niedziela, 30 kwietnia 2023

Od Cahira — Dzień, który można przespać

Obudził się na ćwierkanie szpaków i skowronków, na dotyk promieni słońca na skórze, na prąd powietrza znad pola, niosący w sobie wiosenny chłód. Pozwolił, by wiatr przesunął mu kilka pasm włosów na czole, wprawił w drżenie koszulę na ramieniu, wpadł pod materiał, przebiegł wzdłuż rękawa, prawie wywołując dreszcz. Cahir nie rozchylił powiek, nie chciał jeszcze się budzić, sen miał spokojny, głęboki, przyjemny, wydawało mu się, że nie odpoczął tak przynajmniej od kilku dni. Wciąż przebywając gdzieś na pograniczu świadomości, objął mocniej Xaviera, oparł mu brodę na ramieniu, dotknął nosem szyi pachnącej jaśminem. Bard oddychał równo, głęboko, Cahir był prawie pewien, że nadal śpi. Zdawało się, że obaj zasnęli na trawie w podobnym czasie, niby przypadkowo, choć wiedział, że każdy z nich ten scenariusz trochę przewidział, że za tym wszystkim kryła się jakaś zawoalowana celowość.
Nie chciał budzić Xaviera, leżał dalej nieruchomo, czując, jak pierś barda nieznacznie unosi się mu pod ramieniem. Słyszał miękkie stąpnięcia czterech par kopyt, odgłos żucia, ciche parskanie. Mógł wyobrazić sobie, jak Al-Fala drapie się po boku, podgryzając zębami sierść, a Bębenek, z chrapami przy ziemi, skubie pędy świeżej trawy. Cahir podniósł lekko głowę, upewnił się, że wszystko jest w porządku, niebo nadal jest błękitne i bezchmurne, konie stoją przywiązane, łąka należy tylko do nich. Znowu powiało od strony lasu, Cahir trochę poprawił płaszcz, którym przykryty był Xavier. Dlaczego nie, pomyślał, przymykając powieki, dlaczego miałbym nie zdrzemnąć się jeszcze przez chwilę?
Tym razem chyba nawet  w pełni nie oprzytomniał, chyba poczuł przez sen, jak ręka barda opiera się o jego ramię, pcha go na plecy z delikatną stanowczością, ruchem zbyt otwartym i pewnym swego, by Cahir go nie zauważył, zbyt subtelnym, by przyszło mu do głowy, by oponować; w zasadzie chyba jego półśpiąca jaźń w pełni chciała bardowi na tę śmiałość pozwolić. Xavier zagarnął dla siebie więcej miejsca, przeciągnął się w jego ramionach jak kot, ułożył się mu na piersi w pozie egoistycznej swobody. Cahir poświęcił się dla jego wygody. Gdy leżał na łopatkach, migające między liśćmi światło sporadycznymi błyskami wchodziło mu pod powieki. Trawa w tym miejscu nie była dość miękka, trochę nierówno się pod nim układała. Poprawił się, podłożył pod głowę zgiętą w łokciu rękę, drugą objął Xaviera wpół. Nieoczekiwanie poczuł pod palcami nagą skórę, poprawił bardowi lekko podwiniętą koszulę, naciągnął ją tak, jak powinna leżeć.
Coś mu się śniło, chyba górująca nad nim końska sylwetka, ale nie była to ani Al-Fala, ani żaden z artyleryjskich koni ovenorskiej żandarmerii. Cahir otworzył oczy, okazało się, że to nie sen. Bębenek, znudzony staniem w miejscu, sam odwiązał się od drzewa. Pochyliwszy głowę, popatrzył z zaciekawieniem, poruszył chrapami. Nie otrzymał od nikogo uwagi, zaczął więc skubać Xavierowi włosy, nie po to, by je zjeść, bardziej żeby, dotykając ich, trochę go pozaczepiać. Bard sennym ruchem oparł dłoń o koński łeb, delikatnie go od siebie odsunął. Cahir zapytał, czy iść Bębenka przywiązać, Xavier odmruknął, że wałach i tak nigdzie bez niego nie odejdzie.
Bard nie zasnął ponownie, poleżał jeszcze chwilę, potem usiadł, oparł ramiona na kolanach, skierował wzrok gdzieś w przestrzeń. Cahir w końcu złapał go za nadgarstek, pociągnął z powrotem na koc, nie chcąc, żeby Xavier zbyt wiele się w tym momencie zastanawiał, by niepotrzebne myśli związane ze sprawami gildii, przyszłymi misjami albo ich finansową sytuacją zmąciły jego spokój. Zasłużyli, żeby mieć ten słoneczny dzień tylko dla siebie, bez sprzeczek, bez zmartwień, bez niepokoju.
Trzymając barda za rękę, nie odmówił sobie spojrzenia na ovenorskie kamienie, przesunięcia kciukiem po palcu wskazującym, dotknięcia starego, znajomego opalu. Pomyślał, że niebawem trzeba będzie kupić Xavierowi nowy pierścionek, w zasadzie chyba już dawno powinien sprezentować mu jakiś zamówiony specjalnie dla niego, idealnie dopasowany do jego ręki, wybrany ze wzorem dobranym do jego gustu. Trochę żałował, że ovenorskie błyskotki, które włożył mu na palce, były w tym momencie jedynymi, jakie mógł zaoferować. Kamienie, choć nawet ładne, nie mogły się poszczycić dobrą proweniencją, były przesiąknięte aurą brudu i zbrodni, ciężkie od historii, które w nich zamknięto. Gdy kupi nowy, może każe schować do szkatułki poprzednie? Może nawet stanie się to niebawem, dostał przecież od Jamesa niezłą zaliczkę, jak tak dalej pójdzie, finansowo szybko stanie na nogi. Może za miesiąc, tak na dobry początek, uda się wyciągnąć Xaviera na zakupy do Teawen. Bard narzekał ostatnio na braki w garderobie, Cahir wiedział, że nie była to sugestia, żadnemu z nich nie wiodło się ostatnio najlepiej, ale, cholera, przecież mógł kupić mu parę koszul, Xavier przecież nigdy nic nowego od niego nie dostał.
Xavier, jak zawsze wygodnicki, rozwalił się na pół koca w pozie zbliżonej do poprzedniej, starannie nakrył się płaszczem Cahira, niewykorzystane resztki materiału wspaniałomyślnie narzucił na właściciela. Cahir westchnął z uśmiechem, przymknął powieki, w duchu ciesząc się, że w końcu zdarzył im się dzień, który, niczego nie zaniedbując, mogą tak po prostu wspólnie przespać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz