wtorek, 13 lutego 2018

Od Shinaru cd. Lenalee

Krok za krokiem wędrowałem wzdłuż ulicy co chwila chuchając na zimne ręce, by w jakiś sposób je rozgrzać. Mróz był bezlitosny, nawet jeżeli na niebie nie było żadnej chmurki, a słońce przyjemnie świeciło. Płaszcz w którym obecnie byłem wydawał się gruby, choć i tak wstrzymywałem się od drżenia, zaś Nue owinął się wokół mojej szyi udając puszysty i względnie ciepły szalik. Tak naprawdę jego futerko było tak zimne jak powietrze, więc nic a nic nie pomagał. Musiałem jak najszybciej wrócić do Gildii i pomóc Theo. Nie mam pojęcia jak ten dzieciak radzi sobie z ogarnięciem tej stajni w taki mróz, choć wole w to nie wnikać... Pomóc zawsze można, a mi jakoś nie widzi się żyć ze świadomością, że on sam wszystko robi. Poza tym... ja też miałem zacząć prace Pasterza, więc tak czy siak jest coś tam z moich obowiązków.
Znajdowałem się już niedaleko Gildii, więc chcąc się nieco rozgrzać zacząłem powoli biec. Stworek na moich barkach spojrzał na drogę, a później na mnie z wzrokiem mówiącym , że mnie chyba pogięło. Może i miał w tym trochę racji, ale naprawdę chciałem już wejść do środka. Ta przebieżka oczywiście nie skończyła się dobrze. Nie udało mi się wyhamować przy schodach, więc zaliczyłem piękną glebę uderzając ramieniem o krawędź. Ból przeszył moje ciało momentalnie, a ja syknąłem cicho łapiąc się za to miejsce. Nue zdążył się na szczęście wyratować i teraz stał obok patrząc na mnie wzrokiem z typowym "A nie mówiłem?".
- Dzięki za troskę przyjacielu - Zaśmiałem się, a on parsknął podchodząc do masywnych drzwi. Oczywiście nie mógł ich sam otworzyć... nawet aj czasami miałem z nimi problem, bo zamek po prostu zamarzał.
Podniosłem się powoli, czując jak coś spływa mi po ręku... wiedziałem co to jest i mało mi się to podobało. Bez wizyty u Medyka się raczej nie obejdzie... liczyłem na to, że obejdzie się bez niczego poważniejszego od zwykłego zranienia. Wszedłem do środka wpuszczając najpierw futrzaka i pozbyłem się płaszcza. Na wierzchu dłoni zauważyłem małą strużkę czerwonej cieczy. Czym prędzej podreptałem na piętro, gdzie natknąłem się na Ravi'ego chodzącego z kąta w kat patrząc się na jakąś listę.
- Dobry? - Szepnąłem, choć wiedziałem, że i tak wiedział o mojej obecności.
- Dzień dobry - Posłał w moją stronę ciepły uśmiech i odłożył tabliczkę z kartkami na biurko. - W czymś mogę po.... -Zawiesił się na chwile strzygąc uszami za pewnie dostrzegając krew na mojej ręce. - Usiądź proszę na kozetce i zdejmij bluzę.
Posłusznie wykonałem polecenie i już po chwili siedziałem spokojnie patrząc na ruchy Satyra. Zmył jedynie krew odsłaniając rozcięcie. Mocno musiałem uderzyć, skoro stało się to przez płaszcz i bluzę. Tylko ja jestem do tego zdolny.
- Poczekaj chwilę... sprawdzę czy mamy maść ziołową - Mężczyzna spojrzał jeszcze przelotnie na Nu który zaczął zwiedzać pokój po czym zniknął za drzwiami gabinetu. Rana wciąż lekko krwawiła nawet jeżeli co chwile przecierałem ją gazikiem. Złamania może i nie było, choć teraz martwiłem się o blizny. Nie chciałem żadnej ... a tym bardziej po tak głupim wypadku. Ludzie w sali spotkań często chwalili się swoimi znamionami, które posiadały dość dziwne historie. Czasami się zastanawiałem ile z nich jest prawdziwe.
Nie czekałem zbyt długo, gdyż doktor po chwili powrócił , lecz nie sam. Za nim kroczyła Lee, a przynajmniej tak mi się wydawało. W końcu kto jak nie ona może się szwendać za doktorkiem? Niby są tu jeszcze inni medycy, ale ona kroczyła za nim jak a mentorem którym rzecz jasna był.
- Hej Lenalee - Uśmiechnąłem się wesoło, gdy Satyr odsłonił mi jej sylwetkę. Blondynka spojrzała na mnie nieco zdziwiona, lecz leciutko odwzajemniła uśmiech. - Głupia sprawa, że przychodzę tu z tak głupiego wypadku - Podrapałem się zdrową ręką po policzku.
 Lenalee?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz