niedziela, 26 sierpnia 2018

"Je­den umarł z przyczyn na­tural­nych. Szty­let w ser­cu na­tural­nie po­wodu­je śmierć."

Krabat Ratignak
Książe złodziei/ Thiedal/ 2 listopada/ 25 lat/ Rolnik

Historia
Urodził się w niewielkiej wiosce Dagenoris w okolicach stolicy. Jego matką była jedna z wieśniaczek o imieniu Luenia Gazhog, a ojcem zbójnik Abelard Ratignak, który przypadkowo zawędrował w te strony. Ukończywszy lat 16 chłopiec wyruszył na jego poszukiwania i kierując się wskazówkami matki zawędrował do twierdzy na szczycie Diabelskiego Stoku, gdzie przystał do zbójeckiej bandy. Ojciec nadał mu tytuł Księcia Złodziei, ale szybko okazało się, że jego potomek nijak nie nadaje się do tego fachu. Dwa razy został własnoręcznie ukarany przez ojca za nieposłuszeństwo, skutkiem czego jego prawy policzek po dziś dzień szpecą dwie głębokie blizny. Po kłótni z ojcem udał się do miasta, gdzie został schwytany, a następnie torturowany w więzieniu. Przypadkowo pod wpływem podanych środków zdradził imię matki i miejsce swego pochodzenia. Zanim tam dotarł z żołnierzami zdołał jednak uciec i prosił ojca o pomoc. Zastawszy jednak go pianego sam ruszył do wioski. Nie zdołał ocalić matki, a tylko pochować jej ciało. Powrócił na Diabelski Stok i w przypływie wściekłości zabił ojca. Od tego czasu tułał się po świecie, aż dotarł do siedziby Gildii, gdzie ma nadzieję wreszcie odnaleźć spokój
   
Charakter
Smukła, lecz umięśniona sylwetka, wzrost nieco ponad średni śniada cera i ciemne przenikliwe spojrzenie, kanciaste, zdecydowane rysy twarzy oraz kasztanowe, gęste włosy są tymi cechami, które zapewniają młodemu człowiekowi zainteresowanie płci pięknej kończące się niestety wraz z pierwszym jego słowem. W kontaktach z innymi ludźmi jest oschły, ironiczny i nie wypowiada nigdy więcej słów niż to konieczne. Ciągle rozdrażniony, wiecznie narzekający, ma temperament choleryka (choć bardzo stara się to ukryć) i ruchy flegmatyka (najpewniej złośliwie i zupełnie celowo), przy czym wcale nie przejmuje się tym jak działa ludziom na nerwy. Zobaczyć na jego twarzy uśmiech to jak zobaczyć bazyliszka, nawet widok najpewniej byłby dość podobny. O swojej przeszłości uparcie milczy i stara się ją zatrzeć jak tylko może. Gdy ktoś nazwie go księciem złodziei przebiega go nerwowy dreszcz i rozgląda się jakby zewsząd oczekiwał zagrożenia po czym atakuje jakąś sarkastyczną uwagą. Posiada też pewną szczególną fobię. Gdziekolwiek się pojawia stara się natychmiast zatrzeć po sobie wszystkie ślady, dlatego nie rozstaje się z materiałową chusteczką. Jego zamiłowanie do porządku ociera się o pedanterię. Lubi samotność i ciszę. Pasjonuje się alchemią i podobno eksperymentuje na sobie z różnymi wywarami. Prawdopodobnie jest to wynik tego, że torturowano go tego typu substancjami. Wierzy, że zdoła się na nie uodpornić. Stosowanie prawdziwej alchemii utrudnia mu nieumiejętność czytania. Z pozytywów wyróżnia go stanowczość (względnie ośli upór) i niezwykła odwaga. Jest gotowy poświęcić się dla innych, ale wątpliwe by czynił to ze szczególną ochotą.    

Ciekawostki:
- Jego umiejętności pisania nie przekraczają napisania własnego imienia i nazwiska. 
- Utyka na prawą nogę i dlatego nie rozstaje się z kijem, który służy mu jako laska i przydaje się w walce, z którą radzi sobie całkiem nieźle
- Po ojcu odziedziczył skłonność do napoi alkoholowych i czasami uśmierza nimi swoje troski nadużywając ich zdecydowanie
- Posiada niedźwiedzią siłę i wytrzymałość tura, co znacznie ułatwia mu pracę w polu.
- Nie lubi rozmów i właściwie zagadnąć można go tylko przy pracy lub przy barze

Witam z kolejną postacią i zapraszam wszystkich chętnych na wspólny wąteczek. Właściwie większość informacji znaleźć można powyżej, ale gdyby ktoś cierpiał na nadmiar wolnego czasu i niedobór lektury to zapraszam do zapoznania się z nieco dłuższym wycinkiem życia postaci poniżej. Wystarczy kliknąć "czytaj dalej". Skontaktować się ze mną można przez e-mail (fantazjalonka@gmail.com), albo przez Discord. Jeśli postać przyda się komuś w opowiadaniu to daję wolną rękę na wykorzystanie.



"Nie ma boleści, co by mnie trwożyła,
Bo dzisiaj nawet w własny ból nie wierzę,
Ogniowa próba dla mnie się skończyła,
I do cierpiących więcej nie należę."

Oberżę "Pod Króliczą Łapką" wypełniał ciepły blask latarni i zapach pieczonych w kuchni potraw przytłumiony nieco wszechobecną wonią tytoniu i piwa. Młoda kobieta podeszła do lady i oparłszy się kokieteryjnie o blat delikatnym skinieniem palca przywołała oberżystę.
- Kim jest ten przystojniak w kącie? - zapytała namiętnie przegryzając wargę.
- Ten tam - zapytał barman rzucając gościowi przelotne spojrzenie między jednym a drugim przetarciem kufla - a kto go wie. Nie mówił nic, i nikt go o nic nie pytał, więc i cóż o nim wiedzieć. Przybył jakieś dwa dni temu i tak siedzi. Mnie tam jego przeszłość nie ciekawa, puki uczciwym pieniądzem płaci. - wzruszył ramiomani, by podkreślić swój absolutny brak zainteresowania.
- Yhmm... kobiety lubią takich tajemniczych - dama wyraźnie coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że powinna zawrzeć bliższą znajomość z przybyszem.
- Nie mogę tego pani zabronić, ale stanowczo odradzałbym. Coś jest z nim nie tak, a ja znam się na ludziach. Te okropne szramy na policzku. Uczciwi ludzie nie mają takiej twarzy, zapewniam.
- Ocho i jeszcze łobuz - zaśmiała się szczerze rozbawiona.
Oderwała się od gładkiej drewnianej powierzchni zapełnionej trunkami i powoli, kołysząc prowokacyjnie biodrami zbliżyła się do stolika.
- Można? - zapytała zbliżając się do upatrzonego wcześniej miejsca. Przeszyło ją spojrzenie poważnych ciemnych oczu wyłaniających się spod ocieniającego twarz kaptura. Młodzieniec miał ciemną cerę ludzi z gór i brązowe włosy, których kilka kosmyków wymykało się na czoło. Prawy policzek przecinały dwie źle zabliźnione kreski jakby ślady po szponach jakiejś bestii. Nie wyglądał na zaskoczonego nagłym pojawieniem się kobiety. Na jej pytanie skinął głową, ale bez większego entuzjazmu. Dama natychmiast przystąpiła do natarcia.
- Z daleka pan przyjechał? - zapytała nieśmiało bawiąc się bukiecikiem kwiatów w wazonie.
- Z Tiedal - odparł krótko, jakby pragnął w ten sposób zakończyć niechcianą konwersację.
- Ooo... To całkiem daleko. A co pana sprowadza do naszego miasteczka?
- Droga - mrukną sarkastycznie - zasadniczo nią właśnie tutaj dotarłem.
- Nie dość że przystojny to jeszcze dowcipny.
Skrzywił się z niesmakiem i wycedził przez zęby.
- Nie dość że piękna to jeszcze i mądra.
Ton głosu nie pozostawiał jednak wątpliwości, iż zdecydowanie nie należy poczytywać tego za komplement. Pociągnął łyk z kufla.
- Nikt pana nie nauczył dobrych manier
- Jakoś nie było okazji, ale spokojnie zaraz panią uwolnię od tego swego towarzystwa.
Wyciągnął z kieszeni niewielką chusteczkę i przetarł nią dokładnie kieliszek, a potem blat, poprawił kwiaty, wytarł ręce i rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie na stół oddalił się do swojego pokoju. Dopiero tutaj samotnie, znów mógł powrócić do dręczących myśli i kolejny raz spróbować jakoś je uporządkować:


"Kiedym cię żegnał, usta me milczały,
I nie wiedziałem, jakie słowo rzucić,
Więc wszystkie słowa przy mnie pozostały,
A serce zbiegło i nie chce powrócić."


"Są takie wspomnienia, które pragnęlibyśmy zapomnieć, są takie chwile, które chcielibyśmy cofnąć, jednych i drugich mam zbyt wiele i dlatego czas skazał mnie na milczenie. To co się stało musi pozostać tajemnicą. Młody syn zbójnika spod starej twierdzy, silny jak niedźwiedź i wytrzymały jak tur nie istnieje. Nie istnieje dla mnie i dla tych którzy mnie poznają. Książę złodziei odszedł na zawsze i lepiej będzie dla wszystkich jeśli nie powróci. Zapytano mnie kiedyś dlaczego skoro tyle w życiu zniosłem pieszczę się jak dziecko i narzekam na najmniejszą spotykającą mnie niedogodność. Odparłem: Narzekam bo mogę. I nic więcej. Pytają mnie dlaczego tak dbam o porządek, a ja po prostu choć raz chcę mieć w życiu wszystko na miejscu. Śmieją się z moich lęków i fobii, ale ja nie dam się kolejny raz złamać, nie tym razem. Raz byłem głupi i chyba zmądrzałem już do końca życia."



"O drogę moję pytasz się i zżymasz,
Że ta wykracza poza słońc twych sfery.
Nie chcę cię łudzić; widzisz: jestem szczery,
Nie pójdziesz za mną, lecz mnie nie powstrzymasz."


Urodził się w niewielkiej wiosce Dagenoris, jako pierworodny syn Lueni. Było to dziewczę niezwykle urodziwe i młode jeszcze. Ciemne włosy okalały jej śniadą twarzyczkę i czasami po biegu malującym policzki młodzieńczym rumieńcem opadały na sarnie oczy o barwie kociej zieleni. Zwykle jednak splatała niesforne kosmyki w dwa ciasne warkoczyki zakończone czerwoną wstążeczką. Nosiła się z chłopska, ale z właściwa sobie elegancją. Zazwyczaj nosiła wielobarwne spódnice i lniane koszule, a w dni świąteczne haftowaną czarną kamizelkę. Ojca chłopca nikt nie znał, a matka ukrywała jego imię, jakby miało ono jakąś magiczną moc mogącą sprowadzić zagładę na całe to żyjące własnym życiem osiedle ludzkie. Zresztą nie wiele się pomyliła.

"Pamiętam te historie opowiadane przez matkę o mieście labiryntów, o ciasnych ulicach w których nie każdy odnajdzie drogę i o moim ojcu. Chłopcy z naszej wiejskiej szkółki śmiali się ze mnie. Mówili, że spłodził mnie jawor nad strumieniem, albo sam wodnik, albo inny czort, ale ja chciałem wierzyć w bohatera którego malowała w swych wieczornych historiach matka. Któregoś dnia jednak nie wytrzymałem i zapytałem: Jeśli ojciec tak nas kocha i jest takim bohaterem to dlaczego nie jest z nami. Popatrzyła na mnie takim spojrzeniem, że już nie miałem odwagi więcej pytać i ze smutnym uśmiechem jakby na siłę wyrytym na twarzy kamieniarskim dłutem odparła: Są jeszcze na świecie inni bohaterowie, są tacy, którym owe bohaterstwo zamieniło serca w kamień. To są mroczni bohaterowie i obyś ich nigdy nie spotkał synku. Potem pogładziła moje włosy, które zawsze przesypywały się między jej chłodnymi palcami jak fale strumyka i złożyła na czole macierzyński pocałunek. Nie wracaliśmy więcej do tej rozmowy, ale tego dnia zbudziło się we mnie pragnienie odnalezienia rodzica za wszelką cenę i sprowadzenie go do domu lub dołączenia do niego. Intrygował mnie ten świat pełen cieni i zjaw do którego należał. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy jak bardzo jest ta przestrzeń realną. Prawdziwą aż do bólu, aż do krwi." 
Odszedł pewnej jesieni lat mając ledwie szesnaście lat. We wsi nic się nie zmieniło wraz z jego odejściem, wszystko zostało po staremu. Nie raz się zdarzało, iż młody mieszkaniec dla którego brakowało ziemi ruszał w świat za chlebem w poszukiwaniu lepszego życia. Tylko matka stała długo przed chatą patrząc za jego sylwetką wspinającą się na wzgórze i długo wypatrywała oczy we wczesnych oparach poranku nim znajomy kształt całkiem rozmył się na tle chmur nisko wiszących nad ziemią. A potem spadł deszcz rosząc płonące wielobarwnym listowiem lasy, a ona płakała i z troską i matczynym spojrzeniem przyzywała go spoza zasłony ulewy marząc, że choć daleko od niej wciąż jest bezpieczny.


"Lecz tym, czym jesteś, skazany na piekło!
Tym cię mieć pragnę! gościu mój posępny!
Bo jakieś echo podziemne mi rzekło:
Że los nasz jeden, że i ja występny"

Ciemny punkcik ludzkiej postaci zatrzymał się u stóp Diabelskiej Skarpy i jakby w zadumie spoglądał na majaczący w oparach podnoszącej się z lasu mgły kształt zamkowych ruin. Niegdysiejsza osadę włodarzy tych ziem już wiele lat temu w swą władzę objęły pająki i nocne ptaki, których złote ślepia musiały teraz z równą uwagą śledzić przybysza jak on ich tymczasowe mieszkanie. Wreszcie człowieczy kształt począł piąć się górę z wyraźnym trudem. Podejście nie było trudne dla tych którzy znali tajemne ścieżki i szlaki wiodące w głąb labiryntu jaskiń będącego jakby odbiciem miejskiej plątaniny ulic, ale on tej wiedzy nie posiadał. Pragnienie prawdy pchało naprzód jego młode ciało zmuszając do większego wysiłku. 

"Nie wiem ile dni spędziłem w drodze, którą zdradziła mi matka. Stanąłem wreszcie przed obliczem ojca wyczerpany w podartych łachmanach, jak cień człowieka i pośród wszystkich tych zaciętych twarzy wypowiedziałem z całą odwagą jaka we mnie pozostała: Jestem synem Abelarda Ratignaka! Zapadła cisza w której słyszałem bicie własnego serca i uderzenia kropel deszczu skapujących powoli z dziurawego dachu. Siedzący na sali mężczyzna powstał z niejakim trudem i zmrużył ciemne oczy. Jedno z nich miał zapuchnięte jak od ciosu jakiejś bestii, a głowę okrywała lisia skóra. Czyj ty jesteś? zapytał zbliżając się do mnie. Z trudem powstrzymałem się bym nie uczynił kroku w tył. Moją matką jest Luenia Gazhog z Dragnoris, panie - odparłem. Ujął w chropowatą ciężką dłoń mój podbródek i przez chwilę przyglądał się mojej twarzy zdrowym okiem. Od teraz - przemówił wreszcie sucho - Od teraz jesteś nasz. Książę Złodziei." 


Do miasta przybył on w samych tylko gaciach, bo tego, jakieś poczucie przyzwoitości, czy też nie pierwszej świeżości stan niniejszej, niezbędnej części garderoby, nie pozwoliło opryszkom zedrzeć z nieszczęśnika. Bajał coś o jakimś miłosiernym zbójniku, który darował mu życie. 
- Darował życie - zaśmiał się karczmarz podając mu kubek wody - żeby coś darować to musiałoby to mieć jakąś wartość. Kto by się połasił na tak parszywy żywot jak twój.
- Widziałem ich twarze - odparł z nieskrywaną dumą - i mogę ich opisać. Po tych słowach zaczął kwieciście i z odpowiednią gestykulacją opisywać wszystkich tych dybiących na jego życie złoczyńców. Kiedy doszedł do mężczyzny w lisiej kapocie sala zamarła.
- Człowieku - odezwał się jeden ze stałych bywalców baru. - wiesz ile miałeś szczęścia. To niewątpliwie banda Abelarda. Oni nie oszczędzają nikogo.
Staruszek wyglądał na wyraźnie wzburzonego. Najwyraźniej jednak nawet ta opowieść nie zrobiła wrażenia na właścicielu lokalu, bo podszedł do klienta i zaczął delikatnie klepać go po ramieniu.
- Nie denerwuj się tak Honoriuszu, on na pewno zmyśla. No powiedz miłosierny zbójnik? i to jeszcze z TEJ bandy? Naszemu ocalonemu gorzałka mózg zaatakowała, przeleżał noc w rowie, a jakiś łazęga skorzystał z okazji i pozwolił sobie nadszarpnąć nieco jego majątek. Nic po za tym.
Zgromadzony w trakcie opowieści tłumek buchnął teraz śmiechem.
- Mówcie sobie co chcecie - prychnął zakładając ręce - wiem co widziałem.

"Doskonale pamiętam tą noc po naszym pierwszym napadzie. Był już wieczór. Ojciec siedział na swym tronie a końcówka lisiej kity zwieszała się bezwładnie przez krawędź podłokietnika. To na niej skupiłem wzrok unikając jego karcącego spojrzenia. Zza ściany dobiegały nas dźwięki zabawy świętującej sukces kompanii. Czy nie wyraziłem się jasno co do rozkazów synu? Spuściłem wzrok. Jak najbardziej ojcze - odpowiedziałem. Cóż cię powstrzymało zatem przed zabicia tego człowieka? kontynuował. Nie będę zabijał - wymamrotałem. Odpowiadaj po ludzku, a nie mamroczesz coś pod nosem. Słyszałem jego kroki na nierównej, popękanej posadzce. Uniosłem głowę i powiedziałem już znacznie bardziej stanowczo: Nie będę zabijał. Na moment zaniemówił, jakby zachłysną się własnym oddechem: Mój syn nie będzie zabijał - wycedził z furią - a wiesz co ja ci na to powiem? Będziesz robił wszystko co ci karzę. Rozumiesz? A to żebyś lepiej zapamiętał. I ciął mnie nożem przez policzek. Przyłożyłem dłoń do rany czując ciepłą krew sączącą się przez palce. Ale nie zapamiętałem, choć ślady tej jak i drugiej lekcji noszę na swej twarzy do dziś."

Pojmano go na wiosnę drugiego roku. Na twarzy miał świeże cięcie jakby od noża. Pewnie jakaś z jego ofiar znalazła dość siły, aby mu się odgryźć. Natychmiast rozpoznano w nim owego miłosiernego zbója o którym tak szeroko rozpowiadał nieszczęsny kupiec i w nagrodę umieszczono go w najpilniej strzeżonym więzieniu w mieście. 


"Lecz próżno wzywałem litości,
Jak inni przede mną wzywali...
Głos tylko mnie doszedł z ciemności,
Co wołał: <Idź dalej, idź dalej!>"


"Dla młodego człowieka pełnego sił i zapału nie ma nic gorszego niż przymusowa bezczynność w pomieszczeniu kilka na kilka metrów. Byłem rozbity, byłem samotny, ale nadal jeszcze młody. Nigdy nie sądziłem, że niedźwiedzią siłę jaką obdarzyła mnie natura będę kiedykolwiek musiał wykorzystać w takim celu. Nie sądziłem że wytrzymałość tura potrzebna mi będzie po to tylko by znosić tortury w imię bezsensownej wierności temu człowiekowi, który dobrowolnie gotów był się wyrzec miana mego ojca"

Zgodnie z zarządzeniami naczelnika zawieszono wszystkie śledztwa do czasu wyjaśnienia sprawy tajemniczego miłosiernego zbójcy. Ilekroć odzyskiwał przytomność przesłuchania odbywały się od nowa, a z dnia na dzień tortury stawały się coraz bardziej wyrafinowane i okrutniejsze. Młode ciało pokryła już plątanina ran i siniaków. Na koniec zaczęto podawać mu rozmaite eliksiry, czy nawet trucizny. To pod wpływem działania jednego z tych specyfików wydobyto wreszcie z niego pierwszą istotną informację, a było to imię matki.

Czarna karoca z zakratowanymi okienkami rozdzierała poranne mgły swym gwałtownym pędem, od którego wątłe źdźbła traw skłaniały się ku ziemi. Wjechali na wzgórek gdy nagle drzwiczki otwarły się z ogromna siłą i z wnętrza wyskoczył jakiś zakuty w kajdany człowiek, którego osłabłe ciało potoczyło się bezwładnie do rowu. Rozległy się jakieś krzyki, odgłosy nagłego zamieszania, gdy woźnica starał się pospiesznie nadać koniom właściwy kierunek. Zbieg zgoła nie czekał na dalszy rozwój wypadków i pospiesznie zagłębił się w las. Chwilę czekał przyczajony w jakiejś jamie, a gdy odgłosy pościgu ucichły podniósł się z cichym stęknięciem i ruszył w tym kierunku gdzie na zboczach Diabelskiej Skarpy wznoszą się ruiny zamku. Pospiesznie wdrapał się na szczyt i bez zaproszenia wpadł do głównej stali zastał mężczyznę drzemiącego na tronie. Dopadł go i począł szarpać.


"Ojcze zbudź się - wołałem tak głośno by wreszcie zbudzić w nim człowieka. Jak nigdy chciałem teraz wierzyć w tego bohatera z opowieści matki. Kiedy jednak nachyliłem się nad nim poczułem charakterystyczny smród alkoholu. Był zalany w trupa. Wybiegłem i dopadłem pierwszego lepszego konia wyrywając gwałtownie wodze oszołomionemu zbójnikowi. Popędziłem naprzód mając nadzieję, że samotny jeździec zdoła przegonić konie ciągnące przecież ciężki wóz. Zdążyłem akurat w porę by pochować matkę. Wioskowy chłopaczek podsłuchał jej rozmowę z żołnierzami. Bili ją, ale nie chciała niczego wyznać. Wreszcie założyli jej sznur na szyję i powiesili na jednej z belek jej własnej chaty. Tak ją znalazłem. Pochowałem ją pod tą brzozą, na naszym cmentarzu, którą zawsze tak lubiła. Była przecież tak samo smutna i samotna jak ona."

W raporcie doniesiono jego wysokości, iż niestety akcja zakończyła się fiaskiem, ale zdołali namierzyć zbiegłego syna Abelarda i teraz podążają jego śladem. Wyraźnie nie starał się już nawet ukrywać trasy swojej wędrówki. Po paru dniach wytrwałego podążania jego tropem dotarli do stóp Diabelskiej Skarpy. Po kilku dniach twierdza została zdobyta. Zginęło wielu przebywających tam opryszków, a reszta rozpierzchła się w niewiadomych kierunkach. Ciała samego herszta nigdy nie odnaleziono. Tak zakończyła się historia rozbicia najgroźniejszej bandy w okolicach stolicy.


"Po śmierci matki było mi wszystko jedno. Wróciłem do ojca, żeby prosto w twarz powiedzieć mu co o nim myślę. Znowu był piany. Na wieść o śmierci matki zareagował z właściwą pijakom niestosowną wesołością. A co mnie to obchodził - mówił powstrzymując kolejne ataki czkawki - O nic ją nie prosiłem. Ładna była w sumie szkoda, ale cóż. Ktoś musi umrzeć, by żyć mógł ktoś. A co znaczy w świecie ktoś taki jak ta wioskowa kwoczka. Zacisnąłem pięści i z wściekłości aż zgrzytnąłem zębami. Jesteś bydle - wycedziłem. Nie wiem kiedy wyszarpnąłem mu sztylet zza paska i wbiłem prosto w serce. Zobaczyłem strugi krwi spływające po dłoni, którą chwycił się w miejscu skaleczenia. Zaszumiało mi w uszach i wtedy prawdopodobnie zemdlałem"  



"Więc trzeba będzie zmusić do milczenia
Te drżące struny, z których pieśń się leje,
I grobowego wziąć pozór kamienia,
Co pogrzebaną pokrywa nadzieję."

- W moim pokoju są szczury - oświadczył ciemno odziany młodzieniec z grobowym spokojem - umawialiśmy się na apartament, a nie na norę prawda? Żądam natychmiastowej zmiany pokoju i piwa, tylko nie takiej lury jak ostatnio.
Opadł ciężko na wysokie krzesło przy blacie i pochylił się naprzód ukrywając twarz pod kapturem. Nagle poczuł dość gwałtowne szturchnięcie w bok.
- Hej, a cóż to ma być - obruszył się gwałtownie - uważaj jak wymachujesz ta grabą
Sprawca zajścia odpowiedział jedynie wieloznacznym uśmiechem.
- A zatem oto właśnie jest ów sławny Krabat Ratignak, syn tego Ratignaka
Prychnął pod nosem lekceważąco.
- Pochopne wnioski szanowny pan wyciąga, nie jednemu psu na imię Burek, a po za tym muszę porządnie objechać tego portiera za niedyskrecję.
- To nie stąd znam pańskie imię - odparł nieznajomy zerkając na rozmówcę z wyraźnym poczuciem przewagi - przykro mi, że pan nie pamięta już mojej twarzy.
Krabata przebiegł zimny dreszcz. Zacisnął mocniej pięść tak, że aż pobielały mu kłykcie. Poznał w nieznajomym jednego ze swoich oprawców.
- Niestety chyba powoli odzyskuję pamięć - warknął - czego chcesz?
- Tak się zastanawiam, jak to jest że wtedy znosiłeś te wszystkie tortury, a teraz przeszkadzają ci szczury? Ciężko mi w to uwierzyć.
- To nie jest kwestia wiary - odparł uspokajając się nieco - raczej kwestia fanaberii. Narzekam, bo mi się na to pozwala. Ot i tyle.
- Uciekasz - szepnął niespodziewanie zmieniając temat - ale nie zdołasz, uciekasz przed sobą. Przed tym kim się stałeś, ale niepotrzebnie książę złodziei.
Poczuł jak krew szybciej krąży mu w żyłach, a jednocześnie jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Skąd wiesz, że nie przed ludźmi, którzy zabili mi matkę.
- Ponieważ oni nie żyją, to nie moi ludzie zniszczyli Dagenoris. Banda twojego ojca wyprzedziła nas. Rozumiesz? On wydał na nią wyrok i nie zawahałby się zabić i ciebie. On naprawdę był winny.
Mężczyzna wyjął spod palta fajkę i w skupieniu począł nabijać ją tytoniem. 
- Dlaczego niby mam ci wierzyć? - zapytał młodzieniec nachylając się w jego kierunku.
- Do niczego cie nie zmuszam.
- A może chcesz uśpić moją czujność?
- Czujność? Niby po co? Banda z Diabelskiego Stoku nie istnieje. Nie doceniasz mnie chłopcze. Wyobraź sobie, że doskonale wiem, iż sam ją rozwiązałeś, choć nie wiem dlaczego.
- Ot tak z fanaberii - mruknął bez przekonania.


"Nie wiem ile czasu byłem nieprzytomny. Po przebudzeniu widzę nachylające się nade mną brudne, źle ogolone i zacięte twarze. Jak przez mgłę słyszę ich chrapliwe głosy. Gdzieś w oddali czerwona łuna owiewa dymiące ruiny twierdzy na Diabelskim Stoku. Dopiero w chwilę potem dociera do mnie, że wiwatują na moją cześć i chwalą za popełnioną zbrodnię. Wzdrygam się i natychmiast odzyskuję trzeźwość umysłu. Wstaję i chcę odejść, ale zatrzymują mnie i chcą obrać na swego przywódcę. Idźcie do diabła! - warczę i raźnym krokiem ruszam w stronę lasu."  


- Zresztą gdybym chciał cię wytropić - wrócił do przerwanego wątku - znalazłbym cię bez trudu i wyciągnął zeznania. Zostawiasz za sobą mnóstwo śladów. 
- A gdyby tak ciebie ktoś przesłuchiwał - rzekł Krabat dyskretnie sięgając po nóż.
- Nie boję się bólu, a co do tych wszystkich substancji, którymi ciebie karmiliśmy to najpewniej po tylu latach pracy z nimi jestem na nie absolutnie odporny.
- W takim razie idź do diabła - mruknął i ukrył twarz w dłoniach.   

3 komentarze:

  1. (witaj po raz trzeci, jestem Newt xd)

    Wprowadziłem utykającego konia do stajni. Zaprowadziłem go do przygotowanego przez Theo boksu i zdjąłem mu kantar i zawiesiłem go na belce.
    - Co tam sobie zrobiłeś? - zapytałem konia, który miał tylną lewą kończynę uniesioną lekko do góry. Pogłaskałem go po szyi i zaszedłem z boku ciągle go delikatnie dotykając. Nie chciałem, by się spłoszył nagłym dotknięciem. Wczoraj wieczorem wszystko wydawało się w porządku, a dzisiaj rano utykał. Obejrzałem dokładnie jego nogę i od razu zauważyłem spuchnięcie, a następnie ranę, w postaci dwóch dziurek. Wąż? Ostatnio takowy spłoszył mi wszystkie konie, jeden wybiegł nawet poza ogrodzenie, a teraz zaatakował? Zawsze o tej samej porze. Może należy to zgłosić? Z takimi gadami raczej nie umiem się obsługiwać.
    Zająłem się koniem przypominając sobie, jak kiedyś zachował się mój ogier z farmy, którego ugryzł jadowity wąż. Po tym wspomnieniu zrozumiałem, że dzisiejszy atakujący był niejadowity, ale mimo wszystko wyczyściłem ranę, posmarowałem maścią, dzięki której ból i spuchnięcie zelżą, oraz zabandażowałem nogę. Zostawiłem konia w boksie i poszedłem po jego ulubione smakołyki – niestety marchewek nie było. Przez chwilę patrzyłem w milczeniu na puste pudło, po czym wybrałem się na pole do rolników.
    Podszedłem do pierwszej osoby, jaką zobaczyłem.
    - Dzień dobry. Są może na zbyciu jakieś marchewki dla koni? - przeszedłem od razu do sedna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jeszcze kilka dni takiej suszy i w ogóle zapomnimy znaczenie słowa zbywa - mruknął nie przerywając pracy. Od rana zajmowało go usuwanie wystrzelających tu i ówdzie zielonych źdźbeł chwastów. Tym zielskom akurat upał nie przeszkadzał w najmniejszym stopniu.Szarpnął z całej siły i omal nie przyłożył pytającemu prosto w twarz okazałym krzakiem lebiody. Rzucił chwast na ziemię i spojrzał na dłoń. Dopiero teraz zdał sobie sprawę ze wraz z łodygą chwycił nieco ostrej trawy, która rozcięła mu dłoń. Nie było to nic poważnego, ale był pewien że przez parę dni rana będzie mu dokuczać nieznośnie. Prychnął niezadowolony i zerkając w stronę młodzieńca wciąż czekającego na jego odpowiedź w sprawie marchewek.
      - No dobra - mruknął rozglądając się za upuszczoną roślinką teraz nie mam wyjścia... poczekaj chwilę posprzątam tu ten bałagan, a potem czegoś ci poszukam.
      Zawinął dłoń nieco przydługim rękawem i wyszarpnął z kieszonki niewielką chusteczkę. Nieszczęsny badyl rzucił na taczkę i z pomocą krzesiwa podpalił, a trzonek motyki starannie wytarł wydobytym skrawkiem materiału.
      - No i to chyba tyle - mruknął po czym bez zbędnych wstępów ruszył w kierunku spichlerza. Bez trudu namierzył skrzynkę z marchewkami i przechylił się nad nią zaglądając do środka, by wybrać najokazalsze egzemplarze.
      - Trzeba mi było jeszcze tego skaleczenia - marudził zmieniając rękę, którą opierał się o brzeg drewnianego pudła. Nabrał nieco warzyw i wrzucił je do przygotowanego do takich celów worka.
      - Słuchaj wybierz sobie jeszcze trochę, bo przez to piekielne zielsko całkiem nie do użytku jestem

      Usuń
    2. [wybacz, że czekałaś] jeszcze nie tu wstawiłam...

      Skinąłem głową. Zacząłem głównie wrzucać do worka marchewek, trochę jabłek, kapusty i tego, co jeszcze konie z chęcią zjedzą. Miałem ochotę mu powiedzieć, że nawet zielsko jest dobre, gdy jest susza i nie ma plonów. Można zrobić zupę z lebiody, która smakuje podobnie jak zupa szczawiowa. Potrafiłem ją przyrządzić i zdarzało się tak, że to czasem na niej ciągnąłem przez pewien okres.
      Czułem na sobie wzrok rolnika, który opierał się o skrzynie i dalej odpoczywał. Ja w tym czasie napakowałem do worka odpowiednią ilość, która powinna starczyć na miesiąc, jeśli ani ja, ani Theo nie będziemy przekarmiać koni. W innym wypadku znowu tu wrócę, bo wątpię, by ten niemowa dogadał się w jakiś sposób z innymi.
      - Tyle chyba wystarczy - powiedziałem zawiązując worek. - Jesteś chyba pierwszym rolnikiem w gildii - powiedziałem, dopiero teraz mu się przyglądając. Był nieco wyższy ode mnie, umięśniony o śniadej cerze, ciemnych oczach, kwadratowej szczęce, gęste, kasztanowe włosy i bliźnie na lewym policzku. Stwierdzam, że to idealny kandydat na męża jakiejś zamożnej panienki, ze względu na wygląd. Reszty nie ocenie. - Jak ci się pracuje? - zapytałem.

      Usuń