czwartek, 3 października 2019

Od Feliksa CD Quinlan

I został, sam, samiusieńki, nadal nie do końca wiedząc, jak wygląda poszukiwany przez nich przedmiot, nie odpowiadając w ogóle na słowa dziewczyny, ba, nie zdążył nawet i ich przemyśleć, bo ta oddaliła się tak prędko, jak i się tu pojawiła. Niby smuga światła, które ukradkiem wkradło się tam, gdzie nie powinno go w ogóle być. Odchrząknął nerwowo, zahaczył palcami o brodę. No cóż, mając na uwadze członków gildii oraz ich charaktery, powinien już choć odrobinę zacząć się przyzwyczajać. 
Chociaż nawet nie złożył obietnicy zajęcia się poszukiwaniami zguby, tak jednak poświęcił temu odrobinę swojego wolnego czasu. Zwracał uwagę na białą sierść walającą się na podłodze, kilka razy przyspieszył kroku, gdy wydawało mu się, że zza rogu wystaje wijący się leniwie, puszysty, biały ogon. Za każdym razem jednak prowadziło to kompletnie na manowce, pozostawiając go znowu w całkowitej samotności na cichych korytarzach. Bo wszyscy, jakby duchy, rozpłynęli się w powietrzu, a w budynku panowała cisza, jak makiem zasiał. Ni skrzypania podłogi, ni głośnych kroków czy śmiechów i chichów tych weselszych towarzyszy, a może narzekań tych, co zazwyczaj wstawali lewą nogą z łóżka (kilka razy Feliks miał ochotę zaproponować, by po prostu przestawili swoje łóżka na przeciwną ścianę pokoju, może choć to by im pomogło). Snuł się więc po budynku jak bohaterowie strasznych powieści. Brakowało jedynie świecy w ręku oraz tej idiotycznej ciekawości oraz chęci, by zaglądać w każdy skrzypiący zakamarek pomieszczenia. Choć poszukiwał przedmiotu, wolał dbać o własne zdrowie. To fizyczne, jak i psychiczne, aczkolwiek i oba zostały w dawniejszych czasach poważnie naruszone. 
Raz trafił na żywą istotę, jaką była oczywiście jedna z czarnych bestyji, siedząca na parapecie, wygrzewająca się dzięki słonecznym promieniom wpadającym przez szybę. Obserwowała go swoimi żółtym spojrzeniem, czarny, smukły ogon zwisał ku podłodze, pozwalając jedynie końcówce kołysać się w znanej jedynie kocurowi melodii. Feliks prychnął na jego widok, podpierając się dłońmi o biodra.
— Wziąłbyś się do roboty, ileż można się lenić — oświadczył, ściągając groźnie gęste brwi, podnosząc palec, by pogrozić czartowi teatralnie.
Ten jedynie zamruczał w odpowiedzi, wstając, przeciągając się i ostatecznie układając się w kłębek. To wszystko oczywiście zrobił nie przerywając kontaktu wzrokowego z czarnowłosym. Woronow żachnął się, warknął i podszedł ostatecznie do kota, wyciągając w jego kierunku dłoń. Przejechał palcami po aksamitnym futrze, tak zrobił sześć razy, za siódmym jednak diabeł zjeżył się, syknął, kłapnął pyskiem, po czym zeskoczył z parapetu i udał się w swoją własną drogę. A Feliks podążył za nim, może i mając nadzieję, że czart zaprowadzi go ku poszukiwanej zgubie. 
Jakie więc było jego zdziwienie, gdy, istotnie, kiedy tylko wyszli zza rogu, kot owinął się wokół kobiecej nogi, mrucząc oraz poruszając wąsami, nonszalancko zamiauczał, następnie siadając tuż obok niej, niby ciekawy, jak rozwinie się cała sytuacja. Quinlan siedziała na chłodnej podłodze, co na pewno do zdrowych nawyków nie należało, spoglądając na Feliksa nadal lekko rozmarzonym, aczkolwiek również i spłoszonym wzrokiem. Mężczyzna wyciągnął w jej kierunku dłoń, uśmiechając się szeroko.
— Niestety nie udało mi się znaleźć twojej zguby, bardzo mi przykro — oświadczył. — Prócz tego czarnego czorta żadnego kota z wisiorkiem nie widziałem, zresztą, ciężko powiedzieć, bym widział kogokolwiek czy cokolwiek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz