niedziela, 6 października 2019

Od Cahira cd. Leonarda

Cahir nie poruszył się. Stał swobodnie, w nieco nonszalanckiej pozie, z biodrem lekko wypchniętym do przodu i dłońmi wbitymi w kieszenie bryczesów. Kamienie na jego pierścieniach były na tyle duże, że palce wsunięte miał tylko do połowy, a kciuki całkowicie wyjęte. Nie wyglądał na zmieszanego; pewna niezręczność sytuacji, w jakiej się znalazł, zdawała się go nie dotyczyć, jakby nie był jej uczestnikiem, a jedynie biernym, dość nieuważnym obserwatorem.
Oczy Cahira od kilku minut nie skupiały się na niczym konkretnym. Raz błądziły po ścianach, raz bez zainteresowania przebiegały między niecodziennymi tytułami książek ustawionych na pobliskim regale, innym razem spoczywały na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie zawieszonym w powietrzu, z nieobecnym, zadumanym wyrazem. Rzadko skupiały się na Leonardzie. Zahaczały o niego co jakiś czas, w regularnych, choć dość długich odstępach. Cahir mimowolnie spostrzegł, że wraz z upływem czasu Leonardo wygląda na coraz bardziej skonfundowanego. Szpieg odniósł wrażenie, że chłopak zaczął mówić szybciej i bardziej nieskładnie niż wtedy, gdy rozmawiali we Wspólnej Sali.
Wreszcie zdecydował się przyjrzeć mu dokładniej.
Leonardo co jakiś czas niespokojnie przenosił ciężar ciała z nogi na nogę. Plecy miał sztywno wyprostowane, mięśnie szczęki napięte, zęby jakby lekko zaciśnięte. Butny wyraz twarzy ustąpił miejsca jakiejś nieokreślonej niepewności. Podbródek nie był już zadarty, oczy nie spoglądały śmiało, jakby rzucając wyzwanie: były odwrócone, skupione na czymś, znajdującym się daleko poza Cahirem. Szpiegowi wydawało się nawet, że pod oczami chłopaka znajduje się bladoróżowy cień.
Nie do wiary.
Cahir stłumił ciche westchnienie, wyjął jedną rękę z kieszeni, uśmiechnął się możliwie najłagodniej.
— Bardzo chętnie przyjmę każdą pomoc — zapewnił miękko, gładko. Grzecznie odwrócił wzrok, by dalej nie deprymować Leonarda.
Choć pilnował się, by tego nie okazać, w głębi duszy cieszył się, że blondyn wyszedł z inicjatywą wspólnego szukania map. Cahir chciał spędzić z nim trochę czasu, lecz wiedział, że zapewne nie zdobyłby się na to, by prosić go o pomoc. Był na to zbyt dumny. Nigdy nie prosił, nigdy nie szukał wsparcia, jeśli się dało, radził sobie w pojedynkę. Szpieg nie miał złudzeń: gdyby Leonardo nie wyciągnął do niego ręki, ich drogi teraz najprawdopodobniej by się rozeszły.
— Szukam trzech map — zaznaczył Cahir, unosząc do góry jeden palec. Promień światła wpadł przez okno, odbił się, zapalił bladobłękitną iskrę na tanzanicie. – Nalescii, Sorii i Ovenore. Myślę, że nie powinniśmy mieć problemów z ich dostaniem. O ile mi wiadomo, nie są trudno dostępne, muszą gdzieś tu być, czy to w starszym, czy w uaktualnionym wydaniu.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie było małe. W zasięgu jego wzroku znajdowało się przynajmniej kilka wielopiętrowych regałów. Książki na ich półkach ściśle do siebie przylegały, były ciasno stłoczone. Gdy postąpił o kilka kroków w głąb pomieszczenia, zobaczył w jego kącie sterty woluminów piętrzące się na podłodze, wieżę wzniesioną z podręczników, kolumnę z idealnie ułożonych na sobie opasłych tomów encyklopedii. Na koniec dostrzegł mały drewniany stół, suto zastawiony niedbale zrolowanymi zwojami pergaminu. Na naprzeciwległej ścianie wisiał rząd półek szczelnie wypełnionych foliałami.
Uśmiech spełzł z ust Cahira.
— Może się rozdzielimy? — zaproponował, starając się objąć wzrokiem miejsce, które będą musieli przeszukać. – Ja pójdę na lewo, ty przejrzysz regały po prawej. To powinno nieco skrócić czas poszukania...
Cahir spojrzał na Leonarda, tym razem jawnie, wprost, nie kątem oka, nie w powściągliwy sposób. Wciąż zdumiony był niepewnością, zmieszaniem blondyna. Na stołówce nie sprawiał wrażenia kogoś, kogo łatwo pozbawić rezonu. Ten zrównoważony ton, to wyniosłe spojrzenie, oszczędne ruchy, naturalne opanowanie... Czyż nie tak zachowuje się ktoś, kto chce zademonstrować światu swoją pewność siebie? Ktoś, kto jest przekonany o własnej wartości? Ktoś, kto nie potrzebuje nikogo i niczego; o nic i o nikogo się nie troszczy? Teraz, gdy nimb kontenansu opadł, Cahir, nie spuszczając wzroku z chłopaka, rozważył przelotnie w duchu, czy arogancja Leonarda nie była jedynie iluzją, pozą, jaką młodzieniec przybierał w konfrontacji z nieznajomymi, tymi, na których należało zrobić odpowiednie wrażenie.

Leonardo? c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz