czwartek, 21 czerwca 2018

Od Blennena C.D.: Desiderius

***

   Czy wie, że jego towarzysz jest czymś, a może nawet kimś wyjątkowym? Oczywiście, jak mógłby nie wiedzieć. Początkowo spojrzał na młodego mężczyznę wzrokiem dość piorunującym, potem jednak zmarszczywszy brwi począł się zastanawiać. Jak właściwie wygląda jego relacja z białym, futerkowym stworzeniem? Pozwalał mu na wiele, rozmawiał, karmił. Zazwyczaj wydawało mu się, że pozwalał mu na więcej aniżeli członkowie rodziny swoim podopiecznym. Jego bracia nie okazywali większych uczuć przed magicznymi istotami. To on zazwyczaj podrzucał im resztki z obiadu, choć część musztrowo wyszkolona potrafiła położyć uszy lub obnażyć kły w geście niezadowolenia. Nic by mu nie zrobiły, co jasne, jednak młodego Blennena, mimo wojowniczej krwi, dało się jeszcze przestraszyć. Wtedy jednak jego nogi nie dosięgały chłodnej podłogi w sali jadalnej, gdy siedział na krześle z ciemnego drewna, a wycinany obrus lekko opadał na jego niewielkie kolanka. Zerknął również na umoczonego i może zarazem zmęczonego Leithela i przez głowę przeszła mu myśl, że być może wcale do siebie nie pasują. On, jako znawca roślin, a Blennen jako wiarus. W pewnym sensie dopełniali się, z drugiej strony, czy spędzali czas na wspólnie lubianych zajęciach? Leithel nie trenował, nie walczył z nim, w żaden sposób nie rozwijał swojej zwinności, nie szlifował prędkich łapek, które mogłyby zwinnie wbijać pazury w oczy oponentów. Może zawsze tak naprawdę marzył o innym przyjacielu na całe życie, takim, który zamiast ronić łzy nad pokonanymi, będzie wydzierał z nich życie jak bojownik? Leithel jest jego sumieniem i w żaden sposób nie mogą już temu zapobiec. To jego oswoił, to jego chciał jako dziecko. Jego pragnienia nie powinny się zmieniać po tak krótkiej uwadze, niemal nieznajomej osoby. Choć teoretycznie to takie słowa nurtują najbardziej, kreują podświadome zawiłości, sieją zamęt i spustoszenie, które nie wiedzieć czemu, ciężko jest okiełznać. Chciał odpędzić od siebie cały ten narzucony chaos i być może walczyłby z nim, gdyby nie zadane przez Desideriusa pytanie. Wojownik poprawił niezgrabnie, bez żadnej delikatności dywan i roślinę, które niósł i spojrzał na rozmówcę. 
- To żaden sekret. - ludzie na świecie, a przynajmniej ci ze znanych, znakomitych rodów, które odgrywają istotne role w społeczeństwie, wiedzą, że von Rafgarelowie pozyskują towarzyszy na całe życie, wiedział co może ujawnić - Mój ród od zarania dziejów oswaja różne magiczne gatunki, by dany przedstawiciel służył swemu panu. - rzucił chłodno - Każde dziecko z nazwiskiem von Rafgarelów udaje się na wędrówkę i ma za zadanie oswoić stworzenie i wrócić z nim w przyjaźni i więzi, która nie zniknie aż do śmierci. Jeśli umrze pan, zwierzę również musi umrzeć, z miłości do właściciela, bez którego nie może żyć i z honoru dla rodu, który go ułaskawił i wziął w opiekę, nie może odejść do innego pana. - spojrzał na Leithela wzrokiem pełnym wspomnień. 
Cholerne oczy, jedyne, które mówią co tak naprawdę kryje się za zbroją i dobrze zbudowanym ciałem. 
- Jeśli umrze zwierzę, pan nie może oswoić dla siebie drugiego. Jeden towarzysz do końca życia, jeden pan po wsze dni. - wtem Leithel poruszył mocno uszami, nastawiając je i z mokrymi oczkami spojrzał na Blennena, jakoby ostatnie słowa bardzo go wzruszyły. 
Istota pełna uczuć, emocji, czasami zbyt wiele cierpiąca, wojna nie jest dla niego, on powinien biegać po drzewach wśród swoich, skakać nad kępami traw przy bokach różnokolorowych braci, tych przepełnionych miłością stworzeń. Wybrał jego, tego, który wiele wycierpiał i jeszcze więcej wycierpi. Mógł przyprowadzić ze sobą gryfa, który pragnąłby umoczyć dziób w krwi, bądź lwa o rogach i fioletowych skrzydłach zamiast uszu, tak dostojnego, jakiego posiadał jego brat, który łapami ogłuszał, a zębiskami wyrywał krtań, którego oczy błyskały z każdym łykiem krwi. Nie zrobił tego. Mały Blennen poległ, by powstać i obarczać całym złem swego towarzysza. Czy to prawdziwe przywiązanie, miłość, przyjaźń i braterstwo, czy może zwyczajny ból jaki ofiaruje Leithelowi? Nie myślał o tym w ten sposób, wydawało mu się, że oboje są zadowoleni z takiego systemu życia. Biała kula podbiegła lisim krokiem i wtuliła pysk w wolną dłoń młodego von Rafgarela. Ściągnął brwi nieco do środka. Zrozumiał, że ostatnie słowa są dla niego bardzo ważne. To takie wypowiada się podczas oswajania. Najwidoczniej wzruszyły one towarzysza. Twarz Blennena pozostała jednak nieruchoma, a żaden kącik ust nie miał zamiaru się unosić. Przetarł lekko palcem za uchem Leithela i ruszył dalej, choć deszcz powoli ustawał, chmury wciąż nadciągały i goniły ich całą drogę. 
- Z taką istotą wojownik nie jest aż tak samotny i wie, komu może powierzyć swoje zaufanie. Prócz nim, nie ufa się nikomu. Nigdy nie odejdą i zawsze wykonają rozkaz, doskonali żołnierze. - spojrzał na Desideriusa, jakby prostując całą sytuację, zakrywając się ponownie maską bez emocji. 
Sprostował zatem sprawę do postaci głazu. Potraktował przedmiotowo zarówno siebie jak i stworzenie, jakim się opiekował. Listki na piersi Leithela zadźwięczały głośniejszym szelestem, aż biała kula zniknęła za rogiem, gdy wiedziała, że za nim znajduje się siedziba Gildii. Podróż zajęła trochę czasu, choć była przyjemna i Blennen w żaden sposób nie powinien na nią narzekać. Poza tym – nie miał tego w zwyczaju. Kiedy dotarli już pod drzwi otworzył je i wszedł bez zawahania, przytrzymując je przed obładowanym Desideriusem i Leithelem, który najprawdopodobniej zmęczył się bardziej niż oni. Jakby nie patrzeć ciągle biegał, skakał i brykał, a wymaga to energii, zwłaszcza w deszczu. 
- Zatem jeśli nie masz nic przeciwko, przebierz się, zostaw swoje rzeczy i zajrzyj do nas, na gest podzięki. I my osuszymy się w tymże czasie. - pożegnał go gestem głowy i płynnym, ale żołnierskim kokiem udał się w stronę swojego lokum. Nie obejrzał się za młodym mężczyzną nawet na chwilę. Nigdy nie patrzył. Na nikogo. Udając się schodami na górę, a potem otwierając drzwi ułożył mokry dywan w kącie pokoju, gdzie miał wyschnąć. Roślinę w doniczce odłożył na swoisty parapet, a wszelakie pasy wiążące Leithela odpiął i pozwolił mu się wytrzeć w skórzany ręcznik, nie musiał mu wyjątkowo pomagać, zwinne łapki doskonale radziły sobie nawet z takową magią. Sam zdjął z siebie płaszcz, zbroję i począł dokładnie ją wycierać, jak i potem również siebie, narzucając na siebie suche, brązowe spodnie opinające się na umięśnionych nogach, kończące się na biodrach. Wyząwszy włosy związał je na nowo, a po uprzątnięciu całego bałaganu pozostawionego przez wodę zaczął pomagać towarzyszowi w rozmieszczeniu jego donic, w międzyczasie podając mu owoc do zjedzenia. 
Przecież wie, że jest dla niego ważny. Jest skarbem.
***
[Dediseriusie?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz