środa, 2 października 2019

Od Narcissi cd Krabata — Event

⸺⸺✸⸺⸺

Zdarzało jej się w życiu popełniać wiele głupstw i posądzać ludzi o sprawy, które mijały się już nie tylko z ich charakterologią, a również prawdą. Na domiar złego, omijały ją dość szerokim łukiem i sprawiały, że kobieta, jak i jej towarzysze, zaczynali poważnie się zastanawiać, czy obsadzenie jej w niektórych rolach, głównie tej lidera, należy do pomysłów dobrych, czy może jednak nieco przeliczyli się w tej kwestii.
Mimo wszystkich zasług i dobroci, które zdążyła wyprawić w ciągu swojego życia, ciemna mgławica wciąż rozciągała się nad niektórymi sferami jej życia, historii i rozumu. Wciąż posiadała wiele niepewności względem swojej osoby i wciąż zadawała sobie wiele trudnych pytań, nie będąc pewną własnej wartości. Prawdopodobnie to właśnie było jej najmroczniejszą częścią, jej piętą achillesową i bezmiernym oceanem strachu, żalu i tchórzostwa, którym również się wykazywała. Niekoniecznie w takich sytuacjach, w jakich człowiek mógłby to sobie wyobrazić.
Aigis była nieopisana na polu walki. Na służbie nie znała pojęcia strach. Nie wpisywało się ono w jej słownik, nie mógł on nią kierować, nie gdy nad karkiem wciąż lawirował etos rycerski, ostre niczym brzytwa zasady, które strach było złamać w obawie przed konsekwencjami popełnionego występku. Czując adrenalinę we krwi, żar pod skórą i bezkresny gniew biesów, który beztrosko spływał na nią, pokrywając myśli grubą, ciężką mazią, która oblepiała wyobrażenia tak gęstym tworem, by całkiem zasłonić zdolność racjonalnego myślenia. Na rzecz chwały, zwycięstwa, tu i teraz. Na rzecz wyższego dobra, nawet jeśli obyć miało się to kosztem drobnej kobiety i równie kruchej jej duszy. Nie śmiała bowiem wątpić, że jej niematerialne "ja" było równie niewielkie, co ona. Nie zasłużyła sobie na potężną, jaśniejącą dumę. Nie była tym, za kogo uważali ją inni, a błyszczące przy piersi, zaplute i pokryte pożogą odznaki jedynie utwierdzały ją w tym przekonaniu. Świadomość, że jeśli przyjdzie jej umrzeć, to myśl jej spłynie do najgłębszej otchłani ciemności zdawała się dla wielu bolesna, dla niej jednak była to zapłata za dotychczasowe życie w chwale i bogactwie.
Stojący u jej boku był jedynie świadectwem jej pohańbienia, dowodem na zbrodnie, jakich się dopuściła, marą nocną, która przysiadała jej na piersi każdego wieczora, by wpatrywać się w nią pięknymi, dużymi oczami w kształcie migdałów i wypytywać cicho, głosem tak przyjemnym, by wzbudzał ciarki. Stawiał włosy dęba na całej długości szczupłych ramion, wyciskał łzy i sprawiał, by zagryzała usta do krwi. Nie sądziła, że głos tak kojący był również w stanie wbijać się niczym zatrute, lecz tępe ostrze, prosto w trzewia, przynosząc długotrwałe, pulsujące interwały bólu. Czasem krzyczał. Krzyczał dokładnie w ten sam sposób, jak kiedyś, bardzo dawno temu, gdy przechadzała się akurat wilgotnymi korytarzami, szukając jednego z tamtejszych przełożonych. Dokładnie w ten sam sposób również kończył, urywał tak nagle, jakby sami bogowie nie mogli dalej znieść tego skowytu, więc bestialsko wydrapali go z jego gardła, pozostawiając po nim jedynie, jak ironicznie, niezwykle głośną ciszę, której nie dało się zignorować. Tę ciszę, która piekielnie parzyła i nie pozwalała o sobie zapomnieć. On natomiast wtedy upadał, a ona mogła przysiąc, że czuje na sobie cały ciężar jego ciała, że dusi ją i kradnie z jej piersi oddech. Jednak obejmowała go i zamiast odpychać, przyciągała jeszcze bliżej, jakby w obawie, że zniknie, a ona nie będzie mogła spłacić swojego długu względem jego osoby. Doświadczała naraz tylu emocji i tylu bodźców, że nigdy nie wiedziała, na czym powinna się skupić. Dlatego też nie skupiała się wcale, a budziła się przerażona, starając się uchwycić jego resztki w nerwowo drżące dłonie. Krabat nie miał ochoty jednak wtedy zostawać i rozpływał się pomiędzy jej palcami, jak coraz odleglejsze wspomnienie, powoli zacierające się w pamięci.
Przynajmniej tak było kiedyś. Teraz, gdy znajdowała się tak blisko niego, gdy stali pod jednym dachem jednego ugrupowania, koszmary stały się na tyle namacalne, by trudność sprawiało jej zasypianie, w obawie przed kolejnym horrorem, który już malował się przed jej ślepiami i który tylko czekał, by zrzucić na jej pierś kilkudziesięcio kilogramowy wór przepełniony obawą i poczuciem winy.
Chociaż teraz wszystko to było również przeplecione nutką nadziei. Wizją, jakże rozkoszną wizją, że wreszcie obudzi się i nie spotka jej jedynie rozczarowanie, a zamiast tego rzeczywisty obraz mężczyzny. Że wyszepcze tylko, że wybacza jej wszelkie winy tego świata, a ona będzie mogła już na zawsze zasypiać bez mrożącego strachu. Tylko o tym marzyła. Marzenia były jednak domeną głupców, a ona bez względu na to, jak wielką marnością się nie wykazywała, intelekt miała zbyt sprawny na takie fraszki. Już dawno nauczyła się stąpać po ziemi twardą stopą i nie liczyć na magiczne chwile godne bajek dla młodszych.
Atmosfera, która się między nimi przyczaiła w tamtym momencie była niejako podobna do tej, której przyszło jej zasmakować prawie każdego wieczora. Gęsta, lepka, okalająca skrawki ciała i nadająca im takiego ciężaru, jakby stanowiły conajmniej kilkukilogramowe obciążniki. Szkodząca nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Męczyło ją to niesamowicie, zważając również na nasilające się migreny i pulsujące, coraz głośniejsze myśli. Chociaż Krabat zdążył już wyciągnąć dłoń w stronę Chryzanta, nim ten zdołał odpowiedzieć, stanęła na równe nogi, przytulając dłoń do skroni i cicho wzdychając. Ciemnobrązowe tęczówki przepłynęły prędko po pomieszczeniu, by ten ostatni raz zanotować wszelkie detale i twarze towarzyszy, jeszcze przed tym jak zdecydowała się na otworzenie ust i wskazanie swojej opinii w dręczącej ich sprawie.
— To był ciężki dzień, drodzy panowie — zaczęła prędko, głosem chrapliwym i zdecydowanie świadczącym o jej zmęczeniu. Ból głowy powoli stawał się nie do zniesienia, a leniwe przebłyski światła świec przypominały wtedy raczej sztylety gorliwie wbijające się w oczy, przebijające czaszkę na wylot. — Muszę was przeprosić, nie czuję się dzisiaj na siłach do dalszej dysputy — dokończyła, ściągając intensywnie brwi, a jednak wysilając się na to, by posłać każdemu z osobna delikatny uśmiech, krótkie skinienie, a koniec końców oddelegować się i wybyć do przeznaczonej jej kwatery, gdzie zamiar miała odpocząć.
Osłabienie przyszło na tyle prędko i niespodziewanie, iż w rzeczywistości musiała kilkukrotnie przystanąć, wzbudzając tym samym zaniepokojenie ze strony Khardiasa, który zdołał niejednokrotnie spytać się, czy czuje się na siłach, by powrócić do przypisanego jej pokoju. Za każdym razem przytakiwała, starając się przekonać go do swoich racji i również za każdym razem była coraz bledsza. Nie była pewna, czy to choroba, czy inne zmartwienie, wiedziała jednak, że poczuwa się coraz bardziej jak wrak człowieka. Bies wkrótce, mimo jej zapewnień, przyparł się mocno do jego boku, pozwalając jej podeprzeć się na nieco wyższym, niż zazwyczaj, grzbiecie. Dotarli tak, nieco w mozolnym tempie, ale jednak cali i zdrowi.
Nie miała jednak mroczków przed oczami, ale mimo to wszystkie symptomy, które znała wręcz doskonale, wskazywały na jedno, a pobrudzona bielizna upewniły ją w przekonaniu.
— Za wcześnie — syknęła, wychodząc z łaźni z napełnionym wodą wiadrem. Czy była rozgoryczona? Prędzej zdenerwowana wizją wykonywania przydzielonych jej zadań w tym stanie. Nie mogła nawet wytrzymać na pierwszej rozmowie, o błąkaniu się po mieście nie mówiąc. Khardias zerknął na nią z pytaniem wymalowanym na pysku, nie potrzebował jednak werbalnej odpowiedzi, by zrozumieć w jakiej sytuacji znalazła się kobieta, a na to wszystko zareagować jedynie marnym skowytem.
— Zmiana klimatu, długa podróż. To wszystko robi swoje. Do tego przemykaliśmy się momentami przez naszprycowane energią miejsca. — Zaczął, wskakując na łoże, gdzie za chwilę przycupnęła również kobieta. Bez zastanowienia ułożył ciepły łeb przy jej brzuchu, starając się ogrzać go najskuteczniej, jak tylko potrafił. Szczupła dłoń wkrótce zaczęła głaskać przestrzeń między jego uszami. — Będzie dobrze, kochana.
— Musi być.
Mimo złego samopoczucia, udało jej się w spokoju przespać całą noc nie budząc się ni razu, tym samym przynosząc ulgę zaniepokojonemu biesowi, który mimo że znał ją tyle lat, za każdym razem odczuwał mało przyjemne ukłucie gdzieś w okolicy trzewi. Khardias należał do stworzeń niezwykle troskliwych i wręcz lubujących w zamartwianiu się. Również mimo niego udało jej się doprowadzić do względnego ładu, przyjąć minę przystępną do zaakceptowania i wyruszyć z powrotem w miejsce spotkania dnia poprzedniego, mając nadzieję, że zastanie tam kogoś z przydzielonej jej grupy, błagając tylko, by obyło się bez zbędnych pytań.
— Naprawdę przepraszam za wczoraj. Uzgadnialiście coś później, czy jednak pozostawiliście sprawy nietknięte — wystrzeliła prawie od razu po wparowaniu do pomieszczenia, gdzie zastała drogiego kuzyna.

⸺⸺✸⸺⸺
[Hewwo]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz