy
Stopa muska lekko skrzypiące drewno, kostka ugina się wraz z nadgarstkami, dzwonki drżą, drżą, a kobieta zatapia się w swym powolnym tańcu. Wargi rozchylają się, chcą przeprowadzić wymianę – oddech za krystaliczne słowo. Szmaragdowe oko spogląda na świat obojętnie i z dystansem, starając się w ten sposób przyjąć jego brzydotę, ten wszechobecny smutek. Pogodzić się z nimi, otworzyć ramiona, powitać jak swoich starych przyjaciół, któryym następnie scałuje łzy ze zziębniętych polików, z opuchniętych powiek. Chwytają jednak za gardło, zaciskają palce na krtani i zgniatają ją, duszą – nie pozwalają się pochwycić, okiełznać, bo wiedzą, że usta wiedźmy zmyłyby ich jestestwo, całą istotę i pozostawiły po sobie jedynie piękno. Kai zgina się w pół, klarowne słowo grzęźnie w krtani, a kolana uginają się. I choć robi to bez charakterystycznej dla siebie gracji, w końcu prostuje się, wypycha piersi, rozwija kręgosłup, a dłonie kieruje ku sufitowi. Dzwonki poruszają się ponownie, starając się zwrócić na siebie uwagę. Gwiazdą tego wieczoru jest jednak Montgomery, te dwa szmaragdy osadzone w twarzy oraz rozchylone, pełne wargi. Biała koszula zjechała z ramion, ciekawskim spojrzeniom udostępniła kobiece obojczyki i dekolt – bardka się tym nie przejmuje, bo kocha swe ciało, kocha swoją skórę i kocha swój kształt stworzony z łagodnych linii, pagórków czy stoków. Aksamitne ruchy przerywa ostry obrót i kończące widowisko mocne uderzenie piętą o parkiet. Kobieta zamiera, ciężko oddycha, czeka na aplauz. Daje się podziwiać trójce duchów siedzących przy stole na przeciwko niej. Chce, by wygłodniałe spojrzenia rozerwały ją na strzępki, przerwały ścięgna i rozszarpały mięśnie, pożarły z zachwytem i uwielbieniem. Chce, by te w końcu przyjęły ją do siebie, by pozwoliły usiąść przy stole, by oddały oddech i wlały pomiędzy wargi orzeźwiającą wodę. Łagodne szmaragdy, chłodne tanzanity i kochające szafiry nie ruszają się, podziwiają i pochłaniają ją z odległości. Kai oddycha coraz ciężej, opuszcza dłonie. A dzwonki drżą, drżą, drżą. A wiedźma chce to wszystko spalić.


Zapraszam do wątków i wspólnego tańca.
Wizerunek Kai wykonany przez cudowną Vetyr.
Prosimy o wcześniejszą konsultację w razie używania tej dziwy.
Ostatnia aktualizacja: 22.02.2021

19 komentarzy:

  1. Nie mogła spać. Obracała się z boku na bok jakby to miało coś zmienić i mocniej zaciskała powieki. Ciało zawadzało jej jednak niemiłosiernie, skrzydła pętały się nie wiadomo po co pod plecami, włosy przygniatały odbierając dech. Szarpnęła się jeszcze kilka razy i wreszcie usiadła na łóżku na zmiętej śnieżnobiałej pościeli. Coś musiało ją zbudzić, coś musiało jej się śnić. Zerknęła na doży ścienny zegar, by przekonać się, że wcale nie jest tak późno jak jej się uprzednio zdawała. Pewnie dlatego iż tego dnia bolała ją głowa i położyła się nieco wcześniej, a może to stare przyzwyczajenia z poprzedniego sylficznego wcielenia. Zdało jej się przez moment, iż blask pochodni wlewający się przez szparę pod drzwiami ma jakieś zielonkawe zabarwienie i tańczą w nim ponadto wilki i smoki, jakby wiedzione czyjąś wolą, a może tym głosem powtarzanym przez echa w korytarzyku. Zadrżała z zimna. Nic dziwnego skoro ściągnęła z siebie cieplutką pierzynę. Wstała i ostrożnie podeszła do drzwi zaintrygowana. Na korytarzu nie było nikogo. Wróciła wiec do pokoju, ubrała się po cichu, jakby bała się spłoszyć niezwykłe zjawisko i ruszyła na poszukiwanie źródła z którego dobywała się owa niezwykłą magia. Wreszcie dotarła, aż do wspólnej sali. Natychmiast dostrzegła zbiegowisko wokół kominka. Dopiero po chwili dostrzegła wątła kobieca postać stojącą pomiędzy nimi. Wyraźnie dziewczyna czuła się doskonale skupiając na sobie całą uwagę. Ogień za jej plecami buzował wesoło oblewając jej sylwetkę tajemną łuną. Philomela stanęła przy drzwiach i poczęła z uwagą przysłuchiwać się z uwagą pieśni nieznajomej. W pewnej chwili ich spojrzenia się spotkały. Jej oczy były naprawdę zielone jak szmaragdy. To zatem musiała być ta nowa pieśniarka. Sokolniczka postanowiła spokojnie, wiec poczekać do końca występu i podejść się przywitać, bo dotychczas nie miała okazji, a głupio było jakoś tak wychodzić bez słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przybyła, gdy słońce chowało się już za horyzontem. I w sumie to bardzo jej to pasowało, w końcu nadawało to całej tej interesującej aury tajemniczości, która a każdemu wydarzeniu dodawała charakterystycznych smaczków zachęcających, by poświęcić danej historii jeszcze więcej swojego cennego czasu. A przecież jej przybycie w jakiś sposób takim wydarzeniem było, czyż nie?
      Do oczywistych oczywistości należało to, że w końcu i tu pojawi się ta charakterystyczna kobieta, ciekawski bard wtryniający swój nos w każde miejsce, gdzie coś się działo, zajrzy, poobserwuje i pozna nowych ludzi, którzy, kto wie, może i zainspirują do dalszego tworzenia nowych pieśni.
      Kilka godzin później była już w swoim żywiole. Śpiewała, tańczyła i zachwycała ludzi dookoła, co zawsze tak bardzo jej pasowało. Obserwowali z zainteresowaniem, a jej pozostawało uśmiechać się tajemniczo, gdy słowa bez problemu opuszczały krtań, a ogień w kominku tańczył w powolny, melancholijny rytm muzyki, zdecydowanie nadający się na nocne posiedzenia. Nie, raczej nie miała w planach spać tej nocy.
      I mogłaby udawać, że nie zauważyła, gdy do sali wkradła się kobieta, choć bliżej było jej do tych słodkich dziewczynek, drobnych laleczek o bladej skórze i jasnych włosach, ale przecież po co miałaby to robić, więc posłała jej szeroki uśmiech, skinięcie głową oraz uważne spojrzenie zielonych oczu, a dziewczynka dalej spoglądała na nią, stojąc w progu i przysłuchując się muzyce.
      Ostatecznie ludzie musieli się rozejść, a kobieta zakończyć swe pieśni, co pozwoliło nocnej zjawie, bo jej skóra zdecydowanie była blada jak te duchów (nie, Kai nigdy ducha nie widziała, ale mogła tylko zgadywać, że te dobre właśnie tak wyglądały) na podejście do niej. Posłała dziewczynce szeroki uśmiech i dygnęła ładnie, bo przecież tak zawsze wypadało.
      — Kai Montgomery, miło mi panienkę poznać, nawet jeżeli jest to o tak późnej godzinie — przedstawiła się od razu, zgadując, że oto najpewniej chodziło.

      Usuń
    2. Głos dziewczyny nadal brzmiał głośno, wyraźnie i zdecydowanie, jakby celem jej było w istocie złożenie jakiejś deklaracji wysokiej wagi, a nie zwyczajne powitanie.
      - Philomela Cantillas - oświadczyła była sylfa - i raczy panienka wybaczyć, iż prowokuję ja do takiego złamania zasad savoir-vivre'u.

      Wciąż nie mogła oderwać wzroku od dziewczyny, która teraz z bliska wyglądała na znacznie młodszą. Włosy krótkie kędzierzawe, ciemne, doskonale komponujące się ze śniadą cerą i tylko oczy gorzały niesamowitym blaskiem, niemal identycznym jak ten igrający w płomieniach gdy śpiewała. Przy tym wszystkim drobniutkie piegi w okolicach nosa podkreślały jej urodę. Skrzydlata musiała przyznać, iż nawet ona nie byłaby w stanie dokładnie określić jej wieku. Miała w sobie coś magicznego co pozwalało jej jednocześnie być staruszką i młodą dziewczyną, aniołem i demonem, jak może miotające fale, to znów spokojne jak lazur nieba. Napotkawszy badawcze spojrzenie ze strony nowego barda uśmiechnęła się przepraszająco.
      - Trochę inaczej sobie wyobrażałam tego wielkiego barda. Nie sądziłam w ogóle byśmy się kiedy spotkały, a tu proszę. Po takim występie wstyd mi się niemal przyznać do tego, ale swego czasu także śpiewałam. Nazywano mnie Anielicą z Defros, choć nie sądzę, by panienka miała okazję o mnie słyszeć.
      Uśmiechnęła się ponownie by pokryć zmieszanie. Przez te wczesne wstawanie nie zawsze udawało się jej do końca dnia zachować trzeźwość umysłu, szczególnie że jej "dzień" zwykł się kończyć około trzeciej w nocy. Ostatecznie wiec sama miała wrażenie, iż mówi więcej niżby chciała, nie wtedy kiedy by chciała i wcale nie to. Nie wydawało jej się też by cokolwiek mogło uratować jej reputację w obliczu wszystkich tych głupot jakie powygadywała. Nerwowo sięgnęła do kieszeni jakby czegoś szukała w istocie po to tylko by na chwilę spuścić wzrok. Wreszcie postawiła na szczerość.
      - Przepraszam, że gadam jak potłuczona, po prostu nie dospałam. Przydałaby mi się szklanka mocnej herbaty. Mogę liczyć na towarzystwo?

      Usuń
    3. — Philomela Cantillas — przedstawiło się dziewczę, na co Kai pokiwała głową, uśmiechając się — i raczy panienka wybaczyć, iż prowokuję ja do takiego złamania zasad savoir-vivre'u.
      Bard przewrócił oczami i wybuchnął głośnym śmiechem, widząc, jak dziewczyna dokładnie studiuje twarz nowego przybysza, piegi na nosie, usta, a gdy natrafiła na zielone oczy, od razu uciekła wzrokiem.
      — Trochę inaczej sobie wyobrażałam tego wielkiego barda. — Kobieta prychnęła w odpowiedzi pod nosem, bo to nie jej powinni się spodziewać, nie ją powinni sobie wyobrażać, a głos, pieśni i historie, które ze sobą niosła. — Nie sądziłam w ogóle byśmy się kiedy spotkały, a tu proszę. Po takim występie wstyd mi się niemal przyznać do tego, ale swego czasu także śpiewałam. Nazywano mnie Anielicą z Defros, choć nie sądzę, by panienka miała okazję o mnie słyszeć — stwierdziła, a Kai pozostawało zastanawiać się, czy dziewczynka na pewno zdawała sobie sprawę z tego, z kim rozmawia.
      Bo kobieta wiedziała bardzo dużo, ale niektóre informacje wolała zachowywać dla siebie. W końcu historie opowiadane tylko przez nią zyskują na tajemniczości, czyż nie? A kto wie, może i w następnej pieśni wplecie gdzieś historię młodej sylfki, może niezbyt szczegółową (bo bez przesady, aż tylu rzeczy nie wiedziała), ale zdecydowanie wystarczająco.
      Po raz kolejny nocny duszek uśmiechnął się niemrawo, opuścił wzrok na swoje stópki, a dłonie schował w kieszenie.
      — Przepraszam, że gadam jak potłuczona, po prostu nie dospałam. Przydałaby mi się szklanka mocnej herbaty. Mogę liczyć na towarzystwo? — zapytała Philomena, a kobieta posłała jej szczery uśmiech.
      — Słyszało się o wielu rzeczach, kochanie, nie bój nic — stwierdziła, puszczając jej porozumiewawcze oko. — A na nocną herbatę bardzo chętnie się przejdę, spać i tak raczej nie planowałam, więc co mi szkodzi nawilżyć krtań?

      Usuń
    4. Po kilku chwilach gorączkowej krzątaniny, głównie ze strony Philomeli siedziały już wspólnie przy oknie wspólnej sali pociągając z porcelanowych filiżanek gorący napój, pachnący ziołami i owocami. Sylfka patrzyła na towarzyszkę z mieszaniną ekscytacji i skrępowania. Doskonale zdawała sobie sprawę, że policzki pałają jej żywą czerwienią, a oczy przypominają kocie ślipia. Nawet najgłupszy i najmniej uważny obserwator poznałby bez trudu, iż cieszy ją to spotkanie. Co jakiś czas tylko niespokojnie poprawiała się miękko wyścielanej kanapce. Od czasu do czasu drgnęła poruszona wiatrem, wdzierającym się przez nieco nieszczelne okno, purpurowa kotarka niepokojąc wesoło skaczący na czubku pochodni płomyczek.
      - Jak to jest? - przerwała ciszę niespodziewanym pytaniem sokolniczka, po czym reflektując się, iż czytania w myślach w swym arsenale niezwykłych zdolności pieśniarka może nie posiadać uzupełniła - Jak to jest czuć to co się śpiewa?
      Speszyła się i skupiła wzrok na krawędzi tuniki niespokojnie zacierając ręce. Bała się napotkać badawcze spojrzenie rozmówczyni dlatego dalszą cześć zwierzenia wyrzuciła z siebie pospiesznie i jakby ze skrywanym wstydem mocno pochylając głowę.
      - Zawsze chciałam mówić prawdę. Ale widzisz sylfy nie mają uczuć. Mówiono co prawda ze w poprzednim wcieleniu byłam ciekawa. Nie wiem czy to prawda. Wiem że dopóki śpiewam według nut, dopóki nie myślę mój głos jest piękny i dźwięczny, ale gdy tylko do głosu dojdą emocje zaczynam skrzeczeć jak stara ropucha. Nauczyłam się już ukrywać uczucia, ale to nie zmienia faktu ze jako człowiek chciałabym poznać co to znaczy śpiewać z serca. Powiedz mi proszę jak to jest?

      Usuń
  2. Szybkie, ciche kroki, wprawionego w swoich działaniach mężczyzny. Już słyszał legendy. Już czuł adrenalinę pod skórą. Już wiedział, że ta, o której tak ładnie huczeli w obozowisku, czai się gdzieś tam i powoli rzępoli na tej, rzekomo cudnej i czystej jak łza, lutni. Nie oszczędzał energii, nie powstrzymywał się od mocniejszych wdechów, nie mógł zaprzestać zerkania na coraz to kolejne istoty, szukając tej jednej, której zielony wzrok podobno zabijał stada koni.
    Obłąkany zielarz czekał tylko na podejrzliwe spojrzenia i słowa wymieniane między ludźmi, że dopiero co się zjawił, a już potrafił ujarać do nieprzytomności, zaginąć w odmętach umysłu spowitego przez potężne chmury słodkawego dymu.
    Ale rzeczywiście, żadna z tych rzeczy naprawdę go nie interesowała, bo miał swoje priorytety, a jednym z nich było znalezienie bardki, dokładne oglądnięcie, poobserwowanie i czmychnięcie w podskokach, czekając na kolejne historie wypływające z jej ust, które mógłby przepisać na sztuki, wpleść w nie własne mary nocne i może kiedyś, za kilka lat oddać to jakiego teatru, bo a nuż się przytrafi, że akurat ten dramat nada się na przedstawienie, za które zgarnie tysiące owacji.
    I wiedział, że brzmi samolubnie, że większość podciągnie to pod kradzież, ale kto w dzisiejszych czasach się nie inspirował?
    A on przecież nie zabierze wszystkiego, ewentualnie uszczknie kawalątka z potężnego tortu kobieciny.
    Dlatego przysiadł na ławce, gdzieś z dala od potężnego ogniska, przy którym to ta tajemnicza, nowo przybyła istota właśnie przysiadywała, czy też kręciła kusząco biodrami, stukała butkami o dobrze uklepaną glebę, dzwoniła radośnie dzwoneczkami, tym samym hipnotyzując towarzystwo, w tym samego Desideriusa, który nie mógł odkleić od tej niezwykłej istoty swojego wygłodniałego, ciekawskiego, spojrzenia, które w tym świetle pobłyskiwało niczym stal, bo błękit zaginął gdzieś w odmętach zdrowego rozsądku.
    Mógł tylko czekać, zapamiętywać i notować, mieć nadzieję, że to właśnie jego wychwyci gdzieś z tłumu i zamieni słowo, czy też dwa, że to akurat on sam zainteresuje swoją osobą kobietę, która jego wciągnęła w swoje intrygi już jakiś czas temu. Jakże śmiesznie to brzmi, szczególnie zważając na to, że dopiero co pojawiła się w mieścinie, a już tak porządnie zawłaszczyła sobie tutejsze towarzystwo.
    Może to przez fakt, że wydawała się być tak szczególnie przesiąknięta magią, którą czuł wręcz świetnie, bo wylewała się z kobiety drzwiami i oknami. Zignorował to po cichu, a zamiast skupił się na palcach, które wystukiwały rytm o kolano, wraz z biodrami bardki, które namiętnie uderzały powietrze.
    A słowa były piękne, tak czyste, prawdziwe i szczerze. Tak pięknie oprawione, tak cudnie zaprezentowane, że Coeh mógł tylko odpłynąć wraz z nimi w zapomniane światy, o których pojęcia sobie nie zdawał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka dni, dosłownie dwa czy trzy, a za nią już podążało stadko tych ciekawskich, zdecydowanie czasami aż zbyt ciekawskich, osóbek, chcących usłyszeć jeszcze jedną, ostatnią historię, najkrótszą jaką znała, najszybszą i najprostszą, byleby jeszcze móc spojrzeć w ogień, na nią, a potem jeszcze raz w tańczące płomienie i palce, zwinnie biegające po strunach instrumentu. Motgomery na ich prośby mogła tylko kręcić głową i posyłać przepraszające uśmiechy, bo przecież nie można od razu wyśpiewać wszystkiego co się ma, bo przecież słuchanie ciągle tego samego do interesujących zajęć raczej nie należało, a ta jedyna, ostatnia pieśń przeznaczona była tylko dla zasługujących na to uszu, a nie dla przypadkowych, takich, które kilka minut wcześniej przypałętały się skuszone muzyką, tak jak te należące do niebieskookiego młodzieńca, zdecydowanie przykuwającego jej zainteresowanie.
      Nie przepychał się przez tłum, ba, wręcz ucupnął po cichu, na uboczu, przez co ledwo dostrzegała jego twarz, jedynie ogromne, szare oczy, w których odbijały się nieliczne, wesołe promyki ogniska. Widziała, jak stukał palcem o kolano za każdym razem, gdy jej biodra akcentowały rytm muzyki. Niby kolejny młody chłopiec z ciekawskim spojrzeniem, ale jednak te powoli opadające powieki, to skupienie, a przy tym rozmarzenie wymalowane na gładkiej, rozluźnionej twarzyczce zdecydowanie nie należało do typowych. Uśmiechnęła się pod nosem, na chwilę również zanurzając się w ukochanych słowach i muzyce, odpływając gdzieś daleko i zamykając oczy, aby następnie gwałtownie podnieść powieki i bezwstydnie spojrzeć na pogrążonego w swoim własnym świecie młodzieńca. Powolnym krokiem, trzymającym się rytmu, jak każdy jej ruch, ruszyła w kierunku młodzieńca, dalej poruszając strunami, dalej pozwalając słowom wypływać z ust, które rozciągnięte były w szerokim uśmiechu, jak zawsze. Bo przecież to wszystko sprawiało jej ogromną przyjemność.
      Tak jak przyjemność sprawiło jej prawdopodobnie bezczelne wyrwanie go z tego magicznego transu, wesołe trącenie jego chudego noska palcem i wprawienie tym zachowaniem dzwoneczków na nadgarstku w ruch, a przy tym, dosłownie zamarcie, przez co zapadła niespotykana podczas jej występów grobowa cisza. Płomienie się uspokoiły, opadły i powróciły do swojego dawnego koloru, a ona spoglądała zielonymi oczami prosto w te srebrne, najpewniej troszeńkę zszokowane.
      — Kochanie, żebyś za bardzo mi nie odpłynął — szepnęła żartobliwie, chcąc, by słowa skierowane były tylko dla niego, ale podejrzewała, że kilka tych bardziej wścibskich osób dosłyszało całe zdanie. No cóż, nie jej problem.
      Puściła mu oczko, a chwilę później odchodziła od niego, ponownie poruszając biodrami, strunami, sercami i wyobraźnią tłumu, wprawiając płomienie w ruch.

      Usuń
    2. Tańce trwały, węże się wiły, biodra kusząco wybijały rytm, a młody Coeh gubił się w całokształcie obrządku. W tych dziwnych czarach, tych hipnozach, uważnym spojrzeniu zielonych ślepi, które wlepiły w niego swoje spojrzenie, jak gdyby nigdy nic, bo przecież i tak był kolejną ofiarą tych niezwykle atrakcyjnych i przyjemnych dla oka pląsów. Nie narzekał. Dawał się omamić. Otumanić. Był przecież tylko zwykłym szarym Kowalskim, którego oczy powoli traciły blask, bo odpływał coraz dalej i dalej, zanikając w świecie, gdzie marzenia senne łączą się z rzeczywistością.
      Słowa przyjemnie przemieszczały się po ciele, łaskotały palce, policzki, czy miejsca, o których wolał nie napominać, bo zdecydowanie zbyt łatwo oddawał się poetyckim pieszczotom, jak ostatnia, prosta panienka z lasu, której usługi zbyt wiele nie kosztowały.
      Wtem cały czar prysł, jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki, a konkretniej palców kobiety, które nagle odbiły się od prostego, może i nieco orlego nosa młodzieńca. Otworzył szeroko oczy, muzyka zamilkła, cisza jak makiem zasiał, bo wszystko nagle zniknęło. Wszelkie miejsca z baśni po prostu wyparowały.
      — Kochanie, żebyś za bardzo mi nie odpłynął. — Skrzywił się na słowa bardki, która zaraz poderwała się na równe nogi, puściła mu oczko i na nowo zawirowała w tłumie. Fuknął, sapnął, pokręcił głową, bowiem wiedział, że pieszczotliwe, żartobliwe określenia zdecydowanie nie były mu pisane, a na ich wydźwięk grymasił się i w środku i na zewnątrz, bo nawet najbliższym na to nie pozwalał.
      Mimo wszystko zignorował działania nowo przybyłej, by za chwilę znowu zasłuchać się w muzyce i legendach.
      A gdy zostali już sami, tak sam na sam, po prostu zaczął powoli klaskać, świecąc niebezpiecznie srebrnymi spodkami, leniwie machając rzęsami i wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu.
      — Jakżem dawno nie słuchał tak czystych i szczerych słów — mruknął z zachwytem, przyznając w głowie, że rzeczywiście, musiał być to talent, jak i najzwyklejsze powołanie, bo inaczej określić się tego nie dało. — Ale zaprawdę, prztyczków w nos mogłaby sobie oszczędzić.

      Usuń
    3. I w końcu musiała zakończyć przedstawienie, jej harce podziwiane przez tłum ludzi, który posłał kobiecie tylko smutne spojrzenia, gdy oświadczyła im, że przed chwilą usłyszeli ostatnią historię na tę noc i aby nocne mary nie postanowiły spocząć na ich ciałach w czasie snu. Oczywistą oczywistością jest, że nie rozeszli się od razu. Ba, otoczyli ją jeszcze bardziej, jeszcze w mniejszym okręgu, nie pozwalając odetchnąć i blokując widok na jakże interesującego młodzieńca, który to wszystko obserwował srebrnymi oczętami. Robili to, co zawsze. Zadawali pytania, a ona im dłużna nie była, odpowiadając wymijająco lub nie odpowiadając wcale.
      Ostatecznie im się to znudziło i zostawili ją w spokoju wraz z ogniskiem, no może nie do końca, bo chłopak dalej obserwował kobietę, co, nie ukrywając, zdziwiło ją dosyć mocno. Zerknęła na niego pytającym, przeszywającym wzrokiem, jakby pytając "A co ty tutaj jeszcze robisz?".
      — Jakżem dawno nie słuchał tak czystych i szczerych słów — oświadczył cicho swoim melodyjnym głosem, który nawet jej do niego przypasował, bo chłopak cały był melodyjny, zwinny i lekki jak piórko, przypominający poranny powiew niezbyt mocnego wiatru, który, trzeba było przyznać, bardzo lubiła, zwłaszcza gdy przynosił wraz ze sobą zapach zaczynających kwitnąć kwiatów. — Ale zaprawdę, prztyczków w nos mogłaby sobie oszczędzić.
      Uśmiechnęła się i przewróciła oczami, pozwalając dłoni spocząć na własnym krągłym biodrze.
      — Jak mogłam ich oszczędzić, gdy dosłownie zasypiał przede mną, co? — rzuciła, powolnym krokiem zmierzając do chłopaka, chcąc przysiąść się przy nim. — Za pochwałę dziękuję, ich nigdy za wiele — dodała szybko, parskając głośnym śmiechem.
      Nie, to zdecydowanie nie był chichot delikatnej damy, a raczej porządny, donośny i najprawdziwszy śmiech, nie myląc go z kwiczeniem świni czy kozy, oczywiście, bo przecież brzydki wcale nie był. Po prostu potężny.
      Zerknęła kątem oka na tlące się jeszcze ognisko, po czym machnęła palcem, praktycznie niezauważalnie, bo po co miał się na to gapić, pozwalając płomieniom jeszcze trochę potańczyć.
      — A nie zmierza już do łóżka, tak jak inni? — zapytała, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. — Wątłe to to, może i wysokie, ale nie potężne, przecież późno. Ale w razie czego, ogień mogę podtrzymać, wystarczy poprosić.

      Usuń
    4. Nie zignorował przewrócenia oczami, wręcz przeciwnie, wbiło mu się stanowczo w pamięć, szczególnie moment, gdy białko zastąpiło tęczówki.
      — Jak mogłam ich oszczędzić, gdy dosłownie zasypiał przede mną, co? — Nie ukrył zdziwienia i oburzenia, przecież nie zasypiał, był czujny, jak te psy, które tak pilnie doszukiwały się zajęcy. Byłoby to hańbą, przysnąć przy tych cudach, co pół świata mogło mu zazdrościć obecności przy takich występach. — Za pochwałę dziękuję, ich nigdy za wiele — dodała ze śmiechem, dzikim, zresztą jak cała kobieta z tym rozwianym włosiem, niepowstrzymanym i intrygującym, co tak bardzo pasowało do jej osoby. Przysiadła się przy mężczyźnie, na co odsunął się delikatnie, byle odstąpić jej więcej miejsca. Sam również się zaśmiał, ale zdecydowanie ciszej i z mniejszym rozmachem niż bardka, chociaż w samej wypowiedzi nic zabawnego nie odnalazł. Reakcje kobiety były najzwyczajniej dość zaraźliwe. — A nie zmierza już do łóżka, tak jak inni? — spytała wtem z uśmiechem wymalowanym od ucha do ucha. Młody Coeh wzruszył ramionami, zastukał butem o stół i wydął usta, późno jeszcze nie było, a rezygnować z kilku godzin odpoczynku dla takiej towarzyszki to zaszczyt, przynajmniej na ten moment mógł sobie to tak usprawiedliwiać. — Wątłe to to, może i wysokie, ale nie potężne, przecież późno. Ale w razie czego, ogień mogę podtrzymać, wystarczy poprosić. — Prychnął na komentarze, jednak nie zareagował na nie niczym więcej, bowiem do czepialskich nigdy nie należał.
      — Noc jeszcze młoda, droga pani, a zresztą sam mógłbym równie dobrze zadać to pytanie. — Przyjrzał się galaktykom piegów na policzkach kobiety. — Desiderius Coeh. Jeśli łaska, czy mógłbym wiedzieć, jak zowie się właściciel owych poezji?

      Usuń
    5. Prychnął, prychał cały czas, a jej pozostawało uśmiechać się pod nosem, bawiąc się strunami lutni, która przez to wydawała dosyć przypadkowe, nie najpiękniejsze dźwięki. Po prostu pobrzękiwała,
      — Noc jeszcze młoda, droga pani, a zresztą sam mógłbym równie dobrze zadać to pytanie — stwierdził, a kobiecie wcale nie umknęło, jak przyglądał się uważnie całej jej osobie. — Desiderius Coeh. Jeśli łaska, czy mógłbym wiedzieć, jak zowie się właściciel owych poezji?
      Od razu uśmiechnęła się szeroko, swój instrument odłożyła na ubocze i gwałtownie podskoczyła, chcąc następnie ukłonić się, ponownie parskając głośnym śmiechem. Tak, humor zdecydowanie jej sprzyjał.
      — Kai Montgomery z zachodu — przedstawiła się, stukając obcasem buta o ubitą ziemię. — Bardzo miło mi poznać i czy to ta rodzina Coehów, o której myślę? — zapytała, posyłając chłopakowi przyjacielski uśmiech. Cały czas to robiła. — A bardowie śpią kiedy indziej, na pewno nie w nocy, w końcu, gdy słońce schowa się za horyzont, pisze się najlepiej i najszybciej, a umysł nie daje spokoju — stwierdziła, stukając palcem o swoją głowę. — Klątwa jak i dar, przysięgam, czasami mam tego dosyć, ale co ja na to poradzę? — burknęła pod nosem, wzruszając ramionami i wzdychając ciężko.
      Tak, ta niezbyt przyjemna bezsenność nie należała do jej ukochanych cech w tej pracy, nawet jeżeli wynikało to z trybu życia kobiety. Pokręciła głową, zadzwoniła dzwoneczkami i po raz drugi przysiadła się do jej uważnego widza, który chyba zasługiwał na szczególne miejsce podczas jej przedstawień.

      Usuń
    6. Zakodował szybko imię i nazwisko kobiety, która przy okazji musiała odwalić dość ciekawą sztukę, zresztą, chyba musiał się zacząć do tego przyzwyczajać, jeśli chciał spędzać z nią czas, w końcu taka już natura bardów i nawet mu to pasowało. Ktoś podobnie narwany do niego, z podobnymi zapędami. Uznał, że to prawdziwy cud i miód.
      — Bardzo miło mi poznać i czy to ta rodzina Coehów, o której myślę? — spytała z uśmiechem, a mężczyzna po prostu się skrzywił, bo najwidoczniej nie ważne, gdzie by nie zwiał, tam i tak to okrutne nazwisko będzie za nim podążało i odbijało się echem, bo w końcu cała rodzinka czymś się zasłużyła. No, oprócz niego i to trzeba było powiedzieć szczerze i otwarcie. Istna czarna owca familii. — A bardowie śpią kiedy indziej, na pewno nie w nocy, w końcu, gdy słońce schowa się za horyzont, pisze się najlepiej i najszybciej, a umysł nie daje spokoju — powiedziała. Mężczyzna pokiwał głową, przyznając jej rację, bowiem sam niejednokrotnie zmagał się z tym problemem. Myśli najdziksze i najpiękniejsze były jednak długo po północy, gdy duchy już zbierały się do snów. — Klątwa jak i dar, przysięgam, czasami mam tego dosyć, ale co ja na to poradzę? — Ponownie przyznał jej rację, gdy dosiadła się tuż obok.
      — Co poradzimy, takie losy twórców — mruknął delikatnie, rozkoszując się coraz to chłodniejszym powietrzem. — A czy ci Coehowie? Możliwe, jeśli chodzi o mistrzów zielarstwa, innych nie poznałem jak dotąd. Jednakże nazwisko krwi nie potwierdza, sam przyznaję, że więcej uroku znajduję w równie artystycznych próbach, co wy, towarzyszko, ale co poradzić. Dla was klątwą profesja i talent, dla mnie nazwisko — parsknął ciszej. — Ale dla was jakieś zioła zawsze się znajdą — dodał z uśmiechem.

      Usuń
    7. Skrzywił się na pytanie o nazwisko, ale chwilę później kiwał głową, zgadzając się z kobietą na temat jej ukochanej klątwy, której pewnie nie zamieniłaby na nic innego. Bo w końcu niby na co? W teorii znała si na żegludze, mogłaby i łowić ryby czy opiekować się końmi, ale zdecydowanie tych rzeczy nie dało się porównać do śpiewania, bawienia ludu i przekazywania historii, tych bardziej i mniej znanych.
      — Co poradzimy, takie losy twórców — mruknął, uśmiechając się pod nosem i przymykając oczy, a jej pozostawało spoglądać na chłopaka z delikatnym uśmiechem na twarzy. Spokojniej, z większym opanowaniem, bo chyba nie musiała już nikogo zabawiać, zresztą on nie wyglądał na osobę uwielbiającą harce wszelakie. — A czy ci Coehowie? Możliwe, jeśli chodzi o mistrzów zielarstwa, innych nie poznałem jak dotąd. Jednakże nazwisko krwi nie potwierdza, sam przyznaję, że więcej uroku znajduję w równie artystycznych próbach, co wy, towarzyszko, ale co poradzić. Dla was klątwą profesja i talent, dla mnie nazwisko — stwierdził, na co oboje parsknęli beznadziejnym śmiechem. — Ale dla was jakieś zioła zawsze się znajdą.
      Już po raz kolejny przewróciła oczami, po raz kolejny uśmiechnęła się pod nosem i po raz kolejny spojrzała na niego z iskierką w zielonych ślepiach.
      — Na sen też coś znajdzie? — zapytała, wcale nie kryjąc swojej nadziei, bo naprawdę z tym akurat miała problem, jak bardzo by nie chciała żartować z tej przypadłości. — A więc po co ograniczać się do nazwiska? Każdy pisze własne historie, niech i napisze swoją własną, nie spoglądając w tył. Bo po co? — zapytała, pokazując zęby w uśmiechu.

      Usuń
    8. Mężczyźnie nie umykał żaden z gestów przedstawianych przez kobietę. Prawdopodobnie chciał po prostu koniecznie dowiedzieć się o jej tajemnicy, o tym, co skrywa, bo a nuż się wydarzy, że jedno z działań ją wsypie. Coeh był zachłanny na wszelakie poetyckie nowinki i bardziej niż czegokolwiek innego pragnął po prostu dowiadywać się o tym, co kryją za sobą ciekawskie, zielone oczęta. Bo przecież to w nich mogły być zaklęte skrzętnie dobierane słowa. Przecież to w nich utopione mogły być najpiękniejsze tajemnice tego świata.
      — Na sen też coś znajdzie? — spytała, zerkając kątem oka na mężczyznę. Nie zdziwił się, sam niejednokrotnie cierpiał przez nieprzespane noce. — A więc po co ograniczać się do nazwiska? Każdy pisze własne historie, niech i napisze swoją własną, nie spoglądając w tył. Bo po co?
      — A i owszem, zawsze się znajdzie, bylebym więcej o przypadłości się dowiedział, bo jednak zatruć nikogo nie mam zamiaru — żachnął się radośnie. — A zerkanie w tył niejednokrotnie trudne, szczególnie gdy na każdym kroku ci go wypominają i nawiązują, nieprawdaż — zauważył szybko, przypominając słowa kobiety, która dosłownie przed chwilą sama powołała się na karierę Coehów.

      Usuń
    9. — A i owszem, zawsze się znajdzie, bylebym więcej o przypadłości się dowiedział, bo jednak zatruć nikogo nie mam zamiaru — stwierdził, a jego słowa były pełne energii i takiego dziwnego szczęścia, że kobieta musiała zdziwić się, dlaczego na wspominkę o własnej rodzinie tak źle zareagował. A może po prostu jej się wydawało? — A zerkanie w tył niejednokrotnie trudne, szczególnie gdy na każdym kroku ci go wypominają i nawiązują, nieprawdaż — dodał, na co ta prychnęła pełna oburzenia, bo miała wrażenie, że przesadzał i zdecydowanie wyolbrzymiał swój problem.
      Ale kto go tam wie, w końcu wolała nie oceniać, kompletnie nie znając jego historii i położenia.
      — Szczegółów o przypadłości dostarczę na dniach, pozwoli i zgodzi się ze mną, że późna noc nie jest dobrym czasem na dyskusje na tego typu tematy, bo po co? — oświadczyła i uśmiechnęła się delikatnie, mniej energetycznie, odchylając się troszkę i prostując nogi. — Ale sam wspomniał o roślinkach, czyż nie? — zauważyła, podnosząc brwi do góry i spoglądając na niego.
      Ładny, delikatny chłopaczek o równie ładnych błękitno-srebrnych oczętach, choć smutnych, co wypatrzyła od razu i troszkę ją to zmartwiło. W sumie to nie zdziwiłaby się, gdyby kobiety w jej rodzinnym mieście, kraju otaczały go każdego ranka i plotły mu wianuszki na te rozwichrzone, ciemne włosy, mimo jego raczej chudej postury, bo w końcu zupełnie inny, brzydko i trochę obraźliwie mówiąc, wręcz egzotyczny.
      — To że wspominają, to nic złego, trzeba zacząć od siebie, kochany — mruknęła, posyłając w jego stronę ciepły uśmiech. — Nie kryć się, nie chować, tylko brnąć i puszyć się jak paw. Albo zrobić tak jak ja i po prostu zacząć od początku — stwierdziła i po prostu parsknęła śmiechem.

      Usuń
    10. — Szczegółów o przypadłości dostarczę na dniach, pozwoli i zgodzi się ze mną, że późna noc nie jest dobrym czasem na dyskusje na tego typu tematy, bo po co? — Pokiwał głową, bo brzmiało to, jak bardzo dobre rozwiązanie, a raczej najkorzystniejsze w danej sytuacji. — Ale sam wspomniał o roślinkach, czyż nie? — Wzruszył ramionami. — To że wspominają, to nic złego, trzeba zacząć od siebie, kochany. Nie kryć się, nie chować, tylko brnąć i puszyć się jak paw. Albo zrobić tak jak ja i po prostu zacząć od początku. — Dziwny śmiech wyrwał się z gardła, na co młodzian jedynie się skrzywił, bo mimo wszystko nie był w stanie zgodzić się ze słowami kobiety. Odcięcie się od przeszłości i zaczęcie od nowa było jedną z tych rzeczy, które Coehowi nie były w stanie wyjść. Bo zmienić albo chociaż wyprzeć się nazwiska? Nie, nie wyparłby się rodziny. Przecież nim był, przecież mimo wszystko ją kochał.
      Jednak renoma ciągnęła się za nim jak smród po gaciach i nie szło niczego z tym zrobić, a znalezienie się pomiędzy młotem a kowadłem, było już jego chlebem powszednim.
      Podniósł się z miejsca, otrzepał dokładnie i zerknął na kobietę.
      — Przed pryzmatami przeszłości nie sposób jest uciec, a echo zawsze będzie się za nami odbijać, nieważne, jak bardzo byśmy pragnęli, by zblokować wszelakiego rodzaju wspomnienia. — Przeciągnął się beznamiętnie, podparł dłoń na biodrze i zerknął ukradkiem na kobietę. — Najpiękniej dziękuję za występy i rozmowy, droga Kai, zaprawdę, zaszczytem było móc zamienić z wami kilka słów.
      Nie przyznawał się, że nie spał czy że agresywne myśli obijały się po głowie. Po prostu wrócił i pisał, by za chwilę targać stronice i warczeć, bo mimo starań, nie był w stanie tak poetycko ująć wszelakich stwierdzeń, bo do kobiety było mu jeszcze daleko.

      Usuń
  3. - Gdzie on się podział... - stęknął chłopak pod nosem w pośpiechu wybiegając z budynku głównego. Wedle ostatniej wymiany zdań między nim a mistrzem, mężczyzna miał być w Sali Spotkań. I tu leżał pies pogrzebany, starszego Teroise nie było, po kocie, który mógłby naprowadzić sekretarza, gdzie poszukiwany się znajduje również ślad zaginął. Obaj, jak kamień w wodę zaginęli i nikt nie wiedział, kiedy to wyszli. Ah, cudowna codzienność.
    Ignatius prychnął pod nosem. Że też akurat teraz musiał szukać swojego ojca. Chciał przywitać nowych, którzy pojawili się w gildii, ale nie, gdzie tam. Lepiej najpierw przypomnieć sobie, że trzeba dokończyć jedną sprawę, przy której potrzebna jest ta jedna osoba, która lubi znikać. Taka dobra okazja by poznać kolejnych ludzi... Ostatni raz przekładam pracę nad witanie, powiedział sobie w myślach. Kultura tego wymaga.
    Z pełnym impetem wpadł na korytarz domu mieszkalnego w nadziei, że tu zakończy swoją wycieczkę po gildii... jeśli nie pomylił się w obliczeniach trzynastą w tym tygodniu. Niestety nie przyszło mu na myśl by zwolnić choć trochę. Myśl, że korytarz będzie pusty okazała się być fałszywa i gdy tylko przekroczył próg zderzył się z brązowowłosą kobietą. Oboje zaskoczeni zachwiali się, chłopak w ostatniej chwili złapał się ściany inaczej byłby upadł. Uniósł zaskoczony wzrok, który padł na nieznajomą i towarzyszącego jej... mistrza z kotem na ramieniu.
    - Przepraszam! - Iggy speszył się okropnie i chcąc szybko wyjaśnić swoje zachowanie wziął głęboki wdech i zaczął mówić. - Bar-bardzo prze-przepraszam! Nic ci nie jest? Myślałem, że nikogo nie ma na korytarzu. Mogłem zwolnić, jeszcze komuś by się coś stało. Tak to jest, jak się człowiek spieszy... Następnym razem będę ostrożniej wbiegał do pomieszczeń... - W tym samym momencie zaciął się i zdał sobie sprawę, że za bardzo gubił się we własnych słowach. Zaczerwienił się i spuścił wzrok. - Je-jeszcze raz przepraszam... gaduła ze mnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i przybyła do Gildii przy akompaniamencie zachodzącego słońca, może i pierwszej nocy nie spała (i to nie dlatego, że po prostu nie upomniała się o kwaterę dla siebie), bo przecież już pierwszej nocy wzbudziła zainteresowanie mieszkańców budynku, ale jednak, wypadało się przedstawić temu, który tutaj zarządzał, zdobyć to wygodne łóżko, swój własny kącik i rozgościć się, chociaż na chwilkę, odetchnąć i odpocząć, pomyśleć, co dalej, nad czym powinno się popracować i w ogóle, czy znajdzie tutaj coś lub kogoś wartego przelania swoich myśli na słowa, a słowa na kartkę w dzienniku, by następnie chwalić się nową pieśnią przed zachwyconą publicznością.
      Tak właśnie wylądowała z mistrzem i jego kotem u swojego boku, uważnie wsłuchując się w jego słowa, a kątem oka spoglądając na zwierzątko, które od razu przykuło jej uwagę.
      Tak, koty uważała za zdecydowanie interesujące zwierzęta.
      I wszystko byłoby dobrze, gdyby ktoś w nią nie wbiegł, gdy szli powoli korytarzem, nie nabił jej jakiegoś siniaka, a sam ledwo co się nie przewrócił. Skrzywiła się przez chwilę, ale minęło kilka sekund, a na jej twarzy znowu malował się ten dziwny stoicyzm połączony z nieskrywanym rozbawieniem. Bo na twarzy i w błękitnych oczętach chłopca, dla niej wyglądającego na dopiero co oderwanego od piersi swojej matki, malowało się okropne przerażenie. Czy naprawdę wyglądała już tak źle i groźnie?
      — Przepraszam! — powiedział, ba, wręcz krzyknął, a ona ledwo hamowała się od parsknięcia śmiechem. — Bar-bardzo prze-przepraszam! Nic ci nie jest? Myślałem, że nikogo nie ma na korytarzu. Mogłem zwolnić, jeszcze komuś by się coś stało. Tak to jest, jak się człowiek spieszy... Następnym razem będę ostrożniej wbiegał do pomieszczeń... — przerwał, opuszczając wzrok speszony. — Je-jeszcze raz przepraszam... gaduła ze mnie...
      Uśmiechnęła się i machnęła ręką, bo przecież do ran bojowych była przyzwyczajona, a do tych powstających przez uderzenie jeszcze bardziej.
      — Spokojnie — mruknęła, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. — Od drobnego siniaka jeszcze nikomu się nie umarło… — stwierdziła i parsknęła śmiechem. — Kai Montgomery, miło mi poznać

      Usuń
    2. Miał wrażenie, że ręce mu dygoczą dlatego zacisnął je w pięści i chcąc się ostatecznie opanować zagryzł wargę. Przez pewną chwilę kusiło go nawet by uciec, jakby w popłochu, ale kultura kazała mu się powstrzymać od tak nagannego zachowania. Nie przystawało uciekać przed nowym członkiem gildii, byłoby to bardzo nie na miejscu. Co by sobie jeszcze o nim pomyślała? Że wariat, że głupi, nie spełna rozumu? O nie, nie pisał się na takie opinie na swój temat.
      Podczas, gdy on przez chwilę czuł się zagubiony, kobieta była rozbawiona, bez wątpliwości jego zachowaniem. Uśmiechała się szeroko, wydawało się, że nie przejęła się bardzo ich stłuczką sprzed kilku minut. Chłopak miał też wrażenie, że mistrz, choć zachował stoicki spokój wewnętrznie umierał ze śmiechu. Widział to w jego oczach, roześmiane iskierki tańczyły w nich bardzo wesoło. Żeby tylko mu tego kiedyś nie wypomniał, oby tylko. Chłopak wziął głęboki wdech odpychając od siebie negatywne myśli i uśmiechnął się delikatnie.
      - Ignatius Teroise, mi również miło. - Żwawo skinął głową, może nawet zbyt gwałtownie, ale ciągle czuł się nabuzowany. Z pewnością te przyśpieszone reakcje zostaną mu dopóki nie zostanie sam i się ostatecznie nie uspokoi. - Bardzo się cieszę, że znowu ktoś do nas dołączył. Przynajmniej nie jest tutaj tak pusto jak na początku.

      Usuń