wtorek, 3 kwietnia 2018

Od Philomeli

- Emeryk! Wracaj tu natychmiast wstrętne ptaszysko, bo cie wypatroszę i powieszę nad kominkiem.
Niewielka kobieca postać okutana w grube wełniane ponczo chwiała się niebezpiecznie na szczycie lśniącego od lodu dachu starając złapać, dość niepewną w tych warunkach równowagę. Dachówki były stare i przy nieostrożnym ruchu mogły obluzować się i spaść, a ich zaokrąglone krawędzie porastał miejscami brunatny, śliski mech. Kobieta posuwała się więc dość powoli i ostrożnie wyciągając jedną dłoń w stronę swego podopiecznego - olbrzymiego brązowego orła, który przysiadłszy na samym końcu budynku ptaszarni skrzeczał i wymachiwał skrzydłami. Philomela starając się dotrzeć do niego mimo chłodu mrożącego palce i niepewnego gruntu po jakim przyszło jej stąpać, wciąż przeklinała w myśli swoje niedbalstwo. Przed ćwiczeniami, jak uczyła się, zazwyczaj dokładnie sprawdzała wagę, każdego ptaka, by uniknąć sytuacji w której będzie musiała drapać się na najwyższe drzewo w okolicy, by ściągać na dół przejedzonego delikwenta, który postanowił sobie uciąć drzemkę na samiutkim wierzchołku. Tym razem zakładając, iż zwierzęta dostały tylko rano dość skromny posiłek, była pewna więc, że są gotowe wypełniać posłusznie jej zadania za kawałek suszonego mięsa i wypuściła na dobry początek największe i najbardziej kapryśne ptaszysko. Co prawda eskapada zakończyła się na dachu ptaszarni, ale w obecnej temperaturze perspektywa żmudnego jego zdobywania nie wydawała jej się szczególnie zachęcającą.
- Ani się warz - warknęła na orła rozglądającego się za kolejnym miejscem gdzie mógłby przycupnąć z dala od jej rąk.
- Maaaaaam! - wrzasnęła machnąwszy ręką, by zgarnąć ptaka, który jednak przewidując najwyraźniej jej kolejny ruch odskoczył nieco i zamachał skrzydłami z głośnym skrzekiem. Jej dłonie natrafiły nie na skrzydło ptaszyska, a na pustkę, dodatkowo jeszcze została odepchnięta silnym strumieniem powietrza i padła na chłodną pochyła powierzchnie, poczynając pędem spadać w dół. Starała się odwrócić jakoś by wyswobodzić z więzów ciężkiego materiału skrzydła, ale prędkość nie pozwalała na to, mocniej tylko przygważdżając do śliskiej powierzchni. Wyrzucała sobie w myślach swoją głupotę. Powinna była mimo mrozu wyciągnąć skrzydła spod palta. Teraz było za późno. I kiedy tak gnała na złamanie karku nagle tuż przed zetknięciem z ziemią, gdy mocno już poobijana zacisnęła powieki, poczuła jak wpada wprost w ramiona komuś stojącemu najpewniej przed wejściem do ptaszarni i niespodziewającemu się niczego. Owa zupełnie zapewne przypadkowa akcja ratunkowa zakończyła się tym, iż oboje wylądowali w pobliskiej zaspie. Philomela zerwała się natychmiast na równe nogi i odsuwając mokre od śniegu włosy z oczu, by nie przysłaniały jej widoku. Była niezmiernie ciekawa kimże jest jej tajemniczy wybawiciel, którego zapewne będzie musiała za chwilę przepraszać.    

Ktoś? Zechcesz się ujawnić tajemniczy wybawco?

1 komentarz:

  1. Jak nikt ciągle nie tyka to zaklepuję, w najbliższym czasie odpiszę!

    OdpowiedzUsuń