czwartek, 13 kwietnia 2023

Od Reginalda, cd. Nalanisa

    Ten facet był jakimś totalnym ewenementem – Reginald przekonywał się o tym coraz bardziej, ilekroć jego nowy, niespodziewany rozmówca powiedział cokolwiek, wykonał gest. Zresztą, wystarczyło, że oddychał, istniał. Aż sam się sobie dziwił, że w ogóle zapomniał, kim ów jegomość jest i gdzie już go widział.
    I choć tamten gadał i gadał, wzdychał teatralnie, prawił kazania, odgrywał sceny, to Amis nie wykonał choćby najmniejszego znaku wskazującego na to, że chciałby się wtrącić. Patrzył na niego jedynie, nieco zmieniając swój wyraz twarzy – było to tyle znikome, co wymowne. Nawet jakby chciał coś powiedzieć, a prawda jest taka, że nawet nie chciał, to nie do końca by wiedział, jak ułożyć w jakąkolwiek sensowną wypowiedź, to co myślał i czuł w tamtym momencie, przypatrując się mężczyźnie.
    Cóż, facet był po prostu ekstrawagancki i nawet brzmienie tego wyrazu doskonale dopełniało obraz tego człowieka. Sam nigdy by nie użył tego słowa, nie wpasowywało się w słowniczek młodego Amisa. Jego mama go używała. I kiedy wypowiadał sobie je w głowie jej głosem, miał poczucie idealnej harmonii.
    Reginald w końcu uśmiechnął się lekko, jego twarz się rozjaśniła. Trudno jednak stwierdzić, czy było to wynikiem rozbawienia, przekory czy może zwykłej złośliwości, która od czasu do czasu budziła się w Reginaldzie i zdawała się zupełnie do niego nie pasować.
    Pasował mu za to ten piękny wianek, który uplótł dla niego ten florysta amator. Nie czuł się może jak księżniczka łąk i kwiatów wszelkiej maści, ale i tak było nieźle. Nawet mu pasował.
    — Mhm.
    Wyjął z kieszeni zapałki, po czym odpalił papierosa swojego ekstrawaganckiego znajomego na wzór tego, którego sam zapalił sobie chwilę wcześniej. Choć ostatniego wypalił może półtorej, maksymalnie dwie godziny wcześniej i usilnie starał się, by poczekać jeszcze chociaż godzinkę, zapach i smak, które wtedy poczuł, wydawały mu się wręcz błogie. Nie ma to jak nałóg.
    Co prawda, nigdy nie powinien był zaczynać palić, a widoku niezadowolonej z tego powodu mamy i jej wymownych, surowych spojrzeń nigdy nie zapomni. Tęsknił za nią. Tak samo jak za ojcem oraz Lorną.
    — Rzadko palisz, co? — Chyba jednak była to łagodna złośliwość.
    Delikatny, siwy obłoczek unosił się przed jego twarzą. A tuż za tym obłoczkiem rozpościerał się widok okolicznej roślinności oraz wierzchowca z kolorowym wiankiem na łbie – bliźniaczym do tego, którym włosy ozdobił sobie mężczyzna siedzący obok niego.
    — Reginald — dodał jeszcze tak dla formalności.
    Zerknął na niego kątem oka.
    — Mam wrażenie, że cię skądś kojarzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz