niedziela, 23 kwietnia 2023

Od Calithy ― "Seks was wyjaśni"


Jest jak przyjemnie wymęczony kot, który chwilę temu pogonił dziką mysz. Nie z głodu, przecież nie należy już do typowych, zawszonych znajd, a z czystej pasji. Wewnętrznych zasad. Kultury osobistej, bo jak już gryzoń pojawił się na horyzoncie, to przecież otwarte zaproszenie do wspólnego tańca. Rozleniwiona i rozpieszczona bywa całkiem zadowolona z luźnej obroży, którą sama sobie zatargała na szyje. Może nie jest to żadna rzecz materialna, ale od czasu do czasu wyobraża sobie mocną, poszarpaną magią dłoń, ściskającą ją za kark. Tak dla lepszego przypomnienia, żeby miała co wspominać po kilku godzinach rozstania. Nie ma w tym jakiejkolwiek subtelności, za żadnym z nich nie podąża ani wyższa potrzeba duszy, ani nawet samego ciała. Calitha lubi przecież sobie myśleć, że wszystko w życiu jest sztuką wyboru.
I jest cholernie zadowolona, że ktoś ją każdego dnia nadal wybiera. To paskudnie arogancka duma, niepowiązana z niczym logicznym. Kuriozalny, pierwotny ciąg do bycia najlepszą, wyjątkową, wartą powrotu. Mogłaby nad tym dłużej podumać, bo chwila znalazła się ku temu idealna. Spocone pasma czarnych włosów przylepiły się jej do twarzy. Poduszka w postaci klatki piersiowej unosi się i opada rytmicznie, naprowadzając myśli na nowe tory. Kobieta bawi się jasnymi kosmykami śpiącego partnera, zastanawiając się, czy ma ochotę go już obudzić, czy jeszcze trochę da mu pospać. Mówił, że ma za dużo pracy, ale zawsze mówi to samo, więc zbyła to filuternym prychnięciem. Czy to będzie teraz, czy za godzinę, wie, że James zerwie się z hukiem ze snu, lekko zbyt przestraszony, choć przecież praktycznie nigdy nic mu się nie śni. Ani dobrego, ani nic złego. Tylko ułamki sekundy między stanem świadomości w jednej porze, urwane szarpnięcie nie-pamięci i powrót do rzeczywistości, nazbyt gwałtowny i niepotrzebny.
Ostatnio sypia lepiej. Budzi się mniej. Wytrzymuje dłużej w łóżku, nie przekręca się aż tak na boki, coraz częściej zamienia krótkie drzemki o różnych porach w porządny, nocny odpoczynek. Calitha zasługę przypisałaby sobie, ale wie, że z tym akurat sama ma niewiele wspólnego. Za to nie czuje żółci w ustach, nie jest też nawet o to zazdrosna. Przekłada w końcu cudzy komfort nad własne uprzedzenia i zasługuje za to na cholernie wielką nagrodę, jak powtarza Jamesowi z zawadiackim uśmiechem, szalonym błyskiem w oczach, rozchylonych nieco za bardzo ustami. Prawie zawsze ją dostaje i jest z siebie wtedy jeszcze bardziej zadowolona, że żadnego z nich nie interesuje wtedy seks. 
Przytula się bardziej, przykłada policzek nieco bardziej na lewo, żeby wsłuchać się powolne bicie spokojnego serca. Nie nasłucha się go zbyt długo.
Drzwi do sypialni historyka otwierają się z hukiem i z jeszcze większym hukiem się zatrzaskują. Nalanis pospiesznie wskakuje do środka i potrzebuje dobrych kilku kroków, żeby przy swojej dotychczasowej prędkości wyhamować. Patrzą się na siebie z niezrozumieniem, przez kilka pierwszych sekund na twarzy malarza nadal utrzymuje się teatralne oburzenie. Calitha wie, że to tylko gra pozorów, więc nie przejmuje się tym zbytnio, nie zmienia swojej pozycji, przewraca oczami na widok chwilowej niepewności na twarzy artysty. Nie trwa ona zbyt długo, to przecież uczucie brzydkie, zbyt niewymowne, trudne do wyeksploatowania, więc szybko zastępuje je rozluźnienie, zapęd do humoru, starannie rozplanowana buta.
— Ciszej, baranie, jeszcze go obudzisz — syczy, ale bez większego przekonania. 
Nalanis ma jej już coś odwarknąć, zawsze gotowy do wejścia w gorącą dyskusję, jeżeli ktokolwiek odpowie mu choć ociupinkę zbyt twardym, nastręczałym negatywnie tonem, więc oboje otwierają usta, żeby pokłócić się o pierwszą lepszą z biegu pierdołę, jednak… rozlega się pociągnięte mruknięcie. Nadal senne, nieskoordynowane i oboje wiedzą, że to ostatni moment, żeby się wyciszyć, zanim będą musieli użerać się z niepotrzebnie obudzonym, zirytowanym ich nieproszonym jazgotem, historykiem.
Malarz zaciska usta, nerwowo, z widocznym urażeniem, jakby w myślach już planował za wymuszoną ciszę się w przyszłości parszywie odwdzięczyć jakimiś nieskromnymi uwagami. Calitha w tym czasie próbuje się uwolnić z męskich objęć, zsuwa z siebie koc, nieporadnie uciekając z luźniejącego uścisku. Prawie upada przy tym na drewnianą podłogę, zaplątując się jedną nogą w pościel, Nalanis nie próbuje jej złapać, tylko pręży się z cichym prychnięciem, jakby oceniał cudzą niezgrabność w skali od jednego do dziesięciu i właśnie przyznawał kobiecie notę równą przynajmniej dwunastu.
Odchodzą oboje na bok, Cala trochę zła na siebie, że nie zdołała się pokazać w najlepszym świetle. W jej myślach wyczołgała się z łóżka elegancko, eksponując nachalnie wszystkie swoje walory. Pociesza się ciekawskimi zerknięciami przyjaciela, chociaż wie, że są nacechowane wyłącznie artystyczną zawziętością. Oboje lubią rzeczy estetyczne, ładnie ułożone kształty, symetryczne odbicie. Doszukują się we wszystkim wokół naprzemiennie wad, które mogą podkreślić i zalet, które mogą komicznie przedobrzyć. A przede wszystkim — że będą mieli co na kogo plotkować, tak z czystego przyzwyczajenia, czym się przekomarzać przy winie, gdy jedno drugiemu spróbuje ułożyć włosy po kolacji.
Nie czuje się w żaden sposób skrępowana, przestała przejmować się stanem własnego ciała (nie, żeby ten nie był cudowny, wyjątkowy, najwspanialszy, jak sama twierdziła, dawno godząc się ze zbyt płaską klatką piersiową czy serii pieprzyków w niewłaściwych miejscach) wieki temu. Zmierzają jednak wspólnie ku pozorowanej, salonowej przestrzeni pod oknem, z dwoma fotelami i niewielkim stolikiem pomiędzy nimi, położonych niedaleko regału, którego półki uginają się pod ciężarem grubych książek. Wygląda ciekawie na podwórko, a dostrzegając bawiącego się z Theo Billego, ściąga niechętnie z fotela zostawiony poprzedniego wieczora koc, którym opatula się niemrawo. 
Siadają oboje w fotelu, rozmawiają nieco bardziej ściszonymi głosami, a po chwili lekkiego zażenowania stanem sytuacji (Cala nie wie, skąd się ono w ogóle między nimi wzięło, ale Cala nie rozumie pruderyjności całego kontynentu już od dłuższego czasu) przerzucają się humorystycznie przytykami.
— Nie marudź — jęczy, widząc, że ten marszczy nos i usta w grymasie — nie mamy wina, a przecież nie będziemy siedzieć o suchym pysku, misiek. 
— Nie rozumiem, jak możecie pić takie końskie szczyny. Dobry alkohol… — zaczyna, wąchając z wyraźnym wahaniem whisky.
— … by się na ciebie marnował, kochanie, zwłaszcza z tak pustą głową. To dlatego tak szybko się upijasz, wiesz? Gdybyś tam miał więcej niż dwie szare komórki…
— Trele-srele — przerywa jej z oburzonym sapnięciem. — Odezwała się koneserka. Niektórzy z nas mają bardziej wyrafinowane kubki smakowe.
— Przepraszam jaśnie księcia, zapomniałam, że paw przy łóżku i atlasowe poduszki to warunki urągające ludzkiej godności.
— Nawet chłopi nie śpią już w stajniach, Cala, nie, gdy mają całkowicie sprawne łóżko — zaczyna, próbując upić łyk alkoholu, ale niefortunnie krztusi się zbyt mocnym smakiem. Bo przecież winy w żadne sposób nie ponosi nagłe kopnięcie kobiety w lewą łydkę, po którym będzie miał paskudnego siniaka.  
— Ten alkohol jest wart więcej niż cała twoja nowa kolekcja kapeluszy, panie pędzel, więc w dupę sobie wsadź te kubki smakowe — prycha, kręcąc w dłoniach kosmyk włosów.
Plotkują o wszystkim. O Echu i Marcie, bo to nadal jest dla nich gorący temat, ale też o siwiejącej łagodnie brodzie Aarona, o Adonisie, któremu Cala ostatnio zawinęła laskę z niedźwiedzią gałką, o prochach, które oboje próbują wysępić od Sokolnika, o Cervanie i próbie wyleczenia go z kociej obsesji, jeżeli w gildii pojawi się jeszcze dziesięć kotów więcej, i w końcu rozmawiają o Poli, a Calę ten temat nuży. Nalanis szybko podłapuje problem, teatralne oko skore do uchwytywania zmian strasznie ją wkurwia, ale lubi fircyka na tyle, żeby mu tę przypadłość wybaczyć. 
— Ty jeszcze nie wiesz, ale też będziesz do niej ostrożny — mówi mu w końcu, gdy Nalanis, niby przypadkiem, w ramach przyjacielskiego gestu, bez dwuznacznych zamiarów, nalewa jej trzecią szklaneczkę alkoholu — bo jest przykładem, co będzie, gdy się mu znudzisz. — Źle się wyraża i widzi to po szybkim spięciu, jakie przebiega po ciele przyjaciela.
To nie jest tak, że w ogóle o tym nie rozmawiają (chociaż trochę tak jest). Wielcy artyści zwykli poszukiwać prawdy zawsze i wszędzie, sprzedając ludziom ją w formie prostej, łatwiejszej do przyjęcia, niby wcale nie kłamliwej. W dodatku Nalanis był po prostu lekko lekkomyślny, nadmiernie ciekawski, przyzwyczajony do tego, że pewne rzeczy po prostu obok niego (bo nie zawsze do niego) po prostu się papla. Calitha to rozumie, bo wie, że ludzie też mają ją za zwyczajną, durną trzpiotkę. Widzą, że pije za dużo, nie bierze życia na poważnie, nie ma żadnej siły sprawczej, nie stanowi politycznego czy towarzyskiego napędu, więc zbywają jej obecność do elementu otoczenia. To błąd, który często wykorzystują szpiedzy, z pozoru niewyraźni, ale z uchem skierowanym na dźwięki cudzej rozmowy. Cala się na tajnego agenta nie nadaje, więc zazwyczaj głośno zaznacza swoją obecność, wbija się w środek dyskusji, kradnie dla siebie atencję. 
Nal też mógłby taki zrobić. Dopytać, podburzyć nieco temat, dociągnąć go w swoją stroną, żeby uzyskać wymarzone odpowiedzi, ale teraz kobieta widzi, że chyba nieco się wstydził. To dziwna emocja, przechodzi jej na myśl, w ogóle mu nie przystoi. Woli swojego fircyka, gdy ten szturcha, poszukuje, marudzi, nawet jeżeli boi się dostać konkret, żeby nie zarobić nim prosto w pysk.
— Nie ma czego się bać — mówi na głos, zadziwiająco spokojnie, jakby już się z tym sama pogodziła. — Kochanie, nie wiem, czy zauważyłeś, ale z naszego profesorka to trochę dupa blada jest — tłumaczy, szukając odpowiednich słów, aż w końcu rezygnuje i po prostu pozwala wylać na Nalanisa cały kubeł wszystkich myśli, które zbierały się w niej od momentu, gdy zauważyła, jak za artystą podążają bystre, jasne oczy — on jest po prostu społecznie upośledzony. Trochę teraz przeżywa młodość i się nią zachłysnął. Jest jak dziecko, które zdecydowało, że coś lubi, coś nowego, do tej pory nieznajomego, więc ma na tym punkcie lekką obsesję. Ale to potrwa tydzień, miesiąc, a po kilku latach nie zostanie po tym ślad. 
Wypija szklankę duszkiem, Nalanis zaciska mocniej palce na wciąż prawie nieruszonym własnym naczyniu. Musnął może ledwie raz czy drugi, praktycznie ledwo mocząc wargi w cierpkim alkoholu. Równie dobrze mogłaby nalać mu soku, doceniłby pewnie bardziej.
— Przecież sam wiesz, jak ludzie do niego lgną. I on też do nich lgnie. Różnica jest taka, że na większość z nich sobie nie pozwala, a na niektórych pozwala sobie tylko teraz, na chwilę, na zaraz — podkreśla, poprawiając koc zsunięty z ramienia — masz przecież Nibyłka. To nie tak, że Nibyłek by nie chciał się w to dalej bawić, ale to bardzo dużo zachodu. Czasu. W ogóle wymagałoby zaangażowania. Gorzej, dostosowania się do Jamesa i jego popierdolonych standardów. A tak to Nibyłek się zapomniał i mu się wydawało, że może sobie trochę nakraść jego czasu i że to się samo ułoży. 
Widzi po sztywnych ruchach, niby rozwalonego fantazyjnie na fotelu, towarzysza, że ten nie rozumie niczego z jej wywodu. Trochę ją to denerwuje, ale wie, że musi być cierpliwa, bo lubi Nalanisa na tyle, żeby wytłumaczyć mu to teraz, a nie po fakcie.
— On się tobą też może znudzić, nie przerywaj mi — urywa go krótko — i uznać, że nie jesteś potrzebny.
— Jeżeli chciałaś mnie urazić, to ci się, kurwa, nie udało…
— Tak, tak. — Macha dłonią, nawet go zbytnio nie słuchając. Wie, że jest mu przykro. — Może kiedyś się tobą znudzi. Ale myślę, że nie. Myślę, że prędzej ty się go wystraszysz, wiesz? Ale musisz pamiętać o tym, że on może. 
Nie tłumaczy mu dlaczego. Nie mówi też, dlaczego wierzy, że James się nim raczej nie znudzi. Pamięta za to swoje własne zdziwienie, gdy zauważyła zbyt długie spojrzenia. Wzrok uciekający na bok. Nerwowe spięcie ramion. I to pytanie, które sama zadała, na które dostała tylko zaprzeczenie. Szczere, dużo bardziej szczere niż w przypadku takiej właśnie głupiej aktorki, pierdolniętego narodowego wieszcza, nawet jebaniutkiego bibliotekarza — to było niechętne zaprzeczenie. Przykre. Z przyzwyczajenia. Takie, do którego w zasadzie nie chciał się przyznać. Zupełnie inaczej wyglądały poprzednie rozmowy, chociaż większość z nich zbywała własnymi wargami, zjarana resztkami ówczesnej oktaryny, zanim przestała ją rozcieńczać z alkoholem. Wtedy poznała, że James dzielił ludzi w swoim życiu na kilka kategorii, chociaż sam raczej jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. 
Pierwsi trafili do niego bez jego zgody, a sumienie nie pozwalało mu pozbyć się nawet szczątkowej odpowiedzialności. Głupi, dżentelmeński, ale zupełnie niepotrzebny nawyk. Druga grupa to ci, których chciałby w tym życiu mieć, ale nie miał wymówki, żeby ich przy sobie trzymać. Żadnego ważnego powodu. Niczego poza tym, że po prostu chciał ich blisko. Calitha obserwowała jak zbieranina powiększa się każdego dnia, przypadkiem dostrzegając, jak powstają i rozpadają się kolejne relacje, które może miałyby potencjał. Koleżeństwo, przyjaźnie, jakiekolwiek szczere fundamenty szybko wietrzały zapachem stęchlizny, gdy tylko James się orientował, że się do kogoś przyzwyczaja. Trójka to ci, którzy do czegoś się przydawali. Byli ważni. Mieli zadania do wykonania, stanowili przykład, wykonywali polecenia. Czwarta zgraja, ledwie ocalała, to ci, których mężczyzna wybrał pomimo tego, że nie może i nie powinien. Calitha wie, że sama otwarła tę kategorię, wkroczyła do niej z buciorami i przewodzi całemu temu umysłowemu cyrkowi.  
Nie wie, czy jest w stanie wszystkie te rzeczy przełożyć Nalanisowi na język zrozumiały dla normalnych ludzi. Uważa jednak, że malarz zasługuje chociaż na to, żeby jakkolwiek spróbowała. Wspomina mu o kategoriach, a fircyk kiwa ze zrozumieniem (bądź nie) głową.
— Wiesz, kiedyś bardzo długo wymieniali listy z Polą. I nawet ją komplementował, ale tak szczerze, trochę jak teraz ciebie czy mnie — przyznaje, bo sama te listy jumała z zawziętością — tylko, że to nie była osoba, dla której on by się postarał. Trochę sobie ich dobiera po kolei, ludzi, dla których mógłby zrobić coś jednego, coś drugiego, ale nie to, czego oni najbardziej potrzebują. Bo wtedy by się musiał skubaniec przyznać, że mu na nich zależy, a dla niego, to jeszcze trochę za wysokie progi. 
Odczekuje chwilę, zbiera dalsze myśli, łatwiej dobiera słowa. Podśmiechuje pod nosem, gdy Nalanis ze zrezygnowaniem dolewa sobie alkoholu i tym razem, mimo komicznego grymaszenia, wychyla połowę szklaneczki na raz, żeby dolać im obojgu. Kobieta uznaje to za nagrodę za szczerość, więc kontynuuje.
— Widzisz, on mógł pojechać do Obarii, żeby jej sprawić przyjemność, bo miała cholernie złe samopoczucie. W ogóle niepotrzebnie mu w tych listach jęczała, no ale dobra. Mógłby sam pojechać, skorzystać, a poszedł najebać się z Ahusiem, żeby ten ruszył dupę w troki. Dla mnie rzucił pracę, ale też nie od razu, ale chociaż za mną pojechał, gdy się wkurwiłam, więc i tak mam podstawy, że jestem wyżej. Chyba nawet Xavuś by mi nie mógł zagrozić teraz, a już tym bardziej taki Nibyłek, wiesz? 
Nalanis kiwa głową i Calitha ma przykre wrażenie, że zbytnio uderza w swojego ulubionego malarza, więc zaraz śpieszy z pomocą, z szerokim, flirciarskim uśmiechem, bardziej wynikającym z przyzwyczajenia, niż ze skierowania go w stronę mężczyzny.
— Dla ciebie też by gdzieś pojechał. Mimo że by nie chciał, to w końcu by pojechał. Nawet do tej Sorii, chociaż strasznie jej nie lubi. To też nie tak, że on robi jakieś wielkie rzeczy. Lubię to, że najfajniejsze rzeczy dostaję, gdy są one małe. Że widać, że czasem o mnie pomyśli. I wiem, że to też może się rozlecieć, że mogę przestać być taką, którą się wybiera, mimo że nie powinno. Ale myślę, że my się znamy na tyle, że to nie ma znaczenia. Wypaplaliśmy sobie za dużo sekretów i nikt inny w nich nie potrafiłby się odnaleźć — przerywa, żeby ocenić go wzrokiem od stóp do głów. Muszą wyglądać komicznie, bo to ona jest tutaj naga, ale po nerwowym ruchu grdyki zakłada, że to Nalanis czuje się tu bardziej rozebrany. 
— Ciebie do tych sekretów chyba nie dopuścimy. Mówię, żeby ci przykro nie było, ale jesteś za fajny, żebyś wpadł w nasze gówno — informuje go ciepło, milutko, z humorem, zupełnie nietrafionym, ale wytargali chwilę temu z komody kolejną karafkę pełną alkoholu. Widok ponownie pełnej szklanki napełnia ją przyjemnym ciepłem. — Wiesz? Powiedziałam mu „vas`vidania”, a on mi nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Nie wprost. — Macha niedbale dłonią z pierścionkiem, którego kamienie ładnie migoczą w świetle słońca. Siedzenie przy oknie to dobry pomysł, pogoda jest miła, atmosfera rześka, chociaż opary alkoholu nieco nużą. — I chyba nigdy mi tego nie powie, chociaż kochać mogłabym go do szaleństwa. W ogóle bym to namalowała jak ogień, ale taki, który mimo wszystko mógłby wygasnąć, ale popiół nie uniósłby się po nim na wietrze.
Milknie. Cala wie, że jest po prostu pierwszą osobą w życiu Jamesa, z którą nie wiąże się dla niego żadna krzywda. Wie o tym i paskudnie ten fakt wykorzystuje. To że go naciąga na związek, na który on prawdopodobnie nie jest gotowy. Że też mu się daje wciągać w manipulanckie gierki. Że pozwala mu na te wszystkie drobne relacje, romanse, że sama też je uprawia i się mu w tym odwdzięcza. To mimo wszystko go nie krzywdzi. Nalanis chyba nie rozumie, ale z drugiej strony nie ma ku temu aż takiej dużej potrzeby. Ostrzegła go, bo jednak go lubi, choć wie, że oboje mają zupełnie inne cele w stosunku do historyka i może jej wtrącanie się jest całkowicie niepotrzebne. Cala może i dlatego nie chce więcej mówić. Ma ochotę zapalić papierosa, chociaż zazwyczaj nie pali do whisky. Zamiast tego nalewa sobie kolejną szklaneczkę i pije ją z cierpiętniczą miną, bo to tylko zbyt słaby alkohol jak na to popołudnie, ale nie upędziła kolejnego bimbru.
— Jesteśmy ze sobą dlatego, że wybraliśmy siebie spośród wszystkich innych ludzi. I się cieszę, że James też cię wybrał, Nalku, chociaż nie wiem, na ile, ale mam nadzieję, że będzie cię wybierał jak najdłużej. Lubię cię, wiesz? — mówi mu smętnie, dopijając szklankę. — Wkurwia mnie to, jak w Jamesa łatwo jest wpaść. Widzę to po reszcie gildyjczyków, że tak łatwo się wokół niego wszystkim zakręcić. Zawsze niby nic. Niby nigdy. Jezu, jak mnie Gośka wkurwiała, jak mnie potem wkurwiała Pola, jak mnie nawet głupi William od czasu do czasu wnerwia, to ty sobie nie wyobrażasz. I najgorsze, że ja ich wszystkich rozumiem, na tyle, że w końcu przestali mnie wnerwiać, bo mam ochotę poklepać ich wszystkich po ramieniu, wyściskać i powiedzieć, że trudno się mówi. 
Nalanis przysiada się do niej, dosyć niezgrabnie próbuje objąć ją dłońmi. Niepotrzebnie, Cala nie potrzebuje pocieszenia i wcale nie jest pijana. Jest tylko lekko wstawiona, a nie przywykła do tak szczegółowego uzewnętrzniania się. To nowość, która zmęczyła ją mocniej, niż się kobieta tego spodziewała. Kładzie więc mu głowę na ramieniu, choć nie jest to zbyt wygodne przy ich różnicy wzrostu. 
— Ja po prostu nie chcę, żeby on rezygnował z ludzi, dlatego, że mu się wydaje, że nie może ich mieć. Nawet nie wiesz, jak się cholernie cieszę, że tu jesteś, Nal — mruczy w końcu, przymyka oczy, ale czuje się podreperowana własną szczerością. — Wiesz co mu powiedziałam, zanim wtedy do Obarii pojechał? — Nie czeka na odpowiedź. — Żeby mnie zdradzał tam i grzeszył. I żeby do ciebie napisał, bo inaczej, to ja do ciebie napiszę. Że najwyżej jeden seks was wyjaśni, więc żeby przestał się zasłaniać tymi pierdołami, jakimiś formułkami, życiowymi standardami. 
Nalanis ładnie pachnie, wysokiej jakości farbą, chociaż to zapach dla wielu nieprzyjemny, ale sama jest do niego przyzwyczajona, więc się nim zaciąga. Podsypia z myślą, że ze wszystkich możliwości, cieszy się, że uparła się wtedy akurat na malarza, nie poetę. Nie wie dlaczego, bo ledwie przepuściła Nibyłowskiego, ale się cieszy jak głupia.
James słucha ich z niepokojem, małostkowo zaplatając delikatny czar usypiający, jakim stopniowo otacza pomieszczenie. Calitha usypia dużo łatwiej niż artysta, ale po chwili oboje chrapią łagodnie, uboczny skutek zbyt szybko rozprowadzonego zaklęcia. Gdy jest pewny, że oboje śpią głęboko, a magia nie zrobiła im żadnej krzywdy, podnosi się do siadu i ukrywa twarz w dłoniach. Oddycha głęboko, raz po raz. Zaraz wstanie, wszystko sobie przemyśli, nawet ani razu się do podsłuchania tej rozmowy nigdy nikomu nie przyzna, ale kolejnego dnia na śniadaniu uśmiechnie się cieplej. Odpisze na wrzucony do szuflady list od Nibyłowskiego, że niby o nim zapomniał. Pójdzie na kontrolę do medyka, mimo twierdzenia, że nic mu już nie jest. Może nawet zainteresuje się, co tam u dzieci, chociaż ich istnieniu nie poświęca zbyt dużo uwagi poza momentami, gdy jest ona szczególnie wymagana.
Nie mówi Cali, że ją kocha, tak jak nie mówi Nalanisowi, że mu na nim zależy. Jeszcze nie jest z nim aż tak dobrze, ale z jakiegoś dziwnego, całkowicie niezrozumiałego powodu, James myśli, że może kiedyś akurat będzie. Trochę się garnie do świata, w którym kobiety nie będą tylko zajmujące, mężczyźni przyjaźni, a dzieci wymagane. Magia się z nim zgadza, wtóruje mu z radosnym turkotem przy każdym oddechu. 
Zapomina o trwodze. Na krótko, ale zawsze.


Tryptyk (?) bardzo spontaniczny, niedogadywany, i się mocno cieszę, że Rys pociągnęła temat dalej tak naturalnie, dawno mi się tak przyjemnie nie dziergało tekstu, który sam płynął z klawiatury. Dziękujemy z Calą i Jamesem za możliwość wspólnej zagłębienia się w temat. <3

1 komentarz: