środa, 9 października 2019

Od Blennena C.D.: Aries


   Cała ta wyprawa nudziła go niemiłosiernie. Nie znajdował sobie wyjątkowych zajęć. Oporządzanie koni, polowanie, przygotowywanie upolowanej zwierzyny do konsumpcji. Niewiele rozmawiał, zamknięty w swoich myślach. W głębi siebie czuł jak bardzo potrzebuje nowych doświadczeń. Jak zależy mu na skoku adrenaliny. Jego czujność nie opadała, wciąż obserwował mijane otoczenie wszystkimi dostępnymi zmysłami. Podobnie zachowywał się jego chowaniec. Leithel czasami zabawiał ich towarzyszkę wyprawy. Zdarzało się, że sypiał u jej boku. Może ze względu na to, że stworzenie czuło potrzebę bliskości, a może nie chciało, by niebieskowłosa takową samotność odczuwała na sobie. Czasami Blennen nie mógł zasnąć, zapatrzony w niebo mrużył tylko oczy. Oglądał gwiazdy, wyszukiwał gwiazdozbiory. Nie potrafił zamknąć oczu na tyle długo, by objęcia morfeusza przygarnęły go subtelnym uściskiem. Jeśli zasypiał – spał czujnie. Szelest, złamanie patyka przez przechadzającego się zająca potrafiły wyrwać go z pięknego snu o niczym. Zazwyczaj też czekał, aż młoda kobieta zaśnie i sprawował swego rodzaju wartę. Jego rytuałem przed zaśnięciem było obejście małego obozu, sprawdzenie czy konie mają wszystko czego im potrzeba, a także czy są dobrze przywiązane. Kolejno siadał przy ognisku i chwytał osełkę, którą ostrzył halabardę. Czasami, gdy mieli chwilę, czas wolny wykorzystywał na ćwiczenia. Nie zdarzało się to nazbyt często, gdyż jemu samemu zależało na czasie. W trakcie podróży zdarzało się, że gdy konie miały jeszcze siłę szli na umór, mimo, że Aries prosiła o przerwę, o odpoczynek. Był surowym obrońcą jej osoby.
   Gdy pewnego razu po ugaszeniu ogniska i wyruszeniu w dalszą podróż dopadł ich biały psopodobny stwór dopadł swojej halabardy i żwawo zeskoczył z wierzchowca. Leithel w tym czasie wskoczył na jego ramię, zwinnie wspinając się. Mimo swoich gabarytów był naprawdę lekki. Stanął jednak w bezruchu opierając broń o ramię, gdy zobaczył, że stworzenie pseudoatakujące nie jest wcale groźne. Ba, wyglądało wręcz jakby znało kartografkę i przejawiało oznaki tęsknoty. Dlatego przypatrywał się bystro i z lekkim zdziwieniem w chłodnych oczach. Ściągając brwi nieco zgiął  kolana i niespodziewanie chwycił rękę dziewczęcia na ziemi, podnosząc ją. Chciał wtedy rzucić stanowczo, że nie czas jest na pieszczoty i tym podobne, ale gdy stworzenie dostrzegło go natychmiast najeżyło sierść i wpatrywało się w niego groźnie, jakby sugerując, że nie powinien był tego robić. Zwierzę miało długie, spiczaste uszy, które nasłuchiwały bacznie wszelkich dźwięków. Wyszukiwały drgnięcia źdźbła trawy lub przesuwanego się kamienia nieopodal. Leithel nie nastroszył się, jedynie obserwował zwinnymi łapkami gładząc swoje futerko, ciesząc się, że nie należy do wyjątkowo walecznych istot, które mogłyby mierzyć się z szeregiem zębów i sporych łap jak i ogona.
- Nie mamy czasu na zabawy, księżniczko. Na koń. Czas nagli. Nie interesują mnie twoje prywatne pobudki. – prychnął zaledwie, machnął halabardą i kątem oka obserwując nieznane sobie zwierzę ruszył wolnym krokiem w stronę swojego wierzchowca.
Poprawił nieco zawinięte puślisko, sprawdził popręg na zapas i wsiadł na konia, delikatnie siadając w siodle. Leithel zszedł z ramienia swego pana i usiadł na zadzie konia patrząc na nowoprzybyłe stworzenie. Mrugał szybko i popiskiwał z ciekawością w głosiku. Koń młodej dziewczyny był nieco niespokojny, tupał i rzucał łbem, ale stał w miejscu. Zapewne sam był zdziwiony nagłym zwrotem akcji. Nie sposób mu się jednak dziwić, coś zrzuciło jeźdźca z łomotem z siodła. Blennen poklepał swojego konia po szyi i obrócił go w stronę wierzchowca Aries. Chwycił za wodze i spojrzał na niebieskowłosą z jednym komunikatem w oczach: „pospiesz się”. Nie zapytał czy wszystko z nią w porządku, czy nic się jej nie stało, czy niczego sobie nie uszkodziła. Przecież nie mogło być źle. Co mogła sobie zrobić? Prawdopodobnie cieszyła się mimo takiego upadku, podnosząc ją usłyszał jedynie zdziwiony dźwięk wydany przez dziewczęce gardło. Nie odniósł wrażenia, że to odgłos bólu. Dlatego też niemal od razu sam zebrał się do dalszej podróży. Nie miał zamiaru zostawać w jednym miejscu dłużej, niż jest to konieczne. Zbyteczne marnowanie czasu. Trzymając wodze wierzchowca dziewczyny bacznie obserwował białe zwierzę, które zwaliło ją z siodła. Nie wiedział czym jest, czy powinien obawiać się nagłego ataku, czy raczej braku możliwości przejścia w dalszą część wędrówki bez zabicia go. Nie chciał być ufny swoim przeczuciom, ale reakcja dziewczęcia i istoty były raczej jednoznaczne. Skoro nie atakowało wolał uniknąć stępienia się ostrza halabardy i ruszyć dalej w drogę. Leithel zaczął się jednak niespokojnie obracać na zadzie wierzchowca i w końcu zeskoczył na łopatki drugiego konia powodując tym samym jego zaniepokojone chrząknięcie i bryknięcie. Wierzchowiec niemal wyrwał wodzę z ręki Blennena, który zdziwiony podążył wzrokiem za swoim chowańcem. Owcopodobne zwierzątko przespacerowało po koniu i zeskoczyło z niego – stając tuż przed nieznanym sobie stworzeniem. Zapiszczał kilkukrotnie i zaczął obchodzić zwierzę dookoła. Spiczaste uszy wraz z głową obracały się posłusznie za poruszającym się kształtem. W końcu Leithel usiadł naprzeciw istoty i zakrył oczy dając do zrozumienia, że wie, iż jest ślepe. Von Rafgarel nie zwrócił na to uwagi, nie czuł potrzeby, po cóż miałby zaprzątać sobie głowę takimi zbędnymi przymiotami. Leithel jednak poruszył żwawo i wesoło ogonem w prawo, lewo i znów w prawo. Nie był wrogo nastawiony, gdzieżby. Jego inteligentne oczy zwróciły się ku kartografce. Zamlaskał przyjemnie i podszedł bliżej do ślepego zwierzęcia. Otarł się o jego bok, tak że gałązka na jego ciele zadrżała wesoło, jakby tanecznie. Wiedział, wyczuwał, ale wszelkie sygnały dla wojaka były raczej trudne do zrozumienia. Puszysta biała sierść zafalowała, gdy Leithel odsunął się od nieznanego magicznego stworzenia. Zawirował wkoło nóg Aries i tym samym dał znać istocie, że wszyscy we troje od początku podróżowali razem, a von Rafgarel wcale nie ma złych zamiarów względem niebieskowłosej. Ponownie wskoczył na zad konia i przespacerował się po nim, by kolejno przeskoczyć na wierzchowca, na którym siedział jego czarnowłosy wiarus. Usadowił się wygodnie na zadzie i pisnął raz jeszcze, tak, że gałązka kolejny raz zatańczyła na jego boku. Gdyby mógł uśmiechałby się przyjaźnie i zachęcająco.
- Nie mamy czasu, wsiadaj na konia, albo odjadę bez ciebie. Dosyć mieliśmy już postoju, czas w drogę jeśli ci na niej zależy. – burknął i teatralnie puścił wodze wolnego konia, który nie przejął się tym gestem nazbyt.

Arogancko popędził konia do wolnego stępa i zaczął oddalać się wolnymi krokami od rozproszonej kartografki, która to właśnie jego wybrała na pomocnika i towarzysza wyprawy.


[Aries?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz