piątek, 4 października 2019

Od Desideriusa — za wszystkie grzechy


— Ty wiesz, że to boli — syknął w pewnym momencie, posyłając Coehowi niezbyt ukontentowane spojrzenie i prawie w tej samej chwili, Desiderius odpłacił się mocniejszym przejechaniem szmatką po ranie na boku mężczyzny.
— I dobrze, ma boleć — odparł ostro, można by rzec, nawet zgorzkniale, zerkając na mężczyznę spod byka, zaraz po tym, jak ten przeklął. Wręcz zawył z bólu, wyginając się i wypychając brzuch ku górze, podczas gdy silne dłonie zacisnęły się na poduszce i materacu. Coeh był pewien, że jeszcze chwila i drugi zdoła rozerwać drogi materiał. Był gotów na rozsypanie się pierza, na opad białego puchu i kichanie przez kolejne kilkanaście minut. Białowłosy odsapnął na chwilę, po czym padł, rozluźnił uścisk i otworzył oczy, które malowały się w grymasie cierpienia. W końcu coś poza czystą irytacją. Przynajmniej tyle.
Od dobrych kilku minut starał się odkazić ranę, jednak ta wciąż nie chciała się doczyścić. Zaschnięte grudy krwi i błota zdawały się coraz większe, a młody zielarz popadał w obawy, że nigdy nie będzie dane mu przejść do dogłębniejszej opieki nad paskudną raną, której mężczyzna, jak się okazało w trakcie krótkiej rozmowy z Esther, nabawił się podczas ucieczki przed strażnikami miasta, którzy nie mieli zamiaru wpuszczać wroga ojczyzny na tereny miejscowości. Alexandrowi zostało doczołgać się do domu, do którego został już wcześniej zaproszony i do którego zmierzał, z nadzieją, że nie zdoła wykrwawić się w trakcie podróży.
Chwilę po zadraśnięciu zakrwawionego skrawka ciała, do pomieszczenia wparowała gospodyni, która widząc dwójkę w takiej, a nie innej sytuacji, mogła jedynie zebrać się na ponowne przewrócenie oczętami. Przynajmniej tyle, że tym razem oszczędziła sobie zbędnych komentarzy. Jej gniewne, nieco prędkie i poirytowane kroki roznosiły się po pomieszczeniu, jak chodzący zegar, wskazówki wybijające do godziny śmierci, godziny zero, ostatniej łagodnej chwili w całym tym zgorzkniałym świecie. Irytujące tik tok coraz głośniej panowało w głowie Coeha, który powoli zaczynał poczuwać się tak, jakby rzeczywiście nie był w stanie pozbierać myśli przez dopominające się uwagi wyliczenia. Sekunda. Dwie. Trzy. Jeśli się nie pospieszysz, będzie już za późno. Sprawisz mu cierpienia, zawiedziesz drogą Esther, a sam już na zawsze pozostaniesz w tym okrutnym poczuciu bezsilności, towarzyszącym ci za każdym razem, gdy nie zdołałeś unieść sprawy, utrzymać jej na swojej barkach, unieść na tym chudym, chybotliwym ciałku i silnej, niezłomnej wręcz duszy. Wszystkie grzechy, jakie los nadał jego organizmowi, zdawał się niejednokrotnie wybaczać niezwykle lotnym umysłem, świadomością na tyle żywą i opanowaną, by nie tracić zimnej krwi. W tamtym jednak momencie czuł, jak lejce kontroli wysuwają mu się spomiędzy wilgotnych palców. Ociekające krwią wyślizgują się przez obrzydliwą maź, droczą się, niczym piekielny wąż zesłany przez najgorszych bogów. Czuł, jak źle musieli czuć się wszyscy inni przez te lata. Wizja tego, jak mało w rzeczywistości znaczył zarówno on, jak i każdy żywot ludzki irytowała go coraz bardziej, szczególnie zważając na to, że w pewnym momencie i Alexander począł tracić ducha.
A gdy oczy stawały się niewyraźne, Desiderius wpadał w nieopisaną panikę, która przepełniona łzami na policzkach sprawiała, że puszczał na chwilę ranę, by uchwycić dłoń byłego kochanka w tę własną i przytulać ją mocno do własnej skroni, starając się odwrócić uwagę białowłosego od bólu, by skupić go na doznaniach innych, jednak równie mocno rzeczywistych. Kroki Esther przypominały już prędzej tętent rozjuszonych koni, gotowych przemknąć przez prerię taranując wszystkie istoty, te żywe, jak i martwe na wieki wieków. Ból większego powoli przenikał przez jego skórę, odór krwi i ropy wdawał się w nozdrza, a potężna, opływająca w żółć i czerwień rana zdawała się coraz większa.
Wszystko to jednak wyobraźnia Coeha, który w chwilach szczególnie niebezpiecznych lubował wyolbrzymiać niektóre sprawy. A raczej jego mózg za tym przepadał, bo najwidoczniej uważał to za najskuteczniejszy czynnik zachęcający do dalszej walki, czy to o drugą osobę, czy nawet lepszą porcję mięsa na stołówce.
Pracował jeszcze długo, chociaż rana miała się już dobrze, a Alexander zdołał odpłynąć do krainy marzeń sennych, gdzie organizm regenerował się najprędzej pod magicznym dotykiem bożka nocnych mar i cudów. Dopieszczał każdy fragment, zaciągał szwy i nieco je przesuwał, jakby starając się uczynić to wszystko od linijki. Mrużył oczy, a w całość wciągnął się na tyle mocno, by nie zauważyć, że i jego domniemana żona opuściła pomieszczenie, by przygotować mu gorącego naparu. Ciężki to był dla niego dzień, zarówno psychiczny, jak i fizyczny, to też nie miała zamiaru wypominać mu ogólnego zmęczenia malującego się na wychudzonej twarzy.
Zmienił się przez te lata, to musiała przyznać. Zmężniał. Dojrzał. Trudno było dostrzec w nim tego samego, młodego chłopaczka gotowego podbić świat, dla własnej, nieopisanej i niewytłumaczalnej dla innych satysfakcji. Zmienił się tak bardzo, a jednocześnie tak niewiele. Te paradoksy, które w sobie zawierał. One zawsze szczególnie fascynowały Esther, a zresztą, nie tylko ją. Wiele osób spoglądało na niego z podziwem. Szczególnie po czasie, bowiem w pierwszej chwili, gdy napotykano mężczyznę, uznawano go niejednokrotnie za głupca, niewyrośniętego na umyśle chłopaczka, który przez całe życie może żywić się marzeniami. W istocie mieli oni rację, a jednocześnie tak bardzo mijali się z prawdą o Coehu, iż zdawało się wręcz być niemożliwe, by sądzić tak trafnie, a pudłować jednocześnie. Trudną był jednak osobą i to trzeba było mu przyznać, ale jeszcze bardziej przytaknąć, gdy ktoś mówił o jego dojrzałości emocjonalnej, jak i potrzebie wspierania innych. Ciężki orzech do zgryzienia.
I przyglądała mu się z uwagą przez te wszystkie lata, analizując każde z jego zachowań. Przywiązując niezwykłą uwagę do tego, jak obnosi się z niektórymi sprawami, jak podchodzi do ludzi. Komu okazuje czułość, do kogo delikatną, wręcz niewyczuwalną, do momentu, gdy nie chciało się jej zauważyć, niechęć. Marszczyła brwi, nie do końca będąc w stanie pojąć istotę jego bytu i chociaż lat minęło już ponad dziesięć, musiała to przyznać. Coeh wciąż był dla niej jedną wielką niewiadomą i ta jedna sprawa chyba już nigdy nie miała się zmienić.
Dlatego też niezwykle zazdrościła Alexandrowi, który w tak krótkim czasie zdawał się zrozumieć więcej na jego temat, niż ona przez lata studiowania charakterologii chłopca poety.
A wkrótce zrozumiała również iż najwyraźniej Coeh po prostu nie chciał, by go poznała. Tak zwyczajnie. Po prostu. To bolało w tym wszystkim najbardziej. Jak rozżarzona pieczęć przyłożona prosto do serca. Piekielny węglik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz