piątek, 31 sierpnia 2018

Od Desideriusa CD Blennena

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

Nigdy nie należał do osób szczególnie niecierpliwych, toteż spokojnie oczekiwał, aż von Rafgarel zdecyduje się na to, co ma powiedzieć i skleci to w sensowne zdania, bowiem w ciągu tego krótkiego dnia zdążył się nauczyć, że właśnie tego potrzebował młody wojownik. Dosłownie chwilki na zastanowienie się. I zaprawdę to szanował, przecież w następstwie kolejnych zdarzeń okazywało się, iż wypowiedzi mężczyzny zapierały mu dech w piersi, a dobór słów w stanie był dokładnie wyrazić wszelakiej maści niedopowiedzenia, których zapewne dopuściłby się zielarz. Okrutnie zazdrościł mu tej umiejętności. Obszernego, śpiewnego sposobu wysławiania się, nawet jeśli musiał przez chwilkę poukładać wszystko w głowie.
Blennen lubił chyba mieć wszystko na swoim miejscu, utrzymane w ładzie i porządku. Rygorystycznie.
To przeleciało przez głowę Coeha, gdy ponownie bujał leniwie kielichem, zerkając, to na ciecz, to na siedzącego naprzeciw mężczyznę. Przez chwilkę zamarł, zatrzymał się całkowicie, poruszając w Desideriusie część odpowiedzialną za zmartwienie, bo sytuacja, nawet jeśli krótka, to nie wyglądała najciekawiej.
Kufel wylądował na stole, a szatyn zamienił się w słuch, bo wyglądało na to, że za chwilkę zostanie obdarowany, zapewne krótką wypowiedzią Rafgarela. Zazwyczaj takie były, nie spodziewał się żadnej litanii i jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że Blennen otworzył spierzchnięte wargi nieco mocniej, uchylił rąbka tajemnicy i zajęło mu to więcej, niż marne dwie linijki na pierwszym lepszym zwoju.
— To decyzja mego ojca. Mój ród wywodzi się ze znakomitych dowódców wojsk, stwierdzono jednak, iż skoro posiadam braci z tej samej krwi, dobrze będzie posłać najlepszego tam, gdzie von Rafgarelów jeszcze nie było, by w nowej dziedzinie mogli sięgać szczytów — odparł. Wypowiedź sama w sobie znaczenie miała dość ostre, twarde, pozostawiające wyryte w głowie znamię, jednakże sam tembr głosu towarzysza był zaskakujący, bo nagle zmiękł, złagodniał, nawet odważył się połaskotać ucho zielarza i zejść po jego kręgosłupie, jak po drabinie, rzucając za sobą salwy przyjemnych dreszczy. — Tak więc jestem tutaj, gdzie jestem. Choć przyznaję, że wolałbym opracowywać strategie przy mapach i prowadzić żołnierzy na krwawe ostępy, które podbijałaby chwała nazwiska dowódców. Czuję się bezużytecznie wśród wszelkich chuderlaków z nosami w książkach, czarowników z fiolkami dziwacznych eliksirów i drobnych kokietek. Nic się nie dzieje, a mnie to niezbyt odpowiada. Jestem wojownikiem, nie chłopem w zimę, który osiedla się i zjada swoje zapasy myśląc o tym czy kolejnego dnia jego krowa da mleko.
Nie odzywał się, jedynie uważnie słuchał, kiwając głową i raz na jakiś czas upijając piekielnie mocnego alkoholu, który chyba obojgu zaczął dawać się we znaki. Szum w uszach powoli kiełkował, a spowolniony obraz świata wciągał na lica Coeha delikatny uśmiech i rumieńce.
Leilei smacznie pochrapywał, a właściciel ponownie nurkował prostym, wąskim nosem w kuflu, szukając szczęścia. Obaj to robili.
— Jaka jest twoja historia, Desideriusie?
Tym razem pytanie padło ze strony wojownika. Trudno byłoby, żeby ktoś nagle wparował do pomieszczenia, albo co gorsza, żeby to Coeh sam siebie o to zapytał, chociaż nie ukrywał, takie historyje też się zdarzały i już niejednokrotnie prowadził monolog, czy to we własnym pokoju, czy też pod jakąś tam leniwą gruszką w upalny dzień.
Parsknął, gdy okazało się, iż Blennen ponownie napełniał ich kielichy. Nie spodziewał się, że napój będzie schodził aż tak prędko, a powoli zapowiadało się na to, że dwójka mężczyzn będzie w stanie opróżnić całą butlę w jeden wieczór i możliwe, że młodemu „Panu od ziółek” wcale się to nie podobało.
— Moja historia? — dopytał, niepewny tego, czy aby na pewno poprawnie usłyszał zadane mu pytanie, jednak nie zapowiadało się na to, by było inaczej.
Przyznał w głowie, że nie spodziewał się po Rafgarelu względnej otwartości i wylewności, nawet jeśli wzrok dalej był chłodny i drażniący, przyprawiający o mdłości i uczucie czystego strachu przed nieznanym, bo zaraza wiedziała, co siedziało w głowie młodego męża. Czy przypadkiem nie strzeli mu za chwilkę pomysł o wyjęciu gdzieś z tylnej kieszeni sztyletu.
Był dla Desideriusa czymś nie do opisania, kimś, kogo ruchu nie dało się przewidzieć. Nie potrafił wyczytać niczego z szarych oczu, oprócz tego, że właściciel jednak żyje i może nawet coś czuje. Jakże to brzmi! Może coś czuje! Z pewnością coś czuje.
Tylko tu pojawiał się gwóźdź w marnej jakości trumnie.
Co czuje?
Radość, smutek, gniew? Bolączki? Może niesmak? Zdegustowanie osobą zielarza? Strach przed nieznanym? Czy Rafgarel był w stanie się bać? Niepewność? Może niespełniona miłość? Zauroczenie.
Historie o złamanym sercu dzielnego wojownika zawsze wydawały się wszystkim niezwykle romantyczne, tymczasem samemu Coehowi zawsze paskudnie psuły nastrój i przyprawiały go o iście czarne myśli.
A gdy myślał, to działy się złe rzeczy, szczególnie dla jego może nieco pustawej główki, tak podatnej na wszelakiej maści uczucia i emocje, jak i trochę narwane sugestie. Czasem odnosił wrażenie, iż gdyby los obdarzył go mocą i możliwością panowania nad pogodą, ta przy jego osobie zmieniałaby się w zawrotnym tempie, do tego w najmniej spodziewany sposób. Burzowa chmura, często przybliżana w różnorakich legendach pojawiająca się nad głową użytkownika umiejętności, przylatywałaby do Coeha dość prędko, a równie szybko została zastępowana przez śnieżycę, czy mocne, rozwichrzone jak jego kosmyki i emocje, podmuchy wiatru.
— Tak jak u twojej osoby familia brnęła w historie przelewane krwią, tak myśmy zawsze słynęli z hodowli najlepszej jakości ziół, jak i obszernej wiedzy na ich temat. Gadali, żeśmy się nawet dość ładną opinią w świecie wsławili — mruknął względnie mętnym, wypranym z uczuć wszelakich głosem, bowiem tematy dotyczącej jego wątłej młodości były raczej czymś, za czym nie przepadał. Godziny spędzone nad atlasami i encyklopediami, siódme poty wylane w laboratorium, przekopywanie grządek w najgorętsze upały. To wszystko, bo miał być kolejnym Coehem, gdy w rzeczywistości to, czego pragnął najbardziej, było pozostać Desideriusem. I mogłoby się wydawać, że jedno nie przekreśla drugiego, w końcu oba człony znajdują się w jego mieniu, jednakże prawda była zupełnie inna i niespełniony mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę.
To Coeh miało tak silny wydźwięk. To, to słowo zawsze kodowano. Nazwisko.
„Coeh? Ten Coeh? Czyś ty synem Fergusa? Niemożliwe, toć ty wcale do niego niepodobny! Chodź, napijesz się czego, a i jeśli poprosić mogę, moja opuncja ostatnimi czasy coś podrosnąć nie chce i chyli się niebezpiecznie ku ziemi...”
„A co słychać u drogiej Ophelii? Wciąż parzycie czwartkowe herbaty?”
„Tylko tam dziadkowi pomagaj! Roślinności same o siebie nie zadbają, młodzieńcze, a Goran swoje lata już przecie ma, bądźże porządnym wnukiem.”
— Także pomagałem rodzinie, jak widać zresztą, coś z domu wyniosłem. Jednakże, kiedy doszły mnie słuchy o tymże miejscu, moje serce porwane potrzebą pomocy, bo przecież każda para rąk się nada, zmusiło mnie do przyłączenia się. Uznajmy, iż było to zachłyśnięcie się możliwością przebycia przygody, tak pilnie opisywanej w wielu dziełach literackich — dodał, rozkoszując się wspomnieniem o oglądniętej kiedyś sztuce. Schematyczna historia o młodym chłopaku ze wsi, co to go porwało, kiedy na wyprawy i tak pokonując lasy, góry i doliny, przeżywając niezliczoną ilość przygód, dotarł wreszcie na wyżyny swoich umiejętności i tak ze zwykłego parobka dostąpił zaszczytu uzyskania zgody na rękę księżniczki.
Parsknął cicho pod nosem, dziecinne opowieści dziwnej treści, co to i tak kradły dech z piersi Coeha, a w oczy wtłaczały mu łez. Był naprawdę prostym chłopaczyną, a do tego nadzwyczaj wrażliwym na sztukę. Może dlatego tak często zdarzało mu się płakać nad opowieściami tutejszej bardki, szczególnie gdy znajdował się już w stanie podchmielenia. Wtedy jego wylewność i łatwość poddania się emocjom wzrastały drastycznie, a cechą dobrą raczej to nie było.
— Rozumiesz, marzenie zwykłego chłopaczka o napisaniu własnej opowieści i wytyczeniu zupełnie innych ścieżek.
Pominął kwestię dotyczącą niespełnionych marzeń i możliwości załapania się do jakiejś trupy teatralnej.
Odstawił pospiesznie kufel, czując leniwe wibracje gdzieś z tyłu głowy, coraz głośniejszy szum i nadzwyczajne rozluźnienie wszystkich partii ciała. Zdawał sobie sprawę, że tyle mu starczy na ten wieczór, inaczej Blennen będzie zmuszony zbierać go z podłogi, a tego raczej starał się uniknąć.
Jeszcze raz zerknął w chłodne, przenikliwe oczy mężczyzny.
Co skrywasz, drogi wojowniku? Jakie tajemnice kryją się za tym murem?
Przyjrzał się również bliźnie rozchodzącej się przez oko towarzysza. Dodawała mu zdecydowanie zadziorności, jak i również sprawiała, iż rozmówca mimowolnie czuł szacunek względem mężczyzny, musiał przecież przeżyć wiele, musiał czuć ból, musiał mieć niejednokrotnie krew na ustach, dłoniach, licach. Desiderius jednakże przypisał jeszcze do tego jedną cechę, bowiem dla niektórych pewno paskudna skaza, według niego dodawała von Rafgarelowi niezwykłego uroku.
Możliwe, iż miał naprawdę dziwny gust.
Ciekawe, czy jest ich więcej. Z pewnością. Jednakże gdzie i jak wiele? Jak bardzo pokaleczony był tors mężczyzny? Ile blizn wykwitło na schowanych pod materiałem koszuli ramionach?
Odetchnął ciężej, głęboko, czując, iż oddech gubi się gdzieś daleko w jego płucach, może nawet zakołowało mu się w głowie.
I ponownie cisza, długa, przenikliwa, zaszywająca się w każdym kącie pokoju. Przerywana jedynie przez miarowe oddechy całej trójki.
— Nie boisz się pola bitwy? — wypalił w pewnym momencie, wlepiając smutne spojrzenie w śpiące stworzenie. Leithel wręcz roztaczał wokół siebie tę aurę spokoju i poczucia, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Całkowite przeciwieństwo dla chłodu płynącego od ciała jego właściciela. — Może źle to ująłem, jednakże nie jestem w stanie znaleźć innego słowa. Ale nie przeraża cię to?
Decydował się nie rozwijać pytania. Obawiał się, że w tym stanie mógł zdecydowanie coś przekręcić i urazić Rafgarela, dlatego pozostawił wszystko bez dodatkowych pierdół, jak „oni mieli rodziny”, czy „skąd w ludziach potrzeba mordu”, czy „robicie to wszystko dla kogoś, kto wygrzewa cztery w swoim pałacyku, a...”.
Zatrzymał potok myśli, decydując się już tylko i wyłącznie na wysłuchanie Blennena, o ile miał cokolwiek do powiedzenia.
Nie oczekiwał tego. Świadomość, że robił się nieco upierdliwy, powoli pukała do bram jego umysłu, ale starał się korzystać, póki język wojownika zdawał się być nieco rozplątany.

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

[Blennen?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz