piątek, 13 kwietnia 2018

Od Philomeli

Leniwie otworzyła oczy na śnieżną biel sufitu wpadającą miejscami pod wpływem świeżych promieni poranka w blady róż i oranż. Przeciągnęła się wyprężając wszystkie mięśnie niczym kot i z równie naturalną giętkością zsunęła się na podłogę padając na kolana, miękko jak szmaciana laleczka. Uśmiechnęła się do siebie czując na twarzy przyjemne ciepło. Podeszła do okna i uchyliła je delikatnie pozwalając orzeźwiającym podmuchom wiatru wilgotnym od rosy wpłynąć do dusznego wnętrza i wymieść z jej izby cienie minionej nocy. Wyjrzała na zewnątrz, gdzie na soczyście zielonych rabatach dojrzeć już można było wielobarwne kwiatowe kielichy wznoszące się jak błędne ogniki nad brunatną taflą wilgotnej ziemi. Odetchnęła kilka razy i wzdrygnęła się czując przenikające ciało zimno szarej godziny zanim słońce na dobre zagości na niebie. Zamknęła wiec delikatnie okno i  rozejrzała się po pokoju bardziej już trzeźwym spojrzeniem. Wszytko leżało tak jak zostawiła wczoraj w nocy. Nawet szara, przybrudzona nioska spoczywała jak bezużyteczny gałganek pod łóżkiem. Skrzywiła się z dezaprobatą. Powinna być ostrożniejsza, jeśli zamierza utrzymać w tajemnicy cel swoich nocnych eskapad. To raczej nie mądre, aby trzymać najbardziej obciążające dowody od tak niemalże na wierzchu. Kiedy tak snuła rozmyślania z okolic stajni dobiegł ją jakiś dziwny dźwięk. Podbiegła do okna i wsłuchała się uważnie w niesione przez wiatr odgłosy. Czyżby to koniec świata? Po chwili jednak uśmiech wrócił na jej bladą twarzyczkę.
- Ach, to tylko Sagadda - uspokoiła się i szarpnęła drzwiczki szafy pozwalając drzwiczkom rozewrzeć się z tryumfalnym skrzypnięciem. Musiała się pospieszyć, ponieważ właśnie dziś do południa obiecała zgłosić się po odbiór specjalnie zamówionego jastrzębia Harrisa. Wciągając buty wciąż jednak miała przed oczami obraz młodej łowczyni. Wreszcie zawiązując sznurówkę wysokiego bucika wszystko ułożyło jej się w całość. Przecież stajnie byłby doskonałym miejscem na kryjówkę. Mogłaby tam spokojnie wślizgnąć się w nocy i zostawić ubłocone buty i torbę. Wróciła, więc do łóżka i pospiesznie chwyciła nioskę. Zatrzymała się jednak przy drzwiach z niejakim zakłopotaniem. Przecież nie może przedefilować przez środek korytarza z atrybutem przemytnika w ręku. Chwyciła, więc jakiś kolorowy szalik z szafy i opakowała starannie przedmiot. Teraz była gotowa. Sypnęła jeszcze ziarna sypnęła jeszcze ziarna Eglantynce i pospiesznie zbiegła na dół. Miała wiele szczęścia bo Uga nie zdążyła jeszcze chyba wyjść na łowy, albo dopiero z nich wróciła. W każdym razie mieszkanka stajni stała w pobliżu jednego z boksów (oczywiście w odpowiedniej odległości od niespokojnych mieszkańców tego przybytku) i zajadała jabłko najpewniej prezent od kucharki.
- Witam pogromczynię bestii - pozdrowiła ją wesoło sokolniczka.
- Witam również - odparła pospiesznie łykając kolejny kawałek jabłka.
- Czy przeszkadzałoby ci, gdybym zostawiała tu swoje rzeczy? Tylko na jakiś czas na przechowanie.
- Na przechowanie? - powtórzyła niepewnie.
- To znaczy zostawię je na jakiś czas, a potem zabiorę z powrotem
- Nadal nie rozumiem, po co chcesz to robić?
- Nie ważne - odparła chowając zawiniątko pod stertą słomy - a tak poza tym masz ochotę an mały spacer? Idę do miasta po nowego sokoła i pomyślałam ze może zechcesz... może do sokołów będziesz mieć więcej szczęście niż do koni.

<Do Ugi?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz