środa, 21 lutego 2018

Od Xaviera cd. Ignatiusa.

Niesamowite ile potrafią zdziałać niby trywialne słowa, wypowiedziane przez odpowiednią osobę. W jednej chwili zdolne są przyśpieszyć bicie serca, wzburzyć krew w żyłach i dokonać, wręcz magicznych uzdrowień. Tak, jak białowłosy do tej pory był w niedyspozycji, to po usłyszeniu polecenia wydanego przez mistrza, wytrzeźwiał momentalnie. Pomysł ten wydał mu się tak potwornie głupi i całkowicie nie do przyjęcia, że nie zwlekając ani sekundę dłużej, z łoskotem brutalnie popchniętych drzwi, wypadł na korytarz. Stanął tuż przed mężczyzną i przy akompaniamencie pobrzękujących bransolet, zaczął wymachiwać dłońmi, głosząc swoje oburzenie.
— Nie mam mowy! Nie ma nawet takiej możliwości. — żachnął, wyzywająco mierząc się wzrokiem z mistrzem — Jak zazwyczaj się z młodym nie zgadzam, to tym razem przyznam mu rację. Z całym szacunkiem, ale nie jest dobrym pomysłem wysyłać nas razem na misję. My po prostu... Agh! Nie, po prostu nie.
— A ja uważam inaczej. — odparł Cervan, zachowując pełen spokój. Tak jakby całe zdenerwowanie podopiecznego po nim spłynęło. Nawet się uśmiechnął pod nosem, spoglądając na rozżalonego Xaviera. Potem jednak przeniósł wzrok na Ignatiusa i podał mu list. — Pojedziecie do stolicy, odbierzecie dokumentacje, a potem wrócicie. I wszystko to zrobicie razem, godnie reprezentując interes Gildii.
— Ale...!
— Żadnych mi tu ale, takie są rozkazy. — zaczęli razem, niemalże w tym samym momencie, jednak mężczyzna od razu ich uciszył. Nawet zawtórował mu Saki swym miauknięciem. — Zrobicie to, czy tego chcecie, czy nie. Jestem przekonany, że wyjdzie wam to na dobre.
Oboje próbowali jeszcze perswadować z mistrzem, jednak ten stał się całkowicie głuchy na ich jęki. Złapał tylko kota, pomagając mu wdrapać się na ramię i odszedł w swoją stronę, pozostawiając chłopaków samych ze swoim urojeniami i problemami. A także z nowym obowiązkiem na głowie.


 ***

Nie ukrywając Xavier ze zniecierpliwieniem, wyczekiwał dnia, w którym Cervan zechce przydzielić go do jakieś misji. Sam już dokładnie nie pamięta, kiedy na takowej był, a on z całą pewnością nie należy do osób, którą zadowolą jakieś trywialne zlecenia na upolowanie kilku kilo marchewek na targu czy przerzuceniu gnojówki na pole. Można powiedzieć, że mag żyje i zawsze żył w przekonaniu, że został stworzony do rzeczy z całą pewnością większych. I jest to pewność na tyle duża, że chłopak potrafi się z nią odnosić nawet w obecności mistrza, w dwojaki sposób insynuując mu, że może to jest ten dzień, ta godzina, aby posłać go w świat w imieniu Gildii. Jednakże, gdy w końcu nadchodzi ten długo wyczekiwany moment, to dostaje coś takiego.
Co prawda misja sama w sobie nie wydawała się zła, można rzec, że nawet stwarzała pozory bycia przyjemnej. Taka zwykła wycieczka, robota na praktycznie jeden dzień — nie licząc oczywiście czasu poświęconego na podróż. Wystarczyłoby odnaleźć odpowiedni urząd, postać kilka godzin w kolejce, ładnie uśmiechnąć się do pani za okienkiem i voilà! Można wracać do domu. A przynajmniej teoretycznie, gdyż kto o zdrowym zmyślę, porywałby się na tak długą podróż, gdy jedną taką samą ma dopiero za sobą? Oczywiste jest, że przed wyruszeniem w dalszą drogę powinno się należycie wypocząć i to nie byle gdzie. Przecież celem ich misji nie jest jakiś wygwizdów na krańcu świata, a samo serce kontynentu. Niezwykła, tętniące życiem Soria, marmurowa stolica, tak zwana perła Nalaesi. A przede wszystkim miasto, gdzie więcej niż szynkwasów jest tylko szczurów.  
Xavier, aż dostał gęsiej skórki na samą myśl, co by mógł tam zrobić, gdzie pójść, a przede wszystkim ile monet zdobyć. Jednak w obecnej sytuacji, to tylko jego marzenia. Z Ignatiusem na podorędziu nie mam możliwości na żadne szaleństwa, nawet nie ma co się łudzić. Białowłosy już czuje, jak go tam młody przypilnuje.
Jednakże tak na wszelki wypadek, chłopak zabrał ze sobą również lutnie. Zapakował ją w skórzany worek, uprzednio zabezpieczając, żeby nie wydawała zbędnych dźwięków i przypiął ją do siodła Bębenka tak jak resztę potrzebnych rzeczy. To Delaney zobowiązał się, że przygotuje wierzchowce do podróży, kiedy Iggy miał załatwić prowiant, a potem jeszcze jakieś pozwolenia na wjazd do miasta czy coś w tym stylu, na czym się bard kompletnie nie znał. Takie rzeczy wolał mu zostawić, bo przed taką wyprawą trzeba się jednak jakoś przygotować. Chcąc czy nie, czeka ich dość długa podróż.


Iggy? Takie trochę przegadane mi to wyszło. x'D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz