czwartek, 13 kwietnia 2023

Od Jamesa, CD. Nalanisa

 Wcale-nie-tani Panie Norris, 
znajduję wiele zabawy w wyszukiwaniu dobranych dla Pana sformułowań. Ostrzegam, że przygotowałem szczegółową listę wraz z możliwymi konotacjami w ramach alternatywnych przywitań, gdyby obecne nie przypadło Panu do gustu. Proszę wybrzydzać do woli, jestem pewien, że w końcu znajdę sposób, żeby Pana należycie zadowolić (brzydko, za słabo przekreślone, nazbyt niedbale, jakby autor celowo napisał fragment i elegancko go podzielił na pół, aniżeli faktycznie chciał zamazać użyte zdanie) żeby był Pan zadowolony. Z przykładowych: Sławetny Alainie, Uniżony Korespondencie, Wasza Malarska Łaskawość, Jaśnie Wielmożny Artysto! Jeżeli żaden nie wydaje się wybrzmiewać na właściwej stopie, to proszę bez cienia wątpliwości mnie o tym poinformować, zaraz poczynię odpowiednie kroki na drodze wyszukania czegoś odpowiedniejszego. To byłaby czysta przyjemność. Może żaden z nich nie jest Najjaśniejszym Panem czy Waszą Ekscelencją, ale proszę przyznać, przecież moje wersje również mają swój urok. Mógłbym nawet zarzucić, że są o ciutkę zgrabniejsze.
W dodatku nie żartuję, naprawdę będę ich używać. Zostałem ostrzeżony, że zabrzmiało to jak groźba, ale proszę pamiętać, że przecież spełniam tylko Pańską, całkowicie zrozumiałą, kto chciałby się czuć jak swój ojciec, prośbę. Pragnę tylko małostkowo zaznaczyć, że na podstawie naszej dotychczasowej znajomości, to dar do wynajdywania ciekawych zakupów odziedziczył Pan po ojcu. Kiedyś postaram się napisać ładnie, prosto: Nalanisie, może nawet Alainie, ale proszę się choćby spytać Pani Apolonii, w kwestii stosowania cudzych imion jestem bardzo wybrednym człowiekiem.
Żadne tiki nerwowe nie są mi bliskie (no, może faktycznie jeden czy dwa), ale przyznam, że uniwersytet niszczy człowieka. Nawet teraz wspominam z żalem sytuację z debiutem prezentacyjnym pracy pana D'Arienzo. nieprzyjemne plotki zazdrosnych akademików, poddawanie jasnej formuły pod wątpliwości, duża presja ze strony wykładowców. Nie mogłem się temu nadziwić, chociaż sam sporo czasu spędziłem pośród tego motłochu i mimo upływu lat stan rzeczy nie uległ zmianie nawet o jotę. Przecież sam pan Isidoro nie stanowił elementu występu trupy cyrkowej, na bogów, miał powiedzieć przed publiką kilka słów, a nie zabawić ich do następnego sympozjum, a zachowywali się, jakby tego oczekiwali.
Żeby jednak zbytnio Pana gardło nie męczyło, bo jestem pewien, że jest Panu niewymownie przydatne, w końcu połowa ceny każdego obrazu, o ile nie więcej, to zdolności komunikacyjne jego autora, nadsyłam dobry, przydatny lek. Nieco gorzkawy, ale zabarwiony miodem i odrobiną herbaty, proszę tylko unikać z nim alkoholu mocniejszego niż dwadzieścia procent, powinien znacząco ułatwić pańskie przyszłe oratorskie spotkania. Jestem w końcu porządnym obywatelem tego-lub-innego kraju, nie dałbym cierpieć biednym, uciemiężonym artystom. Tyle naszych wspaniałych, przyszłych poetów, pisarzy, malarzy, aktorów spędza życie wśród piwnic niedocieplonych kamienic czy strychów przerobionych połowicznie na suszarnię prania. Ktoś bardziej arogancki mógłby nawet zarzucić, że musi się Panu dobrze powodzić w gildii, jak na standardy niepopularnych jeszcze na skalę narodową artystów, ale myślę, że oboje wiemy, że to i tak dla Pana za mało. Jednostki wybitne potrzebują w końcu tego, co najlepsze, nie powinny zadowalać się półśrodkami, nie sądzi Pan? 
Czuję, że wprowadziłem Pana w niepotrzebne zamieszanie, wydawało mi się jednak, że mój wiek był doskonale znany wśród gildyjczyków. Zdaję sobie sprawę, że obecnie reprezentuję raczej starszą część naszej zbiorowej gromady, pomnę jednak na takiego pana Asparsę, który jest bodaj dwukrotnie ode mnie starszy, a ledwo tylko skubnął go ząb czasu. Jesteśmy magami, krew w naszych ciałach ma niewielkie znaczenie w porównaniu z magią, która karmi nasze dusze. Im bardziej jesteśmy do niej zbliżeni, tym łatwiej nam odnaleźć więź z upływającym czasem. To dużo zmienia w podglądzie na życie, chociaż nawet my nie będziemy żyć wiecznie i nie cieszymy się nielimitowaną, pozbawioną starości drogą do wieczności. Może uda mi się żyć nieco dłużej od przeciętnego człowieka, te kilkadziesiąt lat w jedną czy drugą stronę wydaje się mieć jednak małe znaczenie, gdy życie już teraz upływa mi tak leniwie. W porównaniu do dawnej młodości, pracy na trzy etaty, początków życia rodzinnego, spokój jaki daje mi gildia i szansa na pracę wyłącznie nad tym, co lubię, jest jak zbawienie, które samo w sobie odejmuje kilka dobrych lat z barków. I na pewno z sumienia. 
Wszyscy są w kwestii brody przeciwko mnie i nie znajduję powodów, dla których macie tak wybrakowane gusty. Calitha, Nibyłowski, nawet miejscowi spoglądają na mnie z pobłażaniem i sugerują porzucenie niepotrzebnego kryzysu (zaśmieję się, że wieku średniego może), jakim jest według nich ta czupryna. Zupełnie niewyobrażalna zniewaga, jak mniemam, która wynika wyłącznie dlatego, że nie potraficie poznać się na jej kunszcie. Dziękuję jednak za komplement, nie będę ukrywać, miło słuchać tak płynnie rzuconych ładnych słów i gorąco roześmiałem się, czytając fragment o uczuciach religijnych. Zapewniam, prędzej sam postawię tej brodzie ołtarzyk, niż pozwolę ją zgoli---- (kleks, wyraźnie autor został szturchnięty w trakcie pisania, mocno, sądząc po kropkach rozlanych na papierze w innych fragmentach tekstu)
Nie znam się zbytnio na imionach, dlatego od razu podpytam, co w takim wypadku znaczy Pańskie imię? Interpretacja mojego całkiem mi się nawet podoba, nadaje mi zdecydowanie więcej animuszu. Jako byłego edukatora, w dodatku uchodziłem nawet za wykładowcę, jestem pewien, że moi uczniowie by się z nią zgodzili. Nie wiem, jakie grzechy Pan musiał popełnić w poprzednim życiu, żeby w tym wpaść w rytm moich Szanownych, Drogich i Wcale-nie-tanich, ale cóż, należało się wtedy lepiej prowadzić. Chociaż nie żałuję naszej listownej znajomości i całkiem się cieszę, że Pańskie poprzednie wcielenie musiało nabroić. O grzeszenie w obecnym nie śmiem przecież Pana podejrzewać, chociaż wiem, jak wyglądają sytuacje życiowe wśród braci studenckiej. Rozpusta gorsza niż wśród grona pedagogicznego, br.  
Miałem kilka okazji, ale bardzo rzadko udawało mi się zapędzić w róg artystycznego półświatka. Nie miał mnie kto zbytnio wprowadzić, a ze mnie też nie jest najbardziej kreatywny człowiek na ziemi i zwykle ograniczałem swoje wizyty do ewentualnych wypadów do opery, może jakiś spektakl, ale tu wyłącznie po prośbie bliskiej osoby długie lata temu. Widzę jednak, że u Pana artystyczne korzenie zdecydowanie przyniosły korzyści. Pewnie obracanie się w środowisku eleganckich tkanin, mocnych skór czy poznawanie fachu od środka całego zakładu tudzież pracowni musiało okazać się zbawieniem dla tak otwartego umysłu. Nie dziwię się wobec temu w żaden sposób Pańskiemu wyborowi ścieżki zawodowej, jakby Pan był skrojony na miarę pod fachową scenę artystyczną. Studia nie są jednak dla wszystkich i zdaję sobie sprawę, że winę często ponosi niedostosowany do aktualnej sytuacji czy potrzeb rynku system. Słyszałem mimo wszystko dużo dobrego o SASP, dlatego tak szybkie rozstanie z uczelnianym progiem lekko mnie zaskakuje. Aczkolwiek kwestie finansowe wydają się kluczowe w tej sprawie, drżę na samą myśl, że taka szansa i możliwości mogły przejść Panu koło nosa wyłącznie przez tak bzdurny aspekt. Zupełnie nielogiczne. 
Myślę, że możemy podyskutować o jakiejś alternatywnej drodze dofinansowywania Pańskiej pracy, bardziej regularnej, szkoda marnować potencjał. Corocznie fundujemy określoną liczbę stypendiów, ale myślę, że moglibyśmy ominąć niepotrzebną zupełnie biurokrację, zresztą, nie są to też jakieś zawrotne kwoty, a powinien Pan na swoje potrzeby otrzymywać więcej niż tylko na wikt i opierunek. Wolałby Pan przedyskutować to pisemnie czy raczej zaczekać do mojego powrotu z Obarii?
Żałuję, że nie widziałem Pana nigdy na scenie teatralnej, musiał być to naprawdę widok jedyny w swoim rodzaju. Możemy się spodziewać jakiegoś mniejszego przedstawienia w gildii? Jaka rola najbardziej zapadła Panu w pamięć? Jaki spektakl, w jakim miejscu? Ulubiona reakcja publiczności, poza, oczywiście zasłużonym, zachwytem? I jakie kwiaty Pan lubi? Pozwolę sobie pofolgować i odwdzięczyć się za uwagi o moim wieku. Pasuje Panu ten wiek, choć młodość, to jednak nie wieczność, tak widać u Pana swobodę ducha, młodzieńczą niecierpliwość, ale też sposobność do łapania uśmiechu losu. To dobrze, wyciągnął Pan wszystkie najlepsze cechy z życia. Czy podróże z trupą teatralną, czy te wzloty i upadki przy wstawaniu i zasypianiu w dziwnych miejscach. Nie wiem, czy takie doświadczenia Panu pasują, raczej widziałbym Pana w złotych atlasach, w zbyt drogiej biżuterii czy wśród eleganckich saloników, nie gospodowych pokojów na dwa metry z pryczą zamiast porządnego łoża.
Nie mam o sobie zbyt dużo do powiedzenia, szczerze mówiąc. Moja rodzina zarządza niewielkim terytorium niedaleko Lucerny, to małe miasto u podnóża Białych Turnii. Mam zdecydowanie zbyt dużo rodzeństwa i już w młodości rodzice nie mieli do naszej gromadki zbyt dużo cierpliwości, szybko zostałem oddany pod opiekę maga-podróżnika. Octavian nauczył mnie wszystkiego, co umiem i wiem na temat sztuki magicznej, chociaż był wymagającym i surowym nauczycielem, tak po latach jestem mu nawet wdzięczny. Zwiedziłem kawał świata. Wyspy Fliss, wszystkie kraje tego kontynentu, aż w końcu odłączyłem się od sztukmistrza i osiadłem w Obarii na jakiś czas, żeby prowadzić samodzielne badania. 
Zawsze ciągnęło mnie do nauki, odkrywania nowych rzeczy i naginania granic współczesnych ograniczeń nakładanych na magię bzdurnymi prawami. Zająłem się na dłużej badaniem skał wulkanicznych, co jest w zasadzie również powodem mojego powrotu do Obarii teraz. Ich wyjątkowe właściwości, niesamowita pojemność i wtedy, i teraz sprawiają, że dostrzegam nowe światełko w tunelu pustej, nudnej nauki. Nawet jeżeli obecne badania nie są z nimi całkowicie bezpośrednio związane. Tutaj, wierz lub nie, poznałem również swoją świętej pamięci żonę i od pierwszego spotkania nienawidziliśmy się do szaleństwa. 
Dwa lata później studiowałem już na Akademii Generalnej w Toirie i straciłem cały zapał do nauki. Nie zrozum mnie źle, to była i jest dobra uczelnia, ale wynudziłem się na niej jak pozbawiony kółka w klatce chomik. Miałem szczęście trafić przypadkiem w trakcie Juwenaliów na wybitnego profesora, Starszego Nibyłowskiego, który wstawił się za mną i umożliwił mi w tym samym toku przeniesienie się na DUM. Zanim skończyłem studia zawiązałem już węzeł małżeński, a rok później moja żona (mogłeś może czytać jej książki, wydała kiedyś serię opowiadań dla dzieci, chociaż drżę na myśl, że niektóre przerobiono na sztuki teatralne, to literatura zbyt ciężka dla młodego odbiorcy w moim mniemaniu) zaczęła również swoje studia na innej uczelni. Pozwolono mi szybciej skończyć studia, żebym objął świeżo mianowaną Katedrę Magii Kombinowanej na Defrońskiej Magotechnice. Zarzuciłem się w wir pracy, zdałem w końcu profesurę, zaczęliśmy rozwijać rodzinny biznes, przekształciliśmy jego część na rzecz pracy charytatywnej. Jakoś to życie poszło, przeszło i, szczerze mówiąc, po prostu sobie minęło. 
Po śmierci żony rzuciłem pracę, zabrałem dzieci i przeprowadziłem się do wiejskiej posiadłości, żeby kontynuować badania w spokoju. Nadarzyła się raz okazja z konsultacją i obserwacją gildii dla mojego innego drogiego przyjaciela, a że sprawa była lekko polityczna, nie miałem odmówić. Gildyjskie okolice i sama jej atmosfera przypadły mi do gustu na tyle, że uznałem ewentualny powrót do faktycznej pracy na etat za satysfakcjonujący. Nim się obejrzałem, minęło już sporo czasu od mojego przyjazdu do niej i muszę przyznać, że nie żałuję. To dobre miejsce na zmiany, a ludzie są wystarczająco mili.
 Dopytałem Nibyłowskiego odnośnie czerwonych szpilek, ale kazał przekazać, że nie wróży niczego dwa razy, więc nic więcej w tej sprawie sensownego nie uzyskałem. Pozwolę sobie dodać, że dla mnie każda wróżba powinna przedstawiać to samo, więc wyczuwam w tym szwindel, ale na wszelki wypadek: uważaj, Alainie, żeby Cię żadna niepotrzebna przykrość nie spotkała, a tym bardziej Elegantkę, skoro jest taka chuda. Daj jej ode mnie marchewkę, zanim przyjadę, pewnie zdążę o tym sam zapomnieć, a też powinna jakiś prezent otrzymać. Sam stronię raczej od zabaw z przeznaczeniem, więc unikam nadmiernych przepowiedni. 
Panie Nalanisie, ja zawsze byłem, jestem i będę dżentelmenem. I nawet eleganccy panowie nie stronią czy to od popełniania błędów, czy to od zawierzania siebie swoim własnym wadom. Nie mam jednak najmniejszego zamiaru przepraszać, bo nade wszystko stawiam w tym miejscu swój komfort psychiczny i osób mi bliskich, a, choć jeszcze Pan pewnie tego nie wie, Calithcie brakuje piątej klepki, chęci dbania o własne szczęście czy stosownej ostrożności w życiu. Nawet jeżeli to tylko wino i plotki. Czuję się też niezmiernie oburzony zarzucaniem mi jakiegokolwiek straszenia czy żądania czegokolwiek. Ja po prostu upewniam się, że na tej stopie nie będzie między nikim żadnych nieporozumień. Jakichkolwiek. Gdziekolwiek. Kiedykolwiek. Że się tak może żartobliwie wyrażę, każdy sąd by mnie w razie czego uniewinnił, proszę się nie martwić, nie zwykło nasze sądownictwo do robienia czegokolwiek więcej niż dawania arystokratom delikatnie po łapach w razie kary. Nie wymagam żadnych obietnic, a jedynie ostrożności. Nie chciałbym przecież, żeby i Panu w jakiś sposób stała się przykrość, a co gorsza, żebym został zmuszony sam do niej doprowadzić.
Skały wulkaniczne w Obarii już od dawna cechowały się niesamowitym potencjałem. Jedne rzeczy zaklina się prościej niż inne, kolejne lepiej magazynują energie, następne potrafią łatwiej zmieniać kształty i tak dalej, i tak dalej. Na tle poślednich materiałów ichne skały posiadają najlepsze jakościowo parametry magiczne przy najmniejszej powierzchni materiału. Z perspektywy ekonomicznej pozwoli to wspaniale zoptymalizować ich energię do wysokomagicznych eksperymentów, do których do tej pory brakowało nam magii, siły lub ducha. Sam przez lata próbowałem walczyć z problemem stabilizacji kamieni szlachetnych, które przyznam, że przez długi czas mieszały mi w głowie. Tylko obarskie skały były na tyle stabilne, żeby wytrzymać regularne wtłaczanie i wytłaczanie z nich wysokich pokładów energetycznych. Magia do nich przeniesiona piastuje się dużo łatwiej, przyjemniej i sprawniej niż przy innych źródłach, jak przy samych kamieniach szlachetnych. 
Taki diament na przykład to bardzo, bardzo kapryśny środek. Rubiny często wpędzają swoich właścicieli w apatię, a szmaragdy napędzają kulturę zazdrości. Większość ludzi myśli, że to czcze porzekadła, a to w rzeczywistości pochodne szczątkowego ducha magii, jaki w tych kamieniach tkwi. Oczywiście, normalnie jest niewykorzystany, bardzo trudno nim sterować i manipulować. Jego tymczasowo przerzucenie do skały z Obarii i późniejsze zamienienie z powrotem na swoje miejsce znacząco ułatwia sprawę. Problem jest w tym, że naprawdę niewiele osób potrafiłoby sprawnie manipulować obarszczyzną, dlatego szukamy metody na upłynnienie naszej techniki magicznej i jej późniejsze rozpowszechnienie. Wyobraź sobie świat, w którym małe dzieci z bardzo szczątkową magią, tak bardzo szczątkową, że są nie do odróżnienia od normalnych ludzi, mogą usłyszeć wołanie magii i uprawiać ją na zadowalającym poziomie. 
Rozgadałem się nieco, przepraszam. Z lustrzanami idzie powoli, są zachwyceni obecnie naszą obecnością, ale nieskorzy do dzielenia się swoimi sekretami. Mamy ogromne nadzieję rozpocząć wieloletnią współpracę i wymianę doświadczeń, ale na razie udało nam się potwierdzić tylko przyjazd jednej przedstawicielki plemienia, która pomoże nam z pracą nad oczyszczaniem kamieni. Myślę, że polubisz panią Mistral. Jest bardzo młoda, ciekawa świata i naciska, żeby mówić do niej Helenka, bo źle się czuje z Heleną, nieco zbyt rozmarzona jak na swój wiek, ale może to kwestia wychowania w izolowanym środowisku. Przedstawię was sobie oficjalnie w gildii. 
Przykro mi z powodu aktualnej sytuacji w gildii. Nie spodziewałem się nigdy, że do tego dojdzie. Wieści złe podróżują dużo wolniej niż dobre, dlatego zakładam, że minęło już od otrzymania listu wystarczająco dużo czasu, żeby odbył się i pogrzeb. Żałuję, że nie ma mnie tam z wami, musiał był to cios dla wielu naszych przyjaciół. Odejście z tego świata akurat pana Tadeusza to wielka strata. I dla gildii, ale też przede wszystkim dla ludzkości. Biada nam. Dobrze zrobiłeś, poinstruuję listownie Billy`ego, żeby pomógł trochę bardziej przy obecnych okolicznościach w gildii, pani Marta zasługuje na odrobinę odpoczynku. Wydawało mi się, że była blisko z panem Tadeuszem.
Wypoczywaj, pij dużo wody, może nieco mniej wina, nie przemęczaj się też, pozdrów wszystkie zwierzaki. Czerń niedługo minie, a co prawda na odległość, ale przesyłam wyrazy tulenia. To musi być ciężki czas dla Ciebie, Alainie. Przywiozę Ci coś kolorowego z gór, żeby trochę rozpogodzić. 
Na tym piekielnym szczycie rosną zamówione kwiatki, więc trudno się mówi, za czwartym razem jego zdobycie poszło dużo sprawniej. Przesyłam podarki prawie wszystkim z gildii, rozdaj je proszę, twój prezent przyjechać ma razem z Calą w wersji wspólnej, bo wspomnieliśmy o tobie ostatnio i w naszej korespondencji, w wersji nieoficjalnej wypatrz proszę niebieskie pudełko ze złotą wstążką, myślę, że Ci się spodoba. Myślę, że moje obecne samopoczucie to zasługa lustrzan, dawno nie czułem się tak w zgodzie z własnym ciałem, ale nie zaprzeczę, Nibyłowski pomaga. Ganianie za dużo młodszym, bardziej wysportowanym współpracownikiem wpływa na dumę człowieka, zacząłem jeszcze mocniej ćwiczyć i niedługo mam nadzieję wrócić do dawnej formy, wraz z rozbiciem resztek dawnej choroby. Czekam na przyszłą, wspólną jazdę konną, będę mógł Ci wtedy udowodnić, że lata mają niewielkie znaczenie.
Badania powinny zająć jeszcze kilka tygodni, ciężko mi określić. Mam nadzieję, że uda się nam szybko zakończyć pracę, ale niczego nie obiecuję. Ostatecznym terminem byłyby pięć miesięcy, mam wówczas sprawę niecierpiącą zwłoki do wykonania w Sorii, ale tak zakładam jeszcze z pięć, sześć tygodni przynajmniej. 
Przekaż ode mnie proszę, chociaż mam nadzieję, że nie poczujesz się przy tym jak gołąb pocztowy:
1) Pani Marto, jeżeli to, co Cala napisała mi w swoim liście, to prawda, to proszę pamiętaj, że w razie czego możemy komuś nieelegancko „obić mordę”, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Ponadto zagoń naszych do roboty, nie męcz się z nią sama, odpocznij trochę, weź wolne.
2) Pani Irinko, co by pani zrobiła, gdyby pojawiła się w gildii kucharka do pomocy i odciążenia panią?
3) Cahir, dostałem informację, że byłbyś zainteresowany pracą ochroniarza. Jeżeli jest to sprawa aktualna, proszę, wyślij mi lub poczekaj aż wróci Calitha i dogadajcie szczegóły, cena nie gra roli. 
4) Kim jest psiarnia, mieliśmy ze sobą przyjemność? Niemniejsza, również go pozdrów.
5) Pani Apolonio, wzajemnie. Dużo spokoju, czerń niedługo przeminie, proszę na siebie również uważać i siebie oszczędzać, zwłaszcza swoje nerwy. 
6) Panie Fidori, przesyłam kwiaty, przeklinam moje plecy po wyprawach po nie na szczyt, a  także dużo innych miejscowych ziół, o których poinformowali mnie lustrzanie. Może niektóre z nich będą Panu przydatne.
7) Bardzo chętnie skorzystam z propozycji każdej lektury, dziękuję bardzo.
8) Panie Nikolaiu, proszę się nie bać, nasze kocięta mają już przecież fundusz powierniczy na studia założony. To koty z potencjałem, nawet jeżeli bez rodowodu.
Znowu pozdrów wszystkich, a przede wszystkim samego siebie. 
Z serdecznymi pozdrowieniami,

 



Lista prezentowa, wszystko opakowane w pudełka z podpisem z imienia, ewentualnie z elegancko napisanym, krótkim listem w środku pakunku:
Marta: ziółka na uspokojenie, szmaragdowy szal z opiłkami złota z zapytaniem, czy byłoby nietaktem, gdyby wysłał jej następnym razem biżuterię, ale nie wie, czy lubi ją nosić
Ignaś: Krawat w kaczuszki z podpisem, że ma mu przynosić według pewnego wróżbity szczęście
Starzec: Buteleczkę lustrzańskiego spirytusu
Will: Bardzo ciepły, pleciony, kolorowy koc
Pola: Szkatułka ze słodyczami w środku
Kozioł-medyk: Zasłużony kwiatek w liczbie sztuk dużo i kilka paczek dodatkowych ziół z okolic Obarii
Kozioł-szatan: Książki zdobyte w Obarii, kilka białych kruków.
Cahir: Sakiewka w ramach zaliczki na przyszłą prośbę Cali, zdecydowanie zbyt dużo pieniędzy.
Nikolai: Sakiewka z zaliczką na utrzymanie kociąt, z podpisem, że kogoś takiego jak Nikolai, to James nie śmiałby zostawić samemu, bo nigdy by sobie tego sam nie wybaczył.
Akamai: Zapytanie o jego dotychczasowe podróże, wysyłka kilku map górskich szczytów.
Irina: Słodkie pastylki witaminowe, gruby, biały, futrzasty szalik
Kacza matka: Dużo map, częściowo pokrywającymi się z tymi dla Akamaia.
Xavier: Sakiewka z podpisem: „Na struny i nowe dzieła.”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz