środa, 7 lutego 2018

Od Xaviera cd. Ignatiusa.

W pokoju panował przeokropny zaduch. Stara, żeliwna koza buczała nieznośnie, emitując znaczne pokłady ciepła, które w połączeniu z drażniącą wonią potu i alkoholu, tworzyła warunki, delikatnie mówiąc, okropne. To miejsce wręcz błagało o to, by otworzyć okno i wpuścić odrobinę zimnego, a przede wszystkim świeżego powietrza. Jednakże Xavier znajdował się wtedy w takim stanie, że nie miał siły, aby nawet o tym pomyśleć, a co dopiero zrobić. Otumaniony leżał na pryczy i tępo wpatrywał się w ścianę naprzeciwko, a dokładniej na dziwaczne wzory malowane przez światło wdzierające się przez brudne okno. Jakaś część jego ciała pragnęła snu, jak boskiego wyroku, lecz w tym samym czasie, ta pozostała uparcie trzymała chłopaka na jawie. Co próbował przymknąć oczy, nawet na zbawienną chwilę, podświadomość zaczynała mu wykręcać dzikie fikołki czy inne beczki, doprowadzając tym zawartość żołądkową do niekontrolowanych skoków, aż po sam początek przełyku. Cierpiał katuszę, ale był to ból, którego nabawił się na własne życzenie, przez własną głupotę i nierozwagę.
W takich chwilach, aż chce się spytać, co się stało i jak niby mogło dość do takich rzeczy. A proszę państwa, całkiem łatwo, wręcz w prozaiczny sposób. Po prostu dwójka mężczyzn, jakby się wydało dorosłych, postanowiła spędzić wolny czas w tym samym pomieszczeniu, przy tym samym barze i tej samej butelce. Lecz przecież Cervan i Xavier nie pili po raz pierwszy, konsekwencje powinni znać, tak samo, jak swoje granice. I rzeczywiście w normalnych okolicznościach ta dwójka potrafi zachować ogładę i opić się tylko do stanu znacznego, a nie jak dzisiaj, do agonalnego. Jednakże tamten wieczór okazał się trochę inny, a to wszystko przez nowego towarzysza, którego mistrz ze sobą przyniósł. Alkohol, którego mężczyzna zaprezentował białowłosemu, miał niby pochodzić z winnic znad wybrzeża i być dziełem nowatorskiej idei łączenia smaków. Prawda jednak smakował paskudnie i przypominała bardziej przeterminowany, ziołowy ulepek niż szlachetny trunek. To jednak nie powstrzymało mężczyzn przed opróżnieniem całej butelki — szkoda przecież wyrzucać — a następnie do sięgnięcia po kolejny alkohol, który miał niby pomóc w pozbyciu się tego okropnego posmaku po poprzednim. Gardło płukali tak zawzięcie, że dopiero Irina, która o świcie szła do kuchni, zdołała ich przegonić.
— Nigdy więcej. — to wcale z ust Xaviera nie ulotniła się dusza, tylko niewyraźnie wypowiedziane postanowienie, które pewnie i tak później okaże się zaledwie pustymi słowami. Teraz jednak stanowiło pewną podporę moralną. Impuls, który miał pobudzić zwoje mózgowe do intensywniejszego wysiłku, bo przecież chłopak nie może spędzić wieczności na wgapianiu się w ścianę. Nawet jeśli bardzo tego pragnął. 
Tą nierówną wewnętrzną walkę przerwał niespodziewanie odgłos, jakby ktoś pukał do drzwi. W pierwszej chwili chłopak pomyślał, że to do jego głowy dobijają się wyrzuty sumienia, jednak gdy odgłos się powtórzył, nabrał przekonania, że jednak to nie jego wyobraźnia. Z jękiem dźwignął się z łóżka i ospale zsunął nogi na podłogę. Pomimo tego, że pukanie powtórzyło się jeszcze parę razy, co jednoznacznie wskazywało na zniecierpliwienie osoby po drugiej stronie, białowłosy wcale się nie śpieszył. Zdążył się jeszcze przeciągnąć, ponaciągać skórę na twarzy i przeczesać palcami włosy, zanim raczył chwiejnym krokiem podejść do drzwi. Otworzył je, a jego oczom ukazał się Ignatius. Młody stał z założonymi rękami, a sroga zmarszczka, która przeorała mu czoło, wcale nie wskazywała na to, że chłopak postanowił odwiedzić barda w kwestiach towarzyskich. O nie, nie było takiej możliwości, zwłaszcza po tym, co się wczoraj działo. 
— Czego... — odchrząknął białowłosy, próbując pozbyć się chrypki. Przeczuwał, co mogło tamtego sprowadzić w jego skromne progi, ale postanowił udawać, że wszystko jest jak w najlepszym porządku. Wyprostował sylwetkę, jedną rękę oparł na biodrze, a drugą spuścił luźno i z lekkim uśmieszkiem zapytał: — Czego dusza pragnie?


Iggy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz